« poprzedni wątek | następny wątek » |
1. Data: 2000-12-26 13:22:15
Temat: *** tylko chory zrozumie chorego
tylko wariat zrozumie wariata
tylko pijak zrozumie pijaka
tylko uczniak zrozumie innego uczniaka
tak skonstruowany jest ten świat
świat bez tolerancji i wad
Madźka
http://www.bazyliszek.silesianet.pl/moje.html#zrozum
ienie
Dla Ani
za to, co mi daje
starając się spacerować wraz ze mną
po krainach, które są mi tak bliskie...
Jest we mnie stan, który bardzo chciałbym Ci opisać. Pulsujący całą
swoją cielesną naturą właśnie w tej chwili, a jednak nie ulotny, żyjący
we mnie (o niebo jaśniej niż zwykle) odkąd tylko zacząłem rozkoszować
się pobytem tutaj. Nie jest to kwestia miejsca czy moich wspomnień, a
przynajmniej nie jest ona tak znacząca. Ale poczułem niemal dokładnie
to, co dawniej mnie wypełniło, podgrzewało krew, dawało siłę, by
realizować... całego siebie. We wszystkim! Wspaniała, niczym nie
skrępowana spontaniczność, pragnienie zajrzenia poza mury, jakie
zbudowałem (sam i z pomocą otoczenia) wokół własnego jestestwa. Skrzydła
młodości, gotowość zrobienia czegoś szalonego, całkiem zwichrowanego, na
co nie zdobyłbym się wcześniej... przez narzucone sobie ograniczenia.
Ale nie było w tym nic złego, nic na złość, 'przeciwko', by tylko się
zbuntować. Po prostu otworzyłem oczy, które mimo wszystko tak skrzętnie
oglądały świat i uczyły się same cały czas... chociaż ja zasłaniałem je
rękoma. To był okres 'młodzieńczej żarliwości', kiedy pozwoliłem swojej
intuicji wzbić się w powietrze, ponad moje ograniczone widzenie świata
i... pokierować sobą przeciwko murom wznoszących się dookoła mnie. Byłem
gotów, należało tylko rozbić skorupkę, wyjść naprzeciw rzeczywistości
i... zdjąć spodnie, by każdemu pokazać tyłek i wykrzyknąć: ZRÓB TO!!!
Nie bój się! To piękne móc wszystko!!! Pokochaj życie, a reszta nie
będzie problemem!!! Tak, byłem zakochany, gotowy walczyć ze wszystkim,
co tylko dławiło i ograniczało moją miłość: życie. Gdziekolwiek
zobaczyłem radość istnienia, zaraz pragnąłem tam podbiec. Radowała mnie
głębia drobiazgów: dookoła, w książkach, w filmach. ZRÓB TO! Słuchałem
muzyki i... krzyczałem całym ciałem... nie budząc sąsiadów! Drżał we
mnie każdy mięsień, a z ust wydobywał się delikatny szept. Byłem muzyką,
żywą i radosną, spokojną i rozpalającą tęsknotę. Miałem w sobie stan
ducha każdego człowieka, każdą wzniosłość i podłość, każde uczucie!!!
Moja intuicja bardzo starannie czytała świat, kiedy ja bałem się
przyjrzeć mu samodzielnie. Odkładała na półkę wszelkie jego kawałeczki,
by coraz precyzyjniej kombinować z nich pełniejszy obraz rzeczywistości.
Nie bała się zburzyć czegoś, by zbudować jeszcze wspanialszą
konstrukcję. Teraz widzę to bardzo wyraźnie: coraz pewniej zacząłem
ignorować zewnętrzny wygląd, konkret, "plwałem na tę skorupę", by
przenikać pod powierzchnię zjawisk do... świata czystych emocji. Coraz
głębiej, coraz jaśniej. To, co musiało krystalizować się we mnie jako
coś bardziej namacalnego, było wciąż budowane na nowo... z całej
emocjonalnej głębi, jaką w sobie rozwijałem. Zewnętrzny, wierzchni
'bełkot' był tylko zastygającą lawą, jaka zmieniała się wraz ze mną
dzięki temu gorącemu wulkanowi. Czyste przeżycia, choć nie zawsze w
pełni dla mnie świadome, były jak morska głębia, po której jedynie
pływały tworzone PRZEZ NIĄ 'okręty słów'. Nie ważny był przepych, nie
ważny układ statków. To morze dyktowało im kurs, kierowało nimi, to ono
je TWORZYŁO, z niego powstawały, z tego samego 'budulca'. A całe
'morskie', emocjonalne tło/podłoże to... ta CUDOWNA DYNAMIKA, RELACJE,
ODDZIAŁYWANIA między 'kroplami' (a nie krople 'same w sobie'!). Jak
mgła, gdy nie patrzysz na drobiazgi, ale na piękno całości. A świat
wygląda tak, jakby się z tego piękna wynurzał, jakby był tą mgłą, która
nabrała namacalności!!! I wszystko nieustannie płynie, zmienia się,
TAŃCZY!
Dostrzegłem to bardzo wcześnie WSZĘDZIE DOOKOŁA, choć początkowo
bardziej intuicyjnie. Widziałem nieprzebyty ocean każdego człowieka, ale
nie przywiązywałem większej wagi do jego 'okrętów'. Ten przepych statków
początko-wo mi imponował, sprawiał, że pragnąłem przebywać u boku
kapitana tak bogatych mórz. Ale zrozumiałem, że te statki... zupełnie
nie czują kursu, nie widzą wirów, sztormów, mielizn... I zacząłem
patrzeć pod nogi, dookoła, ale zazwyczaj nie tam, gdzie inni. Przestały
interesować mnie statki, to, czy ładnie prezentują się w tym czy innym
szyku. Uczyłem się od żywiołu... żywiołu ludzkich uczuć. Obserwowałem
bardzo uważnie każdy ruch fal, jego przyczyny i konsekwencje
(całościowo, holistycznie). Widziałem zawirowania powstające między
ludźmi, ale bardziej bolało mnie to, że oni... że próbują zgonić to na
przyozdobione szalupy noszone na lewo i prawo ('źle', bo nie podług
chęci kapitana własnych statków). I bolało mnie, jak mało mogę
wytłumaczyć. Coraz wyraźniej docierało do mnie, że widziana przeze mnie
głębia oceanu, ruch emocji w ludziach i między nimi, dynamika uczuć jest
niepokazywalna dla... zwykłych piratów. Tylko, że zamiast trupiej
czaszki na sztandarach widniały hasła niosące jedynie jedną treść: "nic
poza moim 'ja' mnie nie obchodzi".
Ale co za różnica...
Mało kto czuł własne morze, a co dopiero nieprzebyty wszechświat
drugiego człowieka. A kiedy dwa oceany ścierały się ze sobą... nie
potrafiły wypracować harmonii. Wszędzie zgrzyty, dysonanse, spięcia gdy
tylko 'przelała się czara'. Brak pełnego 'przepływu uczuć/informacji',
otwartości NA i DLA (których konieczność stała się dla mnie oczywista),
bolał niemiłosiernie, za każdym razem coraz bardziej (jakby nie chcąc
ranił podrażnione już wszystkim miejsca mnie). A oni dalej nie
zauważali, że to ten 'żywioł uczuć' tworzy ich 'statki' (czystą logikę,
szukającą kontrastu, ostrych szczegółów, jawnych, wierzchnich związków)
i nimi kieruje. Stąd te rozczarowania: bo nie umieli pozwolić sobie
płynąć zgodnie z prądem, zgodnie z własną naturą. Niemal wszystko wbrew
sobie. Jak można tak sztywno patrzeć na świat, jak można nie widzieć
dynamiki uczuć, tego prawdziwego podłoża naszych poczynań. Zgranie się z
własnymi odczuciami jest w zasięgu ręki, a oni... oni tylko przesuwają
swoje okręty po sztywnej mapie... Sztywnej skostniałej mapie. Mapie,
która nie może zaprowadzić do skarbu, bo skarbem... jest otwartość,
miłość do wszystkiego co istnieje i nieustające kontemplowanie świata.
Wciąż na nowo...
Głębia, piękna i przerażająca głębia ludzkich przeżyć. Zanurzyłem się we
własnej i... pokochałem wszystko, co tylko napotkałem w sobie i dookoła
(a co zaraz stawało się nieodłączną częścią mnie). Nie straszne były mi
wiry i wysokie fale. Współgrałem z nimi, jak w tańcu. Tworzyliśmy
jedno... JEDNO CIAŁO!!! Dusza i ciało zupełnie ze sobą stopione. Od
tamtej chwili nie czułem potrzeby rozdzielania ich (różnicujące nazwy
niewiele zmieniają). Nie było mojego 'ja', a równocześnie... było - było
tym, co odczuwam. Coraz uważniej słuchałem tego, co przekazywały o mnie
zakończenia moich nerwów, tego uczucia życia w każdym koniuszku
palców...
<< W pierwszych latach swojej kariery Freud, za namową Charcota, napisał
klasyczny artykuł o różnicach między paraliżami organicznymi i
histerycznymi, by pod koniec życia stwierdzić - zespół Potzla został
opisany w 1937 roku - że niektóre objawy uchodzące za histeryczne -
charakterystyczna dysocjacja, kpiarska obojętność - mogą mieć całkowicie
organiczne pochodzenie, a mówiąc precyzyjnie, ukazują one, jak "ja",
wyznaczające granice tego, co jest "mną" i "nie mną", reaguje na agnozję
ciała. Czyż Freud, którego teorie zakorzenione były w fizjologii i
biologii, nie powiedział: "Ego to po pierwsze i przede wszystkim ego
ciała"? >> (Oliver Sacks "Stanąć na nogi", str. 59)
<<Nie mogę wręcz sobie wyobrazić, cóż pozostałoby z uczucia strachu,
gdyby nie owo przyspieszone bicie serca, spłycony oddech, drżenie warg,
uczucie nóg jak z waty, gęsiej skórki i skurczu jelit. Czy można
nacieszyć się w pełni własną wściekłością, wyzbywszy się uczucia wrzenia
w piersiach, krwi uderzającej do głowy, falowania nozdrzy, zgrzytania
zębami, przemożnej chęci gwałtownego działania? Czy można jej prawdziwie
doznawać ze spokojnymi mięśniami nóg, równym oddechem i kamienną
twarzą? >> (William James, za: Antonio R. Damasio "Błąd Kartezjusza")
Czytałem siebie tak starannie, jak nigdy. Ale równocześnie pragnąłem
czuć tak dogłębnie wszystko, co mnie otaczało, stworzyć zintegrowaną
całość nie tylko z muzyką mojego organizmu, ale z symfonią całego
wszechświata. I chociaż moje odczuwanie kończyło się na granicy 'ciało -
reszta świata', chociaż nie odbierałem tak precyzyjnych, pięknych
informacji o odczuciach (WEWNĘTRZNYM STANACH) wszystkiego dookoła, to
jednak... rozpłynąłem się jak masło, smarując zwykłą kromkę chleba.
Odbierałem, czułem to w sobie, stałem się jednym z czynnością jaką
wykonywałem. Jakby mój układ nerwowy zaczął ogarniać swoim zasięgiem
otaczający mnie świat. Ale 'fizycznie' to nie było konieczne.
Wystarczyła otwartość na najmniejsze zmiany, na prawdziwą naturę
otaczającej rzeczywistości, by starannie odtwarzać ten stan w sobie
'nuta za nutą', by wsłuchiwać się w "głos boga". Czułość...
Delikatność... Subtelność... Empatia... Zanurzyłem nóż w maśle i...
czułem - to niesamowite - jakby był to niesłychany taniec. Nie
przygotowywanie śniadania, nie 'wcieranie' masła w chleb. TANIEC! Nie
było mnie, mojego 'ja'. Tak jak odczuwasz swoje ciało (przyjrzyj się
swojej dłoni, kiedy obracasz (tańczysz!) nią przed oczami i... poczuj ją
jeszcze precyzyjniej... zamknij oczy...), tak i ja niemal odczuwałem
trzymany w dłoni nóż i nakładane nim masło na świeże pieczywo...
Naprawdę poczułem w sobie ich wewnętrzny stan, jakbym widział 'oczami
wyobraźni' (właściwy im w tej chwili) rozkład ciężkości (w nich),
zgodność, precyzję w każdym ruchu... Jak moją własną dłoń "szóstym
zmysłem" (patrz niżej zamieszczony kolejny cytat z książki Sacksa).
A kiedy spotkało mnie to na przystanku autobusowym... nie wsiadłem do
żadnego samochodu przez... nie wiem nawet ile czasu upłynęło. Tak jak
spojrzałem na masło/nóż/pieczywo, tak teraz odczułem w sobie CAŁY
OTACZAJĄCY MNIE ŚWIAT. Nawet jeśli był to tylko ułamek sekundy, to
jednak... piękne, niesamowicie (boże... nawet głos w moich myślach
drży...). Wszystko częścią wszystkiego, wszystko przejawem tej cudownej
harmonii. Wszystko niezwykle uważnie słuchało melodii całości, było
odbiciem całej reszty, idealnie dopasowując się z nią w tańcu. Tak jak
skrzydło odzwierciedla wiatr, jak płetwa jest w cudownej relacji z wodą,
płuca z powietrzem, wodór z tlenem w cząsteczce wody... Nic nie istnieje
'samo w sobie'. Nie zobaczysz 'samego wodoru': zawsze uściśniesz jego
dłonie wyciągnięte w kierunku innych pierwiastków, zawsze wpadniesz w
środek tańca jakichś szczęśliwych partnerów. Są TYLKO relacje i tylko w
relacji z czymś można cokolwiek zaobserwować. Każda drobinka to...
odbicie tego, z czym ma ona do czynienia. Dokładnie tak samo jest z
człowiekiem. To dotyczy WSZYSTKIEGO!!! Stała przede mną (WE MNIE!!!)
CUDOWNA, PRZEPIĘKNA EMERGENCJA: "niezależnie na co spojrzysz, jeśli
przyglądasz się dostatecznie uważnie, masz do czynienia z całym
wszechświatem" (Feynman o "Dziejach świecy" Faradaya)...
Hm... a teraz natrafiłem na świetny opis zrozumienia/wyczucia,
zintegrowania czegoś (do tej pory obcego bądź niezauważalnego) z naszym
'ja' w jedną całość. Książkę mógłbym przeglądać godzinami, a przez to
(i, niestety, przez dręczący nas wszystkich brak czasu) jeszcze jej nie
skończyłem (z pewnością tak genialnych fragmentów jest o wiele więcej).
Ale poniższe słowa są doskonałym dopełnieniem/rozwinięciem moich myśli:
<< Jeśli poruszyć ręką człowieka, gdy patrzy, może mieć trudności z
odróżnia-niem wrażeń wzrokowych i dotykowych - są ze sobą tak naturalnie
powiązane, że nie nawykliśmy ich oddzielać. Jeśli jednak poprosić, by
zamknął oczy, bez trudu odczyta najdrobniejszy pasywny ruch, na przykład
milimetrowe przesunięcie palca. Jest to rzeczywiście "zmysł mięśni", jak
go nazywano, zanim Sherrington po przebadaniu zjawiska ochrzcił je
mianem propriocepcji - odczucie uzależnione od impulsów płynących z
mięśni, stawów i ścięgien, zazwyczaj ignorowane, ponieważ nieświadome,
niezwykle ważny "szósty zmysł", za sprawą którego ciało poznaje samo
siebie, ocenia z doskonałą, automatyczną, natychmiastową precyzją
położenie i poruszenia wszystkich członków, ich wzajemny stosunek i
sytuację przestrzenną. Jest jeszcze inne stare, nadal często używane
słowo - kinestezja albo poczucie ruchu - ale "propriocepcja", choć nie
tak eufoniczne, zdaje się znacznie trafniejszym określeniem, ponieważ
rdzeń słowa odsyła do łacińskiego proprietas (właściwość, własność) oraz
proprius (własny, indywidualny). Ciało zatem reaguje w sposób podwójnie
"właściwy": charakterystyczny dla siebie, ale też poprawny, bezbłędny.
Znając swoje właściwości, ciało "zawłaszcza" samo siebie. Można
powiedzieć, że posiadać ciało, przynajmniej jego ruchome członki, to
tyle, ile przez całe życie odbierać strumień informacji płynących
nieprzerwanie z mięśni, stawów i ścięgien. Człowiek ma siebie, j e s t
sobą, ponieważ ciało zna siebie, cały czas zaświadcza o sobie "szóstym
zmysłem". Ile absurdów wynikających z kartezjańskiego dualizmu można by
ominąć dzięki właściwemu zrozumieniu propriocepcji. Być może Leibniz
przeczuwał coś podobnego, mówiąc o ledwie zauważalnych odczuciach
pośredniczących między ciałem i duszą, chociaż... >>
(Oliver Sacks "Stanąć na nogi, str. 50)
I choć powyższe dotyczy odbioru własnego ciała (by w trakcie subtelnej
gry (tworzonych pejzaży stanu naszego organizmu) powstało zintegrowane
poczucie własnego 'ja'), sacksowy opis jest doskonałym przedstawieniem
WŁAŚCIWEGO ZROZUMIENIA (ODCZUWANIA JAKO CZĘŚCI SIEBIE)!!! Bo dokładnie
ten mechanizm, taka sama INTEGRACJA swojego 'ja' ze kimś/czymś, co
znajduje się 'poza nim', to JEDYNY sposób prawdziwego rozumienia
KOGO/CZEGOKOLWIEK. I wcale nie musimy poszerzać zakresu naszego
naturalnego 'systemu wyczuwania' (układu nerwowego), by uchwycić 'głębię
oceanu' drugiej osoby. Sednem jest wrażliwość na najdeli-katniejsze
zmiany, nieustanna otwartość, umożliwienie jak najpełniejszego przepływu
informacji/uczuć pomiędzy partnerami (włącznie z 'miejscami chaosu',
które niosą równie cenne (a może cenniejsze) informacje o tym, jaki jest
stan faktyczny). A to... dla wielu okazuje się oceanem nie do
przeskoczenia. Rozbicie własnego skostniałego obrazu świata jest
niezwykle trudne, nierzadko bolesne. Wymaga ogromnego wysiłku,
prawdziwego aktu woli. Rzeczywiście, trzeba naprawdę zwariować, by
chcieć... popaść w obłęd. Trzeba stracić resztki rozumu, by nagle zerwać
się do biegu w przeciwnym kierunku niż reszta. Ba, jeszcze lepiej:
oszaleć totalnie, by zacząć spacerować pośród zaganianego tłumu i, jak
geniusz Robin Williams w doskonałym filmie "Jack", dziwić i zachwycać
się cudem narodzin motyla, cudem narodzin każdej chwili.
Ja jestem wariatem. Ale nie dlatego, że chętnie pobiegałbym z gołym
tyłkiem po ulicach, ani dlatego, że potrafię czerpać z każdego dnia (bo
'umieć się wyszaleć' to coś innego). Jestem wariatem, ponieważ co jakiś
czas gubię swój grunt pod nogami, wpadam w otchłań bez żadnej pewności,
że będę mógł się czegoś chwycić. Jestem obłąkańcem, który może okazać
się niezrozumiały dla nikogo z najbliższego otoczenia, który może nagle
odfrunąć i nie dać się szybko odnaleźć. Ale całym sercem chciałbym
dzielić się tym z Tobą, oprowadzać Cię po krainach moich myśli/przeżyć.
I równie gorąco pragnę spojrzeć na świat Twoimi oczami, oczami tej
wrażliwej kobiety, która tak cudownie potrafi czytać w ludziach; która
tak wytrwale wydobywa coraz piękniejszą siebie z macek... własnych
lęków. Przed nami NIEUSTANNIE 'ziemia i niebo', nieprzebyta otchłań
naszych złudzeń. To co nas czeka... nie będzie łatwe. Ale 'trud
tworzenia', 'niepokój twórczy' towarzyszy każdej prawdziwej sztuce.
Również najważniejszej z nich: sztuce myślenia/miłości/istnienia.
<< Miłość jest możliwa jedynie wtedy, jeżeli dwoje ludzi komunikuje się
ze sobą z samej głębi swej istoty, to znaczy jeżeli każde z nich
przeżywa siebie do głębi swej istoty. Jedynie w takim przeżyciu mieści
się ludzka rzeczywistość, jedynie tu jest to, co naprawdę żywe, jedynie
tu jest źródło miłości. Miłość przeżywana w ten sposób jest nieustannym
wyzwaniem; nie jest stanem wypoczynku, lecz ruchu, wzrostu, wspólnej
pracy; nawet to, czy istnieje harmonia czy konflikt, radość czy smutek,
jest czymś drugorzędnym wobec zasadniczego faktu, że dwoje ludzi
przeżywa siebie w samej głębi swego istnienia i że mocniej czują się
jednością będąc razem niż osobno. >>
(Erich Fromm "The Art of Loving")
Mojemu drugiemu 'ja'
Janusz
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
Zobacz także
1. Data: 2000-12-26 16:25:53
Temat: Re: ***On Tue, 26 Dec 2000 14:22:15 +0100, "Janusz H."
<h...@p...onet.pl> wrote:
>Mojemu drugiemu 'ja'
ja mam takie glupiutkie pytanie:
po co ludzie staraja sie byc na sile skomplikowani? czy prostota jest
brzydka? dlaczego to, co mozna zawrzec w kilku slowach zostaje zawarte
na kilku stronicach? czy to teraz taka moda by wystepowac w dwoch,
trzech lub wiecej osobach?
ps. to tak zupelnie abstrahujac od tresci listu Janusza H ;)
--
[cookie]
fidonet: 2:482/64
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2000-12-26 18:36:50
Temat: Re: ***Tak, cghcemy się odróżniać, a więc przydajemy sobie większgo skomplikowania,
staramy się podpierać w życiu różnymi ideami. Chcemy być wyjątkowi. A co do
tekstu....
Nie idea jest dla mnie ważna w nim. Takie teskty powstają aby pokazać kunszt
słowa. To samo można wyrazić krócej prościej ale o ileż mnie byłoby w nich
wiedzy, tajemnicy. Kunszt słowa pozwala się upajać wdziękiem i jego pięknem.
Ot cała idea poezji. Te teksty są czymś takim.
Vesemir
v...@p...promail.pl
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2000-12-26 21:46:50
Temat: Re: ***
"[cookie]" <c...@m...pl> wrote in message
news:3a48c598.4388821@news.tpi.pl...
> On Tue, 26 Dec 2000 14:22:15 +0100, "Janusz H."
> <h...@p...onet.pl> wrote:
> >
> ja mam takie glupiutkie pytanie:
>
> po co ludzie staraja sie byc na sile skomplikowani? czy prostota jest
> brzydka? dlaczego to, co mozna zawrzec w kilku slowach zostaje zawarte
> na kilku stronicach? czy to teraz taka moda by wystepowac w dwoch,
> trzech lub wiecej osobach?
Twoje pytanie jest madre (nie glupie) tak, jak i Twoje listy.
Pewnie, ze nie ma nic brzdkiego w prpstocie. Jest to najpiekniesza cecha
ludzka. Ale naszym postepowaniem u wielu osob nie kieruje mozg, tylko nasze
emocje, leki tamperament. Nie wiem, z jakich to przyczyn boimy sie pozazac
nasze prawdziwe oblicze, pokazac sie drugiej osobie takimi, jakimi jestesmy
naprawde.
Mysle, ze to sie odnosi tez do tych kobiet, ktore nakladaja na siebie wiele
makijazu, ktory nawet je szpeci zamiast dodawac uroku. One sobie jednak
wmawiaja, ze to dodaje im uroku.
Niemniej sa ludzie, ktorzy potrafia byc soba i napewno sa szczesliwsi od
ktorym na to nie stac.
jakub
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2000-12-26 22:16:50
Temat: Re: ***
Użytkownik "jacob bekker" <j...@f...net> napisał w wiadomości
news:el826.23503$bw.1610900@news.flash.net...
> Mysle, ze to sie odnosi tez do tych kobiet, ktore nakladaja na siebie
wiele
> makijazu, ktory nawet je szpeci zamiast dodawac uroku. One sobie jednak
> wmawiaja, ze to dodaje im uroku.
Nieprawda umiejetny makijaz dodaje uroku, choc jest oszustwemmmm:((((
Vesemir
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2000-12-27 04:30:26
Temat: Re: ***"Vesemir" <v...@p...promail.pl> wrote in message
news:92b57l$lk1$1@sunsite.icm.edu.pl...
> Użytkownik "jacob bekker" <j...@f...net> napisał w wiadomości
> news:el826.23503$bw.1610900@news.flash.net...
> > Mysle, ze to sie odnosi tez do tych kobiet, ktore nakladaja na siebie
> wiele
> > makijazu, ktory nawet je szpeci zamiast dodawac uroku. One sobie jednak
> > wmawiaja, ze to dodaje im uroku.
>
> Nieprawda umiejetny makijaz dodaje uroku, choc jest oszustwemmmm:((((
Makijaz nie jest zadnym oszustwem. Skad Ty to wzieles?
Stosowanie makijazu jest tylko checia dodawania sobie uroku prawdziwego lub
zludnego. Przewaznie makijaz stosuja kobiety ale sa tez zniewiesciali
mezczyzni, ktorzy go stosuja.
Z czego wywnioskowales, ze jestem przeciw delikatnemu makijazowi, jesli do
dodaje kobiecie uroku?
Napisalem "wiele makijazu" czyli zbednego makijazu przez ktory trudno
zorientowac sie, jak twarz w rzeczywistosci wyglada.:-)
Poza tym, mam duzy szacunek dla kobiet, ktore makijazu nie uzywaja lub
prawie nie uzywaja. Nie mam na mysli tych, ktorzy stosuja makijaz, aby
zatuszowac blizny lun inne szpetne znaki na twarzy.
Przekonalem sie, ze czym kobieta jest wiecej wartosciowa wewnetrznie, tym
mniej sobie dodaje zewnetrznie. Odnosi sie to do bizuterii tez.
jakub
>
> Vesemir
>
>
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2001-01-02 21:23:26
Temat: Re: ***
Janusz H. <h...@p...onet.pl> napisał(a) w artykule >
> tylko chory zrozumie chorego
> tylko wariat zrozumie wariata
> tylko pijak zrozumie pijaka
> tylko uczniak zrozumie innego uczniaka
> tak skonstruowany jest ten świat
> świat bez tolerancji i wad
>
> Madźka
> http://www.bazyliszek.silesianet.pl/moje.html#zrozum
ienie
a uczonego, uczony jeno
W powodzi słów, metafor mgle zagubiony sens do prostych tęskni słów.
Po mojemu to błysk co nie ze złota bierze się, coby każdy co chce mógł
przeczytać w tym tekście. Nie twierdze, że król jest nagi, jeno że ciutke
za lekko ubrany jak na styczniowy ziąb.
Pozdrawiam
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
« poprzedni wątek | następny wątek » |