Path: news-archive.icm.edu.pl!agh.edu.pl!news.agh.edu.pl!news.onet.pl!newsfeed.gazeta
.pl!news.gazeta.pl!not-for-mail
From: "Ana" <a...@N...gazeta.pl>
Newsgroups: pl.sci.psychologia
Subject: Re: Celowa utrata poczucia rzeczywistosci ?
Date: Thu, 21 Aug 2003 17:23:52 +0000 (UTC)
Organization: Portal Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl
Lines: 58
Message-ID: <bi2v78$5kk$1@inews.gazeta.pl>
References: <bi0eij$ma9$1@nemesis.news.tpi.pl>
NNTP-Posting-Host: host-62-141-225-202.kalisz.mm.pl
Content-Type: text/plain; charset=ISO-8859-2
Content-Transfer-Encoding: 8bit
X-Trace: inews.gazeta.pl 1061486632 5780 172.20.26.235 (21 Aug 2003 17:23:52 GMT)
X-Complaints-To: u...@a...pl
NNTP-Posting-Date: Thu, 21 Aug 2003 17:23:52 +0000 (UTC)
X-User: an_a1
X-Forwarded-For: host-62-141-225-202.kalisz.mm.pl
X-Remote-IP: host-62-141-225-202.kalisz.mm.pl
Xref: news-archive.icm.edu.pl pl.sci.psychologia:221324
Ukryj nagłówki
Witold <w...@p...pl> napisał(a):
> Witam.
> Chcialbym sie dowiedziec, czy moze ktos sie spotkal z podobnym uczuciem.
> Wlasciwie mozna powiedziec, ze doszedlem do tego przypadkiem i w koncu
> nauczylem sie celowo wywolywac taki stan. O co chodzi mianowicie. Sprawa
> wymaga silnego skupienia, choc nie jest powiedziane, ze musi to byc miejsce
> spokoje. Wlasciwie to nawet ciekawszy efekt pojawia sie, gdy jest to np.
> zatloczona ulica, a ja siedze sobie gdzies na lawce. Siedzac nieruchomo
> koncentruje wzrok na jakims jednym obiekcie. Wowczas staram sie zuplenie
> wylaczyc "myslenie" i swiadomosc-calkowite skupienie i koncetracja na dany
> obiekt. Po pewnej chwili pojawia sie uczucie, jakbym patrzyl np. na jakies
> zdjecie, a mnie tu wogole nie bylo. I przez chwile doznaje ciekawego
> uczucia, jakbym nie wierzyl, ze na prawde znajduje sie w tym miejscu.
> Dopiero za moment, kiedy "wlacza sie" swiadomosc zdaje sobie sprawe z
> sytuacji.
> Moze to troche dziwaczne i bardziej podbiega pod jakies parapsycho, ale
> chcialem sie prostu opisac sytuacje i moze ktos wie z naukowej strony, jak
> to dziala :-)
> Pozdrawiam
> Witold
Opiszę Ci podobny stan, ale z relaksem nie ma on wiele wspólnego.
Zaczyna się funkcjonować jako dwie lub więcej osób, tzn. widzisz ludzi,
odzywają się do ciebie, wręcz zmuszają do czegoś, coś nakazują, czegoś chcą,
prowokują do rozmowy. To jest nie do powstrzymania, daremny wysiłek.
Początkowo pojawia się lęk. Później następuje przyzwyczajenie. Jeśli ktoś
mądry podpowie, żeby nie wykłócać się z towarzystwem i nie mobilizować się do
jego wyrugowania, robi się łatwiej. Idąc za radą, wchodzisz w rozmowę,całą
siłą woli panujesz nad sobą i spokojnie dyskutujesz. Zachowujesz się,jak w
stosunku do rzeczywistych osób, z tym że jeszcze bardziej uważasz, by nie iść
w zwarcie. Takie zachowanie jest do wyuczenia. Jeśli nie, dobrze, żeby z
pomocą przyszedł ktoś trzeci i zabawił rozmową tych, na których już nie ma
siły albo gdy goście są zbyt liczni. Pomoc psychologa jest bezcenna.
Z czasem widać, że to wcale nie jest takie złe. Przynosi wymierne korzyści.
Trzeba się przestać bać, że zamiast ciebie zacznie ktoś wygłaszać jakieś
androny i oczywiście wezmą cię za czubka. Psycholog mówi, żeby obserwoać
reakcję rzeczywistego rozmówcy. Jeśli wyraz twarzy nie wskazuje na
zdziwienie, czy jakieś negatywne reakcje, przestajesz zupełnie słuchać tej
drugiej, która doszła do głosu. Niech sobie pieprzy, co chce, a ty
oświadczasz luksusu siedzenia obok, w środku, w sobie, bez konieczności
konwersowania z kimś, jeśli on cię brzydzi. To jest cudowny wynalazek:
jesteś, a jednocześnie cię nie ma. Możesz być, gdzie zechcesz, na jeden
pstryk. Są ludzie, którzy robią to z łatwością, z marszu, i tacy, którym
potrzebna jest hipnoza. Jakoś to się ma wiązać z poziomem przeżywania emocji.
Ja takie stany nazywam inną formą ewakuacji (imieniny u cioci).
Tak to wygląda z grubsza. Dochodzą jeszcze przeróżne duperele, ale nie tak
dokuczliwe. Wyobraź sobie, cały dzień być pouczaną przez mamusię. Do tego nie
wolno jej wyprostować, musisz gadać.
Najczęściej nie jest źle. Właściwie nigdy, umiem z tym żyć. Ba, nawet twórczo
wykorzystuję. Njgorsze, co mnie spotkało, to lekarz, który uznał, że to jest
schizo. Było ich paru, każdy mówił co innego . O mało nie dostałam zawału. Rok
(?) czasu wpierniczałam kolorowe, panadoktorowe cukierki, a żeby było
śmieszniej, cały czas było gorzej, nie lepiej. Za to min. kocham lekarzy.
Ana
--
Wysłano z serwisu Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/
|