Data: 2003-06-09 01:00:35
Temat: Re: Egzamin sprawdzający - temat do dyskusji
Od: M...@f...edu.pl (Marek Pawlowski)
Pokaż wszystkie nagłówki
> Jeżeli te egzaminy mają służyć nie tyle obronie uczniów przed złymi
> nauczycielami, ile być po prostu 'kolejną szansą' na poprawę oceny, to jaki
> sens ma rzetelne wystawianie ocen cząstkowych i sprawdzanie po nocach testów
> i prac
> klasowych przez cały semestr?
Ano taki sens, że ucznia w szkole trzeba nie tylko ocenić (czyli
ostatecznie rozpoznać jego wiedzę i umiejętności), ale po drodze
informować, pomagać planować, motywować (jego i rodziców :-)), a
nawet samo- się -doskonalić (to nauczyciel - cała kompilacja z
rozporządzenia :-)). Na końcu musi być jednak gołe i ostateczne
rozpoznanie. Wszak dowolną szkołę można zaliczyć eksternistycznie
(czyli bez kartkówek :-)), więc nie ma co się obrażać o egzamin
komisyjny - taka konstrukcja, takie prawo, takie życie.
Na mój gust egzamin taki powinien być wręcz obowiązkowy z każdego
przedmiotu (poza kilkoma nie ocenianymi a "zaliczalnymi" metodą
"wystarczy być") i po każdej ponadpodstawowej klasie; obowiązkowy i
zewnętrzny. Ale to już takie moje fantazje systemowe. Wiem, że
nauczyciele nie odpuszczą, nie pozwolą na żadne zewnętrzne
ocenianie, które odebrało by im "jedyny środek dyscyplinujacy",
czyli groźbę zababrania świadectwa niepokornemu delikwentowi :-).
> Zgadzam się. Męczy mnie natomiast pytanie kto i na jakiej podstawie miałby
> oceniać te 'wątpliwości"?
Przyczyna "wątpliwości" nie jest analizowana i to chyba dobrze,
bo niby jak? Nie dość, że uczeń kwestionuje ocenę, to jeszcze miałby
otwartym tekstem mówić, czy może pisać, że pani Iksińska się na
niego uwzięła, bo jego ojciec puścił ją kantem? Komu potrzebne
takie wiwisekcje?
> Dlaczego 'muszą'?
Prawo statystyki i fakt ułomności naszego gatunku.
> Może zwyczajnie powinna być większa selekcja w tym zawodzie? I większe
> zaufanie do tych, którzy przez nią przejdą?
Ktoś, kto przeszedł selekcję 30 lat temu, może być teraz zupełnie
innym człowiekiem. Pamięć też nie ta. A i nawyki robią swoje.
Nie wymyślono też metody selekcji ze względu na siłę charakteru.
A i charakter ewoluuje, człowiek z wiekiem dostosowuje się do
otoczenia, które wcale nie jest kryształowo czyste.
Myślę, że nie wymyślono lepszej metody "kontroli jakości" niż
świadomość, że "odbiorca" ma "swoje prawa" i może z nich
skutecznie skorzystać. Jeśli od czasu do czasu ktoś swych praw nadużyje,
to jest to tylko oczywista cena rozwiązania, bo nie ma rozwiązań
idealnych. Nie jest to cena wygórowana, bo przecież nauczycielowi
nic za to nie grozi. Musi tylko wiedzieć, co było najważniejsze w tym,
czego wymagał w ciągu roku i umieć to ubrać w pytania czy zadania.
Czy to wiele? Dla kogoś, kto nie zwykł miewać takiej świadomości celów,
kto stale improwizuje, a jego akty sprawdzania i oceny są
nieuporządkowaną projekcją luźnych skojarzeń "na temat", pewnie
przygotowanie takiego egzaminu jest kłopotem, jest groźbą ujawnienia
przed kolegami i nadzorem swojej słabości warsztatowej. Tylko, że
chyba takie właśnie słabości mieliśmy eliminować?
Pozdrawiam,
MP
--
Archiwum grupy: http://niusy.onet.pl/pl.soc.edukacja
|