Path: news-archive.icm.edu.pl!agh.edu.pl!news.agh.edu.pl!news.onet.pl!not-for-mail
From: "Krystyna*Opty*" <k...@p...onet.pl>
Newsgroups: pl.misc.dieta
Subject: Re: Jak się robi biznes - metodą Montignac'a
Date: Fri, 25 Jul 2003 10:37:58 +0200
Organization: news.onet.pl
Lines: 156
Sender: k...@p...onet.pl@l2434.biaman.pl
Message-ID: <bfqq9a$8em$1@news.onet.pl>
References: <bfln20$2aam$1@tryton.plocman.pl> <bfo9be$pr5$1@news.onet.pl>
<bfoisc$21p6$1@news2.ipartners.pl> <bfonme$91j$1@news.onet.pl>
<bfoola$2cd$1@nemesis.news.tpi.pl> <bforvc$i7o$1@news.onet.pl>
<bfqo32$nes$1@atlantis.news.tpi.pl> <bfqpig$go0$1@inews.gazeta.pl>
NNTP-Posting-Host: l2434.biaman.pl
Mime-Version: 1.0
Content-Type: text/plain; charset="iso-8859-2"
Content-Transfer-Encoding: 8bit
X-Trace: news.onet.pl 1059122282 8662 212.33.82.34 (25 Jul 2003 08:38:02 GMT)
X-Complaints-To: a...@o...pl
NNTP-Posting-Date: 25 Jul 2003 08:38:02 GMT
X-Priority: 3
X-MSMail-Priority: Normal
X-Newsreader: Microsoft Outlook Express 6.00.2800.1158
X-MimeOLE: Produced By Microsoft MimeOLE V6.00.2800.1165
Xref: news-archive.icm.edu.pl pl.misc.dieta:20188
Ukryj nagłówki
Użytkownik "Marcin 'Cooler' Kuliński" <m...@p...gazeta.blah> napisał
w wiadomości news:bfqpig$go0$1@inews.gazeta.pl...
> Użytkownik "Kafka" <i...@N...pl> napisał w wiadomości
> news:bfqo32$nes$1@atlantis.news.tpi.pl...
>
> > Ja cie nie wyzywam,
> > wiec nie dziw sie ze nie podoba mi sie jak Ty mnie obrazasz. A w Twoich
> > wypowiedziach o zwolennikach MM czuc pogarde, przyrownujesz nas do
ciemnej
> > masy, z postu na post bardziej wyraźnie.
>
> Ale takiego obrazka zwolennicy Montiego jeszcze sie nie dorobili :)
> http://mlodziez.optymalni.one.pl/plik.php?nr=56
A inspiracją tego rysunku był artykuł. Cytuję:
--------------------------------------------------
Artykuł pochodzi z Dziennika Zachodniego sprzed kilku lat.
Autor: Michał Piotrowski
Jan Szotyński - dziwak z Gdańska
Człowiek trawożerny
Sok z trawy jest w smaku gorzki, ale też bardzo orzeźwiający. A błoto jest
strasznie sycące - żeby się najeść, wystarczy zjeść kilka łyżek dziennie.
Najsmaczniejsza jest ziemia z Mazur, chociaż ta z okolic Wejherowa prawie
dorównuje jej smakiem. Wystarczy kilka łyżek dziennie, żeby nasycić żołądek.
Zwłaszcza jeśli popijemy sokiem z trawy.
Przygotowanie posiłku z błota i trawy wcale nie jest takie proste. Jan
Szotyński zaczyna dzień od "zakupow". Zrywa trawę z przydomowego trawnika ,
z pojemnika na podwórku czerpie świeżą deszczówkę. W domu miesza z nią leśny
torf przywieziony z głębi puszczy Darżlubskiej, a trawę mieli w sokowirówce.
Tak przygotowane śniadanie na wiele godzin zaspokoi głód. W tym czasie
będzie można zająć się szyciem nowego ubrania albo budową akwarium.
Żyć po indiańsku
Mieszkanie na parterze kamienicy w Gdańsku Wrzeszczu przypomina dużą
szklarnię. Na oknach w dużych donicach rośnie trawa. Obok w olbrzymiej kadzi
pan Jan przechowuje przywieziony z lasu torf. "Kuchnią" jest stół w rogu
pokoju, do którego przymocowane są dwie maszynki - jedna do mielenia błota,
druga - trawy.
- Z maszynkami miałem największy problem. Mielenie trawy nie jest takie
łatwe jak mielenie mięsa - musiałem przerobić normalną maszynkę - tłumaczy
Szotyński.
Deszczówka i ziarna zboża przechowywane są w dwóch mniejszych kadziach. W
drugim pokoju, zamienionym na warsztat, powstaje właśnie jakaś dziwna
konstrukcja. Na jednej z półek stoi imponujący model żaglowca.
- Mam dużo czasu na majsterkowanie - opwoada Jan Szotyński. - Sklejam
modele, szyję sobie nowe stroje, niedano wybudowałem akwarium, w którym chcę
stworzyć takie warunki, jakie są w polskich jeziorach - z typowymi roslinami
i zwierzętami.
Zbliża się pora obiadu. Pan Jan pzrygotowuje porcję torfu, napełnia kubek
sokiem z trawy.
- To naprawdę dobre jedzenie - tłumaczy. - Sok jest w smaku gorzki, ale też
bardzo orzeźwiający. A błoto jest strasznie sycące - żeby się najeść,
wystarczy zjeść kilka łyżek dziennie.
Ze stoczni do lasu
Na dowód, że nie kłamie, pan Jan usmiecha się szeroko. Zza zielonych od
trawy warg wylaniają się zęby. Ze zdumieniem zauważam, że Jan Szotyński nie
ma kłów - wszystkie zęby są starte do jednej wysokości.
- Wszystko zaczęło się prawie dziesięć lat temu. Jeszcze jako uczeń liceum
zainteresowałem się przyrodą i wiele czasu spędzałem włócząc się po
nadzikszych ostępach - opwiada pan Janek. - Fascynowało mnie, jak łatwo
zwierzęta w lesie potrafią zaspokoić wszystkie swoje potrzeby. Pamiętam, że
strasznie im zazdrościłem.
Kilka miesięcy póxniej pan Jan rozpoczął pracę w porcie. Jednak każdą wolną
chwilę nadal spędzał w leśnej głuszy. Z aparatem fotograficznym wędrował po
Mazurach i Bieszczadach, podpatrując przyrodę. W domu wybudował 300-litrowe
akwarium, w którym hodował najniezwyklejsze gatunki ryb.
- W pewnym momencie zrozumiałe, że moja praca nie daje mi żadnej
satysfakcji. Koledzy rozmawiali tylko o alkoholu, pieniadzach i codziennych
kłopotach, a ja czułem, że to nie jest mój świat.W końcu rzuciełem pracę -
opowiada pan Jan.
rezygnacja z pracy zarobkowej zbiegła się w czasie z pierwszymi myslami o
wegetarianizmie. W roku 1990, podczas jednej z wielu leśnych wycieczek pan
Jan podjął ostateczną decyzję.
- Uświadomiłem sobie, ile cierpienia zadajemy zwierzętom hodowlanym
Postanowiłem, że nie zjem wiecej niczego, co pochodzi od zwierząt.
Zrezygnowałem z mięsa, nabiału i wszystkiego, co mialoby jakąkolwiek
styczność ze zwierzętami. Przestawiłem się na produkty roślinne - groch,
fasolę, owoce - opowiada Jan Szotyński.
W domu rodzinnym pan Jan zyskał wtedy miano "Indianina" - jego dieta ,
długie wędrówki po lesie, a także stroje, które zaczął sobie robić przy
pomocy prostych narzędzi, wzbudzały ciekawość najbliższych.
- Próbowałem namówić ojca i rodzeństwo do roślinożerności, ale muszę
przyznać, że moja rodzina zawsze była strasznie miesożerna. Najbliżsi nie
chcieli nawet słyszeć i zmianie diety - tłumaczy pan Jan.
Tropem dzikiego człowieka
Po śmierci ojca Jan Szotyński został w domu sam. Opieka społeczna przyznała
mu rentę wysokości 600 zł miesięcznie. Mimo że nadal mieszkał w kamienicy,
pan Jan przestawił sie zupełnie na tryb życia dzikeigo człowieka - całymi
miesiacami wędrował po lasach, żywiąc się tylko tym, co sam upolował.
- W którymś momencie zrozumiałem, że w przyrodzie nie ma miejsca na litość.
Silniejsi zjadają słabszych. Wtedy znowu sięgnąłem po mięso, ale tylko
takie, jakie byłem w stanie sam upolować - opowiada pan Jan. - Łapałem małe
gryzonie, różne robaki, kupowałem od rolników świnie, które potem sam
oprawiałem. Oczywiście wzorując się na ptrzyrodzie, nie przygotowałem
specjalnie swoich posiłków. Mięso jadłem surowe, bez przypraw, rośliny
także.
W diecie pana Jana od czasu do czasu pojawiały się także koty i psy. Kilka
tych zwierząt trafiało na jego talerz prosto z ulicy.
- Polowanie na dzikie zwierzęta nie jest łatwe, o wiel prościej było żywić
się padliną -0 usprawiedliwia się Szotyński.
W końcu jednak pan Jan powrócił do diety roślinnej. Tym razem jednak zamiast
po warzywa, sięgnął - na wzór zwierząt - po trawę i liście drzew. Okazało
się, że i tym pozywieniem człowiek jest w stanie się wyżywić.
- W końcu odnalazłem to, czego zawsze będzie w przyrodzie pod dostatkiem. Od
pięciu lat trawa jest moim podstawowym posiłkiem, jej sok zaspokaja
większość potrzeb mojego organizmu. Dietę urozmaicam jeszcze trawą i błotem.
Praktycznie nie wydaję pieniędzy na sklepowe jedzenie - w zeszłym miesiący
wydałem na ten cel 15 zł. Kupiłem za to trochę warzyw i mleko - tłumaczy.
Ponieważ w zmimie trudno będzie znależć trawę, pan Jan już teraz
przygotowuje się do tego okresu. W tym celu powoli przyzwyczaja organizm do
spożywania leśnego torfu, pełnego rozłożonych resztek roślinnych.
- Jeśli się uda, również w przyszlości, bedzie to moja docelowa dieta -
wyjaśnia.
Kanapki z trawą.
Mieszkańcy kamienicy dawno przyzwyczaili się, że mają nietypowego sąsiada.
Jana Szotyńskiego traktują jak niegroźnego dziwaka. Zresztą pan Jan
rzeczywiście nikomu niewadzi - czasem pojawi się na podwórku, pobawi się z
dzićmi i znów znika w swoim mieszkaniu.
- Jedno, co mnie martwi, to fakt, że przciągam do siebie ludzi z
marginesu.Nie wiem, jak to jest, ale zawsze znajdzie sie jakiś pijaczek,
który będzie chciał ze mną porozmawiać - martwi się Jan Szotyński. - Poza
tym jednak rzadko dochodzi do jakichś awantur. Raz tylko jakieś wyrostki
pobiły mnie w Brzeźnie. Teraz staram się tam nie chodzić.
Mimo że w swoim odczuciu Jan Szotyński odnalazł właściwą drogę do szczęścia,
daleki jest do namawiania kogokolwiek do pójścia w jego ślady.
- Myślę, że ludzie w mieście przy normalnym trybie życia po prostu nie
mieliby czasu na taką dietę. Przygotowanie pożywienia wymaga cierpliwości i
odpowiednich urzadzeń. Poza tym nie wyobrażam sobie, żeby dzieci do szkoły
zabierały kanapki z trawą. Co innego ludzie na wsi - oni mają jedzenie
praktycznie pod samym nosem, a do przygotowania posiłku mogliby uzyć tych
samych maszyn, w których przygotowują paszę dla zwierząt. Wystarczyłoby
tylko nieco zmienić przyzwyczajenia - tłumaczy pan Jan.
Michał Piotrowski
-------------------------------------------Koniec cytatu.
Krystyna
|