Data: 2009-11-21 00:32:17
Temat: Re: KIEROWCO! Bogu dziękuj, że jeszcze żyjesz... (ja nie z tych, co po rowach uciekają) - trochę długie
Od: darr_d1 <d...@w...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
On 20 Lis, 23:05, "cbnet" <c...@n...pl> wrote:
> Zjeżdżają, zjeżdżają, a w końcu ktoś nie zdąży zjechać i po karierze
> debila jednego z drugim.
>
> Lecz dobra wiadomość jest tu taka, że w ten sposób drogi stają
> się bezpieczniejsze.
>
Ale dlaczego Ty tak to uogólniasz, wrzucasz wszystko (wszystkich) do
jednego worka? Sytuacje na drodze są różne, przeróżne i naprawdę nie
sposób wszystkich przewidzieć. Nie wierzysz mi?
Każdą niemal sytuację sprowadzasz do jednego schematu:
"jechał debil, wariat, jechał za szybko, przydupił (być może i zginął
z tego powodu) - jego wina, drogi będą bezpieczniejsze, a jego
spotkało to na co sam sobie zasłużył".
Zadam Ci pytanie - czy jesteś kierowcą?
Widzisz, cały problem polega na tym, że nie każdą sytuację na drodze
da się zamknąć w jedne ramy. Owszem zdarzają się wypadki, które
rzeczywiście zainicjowane są przez "debili". Nie 'wszystkie' jednak
dzieją się z tej właśnie przyczyny. Weź też pod uwagę, że wielu
kierowców na naszych drogach jest dopiero co "świeżo upieczonych" -
wprost po egzaminie na PJ lub z bardzo małym doświadczeniem.
Samochodów natomiast jest coraz więcej, chamstwa na drodze też
niemało. Cóż może taki "żółtodziub"? Owszem, na drodze nie ma miejsca
na błędy, jednak przy braku doświadczenia one się zdarzają. Czy taki
kierowca też powinien zginąć - aby drogi były 'bezpieczniejsze'?
Tak na koniec opowiem Ci pewną historię, mają autentyczną przygodę na
drodze. Co prawda ja nigdy nie spowodowałem kolizji drogowej, a jeżdżę
zdecydowanie ponad 10 lat i już dawno przejechałem w swoim życiu ponad
100000km. Byłem jednak jej uczestnikiem - za co zresztą dostałem
niemałe odszkodowanie, z winy tamtego drugiego.
Otóż jechałem sobie prostą drogą, będąc jeszcze w sumie młodym
kierowcą z niezbyt dużym stażem. Z odległości 200-300 metrów
zobaczyłem opisaną dalej sytuację. Z prawej strony, z parkingu
zaczynał cofać pojazd nr 1, podjechał do drogi i zatrzymał się. Z
przeciwnego pasa, na wprost mnie stał w miejscu pojazd nr 2,
sygnalizując zamiar skrętu w lewo. Zgodnie jednak z obowiązującymi
przepisami musiał najpierw puścić mnie gdyż ja byłem na drodze głównej
i jechałem prosto, a dopiero wówczas wolno mu było skręcić. Nawet nie
wiesz jak się zdziwiłem kiedy ten niemal na równi ze mną ruszył z
miejsca. Ja natomiast, nie mając już ŻADNYCH szans na hamowanie (a
nie jechałem więcej niż 60km/h) musiałem w ułamku sekundy podjąć
decyzję czy uderzyć w pojazd nr 1, który cofał z parkingu czy uderzyć
w pojazd numer 2, który zajechał mi drogę. Nie pytaj nawet jakie to
uczucie - uciec już nie było gdzie a na hamowanie za mało miejsca i
czasu. No i uderzyłem - w winowajcę. Na szczęście nic nikomu się nie
stało, poszło po narożnikach - a on miał jeszcze w samochodzie
dziecko, bodajże z 4-letnią wnuczkę.
I co Ty na to - którego z nas oceniłbyś negatywnie? Przecież ja
uderzyłem w niego - jednak to mnie PZU przyznało odszkodowanie. Jeden
ze świadków sam do mnie podszedł i powiedział, że on wszystko widział
i w razie czego to potwierdzi.
Czy któryś z nas, "debili", powinien był w opisanej wyżej sytuacji
zginąć - aby drogi były 'bezpieczniejsze'?
Pozdrawiam,
darr_d1
|