Data: 2010-05-10 08:30:49
Temat: Re: [NTG] Znowu politycznie ...
Od: zażółcony <z...@y...on.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "vonBraun" <i...@g...pl> napisał w wiadomości
news:hrh5l1$pag$1@news.net.icm.edu.pl...
> Nawiasem, w lajftajmie miałem dwa koty. Pierwszy o ksywce "Kocurek" był
> chyba zwierzęcym "Bodhisattwą"-przynajmniej tak funkcjonował w rodzinie.
[...]
>
> Drugi kot (nawiasem wzięty z domu rodzinnego pewnego znajomego
> polityka...) był wcześnie odrzucony przez matkę - nie lubiła go tak
> bardzo, że trzeba było go izolować. Ma ksywkę "Persik". Jest z nim sporo
> problemów. Boi się obcych i zmian miejsca. Takie sytuacje skutkują
> wielodniowym szokiem. Kilkakrotnie "przez pomyłkę" polował na części ciała
> domowników - vonBraunową ugryzł w nocy tak, że potrzebowaliśmy
[...]
;)
Koty to mocne zawodniki, też w lifetimie sporo się miało z nimi do
czynienia,
mój ojciec zawsze je lubił.
Jeden z tych, z którym spędziłem kawałek życia, to był czarny zabijaka.
Mieszkaliśmy na parterze, z ogródkiem, więc koty u nas same wybierały,
gdzie chca żyć - u nas, czy na dworze (czasam z wyraźną 'podpowiedzią':
'na dwór !' z naszej strony). Starą małą lodówkę przerobiliśmy na budę
- wkładając nawet do niej poduszkę elektryczną - i w niej w najgorsze
mrozy jej mieszkaniec mógł sobie zupełnie na luziku pomieszkiwać,
inne koty mogły tylko pozazdrościć.
Lodówka była też pewną koniecznością. Czarny zabijaka wybrał
sobie życie, w którym zdarzało mu się znikać na całe dni, tygodnie, a nawet
raz zniknął na kilka miesięcy - myślelismy, że już po nim. A on wrócił.
Ale często wracał w bardzo złym stanie. Był cały w bliznach, uszy
poszarpane. Raz wrócił w takiej postaci, że nie wiedzieliśmy w ogóle
co mu jest - jedno oko miał całkowicie krwisto-żółte, zaropiałe, ślinotok,
chwiał się i dziwnie zachowywał ... itp itd. Wścieklizna ? Była zima,
a my go w ogóle nie wpuścilismy do domu - siedział w lodówce,
dostawał jedzenie - ale wszystko na dystans, w rękawiczkach - czekaliśmy,
aż padnie. A on wyzdrowiał ... Oko - bez śladów, że coś było nie tak.
Byliśmy zadziwieni.
Z czasem jednak było widać, że się starzeje i albo był potrącony przez
samochód, dostał z kija w kręgosłup - albo jakieś paskudne pasożyty.
W każdym bądź razie miewał okresy wyraźngo niedowaładu w tylnych
nogach. Raz większy, raz mniejszy. A pewnego dnia, w okresie
wyraźnego niedowładu - po prostu zdechł u nas, 'na swojej ziemi',
na trawie w ogródku. Sąsiad z góry go pochował.
Następny kocur był inny. Spokojniejszy. Większy i bardziej
puszysty. Szary, z delikatnym, rozmytymi biało-czarnymi pręgami.
Pieszczoch. Zasady podobne jak u poprzednika. Ale tego wyraźnie
bardziej ciągnęło do domu. Do poduch i pościeli. Co nie znaczy, że
nie znikał. Owszem - jak poprzednik miał swoje życie, swoje walki,
swoje terytorium. Ale chyba miał też większy luz, większą naturalną
siłę przebicia w środowisku. I sprowadził pannę do lodówki ;)
Znowu nasze zadziwienie: otwieramy balkon - a tam z lodówki pryska
nie nasz pieszczoch, ale jakaś obca kotka ! Rzecz rzadka - toć
to zupełnie dziki kot był. A trzeba dodać, że w Wielkopolsce, w tym
w Poznaniu, koty nie cieszą się takim szacunkiem, jak np. w miastach
portowych (mieszkam teraz w Trójmieście i koty maja tu o dużo lepiej).
Człowiek jest tam dla kota generalnie śmiertelnym wrogiem, którego
omijać należy z daleka.
No więc z lodówki prysnęła kotka. Wkładam rękę, macam - i wymacałem
maleństwo, jeszcze z przyschniętym kawałkiem pępowiny ;)
Chodzą słuchy, że koty-samce - są bardzo nieżyczliwe dla młodych kotków.
Że generalnie je zabijają (jeśli nie swoje) lub się w najlepszym razie w
ogóle
nie interesują (jeśli swoje). No więc pieszczoch złamał te stereotypy.
Kocica goniła go, trzymała z daleka od małego. Ale pieszczoch, w sposób
zupełnie niezwyczajny, bardzo poczuwał się w ojcowskim obowiązku
i w sposób nieporadny, szukajac luk w obronie kocicy, przyniósł małemu
jedzenie. O ile dobrze pamiętam - wtedy ocenilismy, że chęci miał dobre,
ale jedzenie dla małego raczej nieprzydatne - to chyba była jakaś wielka
ryba, której młody nawet ugryźć jeszcze nie umiał.
Kocica trzymałą się od nas na dystans, z daleka, ale młodego pozwalała
nam dotykać i sięz nim bawić. Dokonała ryzykownego eksperymentu
zaufania na swoim potomstwie.
Pewnego razu pieszczoch zniknął, jak wiele razy wcześniej - i już się nie
pojawił. Najbardziej tęskniła za nim siostra - bo to u niej najbardziej
testował wcześniej wszelkie poduchy i kołdry.
Mi pozostalo po tym takie silne wrażenie, że u zwierząt również bardzo
silnie funkcjonują 'przyczyny środowiskowe', a nie tylko genetyka
i instynkty. Motyw z rybą podarowaną małemu kotkowi był IMHO
bezpośrednim następstwem tego, jakie dzieciństwo miał sam pieszczoch
- pełne troski i rodzinnej wrażliwości.
To tyle o kotach ;)
|