Data: 2004-02-19 09:55:37
Temat: Re: PILNE!!!
Od: "vonBraun" <i...@s...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Oczywiście nie podejmę za ciebie decyzji
bo nie jestem tobą, mogę jedynie napisać
jak na swój użytek rozwiązuję takie
problemy.
> Nie czuję się ani pewnie, ani
> dobrze w powierzonej mi funkcji. Trąci mi fałszem. Nienawidzę.
> Odzywa się dławiące
> poczucie fałszu i samookłamywania.
> Czy jego sympatia do mnie podbarwiona erotyzmem,
> wystarczy dla nas dwojga?
> kasy, sięgałam po uogólnione uczucie katolickiej miłości.
> A ja sama jak długo wytrwam w
> takiej grze pozorów? Stanowczo nie jest moja mocna strona.
Tu akurat mam bardzo zdecydowane i skrajne poglądy.
Uważam, że należy w miarę
możliwości dobierać sobie takich pacjentów którzy nam
"leżą", bo zapału do pracy musi wystarczyć na lata.
Jeśli to tylko możliwe unikam tych dla których
musiałbym robić coś czego organicznie nie znoszę.
Wydaje się, że dzięki temu mam siłę zająć się
tymi którym pomagam, że nie zajmuję się
tymi których "nie czuję".
Nie zbawię tego świata, a jest dość takich osób
którym potrafię pomóc nie pozbywając się przy tym
poczucia, że robię coś co lubię.
Nie wpływa to też zasadniczo na opinię zawodową,
zwykle unikanie pewnych zajęć można skompensować
bardzo dobrym wykonywaniem innych.
Nawiasem mówiąc twój pacjent chyba by mi leżał
a tzw. "trudna młodzież" (o której piszesz)
zdecydowanie nie, czyli
jak widać co człowiek to inne preferencje.
Już raz pisałem w jednym poście:
"chcesz mieć sukces -
dobierz sobie pacjentów".
Inna sprawa, że nie wierzę też specjalnie
w "poczucie misji", cudowne podszepty,
"katolicką miłość człowieka"
jako szczególnie ważny czynnik
w pracy z pacjentem.
To trudne do zweryfikowania aspekty pracy.
Nie pracuję w Armii Zbawienia.
Gdybym tak chciał się realizować zmieniłbym zajęcie.
Pracę widzę głównie jako sposób realizacji
własnego profesjonalizmu, który trwa w
godzinach przedpołudniowych i
o którym zapominam po powrocie do domu.
Przy takim podejściu pyta się raczej o to
czy umiem pomóc, niż czy "lubię"
zwykle jak umiem to i lubię
(zatem i sytuacji konfliktu wewnętrznego jest
wtedy mniej).
> Wyglądało to tak, jakby ktoś
> niewidoczny prowadził mnie za rękę albo szeptał do ucha, co jest
> najwłaściwsze w danej sytuacji. Tu brak mi tego poczucia.
> Przy tym
> dziecku czuję się jakbym miała karczować lasy na zabagnionym rerenie.
> Rola
> wyrobnika to jedna z ostatnich, jaką chciałabym przyjąć. Pedagogika ma
> przecież w sobie coś z artyzmu.
Tu z kolei się nie zgadzam.
Także w pracy z pacjentami z uszkodzeniami mózgu
jest miejsce na artyzm, twórczość, pomysłowość.
Wydaje mi się, że po prostu nigdy
nie widziałaś jak to się robi, i sądzisz , że musi to być
jakiś koszmar.
To takie przemyślenia do
ewentualnego wykorzystania
pozdrawiam
vonBraun
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
|