Data: 2011-04-21 14:29:00
Temat: Re: Palmowoniedzielnie.
Od: zażółcony <r...@x...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "cbnet" <c...@n...pl> napisał w wiadomości
news:iop956$cve$1@inews.gazeta.pl...
>A zastanawiałeś się dlaczego ludzie przychodzą na świat tylko
> po to, aby cierpieć?
> Dlaczego Bogu zależy, aby tacy ludzie pojawiali się na świecie?
> Dlaczego Bóg robi to wszystkim innym, że tacy ludzie ukazują
> się oczom wszystkich innych?
>
> Wg twoich wierzeń jest to wynik karmy, grzechów (prawdopodobnie
> ciężkich) popełnionych wobec innych, krzywd wyrządzonych innym.
> Czyli ci ludzie cierpią po prostu za swoje własne przewinienia,
> które sprowadziły ich jestestwo w bierzącym wcieleniu do poziomu
> uciążliwej i niejednokrotnie wyjątkowo przykrej ~wegetacji.
> Co ciekawe: wyznawcy judaizmu niemal identycznie pojmują te
> zagadnienia.
>
> Czy zatem trzeba się nimi zajmować?
> Może nie trzeba, skoro są grzesznikami?
> Być może wiedza nt ich dokonań, których konsekwencje ponoszą,
> napełniłaby niemal wszystkich taką odrazą, że nikt nie chciałby się
> nimi zajmować z własnej, nieprzymuszonej woli?
> To w sumie dosyć prawdopodobne.
>
>
> Reasumując: o co w tym chodzi?
> Dlaczego takie osoby są jak ciężar i wyrzut wobec teoretycznie
> niewinnej ludzkości?
> Jaki jest w tym sens?
>
> Otóż IMHO sprawa polega na współwinie.
> Te osoby nie popełniały swoich grzechów "w próżni", lecz
> w otoczeniu innych ludzi.
> A zatem w pewnych sensie ~wszyscy z otoczenia grzesznika
> w pewnym istotnym stopniu są współ-odpowiedzialni za grzechy
> popełniane przez niego.
>
> Tak to wygląda w skrócie IMHO.
Ze względu na to, że podkreśliłeś aspekt współodpowiedzialności
przyznaję, że w dużym stopniu podoba mi się Twoje ujęcie tematu.
Natomiast IMO trudność, pewne wyzwanie, polega na tym, że
mamy wolną wolę, wolną także w tym, w jaki sposób określamy
głebokość naszych związków z otoczeniem. Jak daleko chcemy
się czuć odpowiedzialni za to, co się wokół nas dzieje. W jakim stopniu
chcemy w tym choćby uczestniczyć - jeśli odpowiedzialność wydaje
się już zbyt dużym słowem na określenie naszej relacji.
Są ludzie, którzy nie zaliczają do swojego otoczenia nawet własnych
dzieci (porzucają je), a są ludzie, którzy starają się w jakimś stopniu
objąć odpowiedzialnością otoczenie znacznie wykraczające
poza własną rodzinę. A trochę dalej idąc i w trochę inny kierunek:
nie da się rozszerzać odpowiedzialności bez napotkania na
pojęcie konfliktu - i wzięcia odpowiedzialności za niego w taki sposób,
że obie strony konfliktu są wewnątrz sfery, którą objęliśmy
odpowiedzialnością. Można to porównać do sytuacji, w której
w wielodzietnej rodzinie są konflikty między zróżnicowanym
rodzeństwem. Dojrzałe rodzicielstwo generalnie nie dopuszcza
rozwiązań takich, w których jedno z dzieci wyrzucamy poza obręb
własnej odpowiedzialności. Natomiast fakt, że posiadamy
wolną wolę ma ten skutek, że mamy taką możliwość - i niektórzy
z niej korzystają.
Pytanie prowokacyjne - czy Boga można uznać za rodzica,
który winien jest brać odpowiedzialność za wszystkie swoje
dzieci ? Czy może Bóg to istota, która mówi: "moje dzieci
są tylko tu, a tamtych nie rodziłem" ?
|