Data: 2004-10-12 12:14:26
Temat: Re: Pomóżcie naszemu staremu znajomemu - kłopoty małżeńskie:( [bardzo długie]
Od: "proxy11" <p...@p...onet.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "Tashunko w imieniu Sokratesa"
<t...@T...pl> napisał w wiadomości
news:ckdqml$hov$1@inews.gazeta.pl...
> Małżeństwo mi się rozpada, zycie mi się rozpada, i co najgorsze to
> mozliwe, że stracę moje ojcostwo.
Jeśli nie będziesz mieszkał z synem to nie oznacza, że przestaniesz być Jego
ojcem.
. Syn ma 9 lat i bardzo mnie kocha i jest bardzo za
> mną. Jak wiecie, ja też jestem stałem się najlepszym ojcem na świecie
> dla niego i teraz nie ma dobrych rozwiązań. Mam mysli samobójcze, bo
> jeśli ona mnie zostawi, to ja nie przeżyję utrary mojego w pełnym tego
> słowa znaczeniu ojcostwa. Nie potrafię i nie chcę być niedzielnym
> ojcem, bo to
> nie ma nic wspólnego z byciem ojcem.
Jednak ma. Jeśli stanie się tak, że syn nie będzie z Tobą mieszkał to czy
wtedy chcesz być Jego
prawdziwym ojcem czy może ojcem-samobójcą, którego On będzie się wstydził?
Określenie, którego używasz: "niedzielny ojciec" nie koreluje z ilościa
czasu jaką
fizycznie przebywasz z synem ale z jakością waszego kontaktu. Np. mój kolega
korespondował ze swoim pasierbem, był dla niego przykladem, wzorem, bo
poświęcał mu
czas i zainteresowanie, rozmawiali a nie dlatego, że mieszkali razem (w
rzeczywistości mieszkali
w innych miastach bo tak po prostu wyszło).
Jestem przerażony, że jeśli ona
> zostanie tylko dla syna, co wcale nie jest takie pewne, to jakie
> dalej będzie nasze zycie. Ja wiem, jak ona potrafi kochać i jak ja to
> przetrzymam tyle czasu, aż ponownie przekona sie do mnie.
Tutaj wymyślasz. Jeśli Twoja żona nie będzie nakręcać syna przeciwko Tobie,
to Jego
stosunek do Ciebie nie ulegnie zmianie. Dziecko będzie ciepieć z powodu
rozstania się rodziców, więc
może oszczedźcie mu dalszych...
> Najtragiczniejsze jest to, że właściwie żadne moje dobre cechy oprócz
> bycia ojcem nie mają wpływu na jej uczucia wg mnie. Ona myśli
> kategoriami, co będzie robiła, gdy będziemy starzy i inne takie wg mnie
Jeśli chodzi o Twoją żonę to nie masz już wpływu na jej uczucia i nie rób
sobie złudzeń. To oddzielny (od Ciebie) człowiek,
który myśli inczej (nawet jeśli jest to dla Ciebie zaskoczeniem) i nic na to
nie poradzisz.
> ..... Teraz ma kogoś, kto skutecznie potrafi ją poprowadzić ku temu,
> czego ona pragnie, bo sama nie ma na to tyle siły, dlatego nie była dla
> mnie oparciem w życiu.
Więc w czym problem. Skoro "dokonało się" to po co się dalej łudzić i
męczyć. Twoja żona, a raczej
była żona jest odpowiedzialna za siebie i skoro nie chce już być z Tobą to
tego nie zmienisz.
> Na ile się da ukrywamy wszystko przed synem, ale on już wie, że mama
> za mało kocha ojca. Że to ja ją przytulam a ona mnie nie.
Więc wasz związek nie był udany, zdrowy. Wygląda na to, że był jednostronny.
Więc wcześniej czy
póżniej i tak by się to tak skończyło. Teraz przynajmniej jeden problem
(żonę) masz z głowy. Może to brzmi
nieco sarkastycznie ale po prostu uświadom sobie, że już nie odpowiadasz za
żonę. Nie róz sobie
więcej wyrzutów.
Ja juz byłem
> u psychiatry po leki
> przeciwlękowo-uspokajające by przeżyć ten okres w którym ona podejmie
> decyzję. A ja jestem teraz taki słaby, że mam ciągłe napady płaczu,
> zabiłbym się z miłości do żony
Czy taka miłość ma sens? Może lepiej żebyście żyli oddzielnie, nawet jeśli
nie było by drugiego?
Może to Ty powinieneś w końcu podjąć decyzję niezależnie od sytuacji, jak
postąpić wobec żony.
Skoro ona nie czuje się szczęsliwa to po co na siłę ją trzymać? Dla dziecka?
Dziecko i tak zobaczy że coś jest nie tak, po co więc
uczyć go fałszu i obłudy?
i jednocześnie nie mogę ze względu na
> Wojtka. Daję mu wszystko to, co, czego w moim życiu zabrakło, miałem
> ojca, którego nie miałem. Bardzo się boję.
Tak, strach zabija wszsytko. Wyzbądź się strachu. Co może stać się
najgorszego? Że będziesz mieszkał
może sam, że syn ewentulanie z matką. I to jest takie najgorsze? Przecież
syn żyje, jest zdrowy, możecie się
widywać. Uwierz mi, naprawdę są o wiele gorsze problemy a jak sobie już
uświadomisz najgorsze możliwe rozwiązanie i pogodzisz
się z tym, to w nowej sytuacji będziesz potrafił znaleźć i dojrzeć pozytywne
rzeczy.
Co z tego, ze wszyscy mnie
> lubią, że jestem wrażliwym i kochającym człowiekiem, że ona nie ma mi
> do zarzucenia nic istotnego. Co z tego, ze zmieniam się na lepsze jeśli
> nie mam tego czegoś, co on ma.
Po prostu akurat tak to pasuje. To nie znaczy że powinieneś czuć się gorszy.
Dla innej kobiety
mógłbyś być jedyny zawsze i do końca Po prostu tak trafiłeś.
Tym swoim milczeniem zrobiła mi taką
> krzywdę, że żyć się nie chce, ale nic nie jest w stanie spowodować,
> zebym się chociaż w najmniejszym stopniu odkochał.
To że zrobiła to się z tym pogódź. To że kochasz też. Niech jednak to będzie
miłość
przywalająca, interesująca się drugą osobą a nie zaborcza i rozpaczająca.
Nikt Ci nie każe
przestać kochać ale zrozum wreszcie, że nie możesz tym zniewalać innych,
żony i siebie.
Postępowała tak, że
> moja spirala uczuć cały czas się nakręcała i nie potrafię jej odkręcić.
> Ona może tylko pęknąć, tragicznie pęknąć.
Tzn,. co sięstanie, wybuchniesz? Z co z synem. Wiesz emocje mają to do
siebie że sięnakręcają i potem robimy coś
co powoduje że tak żałujemy tego że zmieniamy swoje zachowanie lub np.
zdarza się coś (np. choroba) co powoduje, że nie jesteśmy
w stanie się już tak dalej nakręcać. Skoro więc wiesz że tak jest to po co
dalej brnąć w niebezpiecznym kierunku? Nie lepiej
panować nad sobą, swoim zachowaniem nić być niebezpiecznym i zrobić coś
głupiego w rezultacie?
Nie jestem człowiekiem, który
> z czasem potrafiłby się oswoić z z jej utratą, z samotnością.
To może nie będziesz samotny. Na razie możem albo być sam, tzn. nieszkać sam
i szukać
spokoju i siły ducha albo rozpaczać. Wybór należy do Ciebie. Musisz się
tylko pogodzić z możliwością
niezależnego wyboru przez drugą osobę i z wartością zycia samemu obecnie.
Nie
> jestem człowiekiem, który potrafiłby pokochać kiedyś kogoś innego.
> Wiem, że wszyscy tak mówią, ale ja wiem, kim jestem.
Nikt Ci nie każe kochać kogoś innego. I niech nikt nie każe Ci tego robić.
Ale też z drugie strony bądź uczciwy
i nie każ komuś być na siłę z Tobą.
To mam w genach.
> Czy kobieta, która jest dobrą matką potrafi zwalczyć te jej uczucia i
> poświęcić swoje nieszczęśliwe życie dla dobra dziecka? Czy czas potrafi
> zagoić jej rany. Jest tyle oczywistych rzeczy dotyczących sensu i
> istoty małżeństwa a ona jakby tego nie widziała (tak mi się wydaje)
> Skupiona jest głównie na własnych uczuciach i teraz walczy z
> odpowiedzialnością za wiele osób naraz, walczy ze wszystkimi swoimi
> zaniechaniami i przemilczeniami które spowodowała przez te lata.
No to ma problem i prawo do rostrzygnięcia tego przez siebie. Szkoda tylko
że kosztem
waszej rodziny.
> Wiecie,
> gdyby syn miał 3 lub 4 lata, to może jakoś by to było, ale on ma 9
> lat!!!! Jest nadzwyczaj mądrym wrażliwym i uczuciowym chłopakiem. A ja
> dorosłem do ojcostwa w pełni.
W koncu?
Jeśli
> ja bym zginął w wypadku, to jeszcze nie jest za późno by on to sobie
> ułożył, ale nie w takiej sytuacji, gdy jak mówi Aga "On jest za bardzo
> za mną" Dziecko musi mieć oboje rodziców ale jako rodzina. Ojciec czy
> matka na weekend, nie zastąpi mu rodziny tej na codzień.
Ale jeśli nie będziecie mieszkać razem, to będziecie się wszsycy musieli
dostosować do tej
nowej sytuacji.
> Nigdy nie bylismy do siebie toksyczni, więc on ma jak najlepszy wzorzec
> rodziny. A co będzie dalej? Jeśli ona postanowi zostać, to jak wielką
> pracę będzie trzeba włożyć, by tej toksyczności się wzajemnie nie
> nabawić.
Wszsytko przed wami. Nie należy zaraz zakadać że będzie źle ale że może być
pozytywnie.
Mam nadzieję,
> że ten jej nowy facet, jeśli jest taki wrażliwy na dobro dzieci i
> innych
> ludzi to też zrozumie i da sobie spokój. Sam nie jest ojcem. Ma żonę,
> której nie kocha i pobrali się na jej prośbę. Jego żona zresztą była
> świadoma, że on jej tak na prawdę nie kocha.
>
To się okaże jak będzie.
> Czasami nie mam gdzie się podziać, bo w jednym domu syn i zona, która
> kocha innego, przed
> którym muszę się ukrywać z moją tragedią,
Nie musisz się ukrywać, ale po prostu nie rozpaczać i nie rozpamiętywać.
w drugiej moja stara matka,
> przed którą też nic nie mogę okazać, bo się załamie i wpadnie w kolejną
> nerwicę.Jak mnie napadnie żałość, to włóczę się po ulicach, aż mi
> przejdzie. Pracę mam teraz porąbaną. I klopoty finansowe.
>
Problemy pojawiły się na raz. To najbardziej trudne ale i w ten sposób
zdeterminuje Cię
to do mocnego stania na ziemi.
> Strasznie okrutne i bolesne jest to, że ona dopiero teraz mi to
> wszystko "uczciwie" wyznała, choc to ja z niej wyciągnąłem tego
> feralnego dnia. To nie sprawiedliwe, bo nie daje nam równych szans na
> ułożenie sobie ewentualnego życia osobno Jakie mi ona daje teraz
> szanse, gdy ja nie mam zupełnie
> nic, a ona ma to o czym może nie marzyła, ale co jest dlaniej tym, dla
> czego chciałaby żyć.
No tak ale z tego co piszesz wynika, że oboje ciągle dochodziliście do
czegoś, to oznacza, że oboje (Ty rownież)
uczyliście się życia i popełnialiście błędy. Twój błąd tu jest jeden w
rozumowaniu. Ty wymagasz od żony? życia? żeby było
wdzięczne za Twoje poświęcenie i lata. Ale przecież żyjesz przede wszystkim
dla siebie, to Twoje doświadczenie i nie możesz
wymagać od innej (odrębnej osoby: żony) żeby była z Tobą bo byłeś z Nią o
poświęcałeś się przez 8 lat. Wolność właśnie polega
na tym że nie można drugiej osoby zmuszać. Potem jest odpowiedzialność ale
to zupełnie odrębny temat.
Osiem lat zmarnowanych, na ciągłe poświęcanie się.
> Jestem juz zaniedbanym, bezsilnym facetem, który wyczerpał się w swojej
> nikomu oprócz Wojtka niepotrzebnej miłości.
Nie było chyba ok skoro jesteś zaniedbany, itp. Może to dbanie wcale nie
było takie ok.?
Zabrała mi wszystko. Mój
> rozwój intelektualny, kulturalny, moje chęci, moje ambicje, moją
> realizację własnych zainteresowań. Stworzyła mi świat bycia
> odpowiedzialnym za bycie przy niej i synie na dobre i na złe i ja z
> tego się sumiennie wywiązałem.
Traktowanie tego co się robi jako obowiązek to podstawowy błąd w życiu.
Skoro więc sam
się dałeś wpędzić do klatki zachowań i bycia, postępowania to dlaczaego masz
teraz pretensje, że
w takiej klatce żyłeś. Bo widzisz, jakbyś w tej klatece nie żył to nie
musiałbyś teraz rozpaczać. A tak
najpierw musisz się uporać ze swoją potencjalną tożsamością: człowieka
wolnego, świadomego i odpowiedzialnego przede wszsytkim
za siebie. Dopiero później są Twoje kłopoty osobiste. Pewnie tego nie
rozumiesz ale tak to właśnie jest.
Wyzbyłem się siebie dla dobra rodziny,
> robiąc przy tym różne błędy, bo jak każdy nie jestem idealny. Starałem
> się w ciemno, bo ona unikała ważnych rozmów, a ja wciąż zaślepiony swą
> miłością niczego nie zauważyłem.
Uważasz, że to ok. Ja uważam inaczej. Unikaliście rozwiązania ważnych
problemów to co się
dziwisz, że w końcu one same domagały się rozwiązania i takowe nastąpiło
(nie po Twojej myśli).
Uważasz, że postawa zachowawcza i chowanie głowy w przysłowiowy piasek było
ok?
Czekałem aż nabierze sił.
Można czekać i czekać a problemy należy rozwiązywać od razy bo pojawiają się
następne.
I teraz ona
> czuje się silna, zachłyśnięta swoją siłą atrakcyjnością, wyzbyła się
> wiele kompleksów i wie i czuje sie że zmieniła.
To chyba dobrze.
A ja nie jestem
> odpowiednią osobą na jej dalsze życie po tych zmianach.
No to już sam za to odpowiadasz, tzn za swój wygląd np. To nie znaczy, że to
naprawdę miało
najważniejsze znaczenie. Ale odwróćmy sytuację. Np. żona się stara ale
zaniedbuje się, jest nieatrakcyjna,
nudna i Ty postanawiasz odmienić swoje życie bo dusisz się w takim domu. To
łatwiej zrozumieć facetowi. Tu mamy być może,
podobną sytuację.
Ja, co tyle lat
> miałem związane przez nią skrzydła, które sama mi związała swoją
> ówczesną depresją i za pewne niedorosłością. Aga ma żal do losu, że
> stało się tak, jak się stało, ona nie dążyła do znalezienia sobie kogoś
> innego, właściwszego.
Szkoda, że sobie tego nie wyjaśniliście wcześniej. U mnie np. to trwało 7
lat wyjaśniania w pierwszym małżeństwie (ale byliśmy młodzi iz determinowani
do "lepszego" życia) u Ciebie jak widać 20 lat bo nie było może innych
możliwości lub się po prostu nie chciało, jak piszesz, rozwiązywać
problemów. Schemat ten sam, tylko inny zakres czasowy.
To się po prostu stało i teraz trzeba wybrać
> mniejsze zło.
> Dla mnie poświęcenie się komuś jest rzeczą całkowiecie naturalną i
> przynosi mi pozytywne odxczucia.
Ok. Ale blędem w założeniu jest to, że za to wymagasz nagrody, bycia z Tobą.
Dla Ciebie, takie mam wrażenie,
w pewnym momencie stało się to sposobem na zatrzymanie żony przy sobie. Nie
był to więc prawdopodobnie
altruizm tylko taki układ. Ja jestem dla ciebie dobry, problemów nie
rozwiązujemy (czytaj: odkładamy na później)
a Ty jesteś ze mną w związku. Jeśli tak to wyglądało to co się dziwisz, że w
końcu układ się rozpadł?
Ja jej różne formy poświęcenia,
> poświęcania się czemuśś lub komuś odbieram jako coś bardzo negatywnego
> co ja dołuje.
Daleczego tak ocenaisz i dlaczego wogole oceniasz? Uwazasz ze tylko Ty masz
rację?
To sie nie dziw niczemu. Ja mysle, ze Ty myslisz w taki sposob: ja sie
poswiecam, i to jest ok,
to moj sposob na zycie, jak ktos inny tak psotepuje to jest źle. A tak
myslisz bo taki sobie sposób
wypracowałeś, że to było tyko Twoim atrybutem (dobroć) a reszta zła.
Wiem, że muszę uzbroić się w cierpliwość i spokój i dać
> jej czas, tyle ile będzie potrzebowała, ale kurna mać to się łatwo
> mówi. Jestem jaki jestem. Tamten facet wyjechał na cały październik by
> dali sobie czas do namysłu.
Tak jak napisałe, może to Ty musisz podjąc decyzję. Inaczej będzie dalej tak
samo, Ty będziesz ten dobry
co czeka, zła żona wróći może nie, przecieąż to już nigdy nie będzie
normalne, tak jak wcześniej nie było.
> Wydaje mi się, że ona nie potrafi myśleć rozumnie, tylko sercem i
> uczuciami i to mnie teraz przeraża.
Nie każdy musi być taki jak Ty. Wiesz, co mnie przeraża? Może powinieneś
poznać taką kobietę, z którą być ustalił że a)
będziecie ze sobą do końca życia b) będziecie się zawsze kochali c) itd.
itd. Może to głupio wygląda ale tu chodzi o najważniejsze. Nie można
nikogo zmusić do kochania. Po drugie tolerancja niekochania (tak jak w Twoim
związku) prowadzi na dłuższą metę do patologii (czylo żóna jest z kimś
innym, Ty czekasz albo rozpad, itd.). Przeciez oboje sobie z tego
zdawaliście sprawę. Że się nawzajem nie kochacie. To po co ten cały żal i
pretensje? O co właściwie? Że osoba, która nas nie kocha nie chce spełnić
naszego wyobrażenia o małżeństwie?
Sam muszę iść do psychologa po
> ratunek, bo coraz trudniej mi wytrzymać. Mam leki przeciwlękowe i
> uspokajające, co wcale nie zmniejsza moich obaw i cierpienia. Męczę się
> na sucho, bez łez.
Im szybciej pozbędziesz się fałszywego poczucia winy, im szybciej trzeźwo i
realnie spojrzysz na to co się stało, na to
jak sam patrzyłeś na swoje życie, tym szybciej się wydźwigniesz z nikomu nie
potrzebnej depresji.
Czy kobieta może nie mieć do męża poczucia
> bezpieczeństwa, jeśli on nigdy jego nie zawiódł?????
O jak ludzie sobie róznie wyobrażają zycie. Tzn. w czym nie zawiodłeś swojej
żony? Byłeś wierny,
utrzymywałeś dom. A ile razy rozmawialiście o swoich problemach, byliście
gdzieś razem. Mnie się wydaje, to ważne, że brak
poczucia bezpieczeństwa u Twojej żony wynikał z tego, że sama musiała się ze
swoimi problemami borykać, bo dla Ciebie
to nie były realne i poważne problemy. Po co więc kontynnuwać taki związek i
wracać do czegoś, skoro to dalej będzie
się powtarzać? Dla wygodny, stałego seksu, utrzymania? Ja bym nie wrócił.
Ona nie czyje się
> przy mnie bezpieczna, wydaje mi się że dlatego, że jak
> przeprowadziliśmy się do teśćiów, gdy popadła w depresję, to ona tam
> wróciła, jako córka z mężem i syna a nie jako żona z mężem i synem i
> może to przez to?????
A może miała po prostu z kimś zwyczajnie porozmawiać?
> Jak łatwo ludziom pomagać na grupie, a teraz samemu stojąc na krawędzi
> przepaści nic juz nie mogę zrobić. Co było do powiedzenia w tej sprawie
> już sobie powiedzieliśmy, staram się jej zwracać uwagę na różne
> aspekty, na różne drugie strony medalu, ale nie zmienia to faktu, że
> siedzę w celi śmierci i czekam na wyrok skazujący albo na
> ułaskawienie.
Nic takiego nie nastąpi. Jak zauważyłeś pewnie, ja piszę w odczuciu wielu
ludzi, dość ostro. Ale po prostu
chcę zwrócić uwagę na inne aspekty sytuacji. Jeśli napiszę to co inni,
współczując Ci tylko, to raz, że się powtórzę, dwa, że nie nakłonię
Cię do zdecydowanej postawy, trzy, nie wyjdą pewe oczywiste rzeczy. Te
oczywiste rzeczy dla poprawnego funkcjonowania związku to
przede wszsytkim: parnerstwo, wzajemne zrozumienie (również swoich potrzeb),
porozumienie (rozmowy), rozwiązywanie problemów. I wiesz miłości i
poświęcenie jakoś niewiele mają (często mają ale nie muszą) z tym wspólnego.
Dziwie się, że udzialają się na liście tego nie zauważyłeś u siebie. Wręcz
myśle, że stworzyłeś taki kokon, myslałeś o innych, zapominając o rzeczowym
i skutecznym rozwiązaniu swoich problemów. Może zaszokuje, ale uważam, że
pijesz teraz piwo które sam naważyłeś. Ale przecież zawsze można coś zrobić.
A jeśli chce się być z kimś to może najpierw należy się z Tą osobą
porozumieć i rozmawiać zanim się zacznie kochać?
proxy
>
> Sokrates, ten Sokrates, którego niektórzy jeszcze pamiętają.
>
|