Data: 2007-09-27 23:23:02
Temat: Re: Trening umysłu
Od: "michal" <6...@g...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "Ikselka" napisał w wiadomości :
[...]
>> Tak. Bezinteresowność w pomaganiu, to jest prawdziwe pomaganie komuś.
>> Inne pomagania są pomaganiem przede wszystkim sobie.
> Trudno u ludzi o całkowitą bezinteresowność. Zawsze ma się jakiś interes.
> W najprostszym przypadku - polepszenie sobie samopoczucia.
Akurat polepszenie samopoczucia, to najmniejsze "zło" uboczne. Mozna się
jeszcze tym samopoczuciem podzielić. :)
> Nie sądzę, aby akurat pani Anna była godna porównania z Matką Teresą...
Zawsze ktoś jest lepszy od innych. :)
> Ona jest przede wszystkim aktorką. Nie ma bezinteresownego aktora na bożym
> świecie. Aktorstwo towarzyszy im na każdym kroku. Akcje charytatywne - to
> też gra. Oni sami zapominają, kim są, bo dawno sobą nie byli. Dlatego z
> taka rezerwą podchodzę akurat do tej działalności, choć widzę także jej
> pozytywne aspekty i efekty.
Ja jestem przekonany, Ikselko, że każdy aktor jest inny prywatnie. Jeden
będzie swołoczem, a drugi samarytaninem. Nie można sądzić, że aktor wszystko
udaje. W ten sposób możnaby powiedzieć, że każdy ginekolog to świnia, każdy
trener naszych Złotek to erotoman, psychiatra to psychol, a pan od wf-u to
pedofil.
Wracając do aktorstwa to jestem nawet przekonany, że to oni właśnie potrafią
odróżnić, kiedy grają, a kiedy są sobą - poniewasz dobrze znają swój
warsztat, którym sie posługują. Osoby nie zajmujące się kreowaniem ról
zawodowo, kreują się na kogoś codziennie i nawet tego nie zauważają. ;)
>>> Tak. Ale sa tacy ludzie. Ludzie anioly...
>> Jest ich całkiem sporo.
> Tak. Tylko tak się składa, że przeważnie to osoby nie obciążone (to
> brzydkie słowo, ale w tej sytuacji roboczo wymowne) rodziną=dziećmi i
> związanymi z tym obowiązkami. Nie żeby rodzina była przeszkodą, ale... np.
> frustracje z powodu nibyokradania bliskich z własnych sił i poświęcenia są
> Aniołom obce...
No nie pasuje mi taki obraz. Nie wydaje mi się, żeby ludzie o dużym stopniu
współczuwania to byli tylko ci nieobciążeni. Są przecież ludzie z rodzinami,
co pomagają sąsiadce. Są ludzie, którzy do własnej gromadki dokładaja
jeszcze adoptowane dzieci... To od charakteru człowieka i jego stosunku do
ludzi zależy. Reszta jest do przezwyciężenia.
...
>>>> :) Czyli jednak wierzysz, ze tacy istnieja. Ciesze sie :)
>>> Ja wierze w istnienie takich ludzi, znam takich i bardzo ich cenie.
>> A będzie jescze więcej. ;)
> Ja też ich cenię, jednak zawsze będę ich uważała za swego rodzaju
> nawiedzonych - tu w dobrym sensie, ale jednak... zawsze poza normą.
Bycie poza normą w dobrym sensie, to cnota. :D
> I żeby nie było, że nie jestem za pomaganiem. Jednak dla mnie, matematyka
> z wykształcenia, w obliczu wszelkich wątpliwości sens ma to, co da się
> uzasadnić statystycznie: gdyby każdy szczęśliwy pomógł jednemu
> nieszczęśliwemu, nie byłoby już nieszczęśliwych, głodnych, biednych, bo
> ufam, że jednak więcej jest na świecie szczęśliwych ludzi, niż...
Ja sparafrazowałbym tę tezę do: Więcej ludzi jest na świecie, którzy nie
wiedzą, że są szczęśliwi... ;)
> Jeśli jednak pomagają tylko jednostki, sprawa statystycznie jest
> beznadziejna. Ale - tylko jednostki stać na pomaganie permanentne. To
> piękni ludzie - w większości, bo tu pomijam szereg osób organizujących np.
> fundacje dla stworzenia płatnych etatów dla siebie i rodziny.
> I żeby nie było, że nie jestem za pomaganiem. Sama też pomagam. Jednak nie
> ważę się na wielkie akcje. Wielkie akcje ściągają tłumy potrzebujących, a
> ja, jako człowiek odpowiedzialny, nie wiedziałabym, kogo mam wybrać.
> Ciekawe, jak robi to pani Anna Dymna, to właściwie mnie najbardziej
> zastanawia w tym wszystkim...
Rozumienie potrzeb ludzi upośledzonych. Zdolność (może wypracowana) widzenia
rozwiązań tam, gdzie inni widzą przeszkody, beznadzieję i niemoc. Także
świadomość, że statystycznie, jak słusznie zauważyłaś, ludzi obdarzonych
taka wizją jest niewiele. To staje się motywacją i daje siłę. Widoczne
efekty tę siłę potęgują.
--
pozdrawiam
michał
|