Strona główna Grupy pl.rec.uroda Uboczne skutki homeopatii ... ? Re: Uboczne skutki homeopatii ... ?

Grupy

Szukaj w grupach

 

Re: Uboczne skutki homeopatii ... ?

« poprzedni post następny post »
Data: 2007-01-11 16:49:01
Temat: Re: Uboczne skutki homeopatii ... ?
Od: "AsiaS" <a...@d...pro.onet.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki

Użytkownik "Marcin Placzek"
Tak przeglądam archiwum i net w poszukiwaniu jakiegoś info, odnośnie
ubocznych skutków i przeciwwskazań w leczeniu grypy i przeziębienia
lekami homeopatycznymi i nie mogę znaleźć nic konkretnego. Mozecie
podesłać jakieś linki do czegoś ciekawego ?


Między magią a medycyną

Małgorzata T. Załoga (01-03-2003 13:04)


Wiele spośród tak zwanych terapii alternatywnych to bujda i żerowanie na
ludzkiej niewiedzy czy desperacji. Ale niektóre dziwaczne na pozór metody
są stosowane przy milczącej akceptacji lekarzy, lub wręcz włączane do
kanonu oficjalnej medycyny.
Nr 3/2003
Artykuł archiwalny; Czasopisma

Akupunktura, stosowana od tysięcy lat w Chinach, podbiła cały świat.
Podjęto także próby naukowego wytłumaczenia jej skuteczności

Żyjemy w erze przeszczepów, sztucznych serc i pigułek leczących
nadciśnienie. Poznaliśmy każdą nitkę genetycznego garnituru. Wiemy, co
sprawia, że rozwija się nowotwór i dlaczego siwieją włosy. Wydawałoby się,
że nauka jest na najlepszej drodze do rozwiązania wszystkich zdrowotnych
problemów ludzkości. Dlaczego zatem z roku na rok coraz więcej ludzi
powierza swój los znachorom, zamiast lekarzom? Apiterapia, homeopatia,
akupunktura, czy bardziej egzotyczne: konchowanie uszu, dźwiękoterapia i
biomagnetyzm, cieszą się coraz większym zainteresowaniem. Czy odwrót od
tradycyjnej medycyny wynika z rozczarowania jej możliwościami? Przecież
wciąż nie potrafi ona rozprawić się z rakiem, chorobami psychicznymi, czy
choćby zwykłym katarem... A może przyczyna tkwi gdzie indziej? Tak - w
narastającej dehumanizacji leczenia.Pacjent nie człowiek

Wśród setek badań, analiz i diagnostycznej maszynerii zagubiono gdzieś
niezwykle istotny element - bliski kontakt lekarza z pacjentem, badanie
nie jednostki chorobowej, ale żywego, cierpiącego człowieka. Może właśnie
dlatego ludzie szukają tego kontaktu poza tradycyjnymi gabinetami. Zresztą
i medycyna zaczyna ponownie dostrzegać walory metod, które stosowała przez
setki lat, a zarzuciła w XX wieku. Największe laboratoria farmaceutyczne
wróciły do badań nad właściwościami ziół, a naukowcy próbują wyjaśnić, jak
działa akupunktura. Być może dzięki takim badaniom uda się poznać
większość niekonwencjonalnych metod leczniczych i ocenić ich działanie.
Ciekawe tylko, czy ta naukowa "wiwisekcja" zwiększy czy zmniejszy ich
popularność? Próbując odpowiedzieć na pytanie: co to jest "medycyna
alternatywna", wpadamy w gąszcz egzotycznych nazw i terminów. Przyjęło się
bowiem zaliczać do medycyny "niekonwencjonalnej" wszystko, co nie mieści
się w nurcie uznanym przez naukowe autorytety. Alternatywną metodą
nazywamy akupunkturę i kręgarstwo, ale także hipnozę, bioenergoterapię czy
świecowanie uszu. Zwolennicy i zdeklarowani przeciwnicy powołują się na
historię, przykłady, autorytety... Komu uwierzyć?

Tajemna siła cukru i mąki

Nawet w uznanej, "konwencjonalnej" medycynie od lat docenia się tak zwany
efekt placebo, czyli fakt, że stan zdrowia części pacjentów poprawia się
po podaniu zupełnie nieaktywnej substancji, np. pastylek zawierających
wyłącznie mieszankę skrobi i sacharozy w kolorowej cukrowej polewie.
Wystarczy, by uznany przez chorego autorytet (znany profesor, zaufany
znajomy lub sugestywna reklama) zapewnił, że ich zażywanie pomoże. Wpływ
placebo może się wahać: od niemal zerowego, jak przy nowotworach, do
prawie 35% wyleczalności (przy wrzodach dwunastnicy). Nie powinno zatem
dziwić świadectwo osób, które twierdzą, że poczuły się lepiej po wizycie u
homeopaty czy bioenergoterapeuty. Należy jednak pamiętać, że w medycynie
nie zawsze sprawdza się stara łacińska zasada post hoc ergo propter hoc,
co w wolnym tłumaczeniu oznacza mniej więcej, że związek czasowy między
dwoma zdarzeniami jest równoznaczny z ich związkiem przyczynowo-skutkowym.
Taki pogląd byłby bowiem równoznaczny z wiarą w to, że słońce wstaje,
ponieważ kogut pieje. Medycyna "konwencjonalna" stara się weryfikować
stosowane metody. Uznaje się je za skuteczne tylko wtedy, gdy działają
lepiej od placebo lub preparatów stosowanych dotychczas. Aby wyeliminować
efekt placebo, w czasie eksperymentów pacjenci ani lekarze nie wiedzą, czy
stosowany jest lek, czy "preparat referencyjny". Jeśli po przeanalizowaniu
wyników okaże się, że badana substancja przynosi poprawę np. u 60%
chorych, a "preparat referencyjny" tylko u 25%, to można uznać, że
rzeczywiście za efekt leczniczy odpowiedzialna jest badana substancja. W
medycynie "alternatywnej" takich badań się nie prowadzi. Czasem dlatego,
że nie można dobrać odpowiednio dużej grupy. W homeopatii np. zasadą jest
leczenie konkretnego pacjenta, a nie dolegliwości. Dlatego dwóch ludzi z
biegunką może dostać od homeopaty dwa zupełnie różne leki. Jak wtedy
określić, czy lek był skuteczny, czy też zadziałał efekt placebo albo
doszło do naturalnej, samoistnej poprawy stanu zdrowia? W większości metod
niekonwencjonalnych trudno jednak znaleźć racjonalne wytłumaczenie braku
kontrolowanych badań klinicznych.

Oficjalna akupunktura

W wielu krajach uznaną metodą leczniczą jest akupunktura. Zgodnie z teorią
jej działanie terapeutyczne miałoby polegać na pobudzaniu zakończeń
nerwowych zlokalizowanych w tzw. punktach biologicznie aktywnych. Bodziec
(nakłucie) miałby wędrować do mózgu, a stamtąd - drogą łuku odruchowego -
do niedomagającego lub chorego narządu. Badacze kwestionują istnienie tzw.
kanałów energetycznych, wzdłuż których mają być położone nakłuwane punkty.
Większość "konwencjonalnych" naukowców przychyla się jednak do zdania, że
efekty nakłuwania w większym stopniu zależą od równie tajemniczej - tyle
że naukowo udokumentowanej - zasady blokowania impulsów nerwowych. Tą
zasadą można wytłumaczyć uznane sukcesy akupunktury (i pokrewnej
akupresury oraz tzw. przypieczek, gdzie elementem drażniącym jest ciepło)
w znoszeniu bólu. Udowodniono bowiem, że włókna nerwowe, podobnie jak
linie telefoniczne, mają ograniczoną przepustowość. I o ile jest ona
niezwykle wysoka w samym "kablu", o tyle o wiele niższa "na złączach" - w
stacjach przekaźnikowych zlokalizowanych w rdzeniu kręgowym i zwojach
nerwowych. Docierają do nich impulsy z różnych zakończeń nerwowych,
zarówno "szybkich" (tzw. włókien A), informujących o ostrym nagłym bólu
związanym z uszkodzeniem skóry, jak i "wolnych" (włókien C) odbierających
i przesyłających bodźce ze skóry i narządów wewnętrznych. Jeśli dokucza
nam ból brzucha z powodu podrażnienia wątroby tłustym posiłkiem -
przekazują go włókna C. Jeśli do stacji przekaźnikowej w tym samym czasie
będą docierać impulsy z innego źródła (np. z drażnionego igłą punktu na
skórze), może wystąpić "przeciążenie linii". Liczba bodźców w stacji
przesyłowej będzie zbyt duża, by przesłać je wszystkie dalej - do mózgu.
Ponieważ impulsy we włóknach A mają priorytet, mogą zablokować przekaz
bodźców bólowych z wątroby. Znieczulające działanie akupunktury zostało
potwierdzone nie tylko u ludzi, ale także w badaniach na zwierzętach. To
bardzo ważny argument na rzecz tej metody, ponieważ u zwierząt trudno
przecież mówić o sugestii.

O ile jednak można próbować naukowo wytłumaczyć przeciwbólowe, a częściowo
nawet rozgrzewające czy usprawniające krążenie działanie tej metody
(pobudzanie zakończeń nerwowych może wywoływać odruchowe przekrwienie
pewnych obszarów), o tyle trudno jest zracjonalizować jej działanie np. w
stanach lękowych czy nałogach. W tym przypadku najprawdopodobniej mamy do
czynienia z efektem placebo.

Ziółka czynią cuda

Pod względem poznania właściwości leczniczych i wyjaśnienia metod
działania najbardziej zaawansowane jest ziołolecznictwo. Przecież przez
tysiąclecia rośliny były jedynym dostępnym źródłem leczniczych (i
trujących) substancji. Leczyły kaszel, gorączkę, wrzody... Kiedy w XX
wieku ludzkość zachłysnęła się możliwościami chemii organicznej, wydawało
się, że zioła odejdą do lamusa. Jednak mniej więcej od dwudziestu lat
obserwujemy ich powrót do medycyny. I to zarówno tej "domowej", jak i
zupełnie "konwencjonalnej". Okazuje się, że odkryte w wielu roślinach
substancje działają tak samo, a nawet lepiej niż produkty chemicznych
laboratoriów. Zioła - podobnie jak inne leki - można przedawkować,
nieprawidłowe ich stosowanie przynieść może poważne skutki uboczne. Należy
jednak zdecydowanie rozróżnić naukowo udokumentowane stosowanie ziół w
określonych dolegliwościach od przypisywania im niemal boskiej mocy
leczenia wszystkich chorób, łącznie z rakiem. To prawda, istnieją leki
pochodzenia roślinnego, które potrafią zahamować rozwój niektórych
nowotworów. To między innymi taksany, grupa substancji pierwotnie
wyodrębnionych z cisu.

Co innego jednak leczenie takimi oczyszczonymi preparatami, a co innego
wiara w przeciwrakowe działanie tajemniczych mieszanek o egzotycznych
nazwach, których skuteczności nie potwierdziły żadne niezależne testy. Nie
można z góry zakładać, że są one nic niewarte, ale świadectwo pojedynczych
ludzi to zdecydowanie za mało, by uznać jakąś metodę leczniczą za
skuteczną.

Koronnym przykładem jest vilcacora (Uncaria tomentosa), roślina dziko
rosnąca w Ameryce Południowej, przeciwko której polscy onkolodzy odbyli
prawdziwą krucjatę. Zwolennicy tego ziela twierdzą, że ma ono działanie
antymutagenne i przeciwnowotworowe. Zawiera liczne alkaloidy oraz
flawonoidy, taniny, sterole i triterpeny. Wiele z nich ma udowodnione
właściwości lecznicze. Problem w tym, że zawartość czynnych substancji
może się różnić w zależności od zbioru nawet siedemdziesiąt razy! W takiej
sytuacji nie można mówić o preparacie medycznym, jego działanie jest
bowiem wysoce nieprzewidywalne i zależy od tego, z jakich roślin została
przyrządzona dana dawka.

Ciepło, zimno i konie

Akupunktura czy ziołolecznictwo nie wyczerpują listy niekonwencjonalnych
zabiegów. Wiele z nich, choć nieraz są dziwaczne, cieszy się zaufaniem
lekarzy. Przypisuje się im głównie działanie bodźcotwórcze, czyli
inicjowanie procesu, w którym organizm radzi już sobie z chorobą sam, a
więc metody te należą do tzw. leczenia uzupełniającego. Jeździmy więc "do
wód", gdzie zażywamy gorących kąpieli, wdychamy ożywcze powietrze i
popijamy wodę mineralną. Związki w niej zawarte mogą leczyć, jak każdy
inny specyfik w tabletkach; mniej oczywiste jest działanie kąpieli
(balneoterapia).

Woda może pochłonąć dużo ciepła, które potem przez dłuższy czas oddaje; to
pozwala na jej wykorzystanie jako bezpiecznej "grzałki" dla całego
organizmu pacjenta. Nie musimy się obawiać miejscowych oparzeń czy
zbytniego podniesienia temperatury tkanek. Wody lecznicze, zwłaszcza te o
dużej zawartości minerałów, mogą też zmieniać przepływ składników w
wierzchnich warstwach skóry; użyteczność balneoterapii uznana jest więc w
chorobach skórnych.

Nie bez znaczenia jest też naturalny mikroklimat uzdrowiska, na ogół różny
od tego, w którym pacjent przebywa na co dzień.

Dla zdrowia możemy też pomarznąć, czyli poddać się krioterapii -
krótkotrwałemu (około 3 minut) przebywaniu w temperaturze wynoszącej
nawet -160°C. Cel? Wywołanie i wykorzystanie fizjologicznych reakcji
organizmu na zimno; krioterapia wspomaga leczenie podstawowe wielu chorób
i ułatwia leczenie ruchem.

Zwolennicy tej metody twierdzą, że dzięki krótkotrwałemu "mrożeniu" można
poprawić samopoczucie, uzyskać obfity przepływ krwi przez narządy
wewnętrzne i zmniejszyć odczuwanie bólu (np. w chorych stawach), poprawić
odporność organizmu i podwyższyć poziom endorfin (naturalnych substancji
przeciwbólowych), noradrenaliny, adrenaliny czy testosteronu w surowicy
krwi. Sugeruje się też antyoksydacyjny efekt krioterapii, czyli
likwidowanie

przez nią wolnych rodników, przyczyniających się m.in. do procesu
powstawania nowotworów czy przedwczesnego starzenia się komórek.

Nie oznacza to jednak, że samo mrożenie leczy. Można je stosować jako
leczenie uzupełniające w zapalnych chorobach narządów ruchu (reumatoidalne
zapalenie stawów, zesztywniające zapalenie stawów kręgosłupa, gorączka
reumatyczna, choroby tkanki łącznej, dna, łuszczyca, choroba
zwyrodnieniowa stawów i kręgosłupa, dyskopatie), a także w fibromialgii
(bólach mięśniowych), w rehabilitacji po urazach stawów i tkanek miękkich,
po oparzeniach, przy niedowładach spastycznych.

Podobnie działa pobyt w saunie; rozgrzewanie ciała sprawia, że wyraźnie
zwiększa się przepływ krwi przez skórę i poprawia jej ukrwienie; spada
ciśnienie; wraz z potem pozbywamy się sodu i chloru, ale także (jak
twierdzą zwolennicy metody) toksyn, które zalegają w organizmie.
Przeplatanie rozgrzewania krótkotrwałym intensywnym chłodzeniem poprawia
krążenie, usprawnia pracę naczyń krwionośnych, pozwala też lepiej
zaadaptować się układowi krążenia do zmiennych bodźców otoczenia.

Sauny (zwłaszcza suchej, w której przebywa się w wyższych temperaturach)
nie można jednak polecać osobom z chorym sercem czy cierpiącym np. na
trądzik różowaty.

Niezwykle ciekawe i coraz powszechniejsze jest leczenie przez kontakt
chorego ze zwierzęciem (np. hipoterapia, dogoterapia). Efekt leczniczy
tłumaczy się tu wielokierunkowym oddziaływaniem pacjenta ze zwierzęciem,
zarówno fizycznie, jak i poprzez psychikę. Miękki, ciepły koński grzbiet
to, jak twierdzą lekarze, jednocześnie fizykoterapia, masaż i siłownia -
"trzy w jednym". Koń może zastępować materac (szeroki zad), terapeutyczną
piłkę lub wałek, klin (szyja) bądź drabinkę do podciągania (grzywa). Nie
ma równie uniwersalnego "przyrządu" gimnastycznego. Koń rozgrzewa mięśnie
jeźdźca, ponieważ temperatura ciała zwierzęcia jest o półtora stopnia
wyższa od ludzkiej, a głęboki masaż usprawnia krążenie w całym ciele
(także w mózgu). Jazda poprawia koordynację ruchów

i koncentrację. Podczas jazdy stępa ruch przekazywany miednicy jeźdźca
jest identyczny z ruchami miednicy prawidłowo kroczącego człowieka. Daje

to możliwość nauki chodzenia "bez chodzenia". Łagodne, rytmiczne kołysanie
na przemian napina i rozluźnia mięśnie prawej i lewej strony ciała.

Mięśnie napięte i przykurczone stopniowo się rozluźniają i rozciągają, a
słabsze - wzmacniają. Jazda stępa przywraca prawidłową postawę. Wzmacniają
się mięśnie grzbietu, brzucha i obręczy biodrowej. Zmniejsza się
przodopochylenie miednicy (wystający brzuch).

Koń stwarza przy tym osobie niepełnosprawnej niemal nieograniczone
możliwości wędrówek. Pobudza jej zmysły. Dotyk sierści, rozmaitość
kształtów,

odgłos kroków, mile kojarzony zapach stymulują dotyk, słuch, wzrok, węch i
czucie głębokie (proprioceptywne).

Ciągłe wytrącanie z równowagi i konieczność jej natychmiastowego
odnajdywania, jeżeli nie chcemy zbyt prędko rozstać się z końskim
grzbietem, to dodatkowe wyzwanie. Jazda konna wzmaga też wydzielanie
hormonów (szczególnie adrenaliny) pobudzających układ wegetatywny.
Usprawnia pracę jelit, a nawet (jak twierdzą jej zwolennicy) wzmacnia
układ odpornościowy. Siedząc na koniu, łatwiej opanować pojęcia
przestrzenne, schemat własnego ciała, nauczyć się liczyć do czterech
(patrz nogi konia), a nawet wymawiać trudne głoski i wyrazy.

Sąd nad homeopatią

Jednak im dalej zagłębiać się w las medycyny "alternatywnej", tym mniej
można spotkać faktów, które da się zweryfikować, a tym więcej
anegdotycznych przekazów, pogłosek, lub wręcz wierzeń odnoszących się do
skuteczności jakiejś metody. O próbach naukowej weryfikacji można mówić

w homeopatii. Istnieje kilkadziesiąt badań opisanych w literaturze
medycznej. Ich wyniki publikował m.in. tygodnik medyczny "Lancet". W
grudniu 1996 roku opublikowano raport Homoeopathic Medicine Research
Group - zespołu ekspertów Unii Europejskiej. Przeanalizowali oni wyniki
184 kuracji homeopatycznych. Stwierdzili, że tylko siedemnaście z nich
było odpowiednio udokumentowanych, a z tych siedemnastu jedynie część
wykazała, że leczenie homeopatyczne dawało lepszy efekt niż podawanie
placebo. To niewiele, ale gdyby homeopatia rzeczywiście nie działała, nie
powinno być nawet tych kilku badań z pozytywnym wynikiem, które komisja
zaakceptowała. Naukowcy przypuszczają, że homeopatia może pomagać w
zapaleniu stawów (podobnie jak akupunktura, witaminy i dodatki odżywcze,
produkty ziołowe, diety lecznicze, metody psychosomatyczne i manipulacje
kręgarskie). Są także badania potwierdzające skuteczność leków
homeopatycznych w leczeniu depresji, astmy, chorób serca i uzależnień.
Badania te przeprowadzano jednak na nielicznej grupie osób.

Niedawno wykazano (również na niewielkiej próbie), że preparaty
homeopatyczne zmniejszają dolegliwości związane z karmieniem piersią (na
przykład zastój pokarmu). Jak działa taki preparat? Leczenie homeopatyczne
odbywa się według zasady: "podobne leczyć podobnym" i polega na podawaniu
pacjentowi preparatu, który w większych dawkach wywołuje u zdrowych objawy
podobne do jego choroby.

Zgodnie z teorią Samuela Hahnemanna leki homeopatyczne działają
dobroczynnie na organizm właśnie dlatego, że podaje się je w postaci
bardzo rozcieńczonej, a więc zawierającej "nieskończenie małą" liczbę
cząsteczek leku. Na zdrowy rozum, substancja działa tym silniej, im jest
jej więcej. Medycyna zna jednak wiele przypadków, kiedy zabójczy stężony
preparat po rozcieńczeniu ma działanie lecznicze. Tak jest np. z
glikozydami naparstnicy, lekami usprawniającymi pracę serca. To dlatego
niezbędnym etapem badania każdego leku jest sprawdzanie, w jakich dawkach
należy go stosować, aby był jednocześnie skuteczny i bezpieczny. Tymczasem
w homeopatii zasadą jest "im mniej, tym lepiej". Homeopata do produkcji
preparatu leczniczego używa wyciągów z roślin, minerałów i produktów
zwierzęcych. Następnie zmniejsza jego stężenie tak, że popularne leki
homeopatyczne są niekiedy rozcieńczone aż 1 000 000 000 000 000 000 000
000 000 000 razy! Sęk w tym, że przy tak dużym rozcieńczeniu w pojedynczej
buteleczce preparatu nie zostanie nawet jedna cząsteczka aktywnej
substancji! Czy to może działać? Już pionierzy homeopatii zdawali sobie
sprawę z tego, że prawa chemii podają w wątpliwość skuteczność ich leków.
Wierzyli jednak, że dzięki energicznemu wstrząsaniu kolejnych roztworów
pierwotna substancja pozostawia w nich swoją "esencję", która, choć
niewykrywalna, pobudza siły obronne organizmu. Współcześni homeopaci
tłumaczą działanie leków "pamięcią molekularną" pozostawioną w roztworze
przez wyjściowy związek chemiczny. Chemicy twierdzą, że nie udowodniono
istnienia pamięci molekularnej, ale też nie można go wykluczyć w myśl
zasady "są rzeczy na niebie i ziemi, które nie śniły się filozofom". Innym
wytłumaczeniem działania leków homeopatycznych mógłby być efekt podobny do
wywoływanego przez szczepionki. One również dostarczają jedynie bodźca,
który choć sam nie leczy, to pobudza siły obronne organizmu. Ale tu także
napotykamy

napotykamy kontrargumenty. Po pierwsze, ilość czynnych substancji w
szczepionce jest wielokrotnie wyższa niż w preparatach homeopatycznych. Po
drugie, szczepionka najczęściej działa profilaktycznie, nie dopuszczając
do choroby, a leki muszą uporać się z już istniejącą dolegliwością. Po
trzecie, odpowiedź organizmu na szczepionkę można łatwo zmierzyć: wytwarza
on przeciwciała, które można wykryć we krwi. W homeopatii natomiast nie da
się uchwycić żadnej konkretnej reakcji organizmu na lek. Ze względu na
sposób wytwarzania środki homeopatyczne powinny być nieszkodliwe.
Oczywiście pod warunkiem, że nie opóźniają ani nie zastępują terapii
skutecznych i uznanych w danej chorobie. Lekarze przestrzegają: pod żadnym
pozorem nie wolno, zwłaszcza w poważnych chorobach przewlekłych
(nadciśnienie tętnicze, choroby serca, cukrzyca), samowolnie odstawiać z
dnia na dzień tradycyjnych leków i zastępować ich homeopatią. Praktykujący
ją specjaliści zgadzają się, że w wielu wypadkach preparaty homeopatyczne
mają wyłącznie charakter wspomagający. Potrafią jednak zmniejszyć np. ból
u pacjenta z reumatyzmem albo objawy duszności u astmatyka.

Swojskie bańki i puszczanie krwi

Stawianie baniek - z pewnością wielu czytelników pamięta jeszcze ten
tajemniczy rytuał - powoli odchodzi już do medycznego lamusa. Zapach
spirytusu, buchający płomień rozgrzewający szkło i nieznośne "ciągnięcie"
pleców. Przez stulecia stosowano je w leczeniu najrozmaitszych
przypadłości: od bólów głowy przez zapalenie płuc po "wapory". Miały
"wyciągać" chorobę, pobudzać krążenie, rozgrzewać.

Z najnowszych badań uczonych z Pennsylvania University wynika, że
rzeczywiście mogły być pomocne w wielu chorobach, zwłaszcza zapalnych.
Bańki zwiększają bowiem lokalnie napływ krwi do obszaru, w którym są
stawiane.

Jak się zaś okazuje, pobudzenie przepływu ma silne działanie
przeciwzapalne, porównywalne z podawaniem dużych dawek sterydów. A zatem
stawianie baniek z jednej strony zwiększało napływ do chorego miejsca
komórek odpornościowych zwalczających zakażenie, a z drugiej - przez
oddziaływanie na ściany naczyń krwionośnych - poprawiało ich kondycję i
pobudzało lokalne wytwarzanie substancji przeciwzapalnych.

Na podobnej zasadzie działały pijawki, powszechnie stosowane jeszcze w XIX
wieku do puszczania krwi, ale używane i dziś. Te niewielkie bezkręgowce
działają niczym odkurzacz, nie tylko wysysają krew z pacjenta, ale także
pobudzają jej przepływ. Dziś wykorzystuje się je przy trudnych operacjach
przyszywania odciętych palców. W takich sytuacjach zwykle dochodzi do
zastoju krwi, ponieważ szwankuje jej odpływ przez żyły (normalnie żył jest
więcej niż tętnic, a po przeszczepie światło zespolonych żył może się
dodatkowo zwężać na skutek obrzęku tkanek). Przystawianie pijawek usuwa
zastoinową krew i ratuje przed martwicą. Opisana metoda to bardziej
finezyjna odmiana puszczania krwi, niezwykle powszechnego w ubiegłych
stuleciach. Taki zabieg mógł być pomocny w chorobach, w których następował
wspomniany już zastój krwi - np. w pourazowych obrzękach kończyn - a także
w tych, których objawy były związane z wysokim ciśnieniem tętniczym lub
nadmiernym zagęszczeniem krwi. Wówczas puszczanie krwi miało rzeczywiście
działanie lecznicze. Do dziś stosuje się je w chorobach związanych z
wytwarzaniem nadmiernej liczby czerwonych krwinek.

Niestety, trzeba wiedzieć, że nieliczne przypadki "uzdrawiającego"
działania owych zabiegów doprowadziły do takiego ich rozpowszechnienia, że
krew puszczano praktycznie wszystkim chorym, niezależnie od dolegliwości.
Nic dziwnego, że wielu umierało z powodu zwiększonego stresu wywołanego
spadkiem ciśnienia i braku przenoszącej tlen hemoglobiny, a czasem po
prostu z wykrwawienia.

Miska kosmicznej energii

Gorzej sprawa wygląda w innych "alternatywnych" metodach leczniczych.
Nigdy nie wykazano np. u osób "leczących" bioenergoterapią obiektywnego
istnienia jakiejkolwiek energii (różniącej się od energii zwyczajnych
ludzi). Skuteczność tej metody można oceniać tylko na podstawie relacji
pojedynczych osób, którym terapeuta pomógł lub nie. A to zbyt wątły
argument, by móc polecać ten sposób leczenia.

Podobnie opierają się naukowej weryfikacji takie specjalności, jak
leczenie kolorami, zapachami (aromaterapia) czy dźwiękami (muzykoterapia).
Są one niekiedy stosowane w tzw. terapii zajęciowej. Ich oddziaływanie
można przypisać wyłącznie sferze psychiki (czego, jak powiedzieliśmy
wyżej, nie można nie doceniać). Dlatego mogą pomóc w kłopotach nerwicowych
czy innych problemach natury psychologicznej, ale nikt nie potwierdził, by
mogły np. wyleczyć zapalenie płuc, czy choćby zwykły katar.

Zupełnie egzotyczne wydają się zaś sposoby leczenia oparte rzekomo na
wielowiekowej wiedzy antycznych bądź dalekowschodnich mędrców, lecz
pozbawione choćby cienia logicznych podstaw. Trudno jest bowiem uzasadnić
lecznicze działanie "kosmicznych wibracji" przenoszonych np. za
pośrednictwem misek różnej wielkości, które mają przywracać harmonię
choremu organizmowi. Widowiskowe jest także świecowanie, czyli konchowanie
uszu. Polega ono na wetknięciu do małżowiny usznej pustej w środku
woskowej świecy. Zwolennicy metody twierdzą, że zapalona świeca wyciąga z
ucha zalegający wosk, a razem z nim "negatywną energię". Nie ma niestety
żadnych naukowych dowodów na to, by w ten sposób można było oczyścić uszy
z zalegającej woskowiny (o złych energiach nie wspominając). Faktem jest,
że ogrzewające się we wnętrzu świecy powietrze może zmieniać ciśnienie w
kanale ucha zewnętrznego. Nie wiadomo jednak, jakie mogłyby być tego
skutki. Powikłaniem nieumiejętnie przeprowadzonego zabiegu może być
przebicie błony bębenkowej i infekcja. Sama metoda ma pochodzić ze
starożytnego Tybetu, Chin, Indii, Egiptu, a nawet Ameryki prekolumbijskiej
czy Atlantydy! Tu największe (jeśli nie jedyne) znaczenie ma tylko wiara
pacjenta w wyzdrowienie.

Dopóki "konwencjonalna" medycyna pozostanie tak bezosobowa i
stechnicyzowana, jak to jest obecnie, zapewne coraz więcej ludzi szukać
będzie pomocy tam, gdzie zyskają przynajmniej gwarancję, że zostaną
cierpliwie wysłuchani. I za to są gotowi zapłacić niemałe często
pieniądze.



Przez tysiąclecia chorująca ludzkość miała do dyspozycji tylko naturalne
substancje. Jak się dziś okazuje, dawne metody lecznicze, wypracowywane
drogą (wielu) prób i błędów, mają zadziwiająco racjonalne podstawy.
Współczesna fitoterapia łączy tradycyjną wiedzę zielarską z wynikami
najnowszych badań naukowych.

> Już w słynnym papirusie Ebersa (nazwanym tak od nazwiska egiptologa,
> który go odnalazł), zawierającym 842 recepty i skład około 700 leków
> pochodzenia mineralnego, roślinnego i zwierzęcego, można przeczytać, że
> Egipcjanie około 1600 roku p.n.e. stosowali spleśniały chleb na otwarte
> rany. Wieki później, dokładnie w 1928 roku, przez czysty przypadek sir
> Alexander Fleming odkrył w swoim laboratorium, że pleśń jest źródłem
> silnego antybiotyku - penicyliny. Znane z Sienkiewicza zagniatanie
> pajęczyny na opatrunki również ma swoje uzasadnienie - pajęcze nitki są
> wysycone antybiotykiem.

> W wielu regionach Polski do dziś wiesza się w oknach wianki z ziół
> święcone w Boże Ciało, wierząc, że pokruszone zioła ze święconych
> wianków dodane do paszy krów chronią je przed "złym okiem" i utratą
> mleka. Dzięki badaniom naukowym wiemy dziś, że właśnie "bożocielne"
> zioła (kminek, ogórecznik, fenkuł czy melisa) mają właściwości
> mlekopędne.

> Owoce porzeczek wykorzystywano w terapii dolegliwości żołądkowych, do
> leczenia ran, reumatyzmu i usuwania piegów. Dziś wiemy, że skórki tych
> owoców zawierają oczyszczające pektyny, dobre dla cery biopierwiastki
> (m.in. jod i bor) oraz hamujące rozwój bakterii antocyjany. Współczesna
> fitoterapia poleca stosowanie porzeczek w leczeniu nieżytów żołądka,
> dróg moczowych, biegunkach, kamicy nerkowej, miażdżycy i chorobach
> reumatycznych.

> Wosiemnastym stuleciu zaczęto "z doświadczenia" stosować wyciąg z
> naparstnicy w leczeniu obrzęków. Nie bez racji. Zawarte w niej glikozydy
> poprawiają pracę serca, likwidując obrzęki związane z zaleganiem krwi.
> Nie mają natomiast wpływu np. na obrzęki nowotworowe czy limfatyczne.
> Stąd powątpiewanie lekarzy w skuteczność ludowej medycyny.

> Stosowany od wieków na poprawę trawienia i "czyszczenie krwi" mniszek
> lekarski (dmuchawiec) rzeczywiście pobudzająco wpływa na wytwarzanie
> żółci i jej przemieszczanie do dwunastnicy. Działa też moczopędnie, a
> więc odtruwająco i oczyszczająco. Łagodzi m.in. uczucie przesytu i
> wzdęcia. Bywa także skuteczny w rekonwalescencji po wirusowym zapaleniu
> wątroby, po zabiegach w obrębie dróg żółciowych, a także w kamicy
> żółciowej. Najskuteczniejszy na "stołowe" dolegliwości bywa sok ze
> świeżych liści mniszka. Wymyte młode liście bądź całe rośliny
> przepuszczamy przez maszynkę do mielenia. Kładziemy wszystko na
> płócienną szmatkę i wyciskamy sok. Do pięciu szklanek soku dodajemy
> szklankę spirytusu, rozlewamy do butelek i przechowujemy w lodówce.
> Pijemy, rozpoczynając od jednej łyżeczki dziennie, którą mieszamy z
> sokiem owocowym lub kompotem.

> Medycyna ludowa wierzy, że żurawiny są "cudowne" na wątrobę, że działają
> przeciwgorączkowo i uspokajająco. Przeprowadzone ostatnio w USA i
> Finlandii badania wykazały, że żurawina zawiera 5 razy więcej
> przeciwutleniaczy niż taka sama objętość jabłek, brokułów czy marchwi.

> Rzymianie wierzyli, że czosnek zwiększa sprawność bojową żołnierzy.
> Hipokrates polecał go jako lekarstwo w schorzeniach układu pokarmowego i
> oddechowego, a już 4500 lat p.n.e. Egipcjanie poznali się na
> właściwościach bakteriobójczych czosnku. Dopiero jednak w 1944 r.
> zbadano dokładnie zawarte w nim substancje lecznicze: allicynę -
> nadającą zapach i zarazem działającą przeciwbakteryjnie - i trójsiarczek
> dwuallilu, który ma tak silne działanie bakteriobójcze i
> bakteriostatyczne, że ujawnia się ono nawet w rozcieńczeniach rzędu 1:25
> 000! Siarkowe związki lotne, które odkryto w czosnku, wykazują wysoką
> skuteczność przy przeziębieniach i infekcji układu oddechowego.

Fototerapia, czyli światło, które leczy

Jedną zmetod alternatywnych, która zyskała uznanie medycyny, jest leczenie
światłem, czyli fototerapia. Pod tym określeniem kryje się wiele różnych
rodzajów naświetlań, mogących leczyć rozmaite schorzenia. Ultrafiolet
przyspiesza przemiany bilirubiny - substancji zabarwiającej np. ciała
noworodków cierpiących na żółtaczkę. Zwykłe, białe światło (tylko o dużym
natężeniu) jest z powodzeniem wykorzystywane w leczeniu depresji i choroby
afektywnej sezonowej, zwanej też depresją zimową. Dotyka ona 2 - 5% ludzi,
przede wszystkim kobiet. Aby zwalczyć towarzyszące tej przypadłości
zaburzenia snu i koncentracji, stosuje się dwa razy dziennie 30 - 60
minutowe naświetlania. Światło widzialne może też ułatwiać gojenie się ran
i leczenie chorób skóry, prawdopodobnie poprawiając ukrwienie w
naświetlanym miejscu.

Opis leczenia angielskiego króla Karola II w 1680 roku.

Zajmowało się nim czternastu nadwornych lekarzy. Upuszczono jedną pintę
krwi z prawego ramienia króla. Następnie ściągnięto osiem uncji krwi z
lewego barku, podano środek wymiotny, aby król zwymiotował, zrobiono
lewatywę z antymonu, soli kamiennej, fiołków, buraków, nasienia lnianego,
cynamonu, szafranu, aloesu. Następnie ogolono głowę króla i postawiono
bańki na skalpie. Podano proszek na kichanie, aby oczyścić jego mózg, i
sproszkowaną babkę na wzmocnienie mózgu, gdyż wierzono, że wydzielina z
nosa pochodzi zmózgu. Środki wymiotne były stosowane z częstymi przerwami,
w czasie których podawano napój kojący składający się z wody jęczmiennej,
słodkich migdałów, słabego wina, olejku z piołunu, anyżku, mięty, kwiatu
różanego. Przyłożono plaster łajna gołębiego na stopy króla. Następnie
upuszczono więcej krwi, po czym podano pestki zmelona, mannę, wódkę z
czarnej czereśni, wyciąg z konwalii, perły rozpuszczone w occie, korzeń
gencjany, gałkę muszkatołową, goździki. Do tej mieszanki dodano 40 kropli
wyciągu z ludzkiej głowy. Na koniec w desperacji próbowano bezoaru. Król
zmarł.

Małgorzata T. Załoga jest lekarzem, dziennikarką działu nauki "Gazety
Wyborczej".

 

Zobacz także


Następne z tego wątku Najnowsze wątki z tej grupy Najnowsze wątki
11.01 AsiaS
11.01 AsiaS
11.01 miranka
13.01 Jarek P.
15.01 Marcin Placzek
15.01 justa
[market] Officeshoes.pl - czarny piątek zaczyna się u nas w czwartek :)
Dlaczego włosy rosną tak wolno?
Jaki krem na noc?
Łuszczyca...
opiekunka dziecięca
technik masażysta
post testowy
Zaproszenie do udziału w projekcie badawczym
kettlebells
wyrywanie brwi
Yoga and Meditation
Noc żywych trupów.
Fitness 50 up :-)
Niecodzienna uroda
Tatuaż na pięcie
Senet parts 1-3
Chess
Dendera Zodiac - parts 1-5
Senet parts 1-3
Senet parts 1-3
Chess
Chess
Vitruvian Man - parts 7-11a
Dendera Zodiac - parts 1-5
Vitruvian Man - parts 7-11a
Dendera Zodiac - parts 1-5
Vitruvian Man - parts 1-6
Vitruvian Man - parts 1-6
Vitruvian Man - parts 7-11a
Vitruvian Man - parts 1-6