Strona główna Grupy pl.soc.rodzina dylemat - alimenty/komornik/rodzinne i MY

Grupy

Szukaj w grupach

 

dylemat - alimenty/komornik/rodzinne i MY

Liczba wypowiedzi w tym wątku: 187


« poprzedni wątek następny wątek »

121. Data: 2005-08-29 08:31:49

Temat: Re: dylemat - alimenty/komornik/rodzinne i MY
Od: "Radek" <r...@o...pl> szukaj wiadomości tego autora


Użytkownik "T.N." <x...@g...pl> napisał w wiadomości
news:detspp$jg8$1@inews.gazeta.pl...

> - Autor przytoczonych wypowiedzi pragnie podkreślić, że są one jedynie
> wyrazem słusznych wg. niego zasad

Tu się podzielę małą refleksją: przypomina mi się "Rodzina Adamsów".
Oni też żyli według słusznych wg. nich zasad. Co więcej kochali się
na zabój ;) Czy jednak oznacza to, że byli _normalną_ rodziną?
Upór i zaciekłość z jakim stajesz w obronie _pieniędzy_ swiadczą,
najdelikatniej mówiąc, o kłopotach z wartościowaniem co jest ważne,
a co jest mniej ważne w związku dwojga kochających się ludzi.
(o związkach dwojga tolerujących się ludzi nie chcę się wypowiadać).
Ogólnie te "słuszne zasady" opisują Cię niestety jako człowieka
odcinającego się od jakiejkolwiek odpowiedzialności. Godzisz się
ponosić odpowiedzialność tylko wtedy, kiedy udowodni Ci ją sąd,
kiedy nie uda Ci się od niej wykręcić. Oczywiście czerpiesz wzorce
z "wielkich" tego świata (Clinton, mgr. Kwaśniewski),
ale IMO pasuje tu jak ulał małe pytanko z dzieciństwa:
"Jesteś facet czy guma od majtek?"

> i w żadnym przypadku nie wiążą się
> z potępieniem lub obrzucaniem wyzwiskami wszystkich "myślących
> inaczej" (czego niestety nie można powiedzieć o innych dyskutujących).

Poszperajmy trochę:...
"zanim się rozłoży nogi trzeba chwilę pomyśleć... "
"rozleniwione panienki"
"pozostaje mi jedynie życzyć Ci jelenia, który będzie harował na Ciebie"
"haruj sobie w pocie czoła na utrzymanie panienki"
"innego wytłumaczenia dla bredni, które tu wypisujesz znaleźć nie mogę"
"To co napisałaś to już nawet nie tyle bzdura ile herezja."
itd. itp.

Może faktycznie nie używasz jakichś spektakularnych wyzwisk,
ale forma i ton w jakim konstruujesz swoje wypowiedzi
nie pozostawiają wątpliwości co myślisz o rozmówcach...

> - Autor serdecznie zachęca do przeczytania całości razem z kontekstem
> i niewysnuwania pochopnych wniosków na podstawie wyrywkowych cytatów.

Jakby całości nie czytać to streszczenie Agnieszki oddaje idealnie
charakter Twoich sądów. Nie dziwię się, że autorowi nie w smak
tak bezpośrednia wypowiedź... no ale o unikaniu odpowiedzialności
już coś pisałem wcześniej.


Skomentuję tu też dwie inne wypowiedzi.
W zasadzie każdy Twój post sprawia, że wstyd mi, że jesteś
facetem... no, ale są gorsze rzeczy na świecie ;)

Cytat:
"Zresztą moja kobieta też nie narzeka."

A dałeś jej szansę?
Mam na myśli: spytałeś ją kiedyś co sądzi o Twoim stosunku do świata?
Wysłuchałeś i zrozumiałeś odpowiedź?
Czy może jednak od samego początku budowałeś swój związek
na zasadzie "ja tak myślę, a jak Ci się nie podoba..."?
Bo wtedy to nawet zadawanie pytania nie ma sensu...
Niestety wygląda to na dominację
charakteru / pieniędzy / siły - po prostu prawo silniejszego.

I jeszcze jeden cytat:
"Bo w takim modelu, jaki proponuję każdy robi to na co ma ochotę
i kupuje to na co go stać."

Bardzo fajny model... ale nie jest to _model_związku_
Jest to _model_sąsiadów_ - "Wolnoć Tomku w swoim domku".
Ze wspólnym życiem NIE MA NIC wspólnego.

Pozdrawiam,
Radek

Długo wytrzymałem, prawda ;) ?


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


Zobacz także


122. Data: 2005-08-29 09:06:05

Temat: Re: dylemat - alimenty/komornik/rodzinne i MY
Od: Agnieszka Krysiak <k...@g...pl> szukaj wiadomości tego autora

A czereśnie tego lata były słodkie, co poświadcza "T.N."
<x...@g...pl> mówiąc:

>- Autor serdecznie zachęca do przeczytania całości razem z kontekstem
>i niewysnuwania pochopnych wniosków na podstawie wyrywkowych cytatów.

No to tak całościowo:
Jest różnica między pozwoleniem na skorzystanie ze sprzętu
specjalistycznego, bo istnieje obawa, że ktoś może się na nim nie znać,
a pozwalaniem na korzystanie z majątku wniesionego do związku, bo "mój".
Jest różnica między decydowaniem o wydaniu pieniędzy na jakiś cel, bo
zostało tak wspólnie ustalone, a wydaniem ich, bo są "moje" i nic ci do
tego.
Jest różnica między postrzeganiem partnera jako równego sobie w związku,
a postrzeganiem jego wartości na podstawie tego, co materialnego do
owego zwiazku wniósł i/lub wnosi.
Jest różnica między szacunkiem i poszanowaniem dla drugiej osoby
wynikającym z prostego faktu, że jest się razem, a szacunkiem i
poszanowaniem wynikającym z oceny finansowych jej możliwości.
Jest różnica między założeniem, że jest się w związku razem, a
założeniem, że jest się w związku obok siebie.

Jest jeszcze wiele różnic, ale zmógł mnie atak alergii na nadmierną
ilość linijek.

Agnieszka (która lubi być razem obok siebie)
--
Proudly (-.-------.- Folk Lore for the Masses -.--------.-)
Presents: ("Kobieta znacznie mniej odpowiada za to, co robi.)
GG:1584 ( Mężczyzna powinien się wstydzić." Jacek Kijewski)

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


123. Data: 2005-08-29 09:55:53

Temat: Re: dylemat - alimenty/komornik/rodzinne i MY
Od: "Gosia Plitnik" <p...@o...pl> szukaj wiadomości tego autora


Użytkownik "Radek" <r...@o...pl> napisał w wiadomości
news:deuh6h$g71$1@nemesis.news.tpi.pl...

> Długo wytrzymałem, prawda ;) ?

Fajny facet z Ciebie.Naprawde:-)

Gosia


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


124. Data: 2005-08-29 10:06:25

Temat: Re: dylemat - alimenty/komornik/rodzinne i MY
Od: "Margola" <m...@s...precz.kafeteria.pl> szukaj wiadomości tego autora

Użytkownik "T.N." <x...@g...pl> napisał w wiadomości
news:den18o$d5h$1@inews.gazeta.pl...
> Wiesz co, jest takie powiedzenie, że zanim się rozłoży nogi trzeba
> chwilę pomyśleć... I w tym przypadku sprawdziłoby się idealnie. Jeśli
> ktoś bez odpowiednich warunków finansowych funduje sobie trzecie
> dziecko to powinien ponosić konsekwencje takich decyzji. Nikt przecież
> ludzi nie zmusza do rozmnażania się.

żałosne to. I świadczy o Tobie, oj świadczy...

Margola


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


125. Data: 2005-08-29 11:59:47

Temat: Re: dylemat - alimenty/komornik/rodzinne i MY
Od: "Iwon\(k\)a" <i...@p...onet.pl> szukaj wiadomości tego autora

"T.N." <x...@g...pl> wrote in message
news:dett75$k0n$1@inews.gazeta.pl...
> Nie mam zamiaru zgadywać, bo dla Ciebie równie dobrze
> najważniejszą potrzebą małżeńską może być kontaktowanie się z UFO i
> mnie nic do tego. Piszesz o czymś "co jest ważniejsze niż forsa".

a gdzie?

T.N napisal:

" Bo są jeszcze tacy,
> którzy związują się bezinteresownie, bez oczekiwań finansowych za
> zmycie talerzy..." a o potrzebach to sobie chyba pomylies siebie ze mna.

"> Wszystko zależy od skali tych "potrzeb". Bo to widzisz jest bardzo
> względne... I gdybyś zapomniała (bo takie odnoszę wrażenie) to jest
> jeszcze coś takiego jak potrzeby męża."

moze sobie teraz sam juz odpowiesz, bo pierwszy wypaliles z potrzebami.

> O.K. Ważniejsze niż forsa może być np. drapanie się po głowie albo
> spotkanie z duchem zmarłego. Minimum przyzwoitości wymaga przynajmniej
> tego, że jak się zacznie coś mówić to należy to sprecyzować. Może
> lepiej idź spać, a później dopiero coś napisz.

moze przeczytaj jeszcze raz rozmowe ze mna bo cos mi sie zdaje, ze tobie
nawet
gleboki sen nie pomoze.

iwon(k)a

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


126. Data: 2005-08-29 13:24:02

Temat: Re: dylemat - alimenty/komornik/rodzinne i MY
Od: puchaty <p...@b...pl> szukaj wiadomości tego autora

Chcę rzucić pl.soc.rodzina w diabły, ale Twoje posty EDI mnie niestety
powstrzymują:

>> Nie wiem jakie są ceny, bo nie korzystam, ale MZ wynik finansowy wychodzi na
>> plus przy prostytutce.
> Jednak nie zgodzę się :)
> Załóżmy że jeden numerek to jest 100zł. To miesiecznie wychodzi 3000zł. Żona
> chyba wychodzi taniej ?

Tak sobie myślę, że jakby człowiek chodził co dzień do tej samej, to na
pewno wytargowałby jakiś znaczny rabat.

puchaty

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


127. Data: 2005-08-29 14:10:59

Temat: Re: dylemat - alimenty/komornik/rodzinne i MY
Od: "Gosia Plitnik" <p...@o...pl> szukaj wiadomości tego autora


Użytkownik "puchaty" <p...@b...pl> napisał w
wiadomości news:1a5yxzq51yo6o.dlg@juzwolalbympolizacslonine.gov
...

> Tak sobie myślę, że jakby człowiek chodził co dzień do tej samej, to
> na
> pewno wytargowałby jakiś znaczny rabat.

ze nie wspomne o gratisach

Gosia


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


128. Data: 2005-08-29 15:26:57

Temat: Re: dylemat - alimenty/komornik/rodzinne i MY
Od: EDI <k...@c...pl> szukaj wiadomości tego autora

On <news:dev51e$f7k$1@news.onet.pl>, *Gosia Plitnik* - Wszystko co od tej
chwili powiesz, może być użyte przeciwko tobie:

>> Tak sobie myślę, że jakby człowiek chodził co dzień do tej samej, to
>> na
>> pewno wytargowałby jakiś znaczny rabat.
>
> ze nie wspomne o gratisach

ale i tak dojdzie do wniosku, że dlaczego ma się nią dzielić z innymi.
Lepiej będzie mieć jakąś kurtyzanę, a w końcu dojdzie do wniosku że
najlepiej to będzie mieć żonę :)
--
^^^Thomas Edison Corporation^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


129. Data: 2005-08-29 16:41:59

Temat: Re: dylemat - alimenty/komornik/rodzinne i MY
Od: "T.N." <x...@g...pl> szukaj wiadomości tego autora

W artykule <detilp$2rm$1@news.mm.pl> Nixe napisal(a):

>> Co znaczy lepiej/gorzej?
>
> Skoro "nie po równo" to jak inaczej?
> Jeden mniej, drugi więcej.
> Jeden gorzej, drugi lepiej.

To nie musi być tak. Można zarabiać i wydawać mniej od
partnerki/partnera, ale być z tym szczęśliwym. Dlatego wcale "mniej"
nie musi oznaczać "gorzej".

> "Taka chora "sprawiedliwość" mówiąca, że wszyscy mają mieć dokładnie po
> równo..."

Gwoli ścisłości chora "sprawiedliwość" odnosiła się przede wszystkim
do systemu politycznego. Przeniesienie tego na małżeństwo jest jak dla
mnie nienajlepszym i niezbyt uczciwym rozwiązaniem.

>> Przecież nie piszę o sytuacji, w której
>> milioner daje do jedzenia żonie suchy chleb, tylko o decyzjach, w
>> których nie ma jednomyślności.
>
> Nie wiem, o jakiej sytuacji piszesz, bo tego nie uściśliłeś.
> A ja się odnoszę do ogółu Twoich tez.

Piszę o tych najbardziej prawdopodobnych sytuacjach, które mogą mieć
miejsce. Przy tej z milionerem i kobietą jedzącą suchy chleb
prawdopodobieństwo trwania związku jest bliskie zeru. Poza tym zawsze
można się rozwieść, nikt nikogo na siłę w małżeństwie nie trzyma, bez
względu na przyjęty "model".

> BTW - w kwestii jedzenia zawsze musi być jednomyślność?

Nie.

>> Komunizm doborowolny i komunizm przymusowy to jednak zawsze komunizm.
>
> No i co z tego?

To, że jeśli coś niesprawdziło się w wersji przymusowej to nie sądzę,
żeby było dobrym rozwiązaniem w wersji dobrowolnej, a raczej należałoby
powiedzieć w wersji (dobrowolnego przymusu).

>> Na tej grupie wyraziłem jedynie krytykę takiego systemu i hołdowania
>> takim wartościom. Znaczy to tylko tyle, że moim zdaniem kwestię
>> finansów w małżenstwie można zorganizować lepiej i uczciwiej.
>
> A moim zdaniem i wielu innych w tym wątku - NIE.

I nikt Ci Twojego zdania nie odbiera, co najwyżej z nim polemizuje.

> Bo uważam, że to Twój model w prostej linii prowadzi do nadużycia?
> Mogę tak sądzić?

Oczywiście. A ja uważam zupełnie inaczej. Mogę tak sądzić

>>> Już Ci to mówiłam - bo na tym polega istota wspólnego życia w
>>> rodzinie.
>
>> Niekoniecznie.
>
> W rodzinie, bez ustalonej wcześniej rozdzielności majątkowej, jak
> najbardziej tak.

Bredzisz.
W rodzinie bez ustalonej wcześniej rozdzielności majątkowej przy
obustronnej chęci i przekonaniu co do słuszności takiej idei też można
wprowadzić umowę rozdzielnych finansów podobnie jak każdą inną zasadę,
na którą świadomie i dobrowolnie decydują się małzonkowie, nawet gdyby
miała to być zasada jedynie nieformalna i nieusankcjonowana prawnie.
W końcu nikt dorosłym ludziom tego nie zabroni.

>>> Gdyby
>>> każdy brał ilość adekwatną do tego, co włożył, to miejsce miałyby
>>> sytuacje absurdalne, które podałam Ci za przykład w poprzednim
>>> poście - osobne wakacje, osobne proszki do prania, osobne obiady.
>
>> Te sytuacje nie muszą mieć miejsca.
>
> Nadużycia w związkach komunistycznych też nie muszą mieć miejsca.
> Dlaczego dyskutujesz w tak dziwny sposób, że w "moim" modelu życia, widzisz
> jedynie niedoskonałości, a gdy ja piszę, że w "Twoim" również zdarzają się
> takie problemy, z miejsca bronisz się "ale to wcale nie musi mieć miejsca".
> Nie musi - w "moim" modelu TEŻ NIE MUSI.

Owszem, w komunistycznym modelu też nie musi być nadużyć. Ale pewnej
rzeczy absolutnie nie rozumiesz. Jeśli w komunistycznym modelu żona/mąż
wydaje całą kasą na siebie to jest to naużycie (także prawne). Ale jeśli
wziąć któryś z Twoich przykładów o oddzielnych proszkach, mydlłach, czy
nie włączaniu telewizora należącego do drugiej osoby i obie osoby w
związku godzą się na taki układ to NIE JEST to żadne nadużycie. Jedynie
pewne ustalenia, którch pewnie nie możesz pojąć, ale jest to jak
najbardziej uczciwe i zgodne z prawem. Więc proszę przynajmniej nie
udawaj głupszej niż jesteś.

>> Postulat o rozdzielności finansowej odnosi się w głównej mierze do
>> podejmowania decyzji o wydawaniu pieniędzy.
>
> A jak Twoim zdaniem jest w związkach komunistycznych?
> Nie podejmuje się takich decyzji?
> Owszem, są one podstawą wydawania_wspólnych_pieniędzy.

Tak, zasadnicza różnica jest kto podejmuje decyzję, kiedy każda strona
upiera się przy swoim. W związkach komunistycznych w ogóle to NIE JEST
OKREŚLONE. Jest jedynie powiedziane, że ma być kompromis, a jak nie ma
kompromisu to, za przeproszeniem, dupa blada.

>>> A skąd Ci w ogóle przychodzą do głowy takie idiotyczne przykłady?
>
>> Z życia, moja droga, z życia ;).
>
> "A Ty mi wyjeżdżasz z przykładami oddzielnych garnków czy proszków do
> prania..." by T.N.
> Wiesz, te moje przykłady też są z życia :>
> Mój drogi.

I nawet jeśli są "z życia" to co? Jeśli mają oddzielne garnki czy
proszki do prania i są z tym szczęśliwi to gdzie widzisz problem i
"nienormalność"? Ja jedynie podkreślałem, że mimo rozdzielności
majątkowej tak być nie musi.

>> Na przykład znajomemu, który zarabia
>> całkiem sporo powyżej średniej krajowej żona zabrania zostawić paru
>> złotych chorej 80-cio letniej matce. I teraz biorąc pod uwagę "wspólną
>> kasę" to kto ma rację?
>
> A skąd, ja, po jednozdaniowym opisie, mam to wiedzieć?
> Nie znam tej sytuacji, a rozwiązania uniwersalne nie istnieją.

I to jest NAJWIĘKSZA wada związków komunistycznych. "Skąd ja mam to
wiedzieć?" (brak określonych reguł i każdy wie swoje). W związkach
rozdzielnomajątkowych nie ma absolutnie żadnego problemu co można
zrobić w takich syuacjach, gdyż pojęcie "wspólnej kasy" nie istnieje.
A tak to jedna osoba może "zawetować" na przykład leki dla umierającego
krewnego.

>> Ja słowo "wspólny" rozumiem w taki sposób, że
>> aby pieniądze zostały wydane lub przekazane w inne ręce to zgodę musi
>> wyrazić zarówno mąż jak i żona.
>
> Dokładnie tak jest.

Czyli liberum veto. W ten sposób można zawetować dosłownie każdy
wydatek, a co za tym idzie wzajemnie się zagłodzić.

> Oczywiście nie w przypadku pierdół typu warzywa na obiad czy proszek do
> szorowania wanny.

A skąd wiesz co dla danych ludzi jest pierdołą, a co nie. Może się
znaleźć panienka, która uparcie będzie twierdzić, że "pierdołą" jest
wieczorowa kreacja za 10 tysięcy euro i może się znaleźć skąpiec, który
stwierdzi, żę chusteczki za 50 groszy to poważny wydatek, na który się
nie godzi. A Ty znów podciągasz wszystko pod siebie i własne poglądy.
Bardzo nieładnie.

>> Bo inaczej to jest właśnie potajemne
>> wyprowadzanie wspólnego majątku. I jeśli w takiej sytuacji jedna z
>> osób nie wyraża zgody to robi się bardzo nieciekawie.
>
> Wiesz co - to chyba cud, ze tysiące małżeństw nie mają takich problemów,
> jakie Ty dostrzegasz :>

Może mają tylko o tym nie wiesz.

>>> I pomysły, że ludzie nie rozmawiają ze sobą?
>
>> Popatrz ile jest rozwodów i ilu ludzi się ze sobą nie rozumie.
>
> No i?
> Dlaczego rozciagasz przypadki patologiczne na całość związków
> komunistycznych i przyjmujesz, że niejako standard?
> Równie dobrze ja mogę Ci powiedzieć - popatrz, jak intercyza i brak
> wzajemnego zaufnia doprowadziła do rozpadu wielu małżeństw.

Tu bym powiedział inaczej. Jeśli to akurat intercyza doprowadziła do
upadku to znaczy, że jedna ze stron była zbyt pazerna na pieniądze.
Jeśli ktoś przedkłada finanse ponad uczucia to ja nie wróżę takiej
osobie żadnego udanego związku bez względu na model małżeństwa.
Natomiast niewątpliwą zaletą takich związków jest fakt czystych i
precyzyjnie określonych reguł, w których nie ma miejsca na "skąd ja mam
to wiedzieć". I nie ma niejasnych i nieprecyzyjnych sformułowań,
których ani KRiO ani nawet taka fanatyczka jak Nixe nie potrafi
określić.

>> Może tak być, ale nie musi.
>
> Nożeszkurde!
> U "Was" też nie musi być cukierkowo.
> Jesteś w stanie temu zaprzeczyć?

Nie musi być cukierkowo. Ale żaden sposób prowadzenia finansów
małżeńskich nie jest w stanie tego zagwarantować.

>> W swoim modelu rozważasz tylko i wyłącznie
>> optymistyczny przypadkek, kiedy wszyscy się ze wszystkimi dogadują i
>> ogólnie "jest super".
>
> Dokładnie tak samo, jak Ty w swoim, gdybyś przypadkiem tego jeszcze nie
> zauważył.

Nawet jeśli weźmiemy przypadek braku zgody na korzystanie z telewizora,
samochodu, pralki, mydła czy czegokolwiek to nie jest to żadne
"nadużycie".

>> Zajmij się może także wariantami, kiedy takie coś nie zachodzi i
>> przeanalizuj to co proponujesz.
>
> Ty również. A gdy podaję Ci na tacy przykłady nadużyć, to nie pisz z marszu
> "ale tak być nie musi".
> No i co z tego, że nie musi? Ale może.

Może. I nie będzie jeśli obie strony to akceptują to gdzie widzisz
problem? To, że czegoś nie jesteś w stanie pojąć to jeszcze nie znaczy,
że to coś jest "be".

>>> Doprawdy? A w tych nienormalnych, komunistycznych rodzinach niczego
>>> nie można ustalić, tylko jedno drugiemu robi na złość i kradnie
>>> pieniądze z konta albo sprzedaje rzeczy?
>
>> Można ustalić, ale nie można także wykluczyć rozbieżności.
>
> U "Was" również nie można tego wykluczyć.

"U nas", moja droga, w takich rozbieżnych przypadkach są jasno
określone reguły jak postępować w takiej sytuacji. A "u was" nie.

>> Jeżeli zależy Ci na tym, żeby przeanalizować wady i zalety pewnego
>> modelu to musisz rozpatrzeć wszystkie przypadki, które mogą się
>> pojawić i przewidzieć (dokładnie określone!) podstawy prawne, które
>> będą nimi kierować.
>
> Bądź więc łaskaw postępować dokładnie tak samo "omawiając" swój model życia
> rodzinnego.

Mój model życia rodzinnego opiera się wyłącznie na tym co ustalają
małżonkowie. I nie widzę powodu, dla którego miałbym komentować czyjeś
ustalenia, nawet jeśli dla mnie są one bardzo dziwne.


>> Raz chodziaż zdefiniuj *precyzyjnie* określenie "wspólnego gara".
>
> Zajrzyj sobie do KRiO, bo nie chce mi się przepisywać.

Bzdura. Nie ma tam PRECYZYJNEGO i DOKŁADNEGO określenia. Cały ten
"kodeks" to w dużej mierze ogólniki.

>> Odpowiedz na jakiej zasadzie to ma działać? Bo sama się plączesz w tym
>> co mówisz. Czy wg. Ciebie powinien być równy podział - wszystkie
>> pieniądze przez ilość osób, czy może każdy brać kiedy chce i ile chce,
>> czy decyzja o wydaniu pieniędzy musi być jednomyślna? W ogóle tego nie
>> sprecyzowałaś. Operujesz ogólnikami biorąc pod uwagę swoje małżeństwo
>> i zasady, jak się domyślam wypracowane "z dziada pradziada", ale to za
>> mało.
>
> Sorki, ale nie wymagaj ode mnie opisywania modelu życia i wewnętrznych
> ustaleń każdego małżeństwa z osobna, bo popukam się w czoło. Skąd mogę
> wiedzieć, jak to_dokładnie_wygląda u innych?

Czy Ty w ogóle rozumiesz co napisałem? Nie chodzi mi broń Boże o jakieś
indywidualne zasady, tylko PRAWNE możliwości korzystania ze "wspólnego
majątku". Nie chodzi o to, co ktoś tam sobie ustalił, tylko o te
"obowiązki i zobowiązania", którymi rzucasz tu bez przerwy i które
stanowią prawną podstawę funkcjonowania wspólnoty majątkowej i które na
dodatek NIGDZIE nie są PRECYZYJNIE ustalone (Nie. W KRiO tego nie ma
precyzyjnie opisanego!!!). Więc nie zgrywaj mądrali i nie nazywaj
"wewnętrznymi ustaleniami" tego co jeszcze przed chwilą nazywałaś "psim
obowiązkiem" czy "zobowiązaniem".

> U nas nie ma rozliczania się z wydanych pieniędzy. Pierdoły każdy
> kupuje sam bez pytania o zgodę drugiego. Grubsze zakupy (kwota powyżej
> 200-300 zł za jedną rzecz) konsultujemy wspólnie.

A cóż mnie to może obchodzić jak jest u Ciebie w rodzinie... U kogoś
innego może być zupełnie inaczej. Nie owijaj więc dalej w bawełnę, tylko
precyjyjnie określ dopuszczalne możliwości, skoro wszystkich tu
przekonujesz, że takowe istnieją.

>> I na tej podstawie określ mi proszę DOKŁADNE i PRECYZYJNE reguły
>> wydawania "wspólnych" pieniędzy, także w sytuacjach konfliktowych.
>
> Wygląda to dokładnie tak samo, jak w Waszych sytuacjach konfliktowych.

BZDURA. "W naszych sytuacjach konfliktowych" decyduje ten, kto zarobił
pieniądze, a w Waszych... kto??? Bo jeszcze się odpowiedzi nie
doczekałem.

>> To, że prawny właściciel mydła lub szynki z dzika pozwala "defaultowo"
>> korzystać współmałżonkowi z tych dóbr w sposób nieograniczony i
>> nieokreślony czasowo.
>
> A u nas prawnym właścicielem szynki jest mąż i żona.
> I nikt nikomu nie musi na nic zezwalać i pozwalać.
> To takie trudne do pojęcia?

Ależ ja to rozumiem. Twierdzę jedynie, że te zasady, które ja proponuję
są lepsze i bardziej uczciwe. Dalej nie pojmujesz?

>>> A w jaki sposób Ty i żona ustalicie ile dzieci będziecie mieć?
>
>> Jeśli ja uważałbym, że powinniśmy mieć dwójkę, a żona, że conajmniej
>> piętnaścioro to może faktycznie byłby problem...
>
> Nie potrafisz odpowiedzieć wprost?
> To może Ci ułatwię - a jeśli Ty nie chcesz wcale, a Twoja żona troje?
> I każde twardo upiera się przy swoim?

Odpowiem Ci wprost. Jeśli oboje będziemy twardo upierać się przy swoim,
żadne nie zdecyduje się na ustępstwa i dla każdego liczba dzieci będzie
niepodważalnym aspektem małżeństwa, bez którego ono samo nie jest w
stanie istnieć to weźmiemy rozwód. Chciałem tylko zauważyć, że istnieje
pewna różnica między finansami, o których rozmawiamy, a posiadaniem
dzieci i Twój przykład w tej sytuacji jest jak z Księżycya.

>>> Macie po dwie łazienki (każdą urządzoną na swój sposób) i dwie
>>> kuchnie (jak poprzednio)?
>
>> Mnie akurat na tym nie zależy, więc nie ma problemu.
>
> Ale GDYBY Ci zależało.

To można podzielić łazienkę na pół i każdy urządziłby swoją połowę po
swojemu. I gdzie widzisz problem jeśli zarówno mąż i żona byliby z tym
szczęśliwi??? A jeśli nie byliby szczęśliwi i uważali kafielki w
łazience za najważniejszą rzecz w małżeństwie to biorą rozwód.

>> A tak na poważnie: to ja nigdzie nie powiedziałem, że problemów nie
>> będzie wcale. Prawdopodobnie jakieś się pojawią, ale będzie ich mniej
>> niż w modelu komunistycznym i łatwiej będzie je rozwiązać w sytuacji,
>> kiedy każdy upiera się przy swoim.
>
> Na jakiej podstawie uważasz, że para żyjąca w związku komunistycznym ma
> większe trudności w rozwiązaniu sytuacji konfliktowych (ilość dzieci, kolor
> łazienki itp) niż Wy? I że Wy tych problemów będziecie mieli mniej?

Uważam, że ma większe problemy w rozwiązywaniu konfliktowych sytuacji
FINANSOWYCH, bo o takich właśnie traktuje wątek.

>>> A na dziecko każdy z Was będzie wołał tym imieniem, które sobie
>>> wybierze? Bo skoro kompromisy zawsze kończą się tym, że jedna ze
>>> stron jest niezadowolona ...
>
>> Nie zawsze, ale czasem mogą się tak skończyć.
>
> Mogą. Niezależnie od modelu rodziny.
> Bo nie od modelu to zależy, ale od ludzi, jacy tę rodzinę tworzą.

Dokładnie i ja tego nie kwestionuję. Ale nie mogę powiedzieć, że każdy
model, będzie tak samo sprawny i funkcjonalny, bo IMO tak nie jest.

>>> Ja przynajmniej jestem konsekwentna (jak komuna, to w każdym calu),
>>> ale Ty? Z jakiej racji wspólne mieszkanie, wspólne mydło, wspólna
>>> szynka, skoro każdy z Was miał w to mieszkanie, mydło, szynkę inny
>>> wkład?
>
>> Z takiej, że ja nie wykluczam wspólnych ustaleń.
>
> To po co te brednie, że: "taka chora "sprawiedliwość" mówiąca, że wszyscy
> mają mieć dokładnie po równo..."

Chora sprawiedliwość = sprawiedliwość, zakładająca jako fundament, że
każdy ma idealnie po równo, a nie sprawiedliwość dopuszczająca istnienie
sytuacji, w której drogą wzajemnych ustaleń ludzie mają po równo.

> To nie wykluczasz czy "chora sprawiedliwość"? Bo wiesz - to się
> trochę kłóci ze sobą.

Napisałem Ci czym według mnie jest "chora sprawiedliwość" i radzę
poważnie to przemyśleć.

>> Są jednak sytuacje, w których takie ustalenie może być rzeczą
>> praktycznie niewykonalną.
>
> Wszędzie tak może być. Także i u Was.

Rzecz w tym, że u nas tych sytuacji będzie zdecydowanie mniej. I można
je ograniczyć TYLKO do przypadku, kiedy nie chodzi WYŁĄCZNIE o finanse.
Czyli np. liczba dzieci, imiona itp. Ale wszystkie sytuacje czysto
finansowe mają jasno określone algorytmy postępowania na wypadek
konfliktu. I to jest istota modelu, o którym piszę.

>>> Jeśli jego komórka się rozładowała, to bierze moją z mojej torebki.
>>> Jeśli jedzie "moim" samochodem, to bierze "mój" dowód rejestracyjny.
>>> Jeśli nie ma drobnych, to bierze z mojej portmonetki. Nie, nie musi
>>> się mnie pytać o zgodę. Straszne, prawda?
>
>> Wiesz dobrze co napisałem i, że nie jest to to samo co Ty napisałaś.
>
> A co jest to samo?

Przeglądanie zawartości dowolnej torebki bez pytania, przeglądanie
dowolnych osobistych notatek bez pytania itp.

>>> BTW - nadal nie wiem, co sensacyjnego i herezyjnego widzisz w tym
>>> fragmencie: "jeśli facet zdecydował się (wspólnie z żoną) na taki
>>> model życia, to niech potem nie narzeka, że żona kupiła sobie za
>>> "jego" bluzkę czy kilo cukierków, bo ma do tego pełne prawo"
>
>> Wyprzedawanie wspólnego majątku.
>
> Gdzie w powyższym widzisz choć słowo o jakimkolwiek wyprzedawaniu wspólnego
> majątku?

"kupiła za bluzkę"... To określenie jest jednoznaczne.

>>> Możesz mi wyjaśnić, jakim cudem możliwe jest pobranie z konta
>>> pieniędzy bez wiedzy i zgody jego właściciela? Chętnie poznam
>>> patent na coś takiego.
>
>> Nie wiem, ja tego osobiście nie stosuję
>
> Ale sugerujesz, że ludzie tak robią. W jaki, Twoim zdaniem, sposób jest to
> możliwe?
> Czy ja, bez Twojej zgody i wiedzy, mogę podjąć gotówkę z Twojego konta?

Nie wiem czy jest to możliwe podobnie jak nie wiem czy to możliwe, żeby
zapłodnić kobietę w stanie nieważkości. Nie wymagaj ode mnie, żebym
odnosił się do problemów, które mnie nie dotyczą, pisałaś o "wspólnej
kasie" i o tym, że "nie ma czegoś takiego jak "jego" pieniądze". Nie
wiem więc czy może istnieć coś takiego jak "jego" konto, czy nie i
szczerze mówiąc niewiele mnie to obchodzi.

>> To Ty twierdzisz, że prawnie nie ma jednego właściciela tylko
>> "wspólnota", więc rozwiń może na jakiej zasadzie to ma działać.
>
> Dokładnie.
> Jest_wspólne_konto, na dwóch małżonków (albo na jednego, a druga osoba jest
> upoważniona), więc po co te brednie: "Pobieranie pieniędzy z konta
> współmażonka bez jego wiedzy"?

I jeśli jedna ze stron pobierze 100 procent zawartości "wspólnego" konta
i wyda na swoje przyjemności bez wiedzy drugiej osoby to rozumiem, że
dla Ciebie jest wszystko O.K.???

>>>> Mimo, że może być zgodne z prawem...
>
>>> Aha, może powiedz jeszcze, że żądanie alimentów od byłego męża też
>>> jest buractwem i brakiem honoru, pomimo, że zgodne z prawem.
>
>> Jeśli opływa się w luksusach to tak.
>
> Sorki, ale nie dość, że chyba faktycznie masz nierówno pod sufitem, to
> dodatkowo zero pojęcia o tym, czy są alimenty i dlaczego się je zasądza.

Zrozum oporna kobieto, że pojęcia takie jak "buractwo" i "brak honoru"
nie mają ABSOLUTNIE ŻADNEGO związku z tym jakie jest prawo i jak sąd
zasądza alimenty. I mam prawo nazwać kogoś burakiem, chamem i poczwarą
bez honoru, nawet jeśli postępuje zgodnie z obowiązującym prawem. I wbij
sobie do głowy jeszcze jedno: nie dyskutujemy tu w tej chwili rozwodach
z orzekaniem o winie i związanych z tym zasądzeniach. I rozumiem, że te
alimenty miałyby być przeznaczone na dzieci, a nie na pijawkę
zarabiająca kilka razy tyle, co jest niemożliwe chodziażby z tego
względu:

" 1. Małżonek rozwiedziony, który nie został uznany za wyłącznie winnego
rozkładu pożycia i który znajduje się w niedostatku, może żądać od
drugiego małżonka rozwiedzionego dostarczania środków utrzymania w
zakresie odpowiadającym usprawiedliwionym potrzebom uprawnionego oraz
możliwościom zarobkowym i majątkowym zobowiązanego. "

BTW: "usprawiedliwione potrzeby" i "możliwości zarobkowe" są raz, że
nieprecyzyjne, a dwa, że zależne od adwokata, który prowadzi sprawę.


>> To jest akurat bardzo dobry przykład. Często bywa tak, że małżonkowie
>> mają diametralnie różne potrzeby i to jest zupełnie normalne. "Brudne
>> ściany" dla niej mogą być czymś innym niż dla niego. I w takiej
>> sytuacji uważam, że zakup samochodu nie byłby niczym niewłaściwym.
>
> Bosch :-/
> "Brudne ściany" to tylko jeden z przykładów.

To całkiem sensowny przykład. Idealnie obrazuje model postępowania w
moim modelu w sytuacjach trudnych, kiedy nie może dojść do kompromisu.

> Równie dobrze mogłam napisać "żona musi patrzeć na grzyb na suficie
> czy wyłamane okna". Tu też miałbyś wątpliwości? I kupił samochód?

Nie piszę o sobie, tylko o tym, że byłoby to *dopuszczalne*.

>>> Naprawdę? I masz w nosie fakt, że pralka jest zepsuta mówiąc żonie
>>> "To sobie kup nową za swoje, bo ja teraz mam ochotę na komputer"?
>
>> Jeśli ja nie potrzebowałbym pralki to żona powinna to zaakceptować.
>
> O. I to jest doskonały przykład debilizmu i wynaturzenia, do którego
> prowadzić może "Twój" model życia.

NIE. Nie jest to ani debilizm, ani tym bardziej wynaturzenie, bo żona
sama zgodziłaby się na taki układ np. podpisując intercyzę. Twoje
rynsztokowe zachowanie i opluwanie decyzji dorosłych ludzi aż kłuje w
oczy.

> IMHO oczywiście, bo Twoja żona może być przecież całkiem szczęśliwa
> piorąc ręcznie swoje dżinsy do czasu, gdy nie uzbiera "sobie" na nową
> pralkę :>

Powinna starać się zrozumieć taką decyzję, gdyby ocziwiście została
podjęta.

>> Pisałem już wiele razy. Może być kompromis, wspólna decyzja (i tak
>> pewnie jest w zdecydowanej większości przypadków). Ale kiedy nie
>> można się dogadać to są jasno i precyzyjnie określone reguły.
>
> A kto ustala te jasne i precyzyjne reguły?

Ustala je intercyza. Formala bądź nieformalna stanowiąca swego rodzaju
układ między małżonkami na zasadzie Ty zarobiłeś - Ty wydajesz.

>> To jeszcze się przyjrzyj co sama zakładasz... Że wszyscy zawsze będą
>> się świetnie dogadywać i bez problemu podejmą wspólne decyzje
>> satysfakcjonujące oboje małżonków. To jest utopia jakich mało.
>
> Ależ dokładnie to samo zakładasz Ty, opisując swój szczęśliwy i
> idealistyczny model życia!

Nie ja tego nie zakładam. Dlatego dopuszczam takie sytuację jak np. ta z
brudnymi ścianami lub pralką i samochodem.

>> Ale nawet jeśli jest przepis nakazujący dbanie o rodzinę to i tak
>> nikt nie powiedział, że ma się to przejawiać w codziennym gotowaniu
>> zupy.
>
> To sobie przejrzyj mimo wszystko KRiO.

Przejrzałem i nie widzę tam słowa "zupa". Jeśli Ty widzisz i nie są to
omamy wzrokowe to możesz nas oświecić...

>> Do momentu kiedy np. dzieci podrosną, żona stwierdzi, że zamiast
>> ślęczeć przy garan mogłaby iść do pracy, a facet dalej będzie domagał
>> się codziennej "zupki".
>
> No jasne, bo Ty znów widzisz tylko te złe strony.
> Koszmarnie się z Tobą dyskutuje.

Ja *dopuszczam* także złe strony.

>>> Skoro nie rozumiesz pojęć: "wspólne", "wspólnota", "po równo", to
>>> wydawało mi się, że u Was wszystko jest oddzielne, a możliwość
>>> korzystania z danych rzeczy proporcjonalna do zarobków.
>
>> "Wspólnota" nie jest wykluczona, ale też nie jest przymusem.
>
> A kto decyduje o tym, kiedy i w jakich przypadkach nie jest wykluczona, a
> kiedy można ją olać i "każdy sobie rzepkę skrobie"?

Decyduje mąż razem z żoną i mogą tak zdecydować w KAŻDYM, DOWOLNYM
przypadku.

> Znów ten zarabiający więcej? I na jakiej podstawie? Chwilowego aktu łaski i
> wielkoduszności?

Nie tym razem jeszcze nie. Przy przejściu z modelu A do modelu B decyzję
o przejściu podejmuje się będąc jeszcze w modelu A, czyli jak
najbardziej "defaultowa" decyzja (jednomyślność).

> >> To niech zatrudni! Powiedz mi, dlaczego w obliczu takiej sytuacji,
>>> jaką wyżej opisujesz, praktycznie nikt nie decyduje się na wynajęcie
>>> opiekunki, dochodząc do wniosku, że samodzielne zajęcie się dziećmi
>>> jest ZNACZNIE tańsze? Możesz to jakoś logicznie wytłumaczyć?
>
>> Nie, to nie dlatego, że jest tańsze.
>
> Przecież samo to przed chwilą napisałeś.

Napisałem, że zatrudnienie opiekunki w wielu przypadkach może być
tańsze i jeśli w takiej sytuacji mąż decyduje się na płacenie żonie "to
nie dlatego, że jest to tańsze". Znów jakieś problemy ze rozumieniem
prostych zdań?

>> Raczej z tego powodu, że lepiej podzielić się pieniędzmi z kimś
>> bliskim niż z zupełnie obcą osobą.
>
> W takim razie albo rybka albo pipka.
> Jeśli wybrało się opcję "żona-opiekunka", to trzeba się tego konsekwentnie
> trzymać, a nie marudzić "bo jakbym wziął opiekunkę, to by mnie to taniej
> wyszło"

Ale już przy następnym dziecku można podjąć inną decyzję.

>> W takiej sytuaji (przypominam, że chodzi o bardzo niskie zarobki
>> tylko jednego z małżonków - co jak się domyślam celowo wycięłaś
>
> A po co miałabym celowo wycinać, skoro sama to założenie poczyniłam?

Żeby wyglądało na coś czego nigdy nie powiedziałem.

>> - nie.
>
> A dlaczego w takiej sytuacji nie? I co więcej - jakbyś rozwiązywał sytuacje
> konfliktowe, których trudności w rozwiązywaniu tak ochoczo zarzucasz modelom
> rodzin komunistycznych?

Pytanie było konkretnie o mnie, więc odpowiedziałem, ze w takie sytuacji
nie miałbym problemu z przeznaczeniem nawet całej kwoty na żonę i
dzieci. A jak sobie inni poradzą w sytaucjach kryzysowych, gdzie cały
dochód to 800 zł? Nie wiem, ja mogę jedynie zasugerować rozłożenie tego
tak, żeby każdy miał co jeść. Chociaż zdecydowanie lepszą możliwością,
co już podkreślałem, mogłoby być np. poszukanie dodatkwych dochodów.

>>> Mówię o prawie, a nie prawniczych sztuczkach.
>
>> Prawo za kilka lat może być zupełnie inne.
>> Czy wtedy zmienisz swoje poglądy na temat małżeństwa?
>
> A co mają czyjeś poglądy do obowiązującego prawa?

Właśnie... Nic.

> Jeśli KRiO zmieniłby się na tyle, że (przykładowo) chcąc wyjść drugi raz za
> mąż, nie akceptowałabym nowych praw i obowiązków małżeńskich, to za mąż bym
> nie wyszła. Przecież to logiczne. Ale gdybym się zdecydowała, to klamka
> zapadła. Jestem na tyle odpowiedzialna, że robiąc ten krok, nie pieprzyłabym
> potem na newsach, że prawo jest głupie, bo [...]

Nie jest to tak jak piszesz. Prawo, w tym KRiO to bardzo wiele aspektów
i czasem zarówno facet jak i kobieta mogą uznać jedne za krzystne, a
inne za bzdurne. Jeśli w tym będą jednomyślni to tych bzdurnych i
stanowiących o zobowiązaniach WOBEC SIEBIE nie muszą przestrzegać.

>> Wspólny majątek nie oznacza jeszcze, że facet ma oddawać 100 procent
>> tego co zarobił żonie.
>
> Mam propozycję, byś wymyślanie bajek pozostawił na wspólne wieczory z
> progeniturą.
> Tutaj skup się na tym, co zostało napisane. I dobrze byłoby, gdybyś
> odpowiadając, zrozumiał najpierw, o czym pisze przedpiśca.

"Przedpiśca" napisał dokładnie co następuje:

"Szkoda, że nei zabiera mu całej kwoty..." Pomijając już to niechlujstwo
językowe ja to rozumiem jednoznacznie.

>>> Owszem. Ty cały czas kwestionujesz sens istnienia takich związków,
>>> jak mój.
>
>> Nie. Ja nigdzie tego nie kwestionuję
>
> Nie, absolutnie nie.
> Te pierdoły o komunizmie, o trudnościach, o nieporozumieniach, to tak sobie
> tylko pisałeś, dla sportu.

To nie jest kwestionowanie, tylko próba przekonania, że to co ja
proponuję jest lepsze.

>> twierdzę jedynie, że model, który ja próbuję tu przedstawić jest
>> znacznie lepszy
>
> Przecież to na jedno wychodzi.
> Skoro uważasz, że Twój model jest lepszy, to tym samym podważasz sens
> istnienia innych, gorszych modeli. Bo po grzyba ma istnieć coś, co
> jest gorsze, skoro jest lepszy jego odpowiednik.

Doprawdy?????? Skoro słuchasz np. Mozarta i Beethovena to podważasz sens
istnienia jakiejkolwiek innej muzyki, bo TY tak uważasz??? Takim jak Ty
powinno się założyć pomarańczowy kostium i zamknąć gdzieś w izolowanym
zakładzie do momentu, gdy zrozumieją, że innych poglądów się nie
unicestwia.

>> Ty natomiast ziejesz ogniem nienawiści na wszystkich, którzy nie
>> podzielają Twojej metody "wspólnego gara" wyzywając ich przy okazji
>> od... (trochę tych "epitetów" już padło w tym wątku...).
>
> Nie zieję ogniem nienawiści, tylko "leczą" mnie Twoje argumenty (nie mylić z
> poglądami) i stek bzdur, które wypisujesz, chcąc udowodnić, że "Twoje" jest
> idealne, a "moje" ma tylko same wady.

Wszystko co napisałem w tym wątku to moje poglądy. Jak dorabiasz do tego
etykietę czegoś innego, żeby pasowało do Twojego rynsztokowego ślinotoku
to już wyłącznie Twój problem.

>> Nie ograniczaj tego modelu tylko do swojej sytuacji.
>
> I VICE VERSA!
> Nie widzisz, że cały czas również piszesz tylko i wyłącznie o swojej
> idealnej sytuacji, nie chcąc zrozumieć, że gdzie indziej może być dużo
> gorzej.

NIE OGRANICZAM TEGO MODELU TYLKO DO SWOJEJ SYTUACJI. Grzyb na ścianie,
oddzielne garnki, brak pralki czy cokolwiek podobnego z pewnością nie
mają u mnie miejsca. Jednak dopuszczam, że w iluśtam promilach związków
może takie coś mieć miejsce i jeśli obie strony się na to zgadzają to
NIE MA w tym ani nadużyć, ani debilizmu, ani nienormalności.

>>> Nigdzie i nigdy nie pisałam (ani nikt inny w tym wątku) o takich
>>> sytuacjach.
>
>> To, że o tym nie pisałaś nie znaczy, że takie sytuacjie nie mają
>> miejsca.
>
> Mają też miejsca sytuacje, gdy mąż bije żonę rurą od odkurzacza.
> Też chcesz o tym porozmawiać? Tu i teraz?

Piszemy o finansach, a nie przemocy w rodzinie, więc tego się trzymaj.

>>> No dziwi, bo kanapki to się tradycyjnie jada na śniadanie albo na
>>> kolację. Obiad jest ciepłym posiłkiem dnia.
>
>> Nie zawsze warto kierować się tradycją.
>
> Tradycją? To raczej względy zdrowotne.

Ze względów zdrowotnych to najlepiej wykop sobie przed domem własny
staw, hoduj tam własne ryby, które później sama złowisz i ugotuj w
wodzie bez soli. Będzie zdrowo.

>>> Weź już może skończ z tymi durnymi przykładami, bo aż się słabo
>>> robi. Dlaczego akurat świństwa? I dlaczego ma zjeść obowiązkowo?
>
>> Taka obłuda, która czasem ma miejsce.
>
> Czasem. Więc dlaczego traktujesz to jak default?

Nie traktuję tego jako default. Zresztą w ogóle to złowo jest tu nie na
miejscu, bo jak można ustalić jakikolwiek default jeśli chodzi o
upodobania ludzi. Powiedziałem tylko tyle, że czasem, a z moich
obserewacji wynika, że nawet dość często właśnie taka sytuacja ma
miejsce.

>>> BTW - u Was zakupy pewnie robi dozorca albo mamusia?
>
>> Większe zakupy robi się raz w tygodniu w hipermarkecie.
>
> A to "się" jest u Was na stałe jako służąca czy dochodzi tylko ten raz na
> tydzień?

To "się" to ta osoba, która ma taką potrzebę. Więc mogą być cztery
możliwości:
a) mąż i żona b) żona c) mąż d) nikt

>> Poza tym czasem ktoś kupuje wędlinę, albo świeże pieczywo. Ten, kto
>> ma na to ochotę.
>
> Jasne, a jak nie ma ochoty, to ma w dupie drugą osobą, która może ochotę
> mieć, ale nie ma akurat możliwości, czasu albo gotówki.

Może "mieć w dupie", ale niekoniecznie. Tyle, że nikt tego nie traktuje
jako "małżeński obowiązek".

> Nie ma co - model rodziny jak ta lala.

Bo nikt nikogo nie zmusza?

>> Owszem jest strona, która zarabia mniej. Ale to nie ma aż takiego
>> znaczenia
>
> Jak to nie ma znaczenia, skoro cała ta dyskusja opiera się na Twoim "ten
> wydaje/decyduje więcej, kto więcej zarabia"? Plączesz się w
> zeznaniach.

Nie ma znaczenia dla tej osoby, która zarabia mniej. Bo pomimo tego, że
zarabia mniej i być może wydaje mniej nie widzi w tym niczego
niewłaściwego.

>>> A jeśli szykujecie się na wystrzałową imprezę, chcecie ładnie
>>> wyglądać i Ciebie stać na garnitur od Armaniego, a żonę tylko na
>>> kieckę z lumpeksu, to rozumiem, że każdy kupuje swoje za swoje i
>>> masz w nosie, że żona będzie wyglądać przy Tobie jak uboga krewna?
>
>> Nie musi być tak.
>
> Ale może, tak czy nie? I to jak najbardziej w świetle prawa :>

Może, jak najbardziej w świetle prawa. I jak to się jednej stron nie
podoba to można się rozstać.

>>> Czy może jednak wielkodusznie dajesz jej "swoje" pieniądze, żeby
>>> kupiła sobie coś ładnego?
>
>> Wykreśl słowo "wielkodusznie" i masz odpowiedź.
>
> Przecież to Ty pisałeś o aktach dobrej woli.

Owszem, ale było to przede wszystkim w opozycji do przymusu w
małżeństwie. Ja tego tak nie traktuję, ale w ogólności takie
sformułowanie nie jest niewłaściwe.

>>> Już wiem - pewnie jej pożyczasz. Na procent ;-)
>
>> To nie jest śmieszne.
>
> Wiem, ale możliwe. Zaprzeczysz?
> Bo ja znam takie przypadki.

I skoro takie przypadki są ze sobą szczęśliwe to po co wsadzasz nos tam,
gdzie nie trzeba?

>> Tego nie stosuję, ale jeśli mało zarabiając dostałbym od żony jakąś
>> gotówkę na swoje przyjemności, a po pewnym czasie zarabiałbym więcej
>> to najprawdopodobniej starałbym się jej to w jakiś sposób
>> zrekompensować.
>
> A zmuszałby Cię ktoś? Przecież nie. Sam byś się poczuł zobowiązany.

Dokładne.

> To dlaczego nie jesteś w stanie pojąć, że w wielu rodzinach dobry
> obiad dla męża też jest taką rekompensatą ze strony żony za jego
> charówkę? A pieniądze od męża ze słowami "kup sobie Kasiu coś ładnego"
> rekompenstą za dobry obiad i zdrowe, dobrze wychowane dzieci?

Ależ ja jak najbardziej to pojmuję. Nie podoba mi sie jedynie, że jest
to *nieprecyzyjnym* prawnym przymusem i furtką do finansowego
mataczenia.

>> Taka uczciwość. Pewnie juz dzisiaj niemodna.
>
> Nie. Niemodna. Tylko Ty jesteś uczciwy do granic.
> Inni to wredne, leniwe pijawki siedzące w kapciach przed telewizorem.

Nie "inni" tylko niektórzy. A co do pijawek to idealnym wręcz przykładem
pijawki mogłaby być kobieta w małżęństwie bezdzietnym i z możliwością
uzyskania dobrej pracy, a jednak nie korzystająca z niej i jedynie
pazernie wydzielająca swoją porcję ze "wspólnego gara". Bo przecież
prawnie jej się należy, a i ugotuje pare kartofli... To przykład wręcz
modelowy. Bo po co ona ma pracować skoro lepiej calymi dniami oglądać
durne seriale dla umysłowo ograniczonych i ssać kasę z kieszeni męża


>>> Nie chciałbyś? A jak sobie wyobrażasz Wasze wspólne życie, gdy Twoja
>>> żona będzie zmuszona pozostać na urlopie wychowawczym (bezpłatnym!)
>>> albo straci pracę czy dożywotnią możliwość jej wykonywania?
>>> Odetniesz jej swoje pieniądze? Będzie żyła z tego, co zdołała
>>> zaoszczędzić?
>
>> Ja mówię o samych zasadach, a nie rezultatach w jakimś konkretnym
>> przypadku. Różne zasady mogą czasem prowadzić do identycznych
>> rezultatów.
>
> To wyjaśnij mi ładnie i przejrzyście, wg jakich zasad Wy żylibyście w
> powyższej sytuacji?

Doszlibyśmy do kompromisu, a jeśli byśmy nie doszli to
najprawdopodobniej byśmy się rozstali.

> I czym to się różni od tego, co sam przed chwilą napisałeś:
> "jeśli mało zarabiając dostałbym od żony jakąś gotówkę na swoje
> przyjemności, a po pewnym czasie zarabiałbym więcej to najprawdopodobniej
> starałbym się jej to w jakiś sposób zrekompensować"

A co to w ogóle ma do rzeczy? Rekompensata jest rzeczą dobrowolną, a nie
przymusem.

>>>> Wspólne życie to nie to samo co wspólne pieniądze.
>
>>> To_także_wspólne pieniądze.
>
>> Nie zawsze i nie dla każdego.
>
> Możesz mi zatem wyjaśnić, jakim cudem jest w stanie istnieć związek, w
> którym w ogóle nie porusza się problemu (wspólnych) pieniędzy?

Normalnie.

> Sam zakup mieszkania to pierwszy problem, przy którym dyskutuje się o
> finansach.

Przecież część rzeczy może być prawnie lub tylko umownie wspólna.

>>> Które każdy zarobił na swój sposób - jeden zawodowo, drugi zajmując
>>> się domem.
>
>> "Zarobił zajmując się domem"... Dzięki Bogu, że za to kobiety nie
>> dostają jeszcze pieniędzy od państwa.
>
> Głupiś jak but, że ponownie to podkreślę.

Widać już okres uderzył Ci do głowy.

> Sugeruję jeszcze raz zapoznanie się z Kodeksem Rodzinnym, bo naprawdę
> wypisując takie brednie nie zasługujesz na inne określenia.

To jest tak, jeśli się zagra na babskiej ambicji, która to mówi, że
piorąc skarpetki "pracuje". No więc przyznam szczerze, że w moim związku
to ja wykonuję większość domowych czynności łącznie z praniem,
prasowaniem, odkurzaniem,... itp. I jakoś nie dostaję z tego tytułu
pieniędzy od "państwa" i w KRiO również nie widzę takiej możliwości.
Ale zawsze znajdzie się panienka, która będzie uparcie twierdzić, że
zmywając naczynia jest "w pracy".

> Aha - jeśli masz zamiar teraz powiedzieć, że KRiO tak czy siak nie
> jest wyrocznią, bo w krajach islamskich biją kobiety, to napisz to od
> razu na samej górze swojego posta - nie będę się trudzić z dalszą
> dyskusją.

Nie zrozumiałaś tamtego przykładu, który mówił o oddzieleniu osoby (lub
związku). Od WARUNKÓW ZEWNĘTRZNYCH. Trudno, przeżyjemy.


T.N.

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


130. Data: 2005-08-29 16:47:59

Temat: Re: dylemat - alimenty/komornik/rodzinne i MY
Od: "T.N." <x...@g...pl> szukaj wiadomości tego autora

W artykule <deud6q$qf5$1@inews.gazeta.pl> Ewa Ressel napisal(a):

> Nb. odkąd to faceci noszą "bluzki"?

A t-shirt to nie jest "bluzka"?

T.N.

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


 

strony : 1 ... 12 . [ 13 ] . 14 ... 19


« poprzedni wątek następny wątek »


Wyszukiwanie zaawansowane »

Starsze wątki

krytyka na kuchenych stolach
Mąż maminsynek i podli teściowie
"stare dzieci" w nowych zwiazkach
Nienawidzę własnych rodziców.
Nienawidzę własnych rodziców.

zobacz wszyskie »

Najnowsze wątki

"Nie będziesz cudzołożył."
Znalazłam kanał na YouTube dla dzieci i nie tylko i poszukuję podobnych
Mechanizmy obronne a zakazowe wychowanie dzieci.
Mechanizmy obronne a zakazowe wychowanie dzieci.
Mechanizmy obronne a zakazowe wychowanie dzieci.

zobacz wszyskie »