Strona główna Grupy pl.soc.rodzina dylemat - alimenty/komornik/rodzinne i MY

Grupy

Szukaj w grupach

 

dylemat - alimenty/komornik/rodzinne i MY

Liczba wypowiedzi w tym wątku: 187


« poprzedni wątek następny wątek »

31. Data: 2005-08-26 22:29:04

Temat: Re: dylemat - alimenty/komornik/rodzinne i MY
Od: "T.N." <x...@g...pl> szukaj wiadomości tego autora

W artykule <430f8426$0$15459$f69f905@mamut2.aster.pl> Agnieszka napisal(a):

>> Obowiązki rodzinne nie są nigdzie sprecyzowane, a jedynie podlegają
>> ustaleniom dwojga dorosłych ludzi.
>
> Zwłaszcza zdaniem ludzi, którzy nigdy w życiu nie widzieli na oczy
> KRiO. Czyli miedzy innymi takich jak T.N.

Znam wszystkie artykuły KRiO, a Tobie droga Agnieszko zamiast dalej się
wymądrzać polecam w szczególności art. 47, który mówi co następuje:

"1. Małżonkowie mogą przez umowę wspólność ustawową rozszerzyć,
ograniczyć lub wyłączyć. Umowa powinna być zawarta w formie aktu
notarialnego. Można ją zawrzeć także przed zawarciem małżeństwa."

I dalej nie widzę powodu, żeby kobieta miała wydawać moje pieniądze,
albo ja jej.

T.N.

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


Zobacz także


32. Data: 2005-08-27 09:45:27

Temat: Re: dylemat - alimenty/komornik/rodzinne i MY
Od: "Nixe" <n...@f...peel> szukaj wiadomości tego autora

W wiadomości <news:deo53g$1rp$1@inews.gazeta.pl>
T.N. <x...@g...pl> pisze:

> "1. Małżonkowie mogą przez umowę wspólność ustawową rozszerzyć,
> ograniczyć lub wyłączyć. Umowa powinna być zawarta w formie aktu
> notarialnego. Można ją zawrzeć także przed zawarciem małżeństwa."

Ale dopóki tego nie zrobią, to defaultową sytuacją jest, że pieniądz
zarobiony przez jedną stronę jest pieniądzem wspólnym.

--
PozdrawiaM

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


33. Data: 2005-08-27 09:51:16

Temat: Re: dylemat - alimenty/komornik/rodzinne i MY
Od: "Nixe" <n...@f...peel> szukaj wiadomości tego autora

W wiadomości <news:denubr$7ah$1@inews.gazeta.pl>
T.N. <x...@g...pl> pisze:

> Chodzi tylko o to, żeby uczciwie podejść
> do sprawy i nie wypominać sobie wzajemnie, że robi się to, to czy
> tamto. Bo w takim modelu, jaki proponuję każdy robi to na co ma ochotę
> i kupuje to na co go stać. Bez kłótni, wypominania, wydawania rozkazów
> itp. To jest po prostu logiczne. Podział obowiązków to jakaś brednia
> wytworzona przez psychologów i podchwycona przez niektóre małżeństwa w
> celu własnego wygodnictwa i komfortu jednej ze stron.

Brednią jest niestety to, co właśnie napisałeś.
To, co proponujesz, zdaje egzamin jedynie w momencie, gdy każde z małżonków
mieszka w swoim własnym mieszkaniu, zarabia dokładnie tyle samo, a widują
się tylko na randkach. Gdy mieszkają razem, a nie daj Boże któreś z nich
siłą rzeczy zarabia mniej, to nigdy nie będzie wyglądało to normalnie.
Owszem - można sobie wypracować system typu: "ja zarabiam 20% więcej, więc
20% więcej dałem na telewizor, więc 20% więcej czasu mogę go oglądać", ale
czy to jest normalne? Albo "mnie stać na szynkę z dzika, ciebie niestety
tylko na ser żółty, no ale kochanie przyznasz, że to logiczne i
sprawiedliwe, jeśli chcesz jeść szynkę, to sobie na nią zarób". Dla mnie
takie właśnie układy są chore i nienormalne. To nie jest rodzina. To układ
nawet gorszy, niż wspólne mieszkanie w akademiku.

> Jeżeli oboje tak sobie ustalili i jest im z tym dobrze to ja nie widzę
> przeszkód, chociaż pewne niedogodności *zawsze* w takich sytuacjach
> się pojawaiają. Problem jest tylko wtedy, gdy to jedna ze stron
> zaczyna coś wymuszać.

Wymuszanie, a raczej egzekwowanie swoich praw, pojawia się zazwyczaj w
momencie, gdy któraś ze strona zaczyna olewać pierwotne ustalenia. Ale takie
problemy mogą pojawić się także i w "Twoim" modelu "rodziny".

> Znów odwracasz kota ogonem. Nienormalne są postawy wymuszające
> wynagrodzenie za czynności wykonywane w domu, a nie fakt, że ludzie
> sobie akurat tak żyją i jest im z tym dobrze.

Nikt nie pisał o wymuszaniu wynagrodzenia za czynności wykonywane w domu.
Nie wiem, może tego nie zrozumiałeś, ale chodziło tylko i wyłącznie o to, że
skoro jedna ze stron zajmuje się domem i dziećmi (a więc a priori nie może
iść do pracy), to pieniądze zarobione przez stronę drugą (która nie musi
kłopotać się o to, czy jest posprzątane i wyprane) są WSPÓLNE, a nie tylko
tego, kto zarabia. W przeciwnym razie robi się układ, jak u mojej znajomej,
która za każdym razem musiała prosić męża o pieniądze na
przygotowanie_wspólnego_obiadu i za każdym razem słyszała "to idź sobie
zarób, jak chcesz jeść". Durny jełop przez kilka lat małżeństwa nie był w
stanie pojąć prostej rzeczy i wydawało mu się, że obiad, który codziennie
żre z nieba mu spada :-/

> A mój pogląd jest taki, że _oddzielne_ finanse w małżeństwie jedynie
> służą wzajemnym stosunkom i unikaniu nieporozumień.

Tak jak pisałam wyżej - o ile mieszkają każde w swoim mieszkaniu i każde
zarabia tyle samo.
Nie da się wcielić Twojego modelu w sytuacji, gdy siłą rzeczy jedna ze
stron_nie może_pracować np. ciąża, małe dzieci, totalne bezrobocie,
inwalidztwo, przewlekła choroba, konieczność zajmowania się chorym rodzicem
itp. Ciekawa jestem, jak w takich przypadkach rozwiązałbyś problem
rozdzielności finansowej.

>> jeśli facet zdecydował się (wspólnie z żoną) na taki model życia, to
>> niech potem
>> nie narzeka, że żona kupiła sobie za "jego" bluzkę czy kilo
>> cukierków, bo ma do tego pełne prawo.

> To co napisałaś to już nawet nie tyle bzdura ile herezja. A słyszałaś
> o czymś takim jak rozdzielność majątkowa? Jeśli nie to radzę poczytać,
> zanim napiszesz podobną "sensancję".

A co jest sensacyjnego w tym, co napisałam? Możesz mi to wyjaśnić?
I co ma do tego układu rozdzielność majątkowa, która nie jest defaultem przy
zawieraniu małżeństwa (gdybyś przypadkiem o tym nie wiedział)

>> A jesli mu się to nie podoba, to niech do całej domowej roboty
>> wynajmie służącą - ciekawe, jak by na tym wyszedł :->

> To już jest jego sprawa.

Ale jakoś mało który facet idzie na taki układ :>

> Tylko moim zdaniem taka finansowa "wspólnota małżeńska", którą tak
> wychwalasz pod Niebiosa jako jedyną słuszną metodę finansowania życia
> rodzinnego jest bardzo zdradliwa.

Ja mam dokładnie takie samo zdanie na temat Twojego modelu życia.
Tym bardziej, że to także nie jest model uregulowany umową prawną u
notariusza.
Problemy mogą zacząć się w każdej chwili - wystarczy, że użyjesz mydła,
które_sobie_kupiła żona, bo Twoje właśnie się skończyło.

> Pomijając już ten przypadek: na co
> wydać zaoszczędzone przez kilkanaście miesięcy pieniądze, jeśli
> kobieta chce to, a facet co innego?

A Wy nie macie takich problemów? Co zrobicie w sytuacji, gdy Ty
zaoszczędziłeś 30 000 zł, a Twoja żona 20 000 zł, Ty marzysz o Nissanie, a
ona o Hondzie? Ciułacie nadal każdy swoje pieniądze i kupujecie po kolejnych
paru latach dwa wymarzone auta, choć potrzebne by Wam było tylko jedno, ale
za to od zaraz?
Wiesz co oznacza słowo kompromis? Zdajesz sobie sprawę, że nawet ludzie
żyjący w komunistycznej wspólnocie finansowej potrafią ze sobą rozmawiać i
dochodzić do porozumienia?

> Gratuluję.
> Jeśli to obustronny układ to nic nienormalnego.

Ale tak jest w przeważającej liczbie rodzin! Obustronny układ. I to omówiony
często-gęsto jeszcze przed ślubem.
Nie wyobrażam sobie, by po nocy poślubnej żona powiedziała do męża "No
Zdzisiu, to od dziś Ty będziesz na mnie zapierdalał, a ja będę sobie leżeć
bykiem i przygotowywać się do ciąży".

> ja zajmuję się dziećmi, kiedy jesteś w pracy, więc żądam 95 procent
> Twojej pensji.

Dla siebie?
Czy ktoś napisał, że ona te 95% chce tylko i wyłącznie_dla siebie_?

> - wyjechałeś na pół roku do pracy, przywiozłeś xxxxxxxx $, to mi
> oddaj, bo to moje pieniądze, za zajmowanie się dzieckiem.

Jak wyżej.

> Znowu te socjalistyczne stereotypy. Ja np. sam gotuję, piorę, zmywam i
> sprzątam (jak mam taki kaprys).

To super, że masz na to czas i ochotę po 12 godzinnej pracy.
I że nie przeszkadza Wam, że każde je_własną_zupę ugotowaną
we_własnym_garnku.
Sorki, ale takich klimatów nie kojarzę nawet z pobytów u znajomych w
akademikach.

>> Łoboziu. A facet to niby co? Wyjątek jakiś? Święta krowa? Przymusem
>> go do tej pracy wzięli?
>> Czy raczej jest to z jego strony dobrowolne działanie na rzecz
>> siebie i swojej rodziny?

> OK. Facet daje pieniądze *na_dzieci*, żona zajmuje się dziećmi.

Czy nie rozumiesz prostego faktu, że gdyby żona nie zajmowała się dziećmi,
to mąż musiałby opłacić nie tylko dzieci, ale i opiekunkę do nich. W
powyższej sytuacji nie musi, bo istnieje wspólnota małżonków - on nie musi
wydawać pieniędzy na opiekunkę, ale ona ma prawo coś sobie za te pieniądze
kupić, ponieważ w czasie, w którym zajmowała się jego dziećmi, mogłaby pójść
do pracy i zarobić na siebie.

> Wychodzi mniej więcej po równo. Ale finansowanie zachcianek żony już w
> to nie wchodzi.

Współczuję zatem Twojej żonie (?), gdyby nie daj Boże straciła kiedyś pracę
albo wręcz możliwość jej wykonywania i została na Twoje łasce do końca
Waszego związku :-/ Rozumiem jednak, że wielkodusznie finansowałbyś jej
zachcianki tłumacząc to jednak tym, że robisz to, bo masz gest i kaprys, a
nie dlatego, że przysiega małżeńska do czegoś zobowiązuje.
Wiem, zaraz spytasz co ma piernik do wiatraka, a ja Ci odpowiem, że ma i to
bardzo dużo, ale nie jesteś w stanie tego pojąć i to napisała Ci już
Agnieszka.

>> Jest to jej psi obowiązek małżeński.

> Kolejna HEREZJA z Twojej strony.

Herezją niestety jest to co Ty piszesz, a mianowicie, że utrzymywanie
małżonka/małżonki, która w danej chwili pracować nie może (z różnych
powodów), jest tylko aktem łaski ze strony partnera.

> Obowiązku takiego nie ma, a jeśli
> jest to proszę wskazać odpowiedni paragraf.

Podejrzewam, że leży blisko paragrafu mówiącego o obowiązkach
alimentacyjnych wobec byłych małżonków.

> Feminizm w potocznym rozumieniu, a nie feminizm w rozumieniu "elity"
> pań feministek.

Tak czy siak nie rozumiesz tego słowa, skoro pochwałę małżeństwa
niepartnerskiego podciągasz pod pojęcie feminizmu.

> Mniej więcej, nie ma jakiegoś żelaznego rygoru, ale wzajemny szacunek
> dla efektów swojej pracy.

Patrz pan, u nas było to samo. Ja szanowałam pracę zawodową męża - on pracę
niezawodową moją.

>> Sam sobie pierzesz skarpety,

> Jak najbardziej.

To znaczy wrzucasz do pralki tylko i wyłącznie swoje rzeczy, choć w koszu na
bieliznę leżą także rzeczy Twojej żony?? A ona czeka, aż się Twoje wypiorą,
by zacząć prać swoje?
Aaaaa chyba już się domyślam - każde z Was ma swoją pralkę, zgadłam?

>> a Twoja żona sama gotuje dla siebie zupę?

> A to różnie, czasem ja gotuję

Tylko i wyłącznie dla siebie? A ona w tym czasie je chleb z masłem, bo za
mało w tym miesiącu zarobiła?

> najczęściej jemy kanapki.

Na obiad?

> Zresztą chodzi jedynie o to, żeby finansowo wyszło sprawiedliwie.

Rozumiem, że zarabiacie dokładnie tyle samo?
Bo jak nie daj Boże ona o 200 zł mniej, to i mniej kanapek się jej należy,
prawda?

>> Macie osobne garnki i proszek do prania? I oddzielne
>> mydła?

> Niekoniecznie, ale np. proszek czy mydło można kupować naprzemiennie.

No jak to? I ona używa droższego mydła kupionego przez Ciebie?
(zakładając, że zarabia mniej)
Zgroza :-/

> Chodzi jedynie o to, żeby koszty były podobne dla obu
> stron, nie musi być przecież rygor co do grosza.

Nie potrafisz sobie wyobrazić, że dokładnie tak samo jest w małżeństwach, w
których jedna ze strona nie zarabia?
Ale za to druga strona nie musi zajmować się domem? Że tu też koszty
rozkładają się podobnie?
"Ja dziś kochanie ciężko zarabiałem na obiad, ale Ty na ten obiad dźwigałaś
5 kg zakupów, a potem stałaś przy garach"
Nie do pojęcia są dla Ciebie takie układy?

> Skoro moja żona zarabiałaby np. dwa razy więcej niż
> ja to dlaczego to akurat ja miałbym na tym korzystać i spełniać swoje
> zachcianki?

Bo na tym polega wspólne życie. Wspólne - nie obok siebie.
Nie wyobrażam sobie, bym ja, zarabiajac 10x więcej, niż mąż, jeździła na
wakacje na Hawaje sama (z dziećmi), podczas, gdy on, bo nie stać go na to,
musiałby zostać w mieście i odpoczywać na działce swoich rodziców. Albo bym
kupiła_sobie_samochód, a jemu jedynie wielkodusznie go (wy)pożyczała.

>> To po co właściwie jesteście razem?

> No, brawo... teraz już wiem jaki masz charakter... Jesteście razem,
> żeby mieć "wspólną kasę"! Cóż za szczytny cel...

Nie zrozumiałeś, ale trudno.

> Bo dla mnie jest jeszcze coś takiego jak uczucia, ale pewnie nie wiesz o
> co chodzi.

Nie, nie wiem. Za mąż wyszłam z przymusu, bo tata mi tak kazali.

> Tak, rozdzielność majątkowa (przy założeniu, że obie strony pracują)
> jak dla mnie jest bliska ideału.

A przy założeniu, że jedna ze stron nie pracuje? Bo o tym de facto traktuje
wątek.

--
PozdrawiaM

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


34. Data: 2005-08-27 12:27:07

Temat: Re: dylemat - alimenty/komornik/rodzinne i MY
Od: "T.N." <x...@g...pl> szukaj wiadomości tego autora

W artykule <depcnq$a5f$1@news.mm.pl> Nixe napisal(a):

> W wiadomości <news:deo53g$1rp$1@inews.gazeta.pl>
> T.N. <x...@g...pl> pisze:
>
>> "1. Małżonkowie mogą przez umowę wspólność ustawową rozszerzyć,
>> ograniczyć lub wyłączyć. Umowa powinna być zawarta w formie aktu
>> notarialnego. Można ją zawrzeć także przed zawarciem małżeństwa."
>
> Ale dopóki tego nie zrobią, to defaultową sytuacją jest, że pieniądz
> zarobiony przez jedną stronę jest pieniądzem wspólnym.

Tak, wiem o tym. Ale widzisz oprócz uregulowań prawnych jest jeszcze
coś takiego jak honor i wzajemny szacunek. Nawet jeśli pieniądze są
wspólne to IMO pobieranie ich z konta współmałżonka albo sprzedawanie
zakupionych przez niego rzeczy można przyrównać np. do grzebania i
przetrzepywania torebki żony. Bo przecież to "wspólne"...

T.N.

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


35. Data: 2005-08-27 12:58:51

Temat: Re: dylemat - alimenty/komornik/rodzinne i MY
Od: "Nixe" <n...@f...peel> szukaj wiadomości tego autora

W wiadomości <news:depm6r$ck5$1@inews.gazeta.pl>
T.N. <x...@g...pl> pisze:

> Nawet jeśli pieniądze są wspólne to IMO pobieranie ich z konta
> współmałżonka [...] można przyrównać np. do grzebania i
> przetrzepywania torebki żony.

Jasne, bo właściciel konta upoważnił do niego współmałżonka pod przymusem i
z nożem na gardle :-/
BTW - czy masz świadomość, że pieniądze z konta jednego małżonka są w
przypadku jego śmierci dziedziczone przez drugiego? To też uważasz za
oburzające, a wzięcie tych pieniędzy przez drugiego partnera, za brak honoru
i szacunku?

Równie dobrze mogłabym powiedzieć, że pałaszowanie obiadu przez pracującego
męża też jest brakiem honoru i szacunku do żony, (która ten obiad
przygotowała), bo sobie może leń jeden śmierdzący sam ugotować i co żonę
właściwie obchodzi, że on pracuje po kilkanaście godzin dziennie. Wg Ciebie
to jego wybór i hobby :-/

> albo sprzedawanie zakupionych przez niego rzeczy

Nie ma czegoś takiego, jak "jego rzeczy". To, co zostało kupione w trakcie
trwania małżeństwa i o ile nie została podpisana intercyza, jest
współwłasnością. Nie bez przyczyny jest to prawnie uregulowane. W przeciwnym
razie, niepracując żona nie miałaby prawa korzystać z niczego, co znajduje
się we wspólnym mieszkaniu, bo nic nie należałoby do niej. Byłby to
debilizm, jakich mało.
Jeśli ktoś nie ma świadomości takiego staniu rzeczy, to lepiej byłoby, gdyby
związku małżeńskiego nie zawierał, bo może się kiedyś mocno zdziwić i co
więcej - nie mieć ani krzty racji.

--
PozdrawiaM

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


36. Data: 2005-08-27 14:48:13

Temat: Re: dylemat - alimenty/komornik/rodzinne i MY
Od: "T.N." <x...@g...pl> szukaj wiadomości tego autora

W artykule <depd2n$da1$1@news.mm.pl> Nixe napisal(a):

>> Chodzi tylko o to, żeby uczciwie podejść
>> do sprawy i nie wypominać sobie wzajemnie, że robi się to, to czy
>> tamto. Bo w takim modelu, jaki proponuję każdy robi to na co ma ochotę
>> i kupuje to na co go stać. Bez kłótni, wypominania, wydawania rozkazów
>> itp. To jest po prostu logiczne. Podział obowiązków to jakaś brednia
>> wytworzona przez psychologów i podchwycona przez niektóre małżeństwa w
>> celu własnego wygodnictwa i komfortu jednej ze stron.
>
> Brednią jest niestety to, co właśnie napisałeś.

Nie jest to brednia, bo znam wielu ludzi (w tym siebie), którym żyje
się w taki sposób dobrze i co *najważniejsze* bez kłótni o drobiazgi,
które w niektórych małżeństwach mogą zrujnować wzajemne życie. Ja
nikomu tego nie narzucam, nie mówię też, że to jedyna słuszna metoda,
ale przy zachowaniu pewnego rozsądku po obu stronach to bardzo wygodne.

> To, co proponujesz, zdaje egzamin jedynie w momencie, gdy każde z małżonków
> mieszka w swoim własnym mieszkaniu, zarabia dokładnie tyle samo, a widują
> się tylko na randkach.

Ale komunistka z Ciebie wyłazi... To co mówisz było dobre może jakieś
40 lat temu. Taka chora "sprawiedliwość" mówiąca, że wszyscy mają mieć
dokładnie po równo... Jak w tej bajce o socjaliźmie: jeśli jesteś
w posiadaniu jednej krowy to oddajesz ją na rzecz "wspólnego dobra" i
stajesz się współwłaścicielem milionów krów... A jak było w praktyce
to wszyscy wiemy.
W dzisiejszych czasach normalną rzeczą jest, że jeden zarabia więcej,
drugi mniej i nie wiem dlaczego tak Cię to dziwi i upierasz się przy
tym, że każdy ma mieć dokładnie tyle samo.

> Gdy mieszkają razem, a nie daj Boże któreś z nich
> siłą rzeczy zarabia mniej, to nigdy nie będzie wyglądało to normalnie.
> Owszem - można sobie wypracować system typu: "ja zarabiam 20% więcej, więc
> 20% więcej dałem na telewizor, więc 20% więcej czasu mogę go oglądać", ale
> czy to jest normalne?

Zupełnie nie rozumiesz. Chodzi przede wszystkim o decyzję na co
przeznaczane są pieniądze. I to jest jak najbardziej normalne, że
jeśli ktoś zarabia więcej to więcej wydaje... A Ty jak sobie to
wyobrażasz: że np. facet odkłada 2 lata odmawiając sobie wszystkiego
na np. nowy komputer, a tydzień po zakupie do akcji wchodzi żona -
wynosi i sprzedaje "wspólny" sprzęt, bo ważniejsze dla niej są np.
nowe meble w kuchni (oczywiście uzasadniając to "wspólnym dobrem",
mimo tego, że facet w ogóle ich nie potrzebuje...) Sorry, ale dla mnie
to jest dopiero *nienormalne*.

> Albo "mnie stać na szynkę z dzika, ciebie niestety
> tylko na ser żółty, no ale kochanie przyznasz, że to logiczne i
> sprawiedliwe, jeśli chcesz jeść szynkę, to sobie na nią zarób". Dla mnie
> takie właśnie układy są chore i nienormalne. To nie jest rodzina. To układ
> nawet gorszy, niż wspólne mieszkanie w akademiku.

To są jakieś wyjątkowe skrajności, o których ja wcale nie pisałem.
To za czyje pieniądze zostanie kupiona szynka i kto będzie ją jadł
jest zawsze do ustalenia. I jeśli np. mąż zarabia więcej to jak
najbardziej sensowne jest, żeby to on zapłacił za szynkę, którą zjedzą
wspólnie. Ja naprawdę nie mam nic przeciwko temu! To o czym piszę ma
jedynie zapobiegać sytuajci w stylu:
- Kochanie zjadłabym dziś nowozelandzki kawior i żywe francuskie
ostrygi. Idź teraz do sklepu i kup parę kilo z naszych wspólnych
pieniędzy (czytaj: w większości z Twojej pensji). A... że Ty chciałeś
oszczędzać pieniądze na coś innego... A ch.. mnie to obchodzi, to
"nasze" pieniądze i zapieprzaj do sklepu.

>> Jeżeli oboje tak sobie ustalili i jest im z tym dobrze to ja nie widzę
>> przeszkód, chociaż pewne niedogodności *zawsze* w takich sytuacjach
>> się pojawaiają. Problem jest tylko wtedy, gdy to jedna ze stron
>> zaczyna coś wymuszać.
>
> Wymuszanie, a raczej egzekwowanie swoich praw, pojawia się zazwyczaj w
> momencie, gdy któraś ze strona zaczyna olewać pierwotne ustalenia. Ale takie
> problemy mogą pojawić się także i w "Twoim" modelu "rodziny".

Ale czym są właściwie "pierwotne ustalenia"? Sytuacja majątkowa
małżeństwa jest często dynamiczna i może zmieniać się z miesiąca na
miesiąc.

>> Znów odwracasz kota ogonem. Nienormalne są postawy wymuszające
>> wynagrodzenie za czynności wykonywane w domu, a nie fakt, że ludzie
>> sobie akurat tak żyją i jest im z tym dobrze.
>
> Nikt nie pisał o wymuszaniu wynagrodzenia za czynności wykonywane w domu.

Pisała Aneta, której odpowiedziałem właśnie z tego powodu.

> Nie wiem, może tego nie zrozumiałeś, ale chodziło tylko i wyłącznie o to, że
> skoro jedna ze stron zajmuje się domem i dziećmi (a więc a priori nie może
> iść do pracy), to pieniądze zarobione przez stronę drugą (która nie musi
> kłopotać się o to, czy jest posprzątane i wyprane)

Ale tak w ogóle to skąd wiesz, czy ta druga strona "nie musi kłopotać
się o to, czy jest posprzątane i wyprane". Czy ja o czymś nie wiem i
istnieje prawny obowiązek prania spodni i koszul męża? To, że jest tak
w Twojej rodzinie, i że jest wam z tym dobrze to jeszcze nie jest
powód do tego, żeby rozciągać to na wszystkie małżeństwa...

> są WSPÓLNE, a nie tylko
> tego, kto zarabia.

Ale co znaczy WSPÓLNE??? To jest jedno z najbardziej nieprecyzyjnych
określeń jakie znam. Jak widzisz sytuację, w której żona coś kupuje,
mąż wynosi to, sprzedaje i kupuje co innego, po czym żona znów wynosi
i kupuje co innego itd. Bo to przecież "wspólne"??? I w świetle prawa
mogą tak zrobić. Ale dla mnie to lekka paranoja... Przy dwóch osobach
nie można nawet wybrać demokratycznej większości... I co będzie, kiedy
każdy upiera się przy swoim? Mają rzucać monetą? To nie rozwiąże
problemu, bo nie jest powiedziane, kto ma rzucać... Można tu dużo
pisać o tzw. "kompromisach", ale to zazwyczaj kończy się tym, że jedna
ze stron jest niezadowolona, pojawiają się żale, pretensje itp. I po
co to???

> W przeciwnym razie robi się układ, jak u mojej znajomej,
> która za każdym razem musiała prosić męża o pieniądze na
> przygotowanie_wspólnego_obiadu i za każdym razem słyszała "to idź sobie
> zarób, jak chcesz jeść". Durny jełop przez kilka lat małżeństwa nie był w
> stanie pojąć prostej rzeczy i wydawało mu się, że obiad, który codziennie
> żre z nieba mu spada :-/

Jak się ludzie nie mogą dogadać to zawsze można wziąć rozwód.

> Tak jak pisałam wyżej - o ile mieszkają każde w swoim mieszkaniu i każde
> zarabia tyle samo.

Niech żyje komunizm i "sprawiedliwość"!

> Nie da się wcielić Twojego modelu w sytuacji, gdy siłą rzeczy jedna ze
> stron_nie może_pracować np. ciąża, małe dzieci, totalne bezrobocie,
> inwalidztwo, przewlekła choroba, konieczność zajmowania się chorym rodzicem
> itp. Ciekawa jestem, jak w takich przypadkach rozwiązałbyś problem
> rozdzielności finansowej.

Normalnie. Ja nie jestem przeciwnikiem tego, że jedna ze stron daje
pieniądze na życie dla drugiej osoby.

>>> jeśli facet zdecydował się (wspólnie z żoną) na taki model życia, to
>>> niech potem
>>> nie narzeka, że żona kupiła sobie za "jego" bluzkę czy kilo
>>> cukierków, bo ma do tego pełne prawo.
>
>> To co napisałaś to już nawet nie tyle bzdura ile herezja. A słyszałaś
>> o czymś takim jak rozdzielność majątkowa? Jeśli nie to radzę poczytać,
>> zanim napiszesz podobną "sensancję".
>
> A co jest sensacyjnego w tym, co napisałam? Możesz mi to wyjaśnić?
> I co ma do tego układu rozdzielność majątkowa, która nie jest defaultem przy
> zawieraniu małżeństwa (gdybyś przypadkiem o tym nie wiedział)

A czy Twój mąż grzebie Ci w torebce? Przecież to wspólna własność...
Pobieranie pieniędzy z konta współmażonka bez jego wiedzy, albo
sprzedawanie kupionych przez niego rzeczy to właśnie coś takiego.
Mimo, że może być zgodne z prawem...

>>> A jesli mu się to nie podoba, to niech do całej domowej roboty
>>> wynajmie służącą - ciekawe, jak by na tym wyszedł :->
>
>> To już jest jego sprawa.
>
> Ale jakoś mało który facet idzie na taki układ :>
>
>> Tylko moim zdaniem taka finansowa "wspólnota małżeńska", którą tak
>> wychwalasz pod Niebiosa jako jedyną słuszną metodę finansowania życia
>> rodzinnego jest bardzo zdradliwa.
>
> Ja mam dokładnie takie samo zdanie na temat Twojego modelu życia.
> Tym bardziej, że to także nie jest model uregulowany umową prawną u
> notariusza.
> Problemy mogą zacząć się w każdej chwili - wystarczy, że użyjesz mydła,
> które_sobie_kupiła żona, bo Twoje właśnie się skończyło.

Problemy mogą pojawić się zawsze i wszędzie. Ale wg. mnie zdecydowanie
łatwiej dogadać się w sprawie wydawania pieniędzy na mydło niż np.
przeznaczenia 10.000 oszczędności.

>> Pomijając już ten przypadek: na co
>> wydać zaoszczędzone przez kilkanaście miesięcy pieniądze, jeśli
>> kobieta chce to, a facet co innego?
>
> A Wy nie macie takich problemów? Co zrobicie w sytuacji, gdy Ty
> zaoszczędziłeś 30 000 zł, a Twoja żona 20 000 zł, Ty marzysz o Nissanie, a
> ona o Hondzie? Ciułacie nadal każdy swoje pieniądze i kupujecie po kolejnych
> paru latach dwa wymarzone auta, choć potrzebne by Wam było tylko jedno, ale
> za to od zaraz?

To każdy musi zdecydować, czy ważniejsze jest spełnienie marzenia czy
auto na drugi dzień. A problemów jest zdecydowanie mniej, bo jak mam
akurat wolne 1000 zł, które uczciwie zarobiłem to mogę je wydać na to
co chcę i żona nie truje mi całymi dniami, że bardziej potrzebne jest
to, to czy tamto.

> Wiesz co oznacza słowo kompromis? Zdajesz sobie sprawę, że nawet ludzie
> żyjący w komunistycznej wspólnocie finansowej potrafią ze sobą rozmawiać i
> dochodzić do porozumienia?

Wiem co to kompromis i wiem, że są sytuację, w których jest on bardzo
trudny do osiągnięcia (i nie chodzi tu bynajmniej o spożywanie szynki
z dzika), a tym samym powoduje wzajemne pretensje. Ludzie często mają
bardzo różne charaktery.

>> Gratuluję.
>> Jeśli to obustronny układ to nic nienormalnego.
>
> Ale tak jest w przeważającej liczbie rodzin! Obustronny układ. I to omówiony
> często-gęsto jeszcze przed ślubem.

A mnie się wydawało, że rozdzielność majątkowa to już powoli zaczyna
być standard.

> Nie wyobrażam sobie, by po nocy poślubnej żona powiedziała do męża "No
> Zdzisiu, to od dziś Ty będziesz na mnie zapierdalał, a ja będę sobie leżeć
> bykiem i przygotowywać się do ciąży".

Ja sobie też nie wyobrażam, ale kobiety bywają perfidne.

>> ja zajmuję się dziećmi, kiedy jesteś w pracy, więc żądam 95 procent
>> Twojej pensji.
>
> Dla siebie?
> Czy ktoś napisał, że ona te 95% chce tylko i wyłącznie_dla siebie_?

A jakie to ma znaczenie? Nawet jak ktoś płaci alimenty na dzieci to
niesłyszałem nigdy, że wynoszą one 95%.

>> - wyjechałeś na pół roku do pracy, przywiozłeś xxxxxxxx $, to mi
>> oddaj, bo to moje pieniądze, za zajmowanie się dzieckiem.
>
> Jak wyżej.

Co "jak wyżej"??? To jest niejasne, nieprecyzyjne, niedokładne i
stanowi solidną podstawę małżenskiego wyzysku. A jeśli facet nie
zarobi 800 zł, tylko np. 100 000 $ to co wtedy? Co znaczy, że
pieniądze są "wspólne"? Dla kobiety "wspólne" mogą oznaczać
przeznaczone na spełnianie tego co ona chce. A facet z drugiej strony,
może to wynieść i sprzedać. Paranoja nie z tej ziemi.

>> Znowu te socjalistyczne stereotypy. Ja np. sam gotuję, piorę, zmywam i
>> sprzątam (jak mam taki kaprys).
>
> To super, że masz na to czas i ochotę po 12 godzinnej pracy.

Prać i sprzatać można np. raz w tygoniu. Ale najważniejsze dla mnie
jest to, że po tej 12 godzinnej pracy nikt mi nie truje, że mam
wynosić śmieci, odkurzać albo Bóg wie co jeszcze...

> I że nie przeszkadza Wam, że każde je_własną_zupę ugotowaną
> we_własnym_garnku.

Znowu się rozdrabniasz... Drogą ustaleń i dobrej woli zupa praktycznie
zawsze jest wspólna, ale najistotniejsze jest to, że nikt nikogo nie
zmusza do jej gotowanie. I nie ma czegoś takiego, że facet przychodzi
do domu i żąda gotowego obiadu na stole, bo takie są "ustalenia".

> Sorki, ale takich klimatów nie kojarzę nawet z pobytów u znajomych w
> akademikach.

Jakich znowu "klimatów"? Czy ja coś pisałem o oddzielnych zupach,
mydłach czy innych drobiazgach? Nie wciskaj mi proszę w usta słów,
które nigdy z mojej strony nie padły.

>>> Łoboziu. A facet to niby co? Wyjątek jakiś? Święta krowa? Przymusem
>>> go do tej pracy wzięli?
>>> Czy raczej jest to z jego strony dobrowolne działanie na rzecz
>>> siebie i swojej rodziny?
>
>> OK. Facet daje pieniądze *na_dzieci*, żona zajmuje się dziećmi.
>
> Czy nie rozumiesz prostego faktu, że gdyby żona nie zajmowała się dziećmi,
> to mąż musiałby opłacić nie tylko dzieci, ale i opiekunkę do nich. W
> powyższej sytuacji nie musi, bo istnieje wspólnota małżonków - on nie musi
> wydawać pieniędzy na opiekunkę, ale ona ma prawo coś sobie za te pieniądze
> kupić, ponieważ w czasie, w którym zajmowała się jego dziećmi, mogłaby pójść
> do pracy i zarobić na siebie.

To nie jest tak jak mówisz. Opiekunkę zatrudnia się jako pracownicę na
podstawie jakiejś konkretnej umowy. I albo się ona zgadza na warunki
oferowane przez pracodawcę albo mówi się jej bye bye. Z żoną jest
inaczej. Jak wycenić jej "pracę" w domu? Tyle samo co opiekunce? Gdyby
facet nieźle zarabiał kilka tyś. to taniej wyszłoby zatrudnienie kogoś
niż spełnianie wszystkich fanaberii żony.

> Współczuję zatem Twojej żonie (?), gdyby nie daj Boże straciła kiedyś pracę
> albo wręcz możliwość jej wykonywania i została na Twoje łasce do końca
> Waszego związku :-/ Rozumiem jednak, że wielkodusznie finansowałbyś jej
> zachcianki tłumacząc to jednak tym, że robisz to, bo masz gest i kaprys, a
> nie dlatego, że przysiega małżeńska do czegoś zobowiązuje.

Tak finansowałbym taką sytuację na ile bym mógł. I nie tłumaczyłbym
się swoją wielkudusznością ani kaprysami, ale fakt faktem, że byłoby
to przejawem mojej troski o małżeństwo. Ludzie zazwyczaj tak mają, że
nie lubią jak się ich do czegoś zmusza. Zupełnie czym innym jest
dbanie o rodzinę z własnej woli.

> Podejrzewam, że leży blisko paragrafu mówiącego o obowiązkach
> alimentacyjnych wobec byłych małżonków.

Dobry prawnik może w Polsce zdziałać cuda.
Zresztą z tego co wiem, te "alimenty" dla byłych małżonków też nie są
aż takie oczywiste i wiążą się z orzekaniem o winie, albo jakąś
skrajną biedą.

>> Feminizm w potocznym rozumieniu, a nie feminizm w rozumieniu "elity"
>> pań feministek.
>
> Tak czy siak nie rozumiesz tego słowa, skoro pochwałę małżeństwa
> niepartnerskiego podciągasz pod pojęcie feminizmu.

Nie interesuje się tym, używam tego słowa w znaczeniu jedynie
potocznym. Zresztą kwestia nazewnictwa jest sprawą umowną.

> Patrz pan, u nas było to samo. Ja szanowałam pracę zawodową męża - on pracę
> niezawodową moją.

No i... I co? Czy ktoś to kwestionuje? Dobrze jest czasem wyjrzeć poza
czubek własnego nosa (własnej "wspólnoty").

> To znaczy wrzucasz do pralki tylko i wyłącznie swoje rzeczy, choć w koszu na
> bieliznę leżą także rzeczy Twojej żony?? A ona czeka, aż się Twoje wypiorą,
> by zacząć prać swoje?

To znaczy tylko tyle, że nikt nie ma *obowiązku* prać rzeczy bliskich
osób. A jeśli ludzie są ze sobą blisko to normalne jest, że sobie
pomagają i to nie ma nic do rzeczy.

> Aaaaa chyba już się domyślam - każde z Was ma swoją pralkę, zgadłam?

Nie ;).

> Tylko i wyłącznie dla siebie? A ona w tym czasie je chleb z masłem, bo za
> mało w tym miesiącu zarobiła?

Nie, nie tylko i wyłącznie dla siebie, zazwyczaj dla wszystkich,
chyba, że komuś nie smakuje. Podkeślam już po raz n-ty, że chodzi
wyłącznie o to, że nikt tu nie ma obowiązku w stylu "zupa ma być
ugotowana na 15:30, drugie danie na 15:45, deser na 16:00, a papierosy
na 16:10".

>> najczęściej jemy kanapki.
> Na obiad?

A co Cie tak dziwi? Obiad (w tradycyjnym tego słowa znaczeniu) jest w
sobotę i w niedzielę, a tak to kanapki i faktycznie każdy robi sam
dla siebie. Nikomu specjalnie się nie chce gotować, zresztą myślałem,
że czasy, w których kobieta leci do południa przez osiedle i targa
siatki z zakupami, a potem pół dnia gotuje jakieś świństwa, które mąż
musi obowiązkowo pochwalić już dawno minęły.

>> Zresztą chodzi jedynie o to, żeby finansowo wyszło sprawiedliwie.
>
> Rozumiem, że zarabiacie dokładnie tyle samo?

A Ty znów to samo...

> Bo jak nie daj Boże ona o 200 zł mniej, to i mniej kanapek się jej należy,
> prawda?

Nie. To znaczy tylko tyle, że ten, kto więcej zarabia wydaje więcej na
swoje zachcianki (z których jak najbardziej można korzystać wspólnie),
a ten kto mniej zarabia wydaje na to mniej.

>>> Macie osobne garnki i proszek do prania? I oddzielne
>>> mydła?
>
>> Niekoniecznie, ale np. proszek czy mydło można kupować naprzemiennie.
>
> No jak to? I ona używa droższego mydła kupionego przez Ciebie?
> (zakładając, że zarabia mniej)
> Zgroza :-/

Odpuść sobie takie drobiazgi. To nie ma aż takiego znaczenia. Chodzi o
jakieś ogólne rozliczenie, a nie wypominanie sobie każdej złotówki.
Dotyczy to raczej większych zakupów.

>> Chodzi jedynie o to, żeby koszty były podobne dla obu
>> stron, nie musi być przecież rygor co do grosza.
>
> Nie potrafisz sobie wyobrazić, że dokładnie tak samo jest w małżeństwach, w
> których jedna ze strona nie zarabia?
> Ale za to druga strona nie musi zajmować się domem? Że tu też koszty
> rozkładają się podobnie?

50:50 z pensji męża w takim przypadku to może być nawet sensowne
rozwiązanie, jeśli każdy swoją połową dysponuje sam.

> "Ja dziś kochanie ciężko zarabiałem na obiad, ale Ty na ten obiad dźwigałaś
> 5 kg zakupów, a potem stałaś przy garach"
> Nie do pojęcia są dla Ciebie takie układy?

Są "do pojęcia", ale sam nie chciałbym w takim żyć za nic na świecie...

>> Skoro moja żona zarabiałaby np. dwa razy więcej niż
>> ja to dlaczego to akurat ja miałbym na tym korzystać i spełniać swoje
>> zachcianki?
>
> Bo na tym polega wspólne życie.

Wspólne życie to nie to samo co wspólne pieniądze. I uwierz mi
widziałem już małżeństwa, które się rozpadały przez inne pojmowanie
słowa "wspólne".

> Wspólne - nie obok siebie.
> Nie wyobrażam sobie, bym ja, zarabiajac 10x więcej, niż mąż, jeździła na
> wakacje na Hawaje sama (z dziećmi), podczas, gdy on, bo nie stać go na to,
> musiałby zostać w mieście i odpoczywać na działce swoich rodziców. Albo bym
> kupiła_sobie_samochód, a jemu jedynie wielkodusznie go (wy)pożyczała.

I znowu skrajności. Ja sobie też tego nie wyobrażam. Istotny jest
jednak już sam fakt, że osoba ma taką możliwość, z której dobrowolnie
rezygnuje na rzecz rodzinnego życia. Ale to NIE JEST to samo co
wspólnotowe małżeńskie ubezwłasnowolnienie.

>>> To po co właściwie jesteście razem?
>> No, brawo... teraz już wiem jaki masz charakter... Jesteście razem,
>> żeby mieć "wspólną kasę"! Cóż za szczytny cel...
> Nie zrozumiałeś, ale trudno.

Rozumiem zachowania takich ludzi lepiej niz Ci się wydaje.

>> Bo dla mnie jest jeszcze coś takiego jak uczucia, ale pewnie nie wiesz o
>> co chodzi.
> Nie, nie wiem. Za mąż wyszłam z przymusu, bo tata mi tak kazali.

Gdyby wyrwać z kontekstu kilka Twoich wypowiedzi to tak właśnie to
wygląda.

>> Tak, rozdzielność majątkowa (przy założeniu, że obie strony pracują)
>> jak dla mnie jest bliska ideału.
>
> A przy założeniu, że jedna ze stron nie pracuje? Bo o tym de facto traktuje
> wątek.

A przy założeniu, że jedna ze stron nie pracuje druga strona robi
wszystko, żeby w tej trudnej sytuacji obojgu żyło się jak najlepiej. A
wątek traktuje już nie tylko o tej sprawie, tylko o zagadnieniach
bardziej ogólnych, o których wspomnieć trzeba. Bo rozważanie tylko
jednego przypadku, a później wyciąganie wniosków odnośnie wszystkich z
pewnością nie jest na miejscu.

T.N.

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


37. Data: 2005-08-27 15:03:02

Temat: Re: dylemat - alimenty/komornik/rodzinne i MY
Od: "Iwon\(k\)a" <i...@p...onet.pl> szukaj wiadomości tego autora

"T.N." <x...@g...pl> wrote in message
news:depufb$9ii$1@inews.gazeta.pl...


> W dzisiejszych czasach normalną rzeczą jest, że jeden zarabia więcej,
> drugi mniej i nie wiem dlaczego tak Cię to dziwi i upierasz się przy
> tym, że każdy ma mieć dokładnie tyle samo.
(...)Chodzi przede wszystkim o decyzję na co
> przeznaczane są pieniądze. I to jest jak najbardziej normalne, że
> jeśli ktoś zarabia więcej to więcej wydaje...

ale co Ty opowiadasz za brednie? co jest normalne, to co piszesz?
u mnie w domu "to" akurat normalne nie jest. ani ja ani TZ jesli
zarobimy wiecej, nie wydajemy wiecej, bo zarobilismy
wiecej. a tylko wydajemy bo taka a nie inna decyzje sie podjelo.
wyprzedawanie zakupow, i jakies tam przyklady, ktore podajesz
sa raczej przykladem na zupelny brak dogadania sie w malzenswie,
bez wzgledy na budzet.

(...)
> To o czym piszę ma
> jedynie zapobiegać sytuajci w stylu:
> - Kochanie zjadłabym dziś nowozelandzki kawior i żywe francuskie
> ostrygi. Idź teraz do sklepu i kup parę kilo z naszych wspólnych
> pieniędzy (czytaj: w większości z Twojej pensji). A... że Ty chciałeś
> oszczędzać pieniądze na coś innego... A ch.. mnie to obchodzi, to
> "nasze" pieniądze i zapieprzaj do sklepu.

znow, to jest przyklad na brak kooperacji w zwiazku a nie
budzetu. nie ma znaczenia kto ile zarobi, znaczenei ma
jak sie maloznkowie dogaduja i jak podejmuja
wpsolne deyzje. jesli decyzja co kupic bedzie wspolna, wtedy nie
ma znaczenia kto na ten wydatek zarobil wiecej.


> Ale czym są właściwie "pierwotne ustalenia"? Sytuacja majątkowa
> małżeństwa jest często dynamiczna i może zmieniać się z miesiąca na
> miesiąc.

dokladnie, dlatego teza "kto zarabia wiecej ten wydaje wiecej" jest
smieszna.
(...)

>> są WSPÓLNE, a nie tylko
>> tego, kto zarabia.
>
> Ale co znaczy WSPÓLNE??? To jest jedno z najbardziej nieprecyzyjnych
> określeń jakie znam. Jak widzisz sytuację, w której żona coś kupuje,
> mąż wynosi to, sprzedaje i kupuje co innego, po czym żona znów wynosi
> i kupuje co innego itd. Bo to przecież "wspólne"??? I w świetle prawa
> mogą tak zrobić. Ale dla mnie to lekka paranoja... Przy dwóch osobach
> nie można nawet wybrać demokratycznej większości... I co będzie, kiedy
> każdy upiera się przy swoim? Mają rzucać monetą? To nie rozwiąże
> problemu, bo nie jest powiedziane, kto ma rzucać... Można tu dużo
> pisać o tzw. "kompromisach", ale to zazwyczaj kończy się tym, że jedna
> ze stron jest niezadowolona, pojawiają się żale, pretensje itp. I po
> co to???


jesli ktos wiec opiera swoja decyzje na tymczaowej przewadze majotkowej, a
nie
na "kompromisach" ktore dla Ciebie maja tylko negatywny wydzwiek, to lepiej
sie imo rozwiesc. przynajmniej ja bym tak zrobila.

iwon(k)a

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


38. Data: 2005-08-27 16:45:43

Temat: Re: dylemat - alimenty/komornik/rodzinne i MY
Od: "T.N." <x...@g...pl> szukaj wiadomości tego autora

W artykule <depvb1$jt$1@news.onet.pl> Iwon(k)a napisal(a):

> ale co Ty opowiadasz za brednie? co jest normalne, to co piszesz?
> u mnie w domu "to" akurat normalne nie jest. ani ja ani TZ jesli
> zarobimy wiecej, nie wydajemy wiecej, bo zarobilismy
> wiecej. a tylko wydajemy bo taka a nie inna decyzje sie podjelo.

Poczekaj trochę to trafi się decyzja, której podjęcie nie będzie takie
łatwe jak Ci się wydaje. I wtedy co? Coś mi się zdaję, że masz bardzo
krótki staż i/lub klapki na oczach. Często jest tak, że jedna strona
zarabiając znacznie mniej chce wyciągnąć więcej pieniędzy na swoje
potrzeby. I nie jest to uczciwe. Co więcej, IMO to jest wyzysk.

> wyprzedawanie zakupow, i jakies tam przyklady, ktore podajesz
> sa raczej przykladem na zupelny brak dogadania sie w malzenswie,
> bez wzgledy na budzet.

To zupełny brak dogadania się, ale przede wszystkim odpowiedź na to co
pisałe Nixe, że zgodne z prawem jest sprzedawanie rzeczy
współmałżonka. Może i zgodne, ale co z tego?

> znow, to jest przyklad na brak kooperacji w zwiazku a nie
> budzetu. nie ma znaczenia kto ile zarobi,

Ma znaczenie, jak wszędzie. Nie widzę powodu, żeby pijawka, która
prawie nic nie zarabia żądała pieniędzy na swoje luksusy.

> znaczenei ma
> jak sie maloznkowie dogaduja i jak podejmuja
> wpsolne deyzje.
> jesli decyzja co kupic bedzie wspolna, wtedy nie
> ma znaczenia kto na ten wydatek zarobil wiecej.

A jeśli nie będzie wspólnej decyzji?

>> Ale czym są właściwie "pierwotne ustalenia"? Sytuacja majątkowa
>> małżeństwa jest często dynamiczna i może zmieniać się z miesiąca na
>> miesiąc.
>
> dokladnie, dlatego teza "kto zarabia wiecej ten wydaje wiecej" jest
> smieszna.

Jest przede wszystkim *uczciwa*. Ale uczciwość wobec bliskich osób i
honor to dziś jak widać już zupełnie zanikające pojęcia...

> jesli ktos wiec opiera swoja decyzje na tymczaowej przewadze majotkowej, a
> nie
> na "kompromisach" ktore dla Ciebie maja tylko negatywny wydzwiek,

Dlaczego tymczasowej i dlaczego przewadze? Ja mam jedynie na myśli to,
że jeśli oszczędzam ze swojej pensji to kupuję to na co mam ochotę.
Czy to aż takie dziwne?

> to lepiej sie imo rozwiesc. przynajmniej ja bym tak zrobila.

O... Kolejna materialistka, propagująca "małżeństwo z rozsądku" albo
może raczej "małżeństwo jako zabezpieczenie finansowe". To zdanie mówi
właściwie o Tobie wszystko...

T.N.

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


39. Data: 2005-08-27 17:08:44

Temat: Re: dylemat - alimenty/komornik/rodzinne i MY
Od: "T.N." <x...@g...pl> szukaj wiadomości tego autora

W artykule <depo2e$pfs$1@news.mm.pl> Nixe napisal(a):

>> Nawet jeśli pieniądze są wspólne to IMO pobieranie ich z konta
>> współmałżonka [...] można przyrównać np. do grzebania i
>> przetrzepywania torebki żony.

> BTW - czy masz świadomość, że pieniądze z konta jednego małżonka są w
> przypadku jego śmierci dziedziczone przez drugiego? To też uważasz za
> oburzające, a wzięcie tych pieniędzy przez drugiego partnera, za brak honoru
> i szacunku?

Nie, to akurat jest jak najbardziej w porządku. W końcu co ma się stać
z tymi pieniędzmi? To, że dziedziczy je najbliższa rodzina jest jak
najbardziej na miejscu.

> Równie dobrze mogłabym powiedzieć, że pałaszowanie obiadu przez pracującego
> męża też jest brakiem honoru i szacunku do żony, (która ten obiad
> przygotowała), bo sobie może leń jeden śmierdzący sam ugotować i co żonę
> właściwie obchodzi, że on pracuje po kilkanaście godzin dziennie. Wg Ciebie
> to jego wybór i hobby :-/

Już napisałem, że to sprawa umowy między ludźmi. I nie porównuj
tych rzeczy, bo czym innym jest świadome ugotowanie obiadu dla męża i
reszty rodziny, a co innego potajemne sprzedawanie nawet "wspólnego"
majątku.

>> albo sprzedawanie zakupionych przez niego rzeczy
>
> Nie ma czegoś takiego, jak "jego rzeczy".

Taa... A korespondencja? Rozumiem, że mąż bez uprzedzienia i Twojej
zgody może otworzyć zaadresowany do Ciebie list przeczytać i zrobić z
nim co mu się tylko podoba (np. spalić). Przecież to "wspólne".

> To, co zostało kupione w trakcie
> trwania małżeństwa i o ile nie została podpisana intercyza, jest
> współwłasnością.

A czy potajemne sprzedawanie współwłasności jest aby na pewno zgodne z
prawem?

> Nie bez przyczyny jest to prawnie uregulowane. W przeciwnym
> razie, niepracując żona nie miałaby prawa korzystać z niczego, co znajduje
> się we wspólnym mieszkaniu, bo nic nie należałoby do niej.

Mogłaby. Bo mąż w 99,99 % szczęśliwich rodzin udzieliłby jej takiego
pozwolenia. Tak samo jak pożyczasz sukienkę koleżance, to też nie
musicie chodzić do notariusza, aby zrobić z niej "współwłaścicielkę".

> Byłby to debilizm, jakich mało.

Nie. Podejrzewam, że żona tak samo korzystałaby z rzeczy, które należą
do męża. Zresztą jest mnóstwo ludzi, którzy żyją ze sobą bez ślubu i
jakoś nie widzą w tym tego Twojego "debilizmu". Może po prostu nie są
pijawkami.

> Jeśli ktoś nie ma świadomości takiego staniu rzeczy, to lepiej byłoby, gdyby
> związku małżeńskiego nie zawierał, bo może się kiedyś mocno zdziwić i co
> więcej - nie mieć ani krzty racji.

Tłumaczę to już n-ty raz, ale widzę, że oporna kobieta jesteś, więc
napiszę jeszcze raz. To prawda, że tak wygląda sytuacja od strony
prawnej, jeśli nie było intercyzy. Ale oprócz tej strony prawnej jest
jeszcze coś takiego jak wzajemna uczciwość i poszanowanie własności
drugiego człowieka (nawet jeśli w świetle prawa jest to własność
"wspólna".) I nie zdziw się, ale są jeszcze tacy ludzie, którzy nie
gdzebią komuś w torebkach, nie korzystają z przedmiotów zakupionych
przez współmałżonka bez jego wiedzy, nie sprzedają kupionych przez
niego rzaczy... I to NIE DLATEGO, że zabrania tego prawo, tylko
dlatego, że zachowują w ten sposób absolutne minimum wzajemnej
przyzwoitości i uczciwości. Niektórym pewnie trudno to zrozumieć, ale
cóż, widocznie świat się zmienia, a z nim rośnie również ludzka
pazerność na pieniądze...
A podpisanie takiej intercyzy jest IMO logiczne i korzystne dla obu
stron.

T.N.

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


40. Data: 2005-08-27 17:22:29

Temat: Re: dylemat - alimenty/komornik/rodzinne i MY
Od: "Iwon\(k\)a" <i...@p...onet.pl> szukaj wiadomości tego autora

"T.N." <x...@g...pl> wrote in message
news:deq5bn$4u$1@inews.gazeta.pl...
> Poczekaj trochę to trafi się decyzja, której podjęcie nie będzie takie
> łatwe jak Ci się wydaje. I wtedy co? Coś mi się zdaję, że masz bardzo
> krótki staż i/lub klapki na oczach.

myslisz, ze mi sie nie trafila zadna taka sytuacja? tylko Tobie wiesz wtedy
jak "normalnie" zareagowac?

>Często jest tak, że jedna strona
> zarabiając znacznie mniej chce wyciągnąć więcej pieniędzy na swoje
> potrzeby. I nie jest to uczciwe. Co więcej, IMO to jest wyzysk.

LOL! wszystko zalezy na co sie godza malzonkowie. nie ma na to zadnych
regul.

> To zupełny brak dogadania się, ale przede wszystkim odpowiedź na to co
> pisałe Nixe, że zgodne z prawem jest sprzedawanie rzeczy
> współmałżonka. Może i zgodne, ale co z tego?

nie jestem pewna czy nie jest to naciaganie parwa. ale to jest kwestia
prownicza bardziej.
>
>> znow, to jest przyklad na brak kooperacji w zwiazku a nie
>> budzetu. nie ma znaczenia kto ile zarobi,
>
> Ma znaczenie, jak wszędzie. Nie widzę powodu, żeby pijawka, która
> prawie nic nie zarabia żądała pieniędzy na swoje luksusy.

jesli niepracujaca zone traktuje sie jako pijawke, a jej
potrzeby jako luksus, to wydaje mi sie, ze taki zwiazek
jest zuplenie nieudany i lepiej sie rozejsc. a takowyz
malzonek niech zatrudni sobie gosposie, i co tam jeszcze
potrzebuje. wtedy bedzie wiedzial jak i na co wydac pieniadze.
(albo niech sie ozeni z kobieta o wiele wiecej zarabiajaca ;)))
>
>> znaczenei ma
>> jak sie maloznkowie dogaduja i jak podejmuja
>> wpsolne deyzje.
>> jesli decyzja co kupic bedzie wspolna, wtedy nie
>> ma znaczenia kto na ten wydatek zarobil wiecej.
>
> A jeśli nie będzie wspólnej decyzji?

to chyba zacznie sie wojna ;))) ale na pewno wiekszego prawa
nie ma ten co zarabia wiecej. (no chyba, ze sie tak malzonkowie umowili
i dobrze im z tym)

>> dokladnie, dlatego teza "kto zarabia wiecej ten wydaje wiecej" jest
>> smieszna.
>
> Jest przede wszystkim *uczciwa*. Ale uczciwość wobec bliskich osób i
> honor to dziś jak widać już zupełnie zanikające pojęcia...

nie jest uczciwa. jest feudalna.
>
>> jesli ktos wiec opiera swoja decyzje na tymczaowej przewadze majotkowej,
>> a
>> nie
>> na "kompromisach" ktore dla Ciebie maja tylko negatywny wydzwiek,
>
> Dlaczego tymczasowej i dlaczego przewadze? Ja mam jedynie na myśli to,
> że jeśli oszczędzam ze swojej pensji to kupuję to na co mam ochotę.

niekoniecznie. jesli jestes mezem, ktory liczy sie ze zdaniem zony,
to nie wszystko na co masz ochote kupujesz. chyba, ze akurat i zona
ma na to ochote.

> Czy to aż takie dziwne?

jw.
>
>> to lepiej sie imo rozwiesc. przynajmniej ja bym tak zrobila.
>
> O... Kolejna materialistka, propagująca "małżeństwo z rozsądku" albo
> może raczej "małżeństwo jako zabezpieczenie finansowe". To zdanie mówi
> właściwie o Tobie wszystko...

??? mam wrazenie, ze to ty do wszystkiego podchodzisz
materialistycznie. wszystkie twoje posty o tym "krzycza".
to wlasnie twoje podejscie matarialistyczne bylo by u mnie
podstawa do rozwodu.

iwon(k)a

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


 

strony : 1 ... 3 . [ 4 ] . 5 ... 10 ... 19


« poprzedni wątek następny wątek »


Wyszukiwanie zaawansowane »

Starsze wątki

krytyka na kuchenych stolach
Mąż maminsynek i podli teściowie
"stare dzieci" w nowych zwiazkach
Nienawidzę własnych rodziców.
Nienawidzę własnych rodziców.

zobacz wszyskie »

Najnowsze wątki

"Nie będziesz cudzołożył."
Znalazłam kanał na YouTube dla dzieci i nie tylko i poszukuję podobnych
Mechanizmy obronne a zakazowe wychowanie dzieci.
Mechanizmy obronne a zakazowe wychowanie dzieci.
Mechanizmy obronne a zakazowe wychowanie dzieci.

zobacz wszyskie »