Data: 2011-10-26 13:22:55
Temat: Re: jedno co warto, to napisać warto...
Od: Fragile <s...@o...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Dnia Thu, 20 Oct 2011 19:48:56 +0200, kju... suzi kju napisał(a):
> Użytkownik "Fragile" napisał w wiadomości grup
> dyskusyjnych:1tpysh7ea5k9e$.1c7yxyupbumdt.dlg@40tude
.net...
>
>
>>> Eeee. Nie umiesz, ale mocno sie starasz :)))
>>
>>Moze byc. Na jedno wychodzi :)
>>Nie lubie niepotrzebnie sprawiac przykrosci, a czasami zlosliwosc, nawet
>>podana humorystycznie, potrafi niektore wrazliwsze jednostki najzwyczajniej
>>w swiecie zabolec. No ale tez nie lubie sztywniactwa, wiec roznie to
>>czasami bywa... :)
>
> Rozumiem o czym mówisz i chwalebna to postawa, ale w moim wypadku jak sie
> borderlline zejdzie z PMS to mission impossible ://
> I czasem żałuję...częściej żałuję potem, że szlag, ale słowa juz
> poooooszły...
>
No bywa. Jestesmy tylko i az ludzmi, nie cyborgami :) Czlowiek to niezwykla
kombinacja rozumu i emocji, i nie zawsze udaje sie odnalezc i wprowadzic w
zycie i w relacje z innymi odpowiedni balans i rownowage pomiedzy
powyzszymi. Zwlaszcza na goraco, bywa, ze emocje biora gore. Imo waznym
jest, by miec tego swiadomosc. I dazyc do 'jako takiej' rownowagi. Ucze sie
tego caly czas (jako osoba bardzo emocjonalna), z roznym skutkiem ;)
Wybaczajac sobie i innym ludzkie ulomnosci :)
>
>>> No masz. Wobec tego, czemu niezmiennie odnoszę wrażenie, ze wszystkie
>>> estrogenki za wyjątkiem Hanki mnie atakują?
>
>>Powaznie masz wrazenie, ze Cie atakuje? :(
>>Czy moze po prostu juz sie tak uprzedzilas do 'estrogenek' (ładne:)), ze
>>innej opcji nie przyjmujesz, i co za tym idzie dopatrujesz sie czegos,
>>czego nie ma? Kiedys, jak bylam bardzo mloda ;), czasami mialam podobnie.
>>Dopatrywalam sie wrogosci w kazdym najmniejszym gescie i slowie.
>>Niepotrzebnie :) Czesto takie podejscie zamyka nas na innych, blokuje przed
>>pelnym odbieraniem i doswiadczaniem swiata, i ludzi.
>>Ja w kazdym razie, nic do Ciebie nie mam, powaznie :)
>
> Hie. Aleś zdziwiona. No medea ostatnio wskazała mi odrobinę sympatii chyba a
> proiori. I Paulina. A z nią to dziwna sprawa, bo ona myślała, że ja jej nie
> trawie, podczas gdy ja choć czytałam ją naprawdę mało, to jaki juz czytałam,
> to lubiłam jej tok rozumowania. Zwłaszcza to jak potrafi się broić przed
> kalekami emocjonalnymi. Generalnie... to ostatnio myślałam nad usenetem i
> naszą "zażyłością" z grupowiczami. Bo tak. W zasadzie w realu musimy
> zakładać maski(ja zakładam, staram sie być jak najbardziej odstręczająca,
> ale na poziomie i w mizurze kryterium mojej lokalnej społeczności).
>
To ciekawe. Dlaczego starasz sie byc jak najbardziej odstreczajaca? Chcesz
uniknac blizszych relacji, by uniknac ewentualnych rozczarowan? Oczywiscie
nie odpowiadaj, jesli to zbyt osobiste pytanie.
>
> Boli
> mnie to, że nie moge być sobą.
>
j.w. Nie mozesz, czy nie chcesz?
Pytam, poniewaz to ciekawe. Ja mam wrecz przeciwnie. W realu otwieram się
bardzo dlugo i powoli, jednak na kazdym etapie jestem soba. Nie umiem nie
byc soba. Sa jednak sytuacje, gdy np. nie chce martwic/zasmucac
najblizszych, i troche 'udaje', ze nie jest az tak zle, jak mogloby sie
wydawac etc., albo np. gdy nie chce, by otoczenie/obce osoby dowiedzialy
sie o moich powaznych problemach, by uniknac np. bycia 'naznaczonym' tym
czy owym. Sa sprawy, o których wiem tylko ja i moi najblizszi. Jednak to
nie jest w moim odczuciu zakladanie maski. Pozostaje soba, tyle, ze z pewna
tajemnica w sercu, o ktorej wiem tylko ja, z emocjami, ktore _mna_ targaja,
i nikim innym, poniewaz tak w danej chwili zdecydowalam. Postepuje tak w
naprawde szczegolnych sytuacjach, gdy wiem, ze podzielenie sie prawdziwymi
emocjami/informacjami mogloby zaszkodzic moim bliskim lub mnie samej.
>
> Ale. Tu jestem w zasadzie soba w 80% i myślę,
> że anonimowo, bardziej jesteśmy skłonni pokazać jacy jesteśmy naprawdę. Tak
> czy nie? Ja sadze, że tak.
>
Niektorzy zapewne tak. Dla mnie bycie anonimowa nie ma wiekszego znaczenia
- pozostaje soba i w realu, i w necie, ale niestety w necie latwiej się
otwieram (co jest bardzo naganne).
Nalezy jednak imo pamietac, ze net to (w wiekszosci przypadkow) obcy
ludzie, i zachowac pewna ostroznosc. Osobiscie mam z tym pewien problem,
poniewaz generalnie ludziom ufam. Inaczej nie byloby sensu z nikim
rozmawiac :) To zaufanie powinno miec jednak swoje granice. Coz, czlowiek
sie uczy cale zycie.
>
> Ja prędzej wygadam sie współpasażerowi podróży
> niż sąsiadce. Ale do czego zmierzam. Skoro tak. Skoro tu sie odkrywamy,
> mówimy często słowa(bolesne, nieprawdziwe, bolesne prawdziwe) na które w
> realu często byśmy sie nie zdobyli ze znajomymi, czy przyjaciółmi. To ja sie
> pytam. Czemu, te usenetowe znajomości sa takie... mizerne(przecież
> podchodzimy do siebie uczciwiej niż w realu.
>
Ludzie sa rozni. Byc moze niektorzy nie podchodza do tych relacji powaznie.
Byc moze dla niektorych to tylko forma zabawy, rozrywki, formy relaksu,
zabicia czasu. Byc moze nie poszukuja tu tego, czego poszukujesz np. Ty.
Byc moze nie poszukuja tu pelnowartosciowej relacji z drugim czlowiekiem
(choc przeciez i tak jakas relacje tworza). Troche trudno poznac
_doglebnie_ drugiego czlowieka na grupie dyskusyjnej. Ale... poznac 'jako
tako' chyba
mozna ;) Ludzie pokazuja czasami wiecej niż chca, często nieswiadomie.
Nawet jeśli 'graja', to sposob w jaki to robia, i na kogo się kreuja/chca
kreowac mowi o takim czlowieku bardzo duzo.
To miejsce moze byc pierwszym krokiem na drodze rozwoju glebszej
znajomosci (np. w realu). Daje jakies tam pojecie o danym czlowieku
(zakladajac oczywiscie, ze jest on szczery). Poza tym, jak już zauwazylas,
niektorym latwiej jest się otworzyc wlasnie w necie.
>
> czyżbyśmy byli ślepcami,
> głcholami i obłudnikami na własne życzenie i woleli jednak te osoby, które
> trzymają jakiś rezon w kontaktach z nami. Czy też jednak człowiek potrzebuje
> czuć się lubiany i akceptowany(co tuta jest raczej mocno ruchomym
> zjawiskiem)
>
Zapewne kazdego 'rusza' cos innego :) Kazdy poszukuje czegos innego. Sa i
tacy, ktorzy twierdza, ze niczego tu nie poszukuja, chociaz pewien znajomy,
uznany specjalista w pewnej dziedzinie medycyny :), uwaza, ze to bzdura :)
Każdy bowiem z jakiegos powodu tu trafil, jeden pozostal, inny odszedl,
inny powrocil, jeszcze inny tylko zaglada etc. Można by pokusic się o
stwierdzenie, ze niektorzy poszukuja w necie wyrownania/zalatania
deficytow, które doskwieraja im w realu, ale to imo zbytnia generalizacja,
choc jest w niej zapewne ziarno prawdy. A moze dla niektorych net to pewien
rodzaj kompensacji? Ile ludzikow, tyle opcji :)
Jesli chodzi o kwestie sympatii, to nie jest ona imo latwa do stwierdzenia.
Nie zawsze bowiem osoba, ktora zgadza sie naszymi pogladami, czy naszym
stylem 'bycia' w necie, bedzie nas lubic. Czasami silniejsza wiez i
sympatia moze sie zawiazac pomiedzy osobami o skrajnie odmiennych
pogladach, charakterach, czy stylach bycia. Nie ma reguly, imo. I to dobrze
:)
>
> a poza tym potrzebuje widzieć osobę z która nawiązuje więź i
> dlatego znajomi live to nie znajomi vide matix?????? Oto jest pytanie. Wiesz
> cos na ten temat?
>
Mysle, ze bezposredni kontakt z drugim czlowiekiem ma kolosalne znaczenie
dla rozwoju glebszej znajomosci, czy przyjazni. Osobiscie uwazam, ze bez
tego kontaktu, bez spojrzenia sobie w oczy, bez zjedzenia wspolnie 'beczki
soli' (czy cukru :)), zbudowanie glebokiej relacji jest bardzo trudne.
Slowo klucz - _zaufanie_. Zaufanie jest podstawą we wszystkich
konstruktywnych relacjach międzyludzkich. Zdrowych relacji nigdy się nie
zbuduje, gdy tego zaufania zabraknie.
Usenet to jednak bardzo specyficzne miejsce. Nie wszyscy usenetowicze chca
tu budowac jakiekolwiek relacje (usenet to jednak pewne ryzyko), inni z
kolei uwazaja, ze zwykla rozmowa juz jest relacja, ktora bez szczerosci,
czy pewnej dozy zaufania nie ma sensu ani szansy na powodzenie etc .
Granica pomiędzy ograniczonym zaufaniem, a nieufnoscia jest imo dosc
cienka. Podobnie sprawa ma sie z granica miedzy zaufaniem, a naiwnoscia.
Niektorzy ludzie swobodnie poruszaja sie w obszarze 'pomiedzy', nie
zblizajac sie nawet do granicy latwowiernosci. Innym trudniej. Bywa, ze
lawiruja na granicy lub nawet ja przekraczaja, wchodzac tym samym na teren
niebezpiecznej naiwnosci. Oczywistym jest, ze bezpieczniej jest do tej
granicy sie nie zblizac, a juz na pewno ryzykowne jest jej przekraczanie.
Nie ma jednak gwarancji (jak na nic w zyciu zreszta :), ze pozostajac ufnym
nie bedac jednoczesnie naiwnym, czlowiek nie zostanie skrzywdzony. Czy ta
niepewnosc i brak gwarancji wystarczy kazdemu, by zachowac niezmierna wrecz
ostroznosc i staz się nieufnym? Mysle, ze nie. Mysle, ze nie kazdemu.
Wydaje mi sie, ze mimo wszystko czlowiek dazy do budowania relacji opartych
na zaufaniu, jakiekolwiek by one nie byly, i ze to wbrew pozorom dosc
czesto zwycieza.
Konsekwencje tego sa rozne. Niestety. Mozna sie powaznie zawiesc, ale jakas
szansa na sensowna, czy jak to nazywasz 'nie mizerna' znajomosc w necie
(czy tez raczej jej poczatek) owszem, istnieje. Ostroznosc jednak wskazana.
Oczywiscie real rowniez niczego nie gwarantuje, ale to wlasnie tam, w
realnym, namacalnym zyciu 'z bebechami', zyciu pelnym bolu i radosci, mamy
szanse na glebsze poznanie drugiego czlowieka. I w przyszlosci to wlasnie
_prawdziwe_ zycie weryfikuje kazda znajomosc i przyjazn.
'...Samemu sobie wierny badz, a za tym
Pojdzie, jak noc za dniem, ze wobec drugich
Ufnosci rowniez nigdy nie zawiedziesz....'
:)
PS Sorry, ze dopiero dzisiaj odpowiadam, ale pochlonieta bylam odbywaniem
podrozy sentymentalnej po Podlasiu... Ach :)
Pozdrawiam,
M.
|