« poprzedni wątek | następny wątek » |
1. Data: 2009-09-07 23:03:30
Temat: Re: redart - pytania o podstawyUżytkownik "rajcelem" <rajcelem[at]naszojciec[dot]pl> napisał w wiadomości
news:4a9b971d$1@news.home.net.pl...
> Księga Urantii tak mówi.
> Czy możesz ocenić jakość faktów o buddyzmie zawartych w niej?
> http://naszojciec.pl/Ksiega-Urantii/przekaz/94#7
:)))
Ktoś, kto to wyprodukował, znacznie wnikliwiej analizował życiorys Buddy,
niż ja ;) Ale zinterpretował go po swojemu. Taki przykład, zacytuję:
"Nie chodziło o to, ażeby unikać miłości do bliźnich, jak o to, że
prawdziwie wierzący powinien także patrzeć dalej, poza związki tego,
materialnego świata, ku rzeczywistościom wiecznej przyszłości."
Więc ja powiem tak: 'pradziwie wierzący' brzmi trochę obco.
Buddyzm to 'religia' doświadczenia bardziej, niż wiary.
A mówienie o jakichś "rzeczywistościach wiecznej przyszłości"
to też dziwoląg. Buddyzm mówi, że:
- przeszłość jest iluzją
- przyszłość jest iluzją
- teraźniejszość jest iluzją
I każda, _KAŻDA_ praktyka buddyjska (sesja modlitwy/medytacji) zawiera
elementy wstępnego oczyszczania, np. sesję 9-ciu oddechów - gdzie
po kolei oczyszcza się przeszłość, przyszłość i teraźniejszość. Celem
jest, jak to mówią buddyści, odkrycie i spoczęcie w naturze umysłu.
Nie w jakichś 'lepszych rzeczywistościach'. Co prawda mówi się też
czasem, że niektóre sfery egzystencji są tak bardzo obciążone twardą,
karmiczną wizją, że rzeczywiście, bez wypalenia tej karmy i np.
odrodzenia w lepszym ciele nie ma za bardzo szans na trwałe spoczęcie.
Jest bardzo trudno przełamać nawykowe postrzeganie, rzemożne lgnięcie/
awersję, przywiązania, uwikłanie w iluzjach. Ty niemniej owa
'natura umysłu' nawet dla najbardziej pokręconego rodzaju świadomości
nie jest czymś 'na zewnątrz', nie jest 'inną rzeczywistością'.
> Trochę lepiej, ale wiem, że może za chwilę powiesz, że to nie jest
> istotne.
> Ale dzięki, rozumiem, że wolisz powiedzieć, że Bóg istnieje niż odwrotnie.
Wiesz co, jednak wolę inaczej: Bój nie istnieje. Teraz Ci gorzej ?
;)))
> Mój umysł tak to formułuje.
> W głębi "odczuwam" boską obecność. I to odczuwanie, gdy jest zamieniane w
> słowa przez umysł,
> zmienia się w ideę Boga, w źródło mojej duchowości.
> Umysł też dokłada: źródłem mojej duchowości musi być ten sam Bóg, co
> stworzył niebo i ziemię. Jeden Bóg.
>>> W którym miejscu nie rozumiem buddyzmu, jak buddyzm "omija" tą
>>> krótkotrwałość naszej osobowości?
Buddyzm nie próbuje zanegować zjawiska śmierci - a w istocie Twoje
wątpliwości dotykają tematu lęku przed śmiercią.
Buddyzm podkreśla nietrwałość rzeczy i niespecjalnie próbuje to
'czymś' zastąpić. Mówi: 'każde spotkanie jest rozstaniem'.
'Narodziny są cierpieniem. Choroba jest cierpieniem. Starość
jest cierpieniem. Śmierć jest cierpieniem'
Natomiast coś bym tu jednak dodał. Jak to zdaje się powiedział
Dalajlama, 'tylko świadomość jest czysta'. Możesz więc roboczo
przyjąć, że osobowość to to samo, co świadomość - i to co Ci
pozostaje do zrobienia, to nie 'zabić osobowość', 'rozpłynąć
się w niebycie', tylko sprawić, by świadomość była właśnie taka:
czysta. Odkryć, że jest czysta. Odkryć, na czym ta czystość polega
i samo w sobie jest to doświadczenie uwalniajace, rozwiewające
potrzebę 'chwytania się' czegoś - czy to Boga, czy to własnej 'osobowoci'.
Świadomość niezwiązana wewnętrznymi czy zewnętrznymi rozgrywkami,
impasami, nieuwikłana w pogoń myśli, nie lgnąca do nich, nie oceniająca
i nie dzieląca. Nie czująca presji, by coś odrzucać, a coś faworyzować.
To wystarcza, by poczuć, co znaczy 'uwalniać się od cierpienia'.
Używa się np. metafor 'widzenie w stanie nagiej uwagi'.
A więc jest 'widzenie', ale jest też nagość, brak 'ja', które by
próbowało to widzenie 'zawłaszczyć', zmanipulować, 'poprawić'.
To nie jestopis Boga tylko doświadczenie - dość elementarne
i bardzo swojskie, w gruncie rzeczy.
>> Jeśli można radzić: nie zaprzątaj sobie tym głowy ;) To koncepcje, wg
>> mnie
>> błędne,
>
> TO co napisałem o buddyźmie jest błędne, czy uważasz, że koncepcje
> buddyzmu mówiące o tej "krótkotrwałości" są błędne?
Błędne jest twierdzenie, że buddyzm jest zamachem na osobowość. To jest
ujęcie negatywne. Rozbijamy się o słowa i w dodatku wpadamy w pułapkę
strachu przed zwykłą śmiercią - jak już pisałem. Buddyści wolą np.
używać metafor typu: rozpuścić się w światłach tęczy ;) albo
'urzeczywistnić tęczowe ciało'. Brzmi bardziej zachęcająco, nie ?
Ale to słowa.
> A tak zupełnie z innej beczki:
> Co wspólnego religia ma z preferencjami seksualnymi ludzi?
> Czy to temat którym religia powinna się zajmować?
Zostawię to bez odpowiedzi ;)
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
Zobacz także
2. Data: 2009-09-09 11:10:30
Temat: Re: redart - pytania o podstawy
Użytkownik "rajcelem" <rajcelem[at]naszojciec[dot]pl> napisał w wiadomości
news:4aa690ed$1@news.home.net.pl...
>> Buddyzm to 'religia' doświadczenia bardziej, niż wiary.
>> A mówienie o jakichś "rzeczywistościach wiecznej przyszłości"
>> to też dziwoląg. Celem
>> jest, jak to mówią buddyści, odkrycie i spoczęcie w naturze umysłu.
>> Nie w jakichś 'lepszych rzeczywistościach'.
> Dla chrześcijan to nie dziwoląg. To dalsze życie jest naszym celem,
> dla tego życia warto dziś się starać. Buddyzm "ulepsza" nasze życia tu,
> jednocześnie brakuje w nim tego przyszłościowego celu.
To zależy od szkoły. Są szkoły, które za cel stawiają np. odrodzenie
w Czystej Krainie. Patrz: Szkoła Czystej Krainy, Amidyzm. Znajdzie
się więcej podobnych szkół, czy motywów/nauk w innych szkołach.
Różne sposoby przedstawiania celu w zalezności od
zdolności/predyspozycji ucznia.
> Teraz sądzę, że nie wiesz czy Bóg istnieje.
Poczytaj o teologii apofatycznej. Szczególnie zwróć uwagę na termin
"radykalna teologia apofatyczna". Jeszcze do tego wrócę.
> Najbliższa Boga koncepcja to bezosobowy absolut, do którego "wpadamy", w
> którym się rozpływamy, gdy osiągniemy oświecenie.
> Nic ciekawego w porównaniu z osobowym, doskonałym Ojcem.
... zospokojenie ciekawości, powiadasz, jako wyznacznik Prawdy Ostatecznej
... ;)
Można i tak - ja Ci absolutnie nie bronię ;) podążaj więc za tym, co ciekawe
;)
>> Buddyzm nie próbuje zanegować zjawiska śmierci - a w istocie Twoje
>> wątpliwości dotykają tematu lęku przed śmiercią.
>
> Śmierć dla mnie to przejście do innej rzeczywistości. Lęk dotyczy tego czy
> moje życie, czy działalność mojej osobowości
> okaże się warta dalszego istnienia.
> Buddyzm mówi odwrotnie - będziesz się starał - wrócisz do absolutu, to
> koniec ciebie,
> będziesz żył "byle jak" - dostaniesz nowe życie.
>
>> Buddyzm podkreśla nietrwałość rzeczy i niespecjalnie próbuje to
>> 'czymś' zastąpić. Mówi: 'każde spotkanie jest rozstaniem'.
>
> Też nasze osobowości nie są trwałe wg buddyzmu.
> Taka filozofia może przyciągać tylko tych, którzy nie poznali Boga. Tych
> co nie mają nadziei na nic więcej,
Znów patrz: teologia apofatyczna. Co to znaczy "poznać Boga" ?
> Ale po co świadomość ma być czysta?
> Żeby uwolnić się od cierpienia?
> Ja nie cierpię dziś. Te cierpienia mogły być większe setki lat temu,
> ale dziś materialnie niewiele ludzi cierpi.
Chyba jednak coś Ci się wydaje. Przejedź się do najbardziej
zaludnionych rejonów świata, np. do Indii, wyrwij się
z uścisku przewodnika, który ma specjalnie dobraną trasę
i pozwiedzaj przedmieścia Delhi.
> Cywilizacja wyzwoliła nas od tego czysto fizycznego cierpienia, od prostej
> walki o byt.
Ciebie może wyzwoliła. Masz dobrą karmę ;)
Buddyzm wskazuje jednak, że cierpienie ma wiele form, niektóre
nie są odczuwalne jako 'specjalnie bolesne'. Mówi się
o sześciu sferach egzystencji. Oprócz świata ludzi i zwierząt
są jeszcze światy istot piekielnych, głodnych duchów,
półbogów(asurów) i bogów.
Świat kultury zachodniej można porównywać do świata
półbogów(istot agresywnych, walczących) i świata
bogów(istot rozproszonych w zbytku). Jeśli Cię to interesuje,
to poszukaj wiecej, na czym wg. buddyzmu polega cierpienie
w tych sferach egzystencji.
> Zostały jeszcze niedogodności w naszych głowach.
> I tu buddyzm te cierpienia pomaga zlikwidować.
> Ale lepiej robi to religia z osobowym Bogiem, do którego można dążyć.
> Także po śmierci naszych ciał. Gdyby buddyzm zrobił ten krok w stronę
> Ojca, w stronę osobowego Boga,
> jego filozofia na życie "tu" byłaby całkiem rozsądna.
Czy Ty chcesz poznać buddyzm, czy może chcesz mnie przekonać do tego,
że masz coś lepszego ? :)))
> Jeśli te metafory oznaczają "rozpłynąć się, zaniknąć w absolucie"
> to nie są zachęcające.
Sam narzuciłeś konwecję 'zachecania przez definicję oświecenia' ;)
Budda raczej milczał na temat czym jest oświecenie i skupiał
ludzi na pracy z cieprieniem. Do tego, by osiągac tu stopniowe,
małe sukcesy, nie trzeba 'wiedzieć' czym jest oświecenie.
Wystarczy, że wiesz, czym jest cierpienie - a to jest Ci dostępne
jako doświadczenie od razu.
Wrócę jeszcze do teologii apofatycznej i kwesti osobowości
Boga.
http://www.graniczne.amu.edu.pl/mowa.html
Na przykładzie osiągnięć teologii apofatycznej bardzo wyraźnie można
zauważyć, że chrześcijaństwo także potrafi głeboko docenić
wartość mówienia o Bogu w kategoriach 'nie-istnienia' lub
wskazania, że rozważania Boga w kategoriach bytu-nie bytu
prowadzi na manowce. Bardzo podobnie jak w buddyzmie,
t.a. w kwestii 'poznania Boga' przenosi uwagę z kwesti
'bytu', dualnego postrzegania siebie i Boga jako oddzielnych,
różnych 'istot' - na sam 'akt poznawania', proces. I dalej idąc, zacytuję:
>>Droga apofazy zaczyna się od stwierdzenia, że w świecie, który poznajemy i
>>pojmujemy pozytywnie, nie znajduje się miejsce, na którym moglibyśmy
>>oglądać Boga takim, jakim On jest. Mówiąc o "miejscu" mamy na myśli - jak
>>to było w zwyczaju już w filozofii starożytnej - także zdarzenia,
>>działania i wypowiedzi "o Bogu". Teologia apofatyczna okazuje się więc
>>najpierw teologią bez miejsca (a więc utopijną), a świat jawi się jej
>>bez-Boga. Nawet Boże imiona teologii objawionej powinniśmy zgodnie z
>>duchem radykalnego apofatyzmu porzucić, skoro dopiero, kiedy przestajemy
>>się z nimi wiązać, może się wypełnić to, co one nam obiecują:
>>doświadczenie Bożej obecności.<<
Zwrócę uwagę na: "przestajemy się z nimi wiązać".
Wspomnę, że ogromna ilość nauk buddyjskich (powiedziałbym wręcz:
najważniejsza) dotyczy
właśnie tego: co to znaczy 'nie wiązać się'. Jak opanować naturalną
tendencję umysłu do 'lgnięcia',
do wybiórczego wiązania się postrzeganymi aspektami Rzeczywistości. Jak nie
utknąć
w doświadczeniach. Tak jak w r.t.a. w buddyzmie mówi się, że próba
uchwycenia
Rzeczywistości kończy się uchwyceniem iluzji i zastopowaniem rozwoju czy też
aktu
bezpośredniego doświadczania jej.
Dalej:
>>Kiedy przestajemy się wiązać z imionami i pojęciami, kiedy traktujemy je
>>raczej jak schody czy też szczeble, po których należy możliwie szybko
>>przebiegać, doświadczamy tego, co są nam one w stanie naprawdę ukazać.
>>Pokazuje się mianowicie, że porzucając pozytywne, pojmowalne i - z całym
>>szacunkiem - także poddające się manipulacji imiona Boga, nie wpadamy w
>>otchłań bez imienia i bez twarzy, ani w rozpacz świata bez Boga; ale
>>odnajdujemy nadzieję, którą prowizorycznie nazwać można "nadzieją na
>>bezpośrednią bliskość Boga".<<
W buddyzmie podobnie. Dlatego Twoje osobiste doświadczenie Boga Osobowego ma
dwa wymiary:
- niezbędnego szczebla w Twoim osobistym rozwoju - którego nie powinieneś
porzucać 'bez powodu'
- iluzorycznego szczebla, który może być przeszkodą w rozwoju, jeśli
zostanie zbyt usztywniony i za bardzo
do niego przylgniesz 'na trwałe'
Buddysta by powiedział, że 'osobowość' to coś, co ma wartość tylko w świecie
ludzi.
W świecie zwierząt większą wartość ma 'zwierzęcość' ;))) - i takie
doświadczenie Boga
jest zwierzętom dostępne ;))) Kontrowersja wynika tu raczej z tego, że
nawykowo
uznajemy sięza istoty wyższe od zwierząt, bliższe Bogu niż zwierzęta. Ale
buddysta
bedzie tu mówił co najwyżej o 'większej szansie', a nie 'mniejszej
odległości'.
Koło Dharmy - nie drabinka.
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
3. Data: 2009-09-10 11:32:27
Temat: Re: ZUżytkownik "rajcelem" <rajcelem[at]naszojciec[dot]pl> napisał w wiadomości
news:4aa690ed$1@news.home.net.pl...
> Dla chrześcijan to nie dziwoląg. To dalsze życie jest naszym celem,
> dla tego życia warto dziś się starać. Buddyzm "ulepsza" nasze życia tu,
> jednocześnie brakuje w nim tego przyszłościowego celu.
Co do celu. Jest taka opowiastka:
Pewien stary Mistrz Zen był już umierający. Czując, że czas Nauczyciela
dobiega końca, jego uczniowie postanowili zadać mu ostatnie pytanie
i posłuchać ostatnich nauk. Trochę deliberowali nad tym, o co by spytać,
stwierdzili więc, że spytają Mistrza o Śmierć i o to, co dalej.
Poszli więc do Mędrca i spytali:
"Nasz Nauczycielu, wiemy, że Twoja godzina nadchodzi. Czy mógłbyś
nam wtedy opowiedzieć, dokąd się teraz wybierasz ?"
Mistrz spojrzał na nich i odrzekł:
"A cóż to za pytanie !? Dokąd miałbym się niby wybierać ? Zostaję tutaj !"
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
4. Data: 2009-09-24 07:55:38
Temat: Re: redart - pytania o podstawy
Użytkownik "rajcelem" <rajcelem[at]naszojciec[dot]pl> napisał w wiadomości
news:4aa92c73$1@news.home.net.pl...
> Teologia apofatyczna mówi:
> Bóg istnieje, ale nie możemy go poznać, bo istniejemy w Bogu.
> Wszystko jest Bogiem, mniejsze nie może poznać, objąć, zrozumieć
> większego.
>
> Nie rozumiem, co Buddyzm mówi, mogę to próbować sformułować na trzy
> sposoby:
> - Bóg nie istnieje, poznanie Boga to tylko poznanie siebie,
> uświadomienie sobie, że to co nam wydaje się Bogiem jest tylko iluzją.
> - Bóg istnieje ale to co myślimy, że jest Bogiem, tak naprawdę to tylko
> iluzja stworzona przez nasze umysły
> podobnie jak stwierdza apofaza
>
> - Bóg istnieje i nie istnieje, bo nie potrafimy określić czym jest Bóg,
> nie wiemy tego.
>
> Wg mnie te trzy opinie są wykluczające się.
> Która wersja jest wg ciebie najbliższa do buddyzmu, co jest najbliższe
> tego co sądzisz ty?
> Cały czas nie rozumiem, dlaczego buddyzm, czy może ty,
> sugeruje, że nie da się powiedzieć czy Bóg istnieje lub nie.
He, he ...
Niektórzy wyróżniają tzw. agnostycyzm metafizyczny(soteriologiczny)
buddyjski,
zwany 'milczeniem Buddy'. Przedstawia się to koncepcyjnie takim poglądem:
Nieprawda, że jest
Nieprawda, że nie ma
Nieprawda że i jest i nie ma
Nieprawa, że ani jest, ani nie ma
Czy już wszystko jasne ? ;)
Każdy pogląd, który wzmacnia dychotomię, dualizm - nie jest poglądem
właściwym,
'ostatecznym'. Myślenie o oswieceniu jako 'rozpłynięciu w pustce',
'zniszczeniu
osobowości' też jest poglądem dualistycznym, błędnym z punktu widzenia
buddyzmu. Więc jeszcze raz: punkt wyjścia, w którym najpierw staramy
się jasno zdefiniować oświecenie/Boga/Prawdę, w szczególności jako
coś 'odrębnego od tego, czego doświadczamy obecnie' jest jakoś 'naznaczony
błędem' - ale czasem przydatny. Problem cierpienia nie wynika z tego,
że w opozycji stoją jakieś dwie istoty, czy dwa stany - człowiek i Bóg,
z których jedna jest podrzędna w stosunku do drugiej, ale z tego, że umysł
błądzi i tworzy taką koncepcję, przylega do niej, buduje sobie sam obraz
niekompletności rzeczywistości. Szuka czegoś będącego 'poza' i przylega
do tego, co znajdzie. Przylgnięcie do czegokolwiek oznacza poczucie
niepełności, niekompletności - i jest ziarnem cierpienia.
Buddyzm poleca wiele narzędzie do wybrniecia z tej sytuacji. jednym
z narzędzi jest np. skupienie uwagi na sercu (serce jest 'siedzibą umysłu',
jak to mówią) - ale metod są setki różnych. Generalnie kierunek jest taki,
by wybrnąć z okowów 'świadomosci konceptualnej' i doświadczyć
istnienia 'świadomosci niekonceptualnej'. Pisałem o tym gdzieś indziej, ale
powtórzę: techniki medytacyjne, nawet proste, starają się pokazać, o co
chodzi.
Wskazać, że pustka, świadomośc niekonceptualna - nie są 'brakiem
świadomości'. Są raczej 'świadomoscią nagiej uwagi' - to świadomość, która
nie opiera się na żadnym postrzeganym przedmiocie, koncepcji, czy poczuciu
własnego 'ja'. Nie podpiera sięteż na naszych lękach, że 'ja zniknie'. Taki
stan świadomosci istnieje, jest cały czas niejako 'tuż pod bokiem, bardzo
blisko'
i buddyzm zasadniczo nie zajmuje się niczym innym, jak podawaniem metod,
narzędzi, dzięki którym każdy jest w stanie stworzyć sobie warunki
odpowiednie
do tego doświadczenia, potem je ustabilizować, a potem przenieść w życie
i jeszcze kilka innych spraw, o których nie ma się co rozwodzić.
Mówi się, że jedna sekunda przebywania w Naturalnym Stanie, jedna
sekonda rzeczywistej kontemplacji - jest lepsza niż całe życie spędzone
na poszukiwaniu czegoś 'na zewnatrz', na rozmyślaniach o ideach i
koncepcjach,
co jest, a czego nie ma, co moze być, a czego być nie może itp itd.
> To rozumiem. Najlepsze nasze koncepcje świata, Boga czy czegokolwiek,
> jutro mogą okazać się tylko grubym przybliżeniem, nie należy się do nich
> przywiązywać
> i uważać je za prawdy ostateczne, tak można to przedstawić?
Tak, w przybliżeniu ;)
> To dalej nie mówi nic o kwestii: Bóg istnieje czy nie.
I nie powie.
> Buddyzm jako droga życia dziś - jak najbardziej,
> brak szerszego celu - to słabość buddyzmu.
Ja tego tak nie odczuwam ;) - i cóż tu wiecej rzec ...
Szerszym celem jest 'poszerzenie świadomości'. Poprzez obieranie
siebie z kolejnych pokładów ograniczeń, zawężeń, w jakich
sami siebie zamykamy. Niektórzy potrzebują do tego silnego haka,
który wyprowadzi umysł 'w inne miejsce'. Innych jednak ten
hak trzyma przybitych w miejcu.
> Możesz mi coś napisać o tym, co buddyzm sugeruje nam na dziś?
> Coś takiego jak: postępuj z bliźnim jak chciałbyś aby postępowano z tobą
> działaj tak jak uważasz, że działałby Bóg
Zależy od szkoły. Od tego, czy jesteś osobą świecką, czy mnichem.
Zamiast odpowiadać na to wprost, dam opowiastkę, którą już kilka
razy cytowałem:
"Asanga, jeden z najsłynniejszych buddyjskich świętych Indii, żył w IV
wieku. Udał się w góry, gdzie praktykował w odosobnieniu medytacje związane
z Buddą Majtreją. Głęboko wierzył, że Majtreja ukaże mu się i udzieli nauk.
Przez sześć lat medytował i znosił wszelkie trudności, ale nie miał nawet
jednego pomyślnego snu. Wreszcie stracił wszelką nadzieję na spotkanie
Buddy Majtrei, porzucił więc odosobnienie i opuścił pustelnię. Nie uszedł
daleko. Przy ścieżce siedział mężczyzna, pocierający skrawkiem jedwabiu
wielką, żelazną sztabę. Asanga podszedł i zapytał go, co robi.
- Nie mam igły -usłyszał w odpowiedzi - zrobię ją sobie z tej sztaby.
Asanga wpatrywał się w niego z osłupieniem. "Nawet gdyby po kilkudziesięciu
latach wytężonej pracy udało mu się w koncu zrobić igłę - pomyślał -
przecież to i tak czyste szaleństwo". Powiedział sobie: "Popatrz, ludzie
poświęcają tyle czasu i energii absurdalnym sprawom, a tobie brak serca do
czegoś tak wartościowego, jak praktyka duchowa". Obrócił się na pięcie
i wrócił do pustelni.
Minęły trzy kolejne lata bez żadnego znaku od Buddy Majtrei. "Teraz mam
pewność - pomyślał Asanga - nigdy mi się nie uda". Opuścił więc znów
odosobnienie i wkrótce dotarł do zakrętu, przy którym wyrastał ogromny
głaz, tak wielki, że zdawał się sięgać nieba. U jego stóp stał mężczyzna,
który w pocie czoła tarł skałę mokrym piórem.
- Co robisz? - zapytał Asanga.
- Ta skała jest tak wielka, że zasłania mi słońce, postanowiłem więc się
jej pozbyć.
Asanga, zdumiony energią tego człowieka i zawstydzony swym brakiem
poświęcenia, znów wrócił do pustelni.
Minęły trzy lata bez jednego pomyślnego snu. Asanga uznał, że nie ma żadnej
nadziei, i postanowił przerwać odosobnienie - tym razem na dobre.
O zmierzchu znalazł leżącego przy ścieżce psa, który miał tylko przednie
łapy. Tylną, gnijącą część ciała pokrywało kłębowisko robaków. Mimo to pies
usiłował warczeć i gryźć przechodniów, wlokąc za sobą pogruchotany tułów.
Asangą owładnęło głębokie, przejmujące współczucie. Wyciął kawałek własnego
ciała i dał go wygłodniałemu psu. Potem pochylił się, żeby usunąć pożerające
go żywcem robaki. Nagle uświadomił sobie, że mógłby zrobić im coś złego
gdyby próbował zdjąć je palcami. Doszedł do wniosku, że najdelikatniej
zbierze je językiem. Uklęknął i spojrzawszy na okropną gnijącą ranę i
wijące się białe larwy, zamknął oczy. Otworzył usta, pochylił się ...
i poczuł, że dotknął językiem ziemi. Otworzył oczy i podniósł głowę.
Pies zniknął. Jego miejsce zajął Budda Majtreja, otoczony kręgiem
oślepiającego światła.
- Nareszcie! - powiedział Asanga - Dlaczego nie ukazałeś mi się do tej pory?
- To nieprawda - odpowiedział łagodnie Majtreja - Byłem z tobą przez cały
czas, ale nie mogłeś mnie dostrzec z powodu negatywnej karmy i splamień.
Dwanaście lat praktyki oczyściło je nieco, zdołałeś więc zobaczyć psa. A
wówczas szczere, głębokie współczucie rozproszyło wszelkie zaciemnienia,
widzisz mnie więc na własne oczy. Jeżeli nie wierzysz, weź mnie na plecy.
Przekonasz się, czy zobaczy mnie ktoś jeszcze.
Majtreja stanął na prawym ramieniu Asangi, który udał się na plac targowy.
- Co niosę na prawym ramieniu? - pytał przechodniów. - Nic - odpowiadali
najczęściej i pospiesznie odchodzili. Tylko stara kobieta, która zdołała
oczyścić nieco swą karmę, odpowiedziała:
- Gnijące zwłoki psa, ot co.
Asanga zrozumiał wreszcie bezgraniczną moc współczucia, które oczyściło i
przeobraziło jego karmę, otwierając go na wizję i nauki Majtrei. Później
Budda Majtreja przeniósł Asangę do niebiańskiej krainy, gdzie udzielił mu
najwyższych nauk, jednych z najważniejszych w całym buddyzmie."
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
« poprzedni wątek | następny wątek » |