Data: 2009-06-30 22:12:46
Temat: Re: zapłacę ci jak nie zajdziesz w ciążę
Od: michał <6...@g...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "tren R" napisał w wiadomości:
>> ...>>> ja bym powiedział, że słowa to forma, w która opakowane jest
>> to samo
>>>>> od lat. wystarczy słuchać tego co między słowami i nie ma kłopotu
>>>>> z opakowaniem.
>>>> Gdyby tak było, nie mielibyśmy żadnych granic, żeby bezpośrednio w
>>>> pełni porozumiewać się z nacjami świata.
>>>> Niestety prawda jest taka: Dopóki nie poznasz języka rozmówcy, nie
>>>> poznasz samego rozmówcy.
>>> zdaje się, że ty mówisz o formalnym dogadywaniu się takiego np
>>> ruska z chińczykiem czy szweda z francuzem. faktycznie, żeby się
>>> dogadać, trzeba co nieco liznąć.
>>> ale w gruncie rzeczy, nie musisz znać języka takiego szweda, żeby
>>> wiedzieć, że zapewne chce być kochany czy akurat ma ochotę pobzykać.
>>> to jest to o czym ja mówię - potrzeby ludzkie są takie same. a już
>>> na pewno w jednym obszarze kulturowym.
>>> więc nie muszę znać slangu jakiejkolwiek subkultury, żeby wiedzieć,
>>> co tam jednemu z drugim w duszy gra.
>> Zgadzam się co do potrzeb. Różnice kulturowe są jednak w obyczaju.
>> Obyczaj wyznacza granice między wolno - nie wolno; wypada nie
>> wypada, do przyjęcia - nie do przyjęcia. Kultura języka należy do
>> zwyczaju, a nie do potrzeb.
>> Ta kultura języka musi mieć swoje miejsce.
>> Ojciec do syna powie: "Na razie ucz się, później będzie czas na
>> amory!" A kumpel w tej samej kwestii poinstruuje: "Dzieciaku, tyle
>> okazji i
>> jeszcze nie moczyłeś flaka?".
>> No chyba jest różnica zasadnicza?
> ale przecież przede wszystkim jest różnica w znaczeniu tych dwóch
> komunikatów. mylisz dwie kwestie.
> rozmawiamy tu o tym, że słowo to jest forma, a potrzeby ludzkie to
> treść.
Moim zdaniem to byłoby zbyt proste. Wystarczyłby wtedy mały kieszonkowy
słowniczek szkolny czy podwórkowy. Ale obyczaj charakterystyczny dla
subkultury jest czymś więcej niż tylko znaczenie słów. Ważne jest, co
jest do przyjęcia, a co nie.
Ojciec (zakładam, że przeciętnie zdrowy na umyśle) nigdy do syna tak nie
powie, jak kolega. A jedna i druga odpowiedź może paść na takie samo w
gruncie rzeczy pytanie zawierające ważną potrzebę. Tak to rozumiem i o
tym mówię, kiedy zalecam wnikanie w świat "przyszłości narodu".
> gdyby ojciec powiedział: synu, nauka to potęgi klucz, ale odbądź kilka
> stosunków seksualnych, zanim twoim koleżankom dziurki nie zardzewieją,
> to byłby to komunikat zbieżny z komunikatem funfla. i mimo że
> powiedziany inną grypserą, trafiłby tam, gdzie powinien, czyli do
> serca i umysłu.
Do syna w podstawówce tak nie powie, a funfel tak.
> comprende wodzu?
Słuchaj i wykonuj tylko! A strzały Cię ominą i będziesz żył!
>>> a jeśli chodzi o następne pokolenia - to jak się wsłuchasz, to sobie
>>> przypomnisz swoje problemy i problemiki. o ile coś tam jarzysz pod
>>> kopułą :)
>> Toż mówię, że trzeba się wsłuchiwać i pamiętać siebie z tamtych lat.
> to dobrze wodzu mówisz. ale jednak - brać squaw po tygodniu
> znajomości, to może tylko szaleniec.>
Squaw tylko szalonemu mogła ulec.
>>>>>> Ostatnie zdanie miało wyrażać, że obniżanie granicy "obcowania z
>>>>>> tematem" (czyli jak rozumiem - brania udziału młodzieży w
>>>>>> działaniach z nieplanowanymi konsekwencjami) wynika z takiego a
>>>>>> nie innego klimatu. A Ty, zdaje się, języka jako nośnika całej
>>>>>> subkultury nie doceniasz. :)
>>>>> no a tenże klimat tworzą też media - czyli debilne gazetki.
>>>>> al ty zdaje się że nie doceniasz wpływu zewnętrznych wzorców :)
>>>> Doceniam, ale doceniam bardziej niż przedstawiciele młodzieży. Ty
>>>> jedzież jeszcze bardziej na tym wózku wzorców zewnętrznych, bo
>>>> zemocjonawany odpowiedzialnością za wychowanie swoich dzieci. Na
>>>> Twoim miejscu zadbałbym bardziej na poznawanie subkultury
>>>> (zazwyczaj dzieci do jakiejś należą lub będą należały). Zyskałbyś
>>>> wtedy większy wgląd na obrót spraw w relacjach z dzieckiem. Ale
>>>> jeśli tego nie zrobisz - nic się nie stanie z tego tytułu, tylko
>>>> mniej będziesz wiedział.
>>> tu zdecydowanie pełna zgoda. zawsze uważałem, że zdecydowana cześć
>>> odpowiedzialności za wychowanie leży po stronie rodziców. żadne
>>> szkoły czy inne tam media nie mogą przejąc tej roli, bo nie mają aż
>>> tak efektywnych narzędzi wpływu.
>> Ale za to maja większe rozeznanie. Zajmują się zawodowo (pominąwszy
>> wszelkie niedociągnięcia w tej kwestii) tylko wychowaniem, można
>> powiedzieć. Rodzice mają więcej obowiązków w domu, niż tylko
>> wychowywanie i brak im zawodowego przygotowania. Praktycznie
>> eksperymentują. Za to maja szansę, jak nikt inny budować
>> najlwspanialsze relacje ze swoimi dziećmi.
>> Tren, i szkoła i rodzice są niezbędni!
> pierdolisz jak potłuczony wg mojego rozeznania :)
> uczitiele rozeznanie mają o wiele mniejsze w porównaniu ze średnio
> rozgarniętymi rodzicami. zajmują się zawodowo nauczaniem a nie
> wychowaniem, jak usiłujesz to dziwacznie przedstawić.
> owszem, dzieciaki się tam też wychowują. znaczy w szkole.
> ale niejako przy okazji, a nie celowo.
> ot po prostu chłoną to co się dzieje i tyle. dokładnie tak samo jak
> debilne gazetki.
> wyjątkiem są nauczyciele wychowawcy - ja miałem praktycznie jednego w
> swojej karierze naukowej. wyjątkiem są wartościowe gazetki dla
> nastolatków. ale nie oszukujmy się, wszystko co wartościowe jest
> elitarne. i tak będzie zawsze.
Takie same niedociągnięcia są wśród rzeszy średnio rozgarniętych
rodziców. W rozważaniech o funkcji szkoły i funkcji rodziców w
wychowaniu biorę pod uwagę jakąś średnią, wypadkową. A ty zaraz o
wypaczeniach.
Spróbuj sobie wyobrazić nastolatka w naszej szerokości geograficznej,
który nie liznął szkoły, tylko czytał książki i już masz odpowiedź...
> a co do niezbędności szkoły, jestem tu rozdarty :)
> w jej wymiarze obecnym, skłaniam się do śmiałej hipotezy, że
> koedukacja to złoooo :)
Ja chodziłem do męskiej podstawówki. To była dopiero drama! :)
--
pozdrawiam
michał
|