| « poprzedni wątek | następny wątek » |
1. Data: 2004-11-04 08:26:44
Temat: Wiara a krzykacze
WIARA A KRZYKACZE
"Mamy wszyscy dosyc religii, aby sie w jej imieniu
nienawidziec, ale nie mamy jej dosyc, aby kochac jedni
drugich."
- Jonathan Swift
Niby dwie identyczne deklaracje: wyznawac taka to, a taka
wiare oraz zyc w wierze. Na czym polega roznica? Bo roznica
istnieje, stanowiac jednoczesnie najistotniejszy aspekt
dotyczacy czyjejs wiary.
Co innego deklarowac swa wiare, a zupelnie co innego zyc
zgodnie z przyjetymi, wynikajacymi z tej wiary, zasadami,
moralnymi dyrektywami, wprowadzac je w zycie, chocby z pozoru w
nieistotnych drobiazgach. Udowadniac na co dzien w swoich
czynach i kontaktach z innymi ludzmi, ze wierzy sie w Milosc,
Dobroc i Sprawiedliwosc. Ze sie do niej dazy! A to duzo wiecej
niz slowna polemika w "obronie wiary", czy nawet regularne, ale
jedynie bardziej z poczucia obowiazku niz serdecznego
przekonania i silnej, autentycznej potrzeby zblizenia sie do
Boga, w cotygodniowej niedzielnej mszy.
Przypomina mi sie tutaj niebywale dla mnie zdarzenie. Bylo
to kilka ladnych lat do tylu, gdy podjelam decyzje zrobienia
prawa jazdy we Francji. A ja, jak juz cos postanowie, cholernie
zawzieta jestem. Napalam sie tak na to, czego sie podjelam, ze
nic mnie powstrzyma. Tak bylo i teraz.
Moja szkola nauki jazdy, do ktorej chodzilam miedzy innymi
na sluzace do nauki przepisow drogowych wyswietlane przezrocza,
miescila sie w sasiedniej miejscowosci, oddalonej moze gdzies z
dziesiec kilometrow ode mnie. Byla akurat sroda, godzina
popoludniowa, szkoly zamkniete, regularnie kursujace autobusy w
godzinach pracy i przewozu dzieciarni do szkol o tej porze w
zajezdni. Pytam Michalka, ktory przez cztery lata dojezdzal tam
do liceum - Misiu, na piechote dojde? Ty wiesz, ile do wieczora
moglabym kontrolnych zestawow zaliczyc, a tak inni sie tam
ucza, a ja siedze w domu. I mnie ponosi! - Nie, Mama, nie
dojdziesz, daj sobie spokoj, to wariactwo. - odpowiada mi serio
zaniepokojony moim wariackim pomyslem zbyt wrazliwy, a moze i
troche mniej "odwazny", a na pewno bardziej rozsadny od swojej
"zwariowanej" matki synek.
Tak sobie pomyslalam. Co tam, ide. Leje jak z cebra, taka
packa sniegowo-deszczowa, bo to akurat luty. Ubralam sie tez
jak cholera odpowiednio - bialy plaszczyk, biale kozaczki,
parasol wyginany na odwyrtke przez silnie wiejacy wiatr... Ide
prawidlowo lewa strona, by jadace waska wiejska droga samochody
miec naprzeciw siebie. Co i rusz uskakuje w bok w grzaskie
bloto przydroza, zeby nie zostac dodatkowo spryskana od stop do
glow brudna breja przez smigajace auta, bo pobocza dla pieszych
jakos nikt w tym miejscu nie przewidzial. Moje biale kozaczki
do polowy uwalane czarno-brazowa mazia, walcze ze zlosliwym
parasolem, robi mi sie zimno i mniej pewnie. Stuknieta sierota!
Musial to byc dla mijajacych mnie kierowcow dosc intrygujacy
obrazek - jakas wariatka, ubrana na bialo zasuwa pieszo
tamtedy, gdzie nikt normalny nie chodzi. A jeszcze w taka
pogode!? Srodkiem szosy biegnie linia ciagla - zakaz
wyprzedzania, zatrzymywania sie czy tym bardziej zmiany
kierunku. Tyle juz sie wywiedzialam z przepisow drogowych, ale
to nie wystarczy, by dostac to cholerne prawo jazdy. Wiec
draluje dalej.
Zaczynam powoli powatpiewac w sensownosc mego dydaktyczne
umotywowanego porywu. Odeszlam juz jednak za daleko, by wrocic,
a zreszta bylaby to jawna plama wobec wlasnego dziecka -
niepedagogicznie! Nie mam wyboru, musze kontynuowac. A szlag by
trafil te moja glupia, bezmyslna, toporna zawzietosc na wiedze!
Mowil synek - wariactwo! - i mial racje, a ja go jeszcze
opieprzylam za brak osobistej odwagi i entuzjazmu dla matczynej
potrzeby zdobywania motoryzacyjnej wiedzy. Kretynka skonczona!
Nagle i niespodziewanie zatrzymuje sie przede mna jadacy z
przeciwka, czyli w przeciwnym kierunku niz moj, osobowy
samochod. Wychyla sie do mnie pani w srednim wieku, Murzynka i
pyta, gdzie ja tak wedruje. Tlumacze jej, co i jak. Prosi mnie
bym wsiadla, to mnie podwiezie. Oponuje slabiutko, ze to akurat
kierunek dokladnie odwrotny niz jej, ale kobieta nalega, wiec
wsiadam. Kiedy najzupelniej zglupiala, widze, ze dowozi mnie do
skrzyzowania, od ktorego zaczelam moja wedrowke, by zrobic w
tyl zwrot, doslownie oniemiala z wrazenia, pytam ja, dlaczego
to robi.
Tu mi "moja wybawczyni" spokojnie wyjasnia, ze zauwazyla
mnie (trudno bylo mnie nie zauwazyc), gdy jechala po drugiej
stronie jezdni, w tym samym kierunku, w ktorym ja podazalam
pieszo. Od razu wiedziala, ze musi (!) mnie zabrac, ze to
wprost niemozliwe i niebezpieczne, bym kontynuowala ma wedrowke
w ten sposob. Byla jednak bezsilna, bo nie mogla ani na mojej
wysokosci sie zatrzymac, ani zakrecic. Dojechala wiec do
najblizszego ronda, by obrac przeciwlegly kierunek i znalezc
mnie na grzaskim poboczu, po ktorym z taka desperacja brnelam.
Nawet nie zrobilam jednej czwartej drogi. Dowiozla mnie pod
sama szkole, jeszcze sie upewnila, czy aby na pewno znajdzie
sie ktos wieczorem, by po mnie przyjechac.
Sama nie wiem dlaczego, ta jej spontaniczna dobrocia bylam
autentycznie wstrzasnieta. Dziekujac jej z calego serca,
zapytalam, wciaz oniemiala ze zdziwienia, dlaczego to zrobila.
W imie czego zadala sobie specjalny trud, by mnie - osobie dla
niej absolutnie nieznanej - chciec pomoc i realnie pomoc?
Usmiechnela sie tylko do mnie, wyjasniajac w prostych slowach,
ze po prostu nie mogla (!) mnie tak zostawic. I jako argument
podala: z jaka twarza stanelaby na niedzielnej mszy przed swoim
Bogiem, majac ciagle przed oczami obraz mojej samotnej i jakze
trudnej wedrowki, a ona pojechalaby swoja droga, jakby mnie nie
widziala?
Tyle lat juz minelo, a ja wciaz na pamiec tamtego czyjegos
bezinteresownego, lecz jakze mocno umotywowanego dzialania
osoby wierzacej nie tylko mysla i slowem, ale i uczynkiem,
wzruszam sie, jakby to bylo dzisiaj. To byla dla mnie jedna z
wazniejszych lekcji co do potegi i motywacji czyjejs
prawdziwej, najszczerszej i wprowadzonej w zycie wiary. Nie na
darmo ktos madry powiedzial: "Religia jest zyciem sumienia."
Nawet ten uzyty przez te kobiete zaimek dzierzawczy - Moj
Bog - ogromnie mnie wzruszyl i zaimponowal. Raz jeszcze
zrozumialam, ze prawdziwa wiara, to najbardziej osobista i
siegajaca daleko w glab psychiki moja i tylko moja relacja z
"Moim Bogiem". Dla tej prostej kobiety nie bylo wazne, czy jej
dobroczynny odruch bedzie doraznie doceniony przez ksiedza czy
kogokolwiek zreszta, czy dokladnie tak postapiliby inni
wyznawcy jej wiary. Tak, a nie inaczej ona sama rozumiala
przekaz bozy i byla mu z przekonania wierna i konsekwentna. Po
prostu!
Magdalena Nawrocka
www.geocities.com/magdanawrocka
--
Archiwum grupy: http://niusy.onet.pl/pl.sci.psychologia
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
Zobacz także
1. Data: 2004-11-04 09:14:47
Temat: Re: Wiara a krzykacze>Tak, a nie inaczej ona sama rozumiala
> przekaz bozy i byla mu z przekonania wierna i konsekwentna. Po
> prostu!
Zaraz, jak zrobię dobry uczynek, to nie znaczy od razu że to głos Boga mnie
do tego skłonił. Gdybym tak myślał, to ten Bóg chyba nie byłby Bogiem, to
raczej ja bym był boski. Hmm... A może masz rację ;)
--
Marcin Kowalski
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
| « poprzedni wątek | następny wątek » |