| « poprzedni wątek | następny wątek » |
1. Data: 2003-03-29 09:33:51
Temat: Zdrowienie
POROZMAWIAC O DEPRESJI
(zdrowienie)
"Bardzo ciekawilyby mnie tez te fragmenty, ktore dotycza
momentow Twojego odkrycia, ze pokonalas chorobe."
Oto dwa z nich:
"Cala noc przespana. Co za dobrodziejstwo, jaka ulga. Po
dlugotrwalej, chronicznej juz zapewne bezsennosci, przeplatanej
meczaca mozaika okrutnych koszmarow, po raz pierwszy gleboki
i spokojny sen. Wreszcie calkowite oderwanie sie chociaz na
pewien czas od meczacego psychicznego chaosu niosace odprezenie
i pozwalajace na odzyskanie sil.
Czuje sie rzeska, wypoczeta, przepelniona energia i ten
moj stan jest tak niecodzienny, ze az dla mnie dziwny.
Z radosnym entuzjazmem odkrywam go na nowo. Jedna mala,
normalnie przespana noc, a dla mnie jest to wydarzenie
i swieto.
Nareszcie przydali sie na cos tutejsi medycy, o ktorych
juz myslalam, ze dali co do mnie za wygrana, tak sie
niedowierzajaco dziwowali, konstatujac moja wyjatkowa,
aczkolwiek ewidentna odpornosc na ich sprawdzone i niezawodne
farmakologiczne receptury. Najwazniejsze, ze w koncu znalezli,
co potrzebne, a biorac pod uwage, jak w tej chwili wprost
nieprawdopodobnie dobrze sie czuje, musi to byc trafienie
w dziesiatke.
Przez ostatnie chorobliwe lata nalykalam sie
najrozniejszych nasennych srodkow co niemiara. Zaliczylam
nawet, majace przynosic rewelacyjne skutki, seanse hipnozy
i akupunktury. Efekty byly byle jakie. Nawet jesli udawalo mi
sie wreszcie zasnac w sztucznym, niemal narkotycznym odurzeniu
i przespac noc lepiej lub gorzej, co z tego, kiedy rano
wstawalam polprzytomna, niemal pijana i skolowaciala ze
szczetem.
Snulam sie potem w ciagu dnia snieta i wypluta, wlewajac
w siebie morze kawy, decydujac sie niekiedy na krotka, nerwowa
drzemke. Bylam do niczego. Niecierpliwie czekalam juz tylko na
niezawodna i faktycznie dopingujaca doze regularnego
wczesnowieczornego drinka. Oczywiscie, kazdy nastepny lyk coraz
bardziej mnie wspomagal, ustawiajac ospaly metabolizm na
szybsze obroty, az do nieuniknionego odurzenia, pozwalajacego
zapasc w niespokojny sen. Tak to szlo. Klopoty ze spaniem
i pierwszy krok na drodze do alkoholizmu zrobiony.
Za to dzisiaj bylo zupelnie inaczej. Gdy o godzinie
szostej rano przyszla pielegniarka z termometrem, ja juz
krecilam sie po pokoju. O tak w koncu wczesnej porze czulam sie
w pelnej formie, na biegu. Zupelnie jakby ktos we mnie
wmontowal silna baterie, mocna sprezyne, maly wewnetrzny
motorek. Bylam przepelniona energia, gotowa do konstruktywnego
dzialania takiego chociazby jak przepierka, zrobienie porzadku
w szafie czy podjecie zarzuconego od wielu dni pisania. Po
prostu niebywale.
Jesli tylko byloby tak dalej, dobra nasza. Sa pierwsze
efekty, jest wiec sens i cala reszte leczyc. Po raz pierwszy od
mojego tu przyjscia cos wreszcie ruszylo, zmienilo sie na
lepsze. I jest to wazne, nawet bardzo wazne. Podbudowuje
i budzi nadzieje.
To tak, jakbys na koncu dlugiego, czarnego tunelu zobaczyl
jeszcze niesmiale, lecz przyciagajace i pelne obietnic male,
jasne swiatlo. Jesli je raz dostrzegles, zaczynasz wierzyc, ze
mordercza wedrowka w ograniczonej i przytlaczajacej przestrzeni
jest juz tylko kwestia czasu, ktory cie zblizy ku swiatlu.
A swiatlo to wyjscie z tunelu-pulapki, to twoja wolnosc."
I troche dalej:
"I jak tu nie wierzyc w horoskopy?
Budze sie wczesnie, godzina szosta rano. Mile brzmiacy
glos radiowej spikerki wlasnie przepowiada najblizsza
przyszlosc poszczegolnym znakom zodiaku. W tle sympatyczna
muzyczka. Troche rozbawiona wylawiam horoskop dla siebie.
- Ryby. Ryby, uwaga. Dzis nadszedl czas waszego
przebudzenia. Wykorzystajcie te szanse, nie przegapcie jej.
Potraktujcie przemiany, jakie was spotkaja, jak najbardziej
serio."
I prosze. Albo jest to sugestia albo faktycznie cos
zaistnialo, dokonujac we mnie fantastycznych przeobrazen. Czuje
sie, jakby ktos dowcipny wylal mi na glowe kubel zimnej wody.
Strzepuje, otrzasam z siebie te wode razem z resztkami snu.
Zmyly sie i gdzies przepadly wszystkie nocne majaki. Splynal
i zniknal na dobre caly koszmar czarnej otchlani. Otworzyly sie
oczy, mozg zaczal normalnie pracowac. Ja sie naprawde
"rozbudzilam". Ja juz czuwam, mysle i czuje.
Od kilku dni niesmialo sie obserwuje i nie moge sie oprzec
wrazeniu, ze jestem nie ta sama. Zupelnie inaczej mysle
i reaguje. Czuje sie wyzwolona. Jak gdyby ktos przenicowal mnie
na druga strone albo mnie odczarowal, odmienil. I jest to tak
wspaniale, a jednoczesnie nieoczekiwane, ze az szokujace.
Kiedys spytalam moja lekarke o fizjologiczny obraz
przemian utozsamianych z depresja. Chcialam wiedziec, co dzieje
sie w takim chorym mozgu. Zdziwila mnie jej odpowiedz jasno
precyzujaca, ze chodzi najczesciej o czysto mechaniczny zanik
plynu okolomozgowego, ktory nawilzajac odpowiedzialne za nasze
emocje nerwowe komorki, warunkuje ich sprawnosc i dobry stan.
Kazde w zwiazku z tym leczenie antydepresyjne, miedzy innymi,
wlasnie ten biochemiczny niedobor niweluje. To by sie nawet
zgadzalo. Najwidoczniej po tej calej baterii lekarstw, wreszcie
i mnie sie w koncu cos nawilzylo. I bardzo dobrze.
Mysli i odczucia, jeszcze kilka dni temu gwaltowne
i czarne, uspokoily sie teraz, uladzily, ulozyly w logicznym
ukladzie. Cudowne przeobrazenie, ktore zmienia bezmierny chaos
w klarowna i sensowna tresc. To troche podobnie, jak w tej
popularnej ukladance dla dzieci - puzzle.
Najpierw sa dziesiatki pokawalkowanego sensu, strzepki
nieokreslonych tresci zawartych w drobinach kolorowego kartonu.
Dalej widzimy uzasadniona bezsilnosc sapiacego z utrudzenia
Malucha, ktory bardzo sie stara, usilujac dopasowac jeden
kawalek do drugiego. Nikt mu jednak nie dal nawet wzoru. Trudno
mu jest wiec przede wszystkim zaczac. Nie ma pojecia, jak sie
do swojej ukladanki zabrac, gdyz nie wie, co ma wlasciwie
przedstawiac ten jego obrazek. I nagle wylania sie przed nim
chociazby najmniejszy, ale juz logicznie spojny pierwszy
fragment. Maluch jest inteligentny i to wystarczy. Odtad
pojdzie mu jak z platka. Lezacy przed nim stosik kartonikow
rozpracuje juz swiadomie i wybiorczo. Zrozumial zasade,
rozszyfrowal system, moze byc spokojny o koncowy wynik. Teraz
to juz tylko kwestia cierpliwosci. I podobnie jest ze mna.
Ciezko to szlo i powoli, lecz wylonil sie wreszcie w mej
swiadomosci realny obraz sytuacji. Znow potrafie myslec
logicznie i jasno. Do swoich przezyc nabralam pewnego dystansu.
Moje reakcje nie sa juz tak drastyczne, ostre. Ulegly jakiemus
wyciszeniu, wyhamowaniu.
W pelni zdaje sobie sprawe z polozenia w jakim sie
znajduje. Co tu duzo mowic, nie jest to polozenie najlepsze.
Chce jednak wierzyc, ze dwie pierwsze i najtrudniejsze fazy
choroby - protest i desperacje mam juz za soba. Teraz powinna
sie rozpoczac faza ostatnia, jaka stanowi odbicie sie od dna,
oderwanie. A ma ona przyniesc konkluzje, rozwiazania
pozwalajace zamknac przebyty etap oraz zapoczatkowac konieczny
do kontynuacji zycia niejaki remont psychiki, odnowienie
duchowe.
Juz nawet zaczynam, choc jeszcze niesmialo, konkretyzowac
pewne pomysly, zamiary. Pelna dobrej woli, probuje formulowac
nareszcie bardziej juz konstruktywne wnioski. Nie bede ich
jednak na razie przytaczac. Niech sie jeszcze przetrawia,
skrystalizuja, okrzepna. Jedno jest pewne i nagle oczywiste, ze
trzeba walczyc, ze warto zyc. Zyc wreszcie inaczej, lepiej, po
raz pierwszy od tak dawna z nadzieja. A to juz jest bardzo
duzo! To jest wszystko.
Poki co, trzeba sie skoncentrowac na rehabilitacji, ktora
tez moze okazac sie ani prosta, ani latwa. Zaczynam powoli
rozumiec, ze moj pobyt tutaj powinnam wykorzystac jako
mozliwosc wypoczynku, psychicznego odprezenia. To moje
"przebudzenie" potraktowac jako zyciowa odskocznie. Koniec wiec
z rozpaczliwa introspekcja, z rozdrapywaniem starych ran.
Niezbedne jest, abym przed kolejnym starciem, przed czekajaca
mnie zyciowa runda otrzasnela sie i nabrala nowych sil.
I prosze, jaka to sie madra zrobilam poniewczasie. Swoja
droga, jakich to tez cudow potrafi dokonac reklamujaca sie na
caly swiat francuska medycyna. Chapeau. Tylko uchylic w uznaniu
kapelusza.
Oczywiscie, nie mozna tu mowic o cudzie, ani nawet naglej
i totalnej metamorfozie. Nie potwierdze przeciez, ze wskutek
psychoterapii, ktorej zostalam poddana, poczulam sie nagle
w stanie euforii, czy chociazby szczesliwa. Zadne tam gwaltowne
przeobrazenie czarnych, nawet samobojczych mysli w samoistna
radosc i poczucie pelnej i beztroskiej aprobaty zycia, bo na
przyklad trawka ladnie rosnie, czy ptaszek sobie spiewa. Nie.
Czuje sie tylko bardziej swiadoma, a przede wszystkim
spokojniejsza. Moze teraz potrafie juz obiektywniej, na zimno
i z koniecznego dystansu rozwazyc czynniki, ktore mnie do tak
drastycznego stanu doprowadzily.
Poza slaba odpornoscia psychiczna, ktora moge juz niestety
uznac za pewnik, zdecydowanie destruktywna role odegraly
rowniez pewne niesprzyjajace uwarunkowania i fakty, stanowiace
wysmienite podloze dla tej szczegolnej choroby. Nie sa one
wyssane z palca, ani tez nie powstaly jako wyimaginowany
produkt zaburzonej swiadomosci. Istnialy faktycznie i istnieja
nadal, niezaleznie od mojego "przebudzenia".
Takich zyciowych trudnosci, zlych przyzwyczajen, problemow
nie da sie nawet przez najdluzsza i najbardziej efektywna
kliniczna cure wymazac. Nie unicestwia sie samoistnie, czekaja
na inicjatywe, przedsiewziecia. Kiedys wroce, a one wciaz
pozostana realna czastka mego zycia i znow przyjdzie mi sie
z nimi zmagac. Mam jednak pewna szanse, gdyz teraz juz to
wszystko wiem.
Wiem, ze to jeszcze nie koniec choroby. Moze zaledwie
poczatek konca. Tak zadomowiona przeciez we mnie depresja
wyloni sie zapewne nie raz, by pokazac, co nawet w odwrocie
potrafi. Wyciagnie po bezbronna zdobycz swe nieustepliwe,
zdradliwe pazury. To byloby za piekne, gdyby miala ustapic tak
latwo.
Nie bedzie juz jednak walkoweru. Znajdzie we mnie teraz,
juz nie slaba pokonana ofiare, lecz przeciwniczke w swej
bezwzglednosci godna siebie. Zajadla przeciwniczke, ktora raz
zaatakowana gotowa jest walczyc o przewage, a juz na pewno sie
bronic."
Ksiazka konczy sie moim wyjsciem z kliniki. A wiec
niesmialy optymizm, garstka konstruktywnych postanowien, wiele
watpliwosci i obaw przed normalnym, pozaklinicznym juz zyciem.
Ksiazka sie zamknela, ale zycie szlo dalej. W realnym,
twardym zyciu trudno o bajkowa czarownie odczarowana krolewne.
To by bylo za proste, to by bylo za ladne. Moja szermierka z
depresja miala trwac jeszcze kilka lat. Wrocilam ponownie do
tej samej kliniki, tracilam nadzieje i odnajdywalam ja od nowa.
To byla naprawde walka na smierc i zycie i wlasnie smierc, choc
nie moja, przewazyla szale w tej walce. Opowiadam o tym w
felietonie "Kazdy niesie swoj krzyz". Przeczytaj, jesli chcesz.
Magdalena Nawrocka
www.geocities.com/magdanawrocka
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
Zobacz także
| « poprzedni wątek | następny wątek » |