Data: 2004-06-01 09:37:42
Temat: Złapać króliczka !!!!
Od: "Przemysław Dębski" <p...@g...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Dla Mani, Tycztomka, JeTa, PD czyli tych którzy w pierwszej kolejności
powinni wg. mnie wyniuchać coś dla siebie w poniższym tekście.
Jedna uwaga - autor kieruje go do lekarzy - więc gdy pisze "myśmy,
powinniśmy" nie są to słowa do pacjenta tylko do jego lekarza.
<<< >>>>>>>
Gdy zajmujemy się naszymi histerykami i chorymi cierpiącymi na nerwicę
natręctwa, występuje wnet przed nami drugi fakt, do którego nie byliśmy
żadną miarą przygotowani. Po chwili musimy mianowicie spostrzec, że chorzy
ci zachowują się względem nas w sposób zupełnie szczególny. Przypuszczaliśmy
przecież, że zdaliśmy sobie sprawę z wszystkich sił popędowych wchodzących w
rachubę podczas kuracji, że całkowicie wyjaśniliśmy rozumowo na czym polega
sytuacja wytwarzająca się między nami i pacjentem, tak że stała się ona
przejrzysta jak przykład arytmetyczny, i oto wydaje się, że jednak wkrada
się coś, czegośmy w tym rachunku nie uwzględnili. Ten nieoczekiwany czynnik
jest wielopostaciowy; opiszę naprzód jego przejawy częstsze i łatwiej
zrozumiałe.
Widzimy więc, że pacjent, który nie powinien szukać niczego innego, jak
tylko wyjścia z konfliktów, na które cierpi, wykazuje specjalne
zainteresowanie się osobą lekarza. Wszystko, co pozostaje w związku z tą
osobą, wydaje mu się znacznie ważniejsze niż jego własne sprawy i odwraca
jego uwagę od choroby. Obcowanie z nim staje się zatem na pewien czas bardzo
przyjemne, jest szczególnie uprzejmy, stara się, gdzie może, okazać
wdzięczność, okazuje delikatność i zalety swojego charakteru, których byśmy
może wcale się u niego nie doszukali. Toteż lekarz wyrabia sobie wtedy dobre
zdanie o swoim pacjencie, wdzięczny jest przypadkowi, który pozwolił mu
przyjść z pomocą właśnie specjalnie wartościowej jednostce. Jeśli lekarz ma
sposobność rozmawiać z krewnymi pacjenta, słyszy z zadowoleniem, że
upodobanie to jest wzajemne. Pacjent nie przestaje w domu chwalić lekarza,
wysławiać jego co raz to nowe zalety. "Jest on panem zachwycony, ufa panu
ślepo; wszystko, co pan mówi, jest dla niego niby objawieniem", opowiadają
krewni. Czasami ktoś z tego chóru widzi jaśniej i mówi: "zaczyna to być już
nudne, że nie mówi o niczym innym jak o panu, tylko pana ma ciągle na
ustach".
Chcemy wierzyć, że lekarz jest dostatecznie skromny, aby tę ocenę swojej
osoby przez pacjenta przypisać nadziejom, które ten może z nią wiązać, i
rozszerzeniu jego horyzontu intelektualnego przez odkrycia niespodziane i
sprawiające ulgę, które przynosi ze sobą kuracja. Analiza robi też w tych
warunkach wspaniałe postępy, pacjent rozumie wszystko, o czym mu tylko
napomknąć, zagłębia się w zadania, które stawia mu kuracja, materiał
wspomnień i skojarzeń napływa obficie, pewnością i trafnością swoich
interpretacji pacjent zdumiewa lekarza, który może stwierdzić z satysfakcją,
jak chętnie chory przyjmuje wszystkie nowości psychologiczne, które zwykły
budzić u ludzi zdrowych najzaciętszy opór. Dobremu porozumieniu się chorego
z lekarzem podczas pracy analitycznej odpowiada też obiektywne, przez
wszystkich uznane polepszenie stanu chorobowego.
Tak piękna pogoda nie może jednak trwać zawsze. Pewnego dnia chmurzy się.
Zjawiają się trudności w leczeniu; pacjent utrzymuje, że nic mu nie
przychodzi na myśl. Ma się nieodparte wrażenie, że nie interesuje się on
więcej pracą i że lekkomyślnie obchodzi dany sobie nakaz mówienia
wszystkiego, co mia przez myśl przechodzi, i bez dopuszczenia rozważań
krytycznych. Zachowuje dystans wobec kuracji, jakby ona nie jego dotyczyła,
tak jakby nie zawarł owej umowy z lekarzem; jest widocznie zaabsorbowany
czymś, co jednak chce zatrzymać dla siebie. Jest to sytuacja niebezpieczna
dla leczenia. Stoi się tu niezaprzeczenie przed potężnym oporem. Ale co się
stało?
Gdy ma się możliwość wyjaśnić znowu sytuację, to rozpoznaje się jako
przyczynę - przeszkody wynikające z przeniesienia przez pacjenta na lekarza
intensywnych uczuć tkliwości, do których nie upoważnia go ani zachowanie się
lekarza, ani stosunek powstały wskutek kuracji. W jakiej formie przejawia
się ta tkliwość i do jakich celów zmierza, to zależy naturalnie od osobistyc
h warunków obu zainteresowanych osób. Jeśli wchodzi w grę młoda dziewczyna i
młody mężczyzna, to odniesiemy wrażenie normalnego zakochania się,
znajdziemy, iż jest zrozumiałe, że dziewczyna zakochała się w człowieku, z
którym może przestawać dużo sama i mówić o rzeczach intymnych, który na
spotkaniach z nią występuje w korzystnej pozycji, obdarzony przewagą
ratownika, i prawdopodobnie dlatego przeoczymy, że u neurotycznego
dziewczęcia należałoby raczej oczekiwać zaburzenia zdolności kochania. Im
bardziej osobiste warunki lekarza i pacjenta oddalone są od przytoczonych,
tym bardziej będziemy zdziwieni, gdy mimo to znajdziemy ten sam stosunek
uczuciowy. Powyższe tłumaczenie uchodzi jeszcze, gdy młoda kobieta
nieszczęśliwa w małżeństwie wydaje się opanowana silną namiętnością do
swojego lekarza, będącego jeszcze w wolnym stanie, gdy gotowa jest dążyć do
rozwodu, aby móc należeć do niego, lub gdy w wypadku przeszkód społecznych
nie cofa się przed nawiązaniem z nim tajemnego stosunku miłosnego. W tych
warunkach słyszy się jednak ze zdumieniem od kobiet i dziewcząt wypowiedzi
świadczące o ich zupełnie określonym zajęciu stanowiska względem problemu
terapeutycznego: wiedziały zawsze, że tylko miłość może je uzdrowić, i od
początku leczenia przypuszczały, że przez to obcowanie dane im będzie
wreszcie to, czego im życie dotychczas odmawiało. Tylko dzięki tej nadziei
zadały sobie tyle trudu w kuracji i pokonały trudności komunikowania
wszystkiego lekarzowi. Sami od siebie dodamy: i łatwo zrozumiały wszystko,
w-co zazwyczaj trudno jest uwierzyć. Ale takie wyznanie jest dla nas
niespodziane; obala ono nasze przewidywania. Czy jest to możliwe, że
pominęliśmy najważniejszy punkt w naszym planie?
I rzeczywiście, im bogatsi jesteśmy w doświadczenie, tym mniej możemy
protestować przeciw tej poprawce, tak kompromitującej dla naszej naukowości.
W pierwszych przypadkach można było jeszcze uwierzyć, że kuracja analityczna
natknęła się na przeszkodę wskutek zdarzenia przypadkowego, to znaczy nie
leżącego w jej zamiarach i przez nią nie wywołanego. Gdy takie tkliwe
przywiązanie pacjenta do lekarza powtarza się jednak regularnie w każdym
nowym przypadku, gdy zjawia się ono w najniepomyślniejszych warunkach, przy
wprost groteskowej > dysproporcji - także i u starzejącej się kobiety lub w
stosunku do siwobrodego mężczyzny, nawet i tam, gdzie naszym zdaniem nie ma
mowy o żadnych pokusach - wtedy musimy przecie porzucić myśl o niepożądanym
przypadku i zdać sobie sprawę, że chodzi tutaj o zjawisko, które pozostaje w
najgłębszym związku z istotą choroby.
Ten nowy fakt, który w ten sposób nie bez oporów uznajemy, nazywamy
przeniesieniem. Mamy na myśli przeniesienie uczuć na osobę lekarza, gdyż nie
wierzymy, że sytuacja kuracji mogłaby usprawiedliwić powstanie podobnych
uczuć. Przypuszczamy raczej, że cała ta gotowość uczucia pochodzi skądinąd,
była przygotowana w chorej i przy sposobności leczenia analitycznego zostaje
przeniesiona na osobę lekarza. Przeniesienie może występować jako burzliwe
żądanie miłości, lub też w formach bardziej umiarkowanych; w stosunku do
starszego mężczyzny może u młodej dziewczyny zamiast pragnienia miłosnego
stosunku wynurzyć się życzenie, by zostać przyjętą jako ulubiona córka;
dążenie libido może być złagodzone aż do propozycji nierozerwalnej, lecz
idealnie platonicznej przyjaźni. Niektóre kobiety potrafią uwznioślać
przeniesienie i tak długo je modelować, póki nie uzyska pewnej zdolności do
życia; inne muszą je przejawiać w jego postaci surowej, pierwotnej,
przeważnie niemożliwej do przyjęcia. Ale w gruncie rzeczy istnieje ono
zawsze i nie pozwala nigdy zapomnieć, że pochodzi z tego samego źródła.
Nim zapytamy, gdzie należy umieścić ten nowy fakt - przeniesienie -
postaramy się uzupełnić jego opis. Jak dzieje się to u pacjentów-mężczyzn?
Należałoby przecież przypuszczać, że tu nie wystąpi element różnicy i
pociągu płci. Otóż nie o wiele inaczej niż u kobiet - musi brzmieć
odpowiedź. To samo przywiązanie do lekarza, to samo przecenianie jego zalet,
to samo zajęcie się jego sprawami, ta sama zazdrość względem wszystkich,
którzy są mu bliscy w życiu. Uwznioślone formy przeniesienia są częstsze
między mężczyzną a mężczyzną, natomiast bezpośrednie pragnienie seksualne
występuje tu rzadziej - w tej mierze, w jakiej jawny homoseksualizm ustępuje
na plan dalszy wobec innych przejawów tego składnika popędowego. U swoich
męskich pacjentów lekarz spostrzega też częściej niż u kobiet tę postać
przeniesienia, która na pierwszy rzut oka zdaje się sprzeciwiać wszystkiemu,
co zostało dotychczas opisane, a mianowicie przeniesienie wrogie, czyli
negatywne.
Zrozumiejmy naprzód, że przeniesienie występuje u pacjenta od początku
leczenia i przez jakiś czas jest najsilniejszym bodźcem popędowym jego
pracy. Nie czuje go cię wcale i nie trzeba się też o nie troszczyć, dopóki
działa na korzyść wspólnie uprawianej analizy. Gdy zamienia się potem w
opór, trzeba zwrócić na nie uwagę i rozpoznać, że zmieniło ono swój stosunek
do kuracji, przy czym może to nastąpić w dwojakiego rodzaju i przeciwnych
sobie warunkach: po pierwsze, gdy stało się jako tkliwa skłonność tak silne,
gdy tak wyraźnie zdradziło swoje pochodzenie z pragnień seksualnych, że
musiało wywołać u pacjenta opór wewnętrzny przeciw sobie, i po drugie, gdy
składa się z wrogich dążności zamiast tkliwych. Wrogie uczucia ujawniają się
w zasadzie później niż tkliwe i spoza nich; w swym równoczesnym istnieniu
stanowią one dobre odbicie ambiwalen-cji uczuć, która występuje w
przeważającej części naszych bliskich stosunków z innymi ludźmi. Uczucia
nieprzyjazne oznaczają tak samo przywiązanie uczuciowe jak i uczucia tkliwe,
podobnie jak przekora oznacza tę samą zależność co posłuszeństwo, mimo że ze
znakiem przeciwnym. Nie może ulegać dla nas wątpliwości, że wrogie uczucia
względem lekarza zasługują na miano przeniesienia, gdyż do ich powstania
sytuacja kuracji nie daje na pewno żądnego wystarczającego powodu; konieczna
koncepcja ujemnego przeniesienia utwierdza nas więc w przekonaniu, że nie
zbłądziliśmy w ocenie przeniesienia pozytywnego, czyli tkliwego.
<<<<< Z. Freud "Wstęp do psychoanalizy" rozdział 27 >>>>
Na cytat po zbóju zaprosił
P.D.
|