Data: 2010-07-22 08:38:33
Temat: ... już się nie boję :)
Od: Sender <l...@n...piotrek>
Pokaż wszystkie nagłówki
Strachu S. pisze:
> XLka:
>
>> Otóż ja spotkałam psychiatrę, który pomógł mi przede wszystkim rozmową, nie
>> załował na to czasu, a leki zapisał jedynie wspomagająco. taki bardziej
>> psychoanalityk niż psychiatra.
>> Może ja mam po prostu szczęście, albo może po prostu to był DOBRY
>> psychiatra.
>
> I szczescie i dobry lekarz.
> Ja bylem i u psychiatry, i u psychologa na NFZ.
> Psychiatra wylacznie pisal.
> Pisal, pisal, pisal cos.
> Na mnie nie spojrzal.
> Gdy mowilem co sie dzieje, jakie sa objawy, co dreczy mnie, to powiedzial ze
> przypisze leki, i skieruje do psychologa.
> Kontrola po miesiacu polegala na jeszcz krotszej wizycie, lekarz znowu pisal,
> pisal, pisal.
> I zapisaniu kolejnego pudelka lekow.
> "Jak dlugo panie doktorze lykac?" - "Nie wiem, proponuje conajmniej pol roku".
> Gdy pytalem co robic, jak sie zachowac, jak wplynac na interesujace mnie
> relacje odpowiedzial, ze to mam isc do psychologa.
> Katastrofalne podejscie, facet wystraszony, przerazony.
> Na srodku stolika miedzy nami tykal budzik na ktory wciaz spogladal.
>
> Pani psycholog sluchala.
> Byla to moja pierwsza w zyciu wizyta u psychologa (u psychiatry zreszta tez).
> I zawsze myslalem, ze to ma byc cos a'la 'cywilny ksiadz', ze cos poradzi,
> nakieruje, moze zada jakies "pytanie pomocnicze" dla mnie, by latwiej bylo mi
> cos zrozumiec, zmienic w sobie.
> Wiec wchodze, a nprzeciwko mnie siedzi ... dziecko.
> Pani psycholog nie mogla miec wiecej niz 25-27 lat.
> Atrakcyjna, ladna, apetyczna, ale... dziecko - co moze wiedziec tak mloda
> osoba, w czym ma mi pomoc?
> Oczywiscie, wiek niczego nie implikuje, byc moze i tak mlodzi terapucie mja
> doswiadczenie i potrafia pomoc, ale tutaj...
> Ta dziewczyna siedziala przede mna, i:
> suchala, sluchala, sluchala.
> Przez przeznaczone na mnie 50 minut (tez z budzikiem!) sluchala, i jedynie co
> kilka moich zdan, mojego monologu wydawala z siebie dzwieki:
> "naprawde?", "i co wtedy?", "ojej, i co pan wtedy zrobi?", "naprawde?"
> To byly ptania osoby zaskoczonej, niedowierzajacej, nierozumiejacej.
> Zapytania niczym ze spotkania w gronie psiapsiulek, opowiadajacych sobie
> jakiego fallusa ma nowy narzczony, albo jak to ktoras zlamla obcas.
> Ale nie psychologa.
> Nie bylo zadnej porady, zadnego komantarza, zadnego nakierowania, NIC.
Tak mi przyszło do głowy:
Miałem kiedyś okazję rozmawiać z dawnym kolegą ze szkolnej ławy, który
bardzo podupadł na zdrowiu psychicznym i był już po 1-szej samobójczej
próbie.
Zapytałem wówczas, że chyba trzeba mieć sporo odwagi, żeby się targnąć,
a on odpowiedział, że z czasem, stopniowo jego życie, problemy, rodzina
i praca zaczęły tak brzydnąć, że nie mógł już tego znieść.
Więc kiedy postanowił z tym skończyć, poczuł wręcz jak rozchodzi sie w
nim nadzieja, że skończy się ten jego koszmar. Kiedy tracił przytomność,
czuł prawdziwy spokój, ciepło i błogość - której dawno nie odczuwał i
nie pamiętał już chyba, jakie to szczęście móc to odczuwać.
Miał pretensję do rodziny za jego odratowanie i wprost mi powiedział,
że te życie i jego problemy nie są dla niego.
Drugim razem zadbał, aby wszyscy dali jemu spokój.
I myślę, że znalazł swój spokój i szczęście, których tak bardzo pragnął.
S.
|