Data: 2003-03-19 11:44:50
Temat: (ot) kazirodztwo itp.
Od: "Sowa" <m...@w...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik Jakub Słocki <j...@s...net.nospam> w wiadomości do grup
dyskusyjnych napisał:M...@n...onet.pl...
> Tak - chcialem wyraznie oddzielic te dwie kwestie. W szczegolnosci
> dlatego ze przy ich polaczeniu nie mozna wyrazic wlasnej oceny na te 2
> rozne tematy. Bo jak pisalem - z mojego punktu widzenia pedofilia jest
> zlem, a kazirodztwo nim nie jest. A juz w szczegolnosci nie jest dla
> nikogo (wg mnie) zlem jesli wykluczymy potomstwo takich zwiazkow (zeby
> sprawe uproscic o kwestie prawa do zdrowia takiego potomstwa)
Ale co takiego dobrego jest w nieumiejętności znalezienia sobie partnera
poza najbliższą rodziną. Co takiego dobrego widzisz w związkach
_seksualnych_ pomiędzy ojcem a córką, matką a córką, ojcem a synem?
Dla mnie jest to wynik chorej - małpiej miłości. Można tak kochać członka
swej rodziny (najczęściej dziecko), że nie dochodzi do "przecięcia pępowiny"
(taka "pępowina" łączy także rodzeństwo), a w zamian za to dochodzi do
zawładnięcia uczuciowego drugim człowiekiem w sferze emocjonalnej a w
wypadku kazirodztwa także cielesnej.
Potencjalna "krzywda" związana z ew. rozstaniem, moim zdaniem jest jedynie
cieniem pierwotnej krzywdy wyrządzonej w momencie uformowania omawianego
modelu związku.
To tak, jak by mieć pretensje, że lekarz krzywdzi nas zakładając gips na
zwichniętą nogę, bo nie możemy chodzić - ale sedno tej krzywdy leży w fakcie
zaistnienia urazu a nie zakładania gipsu.
Masz Jakub córkę - chciałbyś aby pozostała z którymś z was w związku
seksualnym do końca swych lub waszych dni?
Jeśli moje dzieci wychowałabym tak, że nie potrafią odejść z "gniazda" i
założyć własnego, lub założyć rodzinę jedynie same ze sobą, byłoby to
porażką mojego trudu. Świadczyło by, że nie potrafiłam dać im szansy, że nie
potrafią zaakceptować że świat i życie to nie tylko rodzona rodzina.
Każde dziecko w swym rozwoju, ma etap gdy flirtuje ze swymi rodzicami,
rozwijając swą seksualność i ucząc się tej umiejętności, tak jak mycia się
przed spaniem, czy jedzenia widelcem i nożem. Rolą rodziny jest nauczyć, ale
także _"odrzucić"_, a nie korzystać z okazji możliwości pokierowania
rozwojem w imię liberalizmu obyczajowego czy własnego hedonizmu. Miłość
czasami ma za zadanie zabraniać, karać stawiać granice, przeciąć więź.
Ckliwie przedstawiane historyjki powojenne, nie są miarodajne jeśli chodzi o
całokształt tego zjawiska, które przerażająco często wyrasta jednak z
pedofilii. Dlatego wywlekłam te dwa przykłady obok siebie nie poruszając
innych np. zoofilii, czy nekrofilii.
No tutaj też niby "nikogo" się nie krzywdzi - bo zwierzę to nie "ktoś", a
zwłoki i tak już nie czują. Czasami chodzi o taki zwykły szacunek do istot
żywych (lub martwych ;)), podległych nam z powodu swej zależności od nas,
tak jak podległe nam są nasze dzieci.
Zadziwia mnie, że w tym wątku wysyłano dziewczynę do psychologa, bo nie chce
oglądać filmów porno, a nie wspomina się o psychologu dla ludzi, którzy mają
_prawdziwe_ braki w uczuciowości. Pomieszanie uczuć rodzicielskich,
braterskich/siostrzanych i seksualnych, to jakiś melanż który jest wszystkim
i jednocześnie nie jest niczym, bo nie ma się ani partnera, ani
rodzica/rodzeństwa, tylko takie jakieś coś z czym lepiej nie mieć dzieci, bo
można im, już na wstępie zafundować wady wrodzone z całą świadomością tego
co się robi. A dla przeciętnej kobiety, niemożliwość posiadania dzieci, lub
świadomość uczynienia czegoś co potencjalne dziecko uczyni choryn/słabszym/
kalekim to jedna z największych krzywd.
Człowiek potrafi sterować swoimi instynktami i uczuciami. To miara naszego
człowieczeństwa.
A jeśli nie potrafi tego robić (z powodów różnych, na ogół mało fajnych a
zaczynających się w dzieciństwie nie do pozazdroszczenia) i nie potrafi
odmówić sobie niczego w imię przyjemności, czy z powodu lęku/niechęci do
cierpienia (jakże niepopularnego dzisiaj), to może trzeba sobie postawć
pytanie - jaką rolę odgrywają "normy" społeczne.
Są nas miliardy - większość z nas jest dość słaba, ma chwile zwątpienia i
wahania, "krzywą zrujnowaną" przeszłość. Normy społeczne, to często "brama
ucieczki" dla tych wykorzystywanych i słabszych, lub ograniczenie dla tych,
którym świat kończy się na własnym nosie (lub penisie/cipce), dla jeszcze
innych, ew. drogowskaz - jak postępować, aby nie krzywdzić tak jak mnie
skrzywdzono.
Sowa
Oby pęd do znoszenia wszelkich "norm" nie wyszedł nam bokiem, jak likwidacja
wszelkich przejawów działalność PRL - popegeerowskie nieszczęście, to wynik
bezmyślnego pędu do lepszego rozwiązania. Tylko ciekawe, gdzie ten dobrobyt,
co miał się agle pojawić?
|