Path: news-archive.icm.edu.pl!news.gazeta.pl!not-for-mail
From: Kasek <k...@f...onet.pl>
Newsgroups: pl.sci.medycyna
Subject: zamordowano 100-x00 osob, w ilu przypadkach zaniechano ratowania?
Date: Sat, 06 Nov 2004 20:11:59 +0100
Organization: "Portal Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl"
Lines: 289
Message-ID: <v...@4...com>
Reply-To: k...@f...onet.pl
NNTP-Posting-Host: zeus.polsl.gliwice.pl
Mime-Version: 1.0
Content-Type: text/plain; charset=ISO-8859-2
Content-Transfer-Encoding: 8bit
X-Trace: inews.gazeta.pl 1099768318 13169 157.158.1.3 (6 Nov 2004 19:11:58 GMT)
X-Complaints-To: u...@a...pl
NNTP-Posting-Date: Sat, 6 Nov 2004 19:11:58 +0000 (UTC)
X-User: klassic
X-No-Archive: yes
X-Newsreader: Forte Agent 1.93 PL unofficial/32.576 Polski (Polish)
Xref: news-archive.icm.edu.pl pl.sci.medycyna:160859
Ukryj nagłówki
Andrzej N., 35 lat, sanitariusz. Są dowody, że zamordował pavulonem
czterech chorych. Zrobił to dla pieniędzy, które brał od
przedsiębiorców pogrzebowych za informację o zgonach. Zarobił ponad 21
tys. zł
? Karol B., 37 lat, sanitariusz. Zabił jedną pacjentkę. Od
przedsiębiorców pogrzebowych wziął co najmniej 20 tys. zł
? Janusz K., 48 lat, lekarz. Nie próbował ratować 10 pacjentów.
Wszyscy zmarli. Na nekrobiznesie zarobił co najmniej 72 tys. zł
? Paweł W., 32 lata, lekarz. Odpowie za śmierć czterech chorych.
Wziął od przedsiębiorców pogrzebowych co najmniej 12 tys. zł
Andrzej N. i Karol B. czekają na proces w areszcie. Lekarze są na
wolności i - to nie makabryczny żart - nadal leczą!
Janusz K. jeszcze trzy tygodnie temu przyjmował pacjentów w prywatnym
ZOZ-ie w Łodzi. Został zwolniony, gdy dyrekcja dowiedziała się o
oskarżeniu. Nie ma przeszkód, by znalazł sobie pracę w innej
przychodni czy szpitalu.
Paweł W. pracuje w szpitalu w Człuchowie. Dyrektor Maciej Merkisz wie,
za co lekarz ma odpowiadać przez sądem. - Nie stwarza żadnych
sytuacji, które mogłyby nadszarpnąć zaufanie do niego - tłumaczy. I
poucza, żeby nie przesądzać o jego winie: - Przecież nie ma jeszcze
wyroku.
Wkrótce prokuratura skończy śledztwo wobec __czterech__
__kolejnych__ lekarzy z łódzkiego pogotowia.
Do uśmiercenia pacjenta wystarcza jedna ampułka pavulonu. Sanitariusze
ukradli ich z apteki pogotowia co najmniej 97 (tyle jest na
sfałszowanych przez nich receptach). Co najmniej, bo zniknęło ich
kilkaset. Nie wiadomo jednak, kto je ukradł.
Mamy początek roku 2000. W łódzkim pogotowiu - podobnie jak w
większości dużych polskich miast - od ponad dziesięciu lat handluje
się zmarłymi pacjentami. Właściciele firm pogrzebowych płacą załogom
karetek i dyspozytorom nawet do 1,6 tys. zł za informację o "skórze"
(tak nazywają zmarłego). Potem łapówkę odbijają sobie z nawiązką,
zawyżając koszty pogrzebu. Płaci zrozpaczona rodzina, która w takich
chwilach pieniędzy nie liczy.
Dwaj sanitariusze z Łodzi Andrzej N. i Karol B. postanawiają zwiększyć
zyski.
Przygotowanie: jak zabić bez śladu
Z aktu oskarżenia: "Sanitariusz Andrzej N. zaczął rozmawiać z kolegą
Karolem B., że można w niektórych przypadkach pomóc pacjentowi umrzeć
i w ten sposób zarobić pieniądze za informacje o zgonie. W związku z
tym obaj zasięgali informacji u pracowników karetek reanimacyjnych na
temat sposobów uśmiercania pacjentów bez pozostawiania śladów. Po
pewnym czasie obaj uzyskali informację, że substancją
niepozostawiającą śladów po dokonaniu zabójstwa jest pavulon. Andrzej
N., którego żona jest położną, miał w domu podręczniki medyczne. Z
nich zaczął zasięgać wiedzy na temat działania pavulonu. Swoją wiedzą
dzielił się z sanitariuszem Karolem B.".
Niedługo później jeden z kierowców podsłuchał rozmowę między Andrzejem
N. i Karolem B. Sanitariusze opowiadali sobie o... duszeniu pacjentów
podczas dyżurów. Świadek - jak twierdzi - potraktował to wtedy jako
makabryczny żart.
Zbrodnia nr 1
14 marca 2000 roku. Godz. 9.30. W poradni przy ul. Kopcińskiego w
Łodzi słabnie Danuta B. Trzeba ją zawieźć do szpitala na obserwację,
kobieta ma kłopoty z sercem. Karetką pogotowia przyjeżdżają lekarz
Janusz K. i sanitariusz Andrzej N.
Pacjentka z sanitariuszem wsiadają z tyłu, lekarz zostaje obok
kierowcy. N. wstrzykuje kobiecie - ta czuje się nieźle, siedzi -
ampułkę pavulonu. Mija 30-40 sekund. Z wyjaśnień Andrzeja N.: -
Pacjentka zaczęła być niespokojna, coś jakby krzyczała, zaczęła
zdzierać założoną na twarz maskę z tlenem.
Sanitariusz melduje lekarzowi przez małe okienko do kabiny kierowcy,
że pacjentka "się zatrzymała". Lekarz rzekomo próbował ratować
kobietę. Jak się później okazało, nie podał jej nawet tlenu.
Godzina 10., doktor stwierdza zgon. W tej samej minucie ktoś z załogi
dzwoni z komórki do właścicielki firmy pogrzebowej Czarna Róża.
Karetka z zamordowaną kobietą jedzie jeszcze do jej domu. Andrzej N.
przekonuje męża, by skorzystał z usług Czarnej Róży.
Zbrodnia nr 2
15 września 2000 roku. Godz. 20.34, ul. 6 Sierpnia. Wezwanie do
Dariusza K., który po pijanemu spadł z wersalki i rozbił sobie głowę.
Lekarz Paweł W. podejrzewa zatrucie alkoholem, karetka jedzie do
Instytutu Medycyny Pracy. Ale tam lekarze wykluczają zatrucie,
sugerują przewiezienie chorego na obserwację neurologiczną do innego
szpitala. Karetka jedzie dalej. Andrzej N. jak zwykle zostaje sam z
pacjentem, wstrzykuje mu 5 mg pavulonu. Lekarz - jak wynika z akt -
nie próbuje ratować duszącego się pacjenta. Daje komórkę Andrzejowi
N., żeby ten wezwał Czarną Różę.
Zbrodnia nr 3
16 stycznia 2001 roku. Ul. Nawrot. Karetka ma przewieźć chorego
psychicznie Wiesława S. do szpitala. Pacjentowi fizycznie nic nie
dolega, siada z sanitariuszem Andrzejem N. z tyłu wozu. Lekarz - z
przodu, za ścianą. Andrzej N. opowiada na przesłuchaniu: - Podczas
podróży do szpitala wstrzyknąłem choremu pavulon częściowo
domięśniowo, a częściowo dożylnie. Po około dwóch-trzech minutach u
pacjenta pojawiły się kłopoty z oddychaniem.
N. mówi do lekarza, że mężczyzna "chyba nie żyje". Doktor rzuca się
ratować chorego i każe kierowcy pędzić do szpitala. N. nachyla się do
okienka i mówi do szofera: "Helmucik, jedź wolniej!". Wie, że jeśli
chory umrze w karetce, będzie mógł wezwać firmę pogrzebową i "sprzedać
skórę". Jeśli w szpitalu - ciało zostanie w tamtejszej chłodni i z
zarobku nici.
Karetka dowozi Wiesława S. do szpitala żywego. Lekarzowi na
intensywnej terapii nie udaje się uratować pacjenta.
Zbrodnia nr 4
24 sierpnia 2001 roku. Godz. 15.59, wezwanie na ul. Pomorską do Janiny
G., ból serca, duszności. Lekarz każe Andrzejowi N. przygotować
zastrzyk z hydrocortisonu. Andrzej N. miesza w strzykawce lek z
pavulonem. Mijają dwie-trzy minuty. Kobieta mówi, że źle się czuje,
lekarz zeznał później, że wręcz "leciała w oczach". Wysyła
sanitariusza po defibrylator. Na monitorze EKG widoczna jest linia
ciągła. Andrzej N. próbuje okłamać lekarza, że pacjentka umarła. W
rzeczywistości sanitariusz nie podłączył monitora. Zdezorientowany
lekarz krzyczy na sanitariusza, podejrzewa, że Andrzej N. podał
pacjentce inny lek, niż kazał. - Pokaż puste ampułki! - rozkazuje. N.
pokazuje, ale są to tylko opakowania po zaleconych środkach. Dużo
później, gdy o zabijaniu pacjentów zrobiło się głośno, lekarz dojdzie
do wniosku, że N. wyrzucił opakowanie po pavulonie, gdy szedł po
defibrylator.
Pacjentka umiera na izbie przyjęć. Andrzej N. próbuje przekonać
lekarza, żeby zwłoki zabrać z powrotem do karetki, bo "załatwił już
zakład pogrzebowy".
Zbrodnia nr 5
29 stycznia 2001 roku, ul. Narutowicza. Ludmiła Ś. dostaje wysypki i
"swędzi ją ciało". Przyjeżdża karetka z doktorem Pawłem W. (ten sam, o
którym piszemy wyżej) i sanitariuszem Karolem B. Wiezie chorą do
kliniki dermatologicznej, gdzie kobieta dostaje podstawowe leki i ma
jechać na obserwację do szpitala w Pabianicach. Wtedy Karol B.
wstrzykuje kobiecie śmiertelną dawkę pavulonu. Firmę pogrzebową Czarna
Róża wzywa, gdy pacjentka się jeszcze dusi. Później mówił Andrzejowi
N., że zabił, bo denerwowało go przewożenie chorej ze szpitala do
szpitala.
Kierowca karetki Józef A. zapamiętał wizytę u Ludmiły Ś. Prokuratorowi
opowiedział, że nie mógł po niej spać w nocy. Ofiarą była bowiem matka
ich byłego kolegi z pracy - sanitariusza pogotowia.
Ile naprawdę?
To pięć przypadków zbrodni, które udało się prokuraturze
udokumentować. Akt oskarżenia nie pozostawia jednak wątpliwości, że
morderstw musiało być znacznie więcej. Co za tym przemawia?
? Zaraz po zatrzymaniu sanitariusz Andrzej N. przyznał się do
kilkunastu zbrodni. Zaczął o nich opowiadać prokuratorowi, lecz w
pewnej chwili ?zaciął się? i zamilkł. To, co powiedział, pozwoliło
prokuraturze zidentyfikować cztery jego ofiary i jedną jego wspólnika
Karola B. Jak twierdzi N., Karol B. miał dopuścić się więcej zabójstw
niż to jedyne, które udało się udokumentować.
? Prokuratura zbadała 22 zakończone śmiercią interwencje u chorych
pacjentów z udziałem sanitariusza Andrzeja N. Większość wizyt
przebiegała podobnie: pacjent chory, ale nie umierający. Jedzie z tyłu
z sanitariuszem. Podczas jazdy stan chorego nagle się pogarsza. Lekarz
nie próbuje nawet ratować chorego lub robi to nieudolnie (nie podaje
tlenu, wstrzykuje leki nieadekwatne do potrzeb). Chory umiera, ekipa
wzywa Czarną Różę.
? ?W badanych przypadkach biegli nie wykluczyli, że pacjentom podano
środki zwiotczające, jednak nie byli też w stanie tej okoliczności
potwierdzić? - czytamy w akcie oskarżenia. Oskarżyciel podsumowuje:
?Ilość sfałszowanych recept oraz pobranego pavulonu wskazuje na jego
podawanie przez Andrzeja N. i Karola B. w zakresie daleko większym niż
ten, który przyjęto w niniejszym postępowaniu jako udowodniony?.
? Do uśmiercenia pacjenta wystarcza jedna ampułka pavulonu.
Sanitariusze ukradli ich z apteki pogotowia co najmniej 97 (tyle jest
na sfałszowanych przez nich receptach). Co najmniej, bo zniknęło ich
kilkaset. Nie wiadomo jednak, kto je ukradł.
Tylko ignorant?
Wraz z sanitariuszami na ławie oskarżonych zasiądą dwaj opisani wyżej
lekarze: Janusz K. i Paweł W. Prokuratura oskarża ich o "nieumyślne
spowodowanie śmierci pacjentów" i branie łapówek za "skóry".
Po lekturze aktu oskarżenia nasuwają się jednak pewne wątpliwości -
dotyczą roli, jaką w morderczym procederze odgrywał jeden z
oskarżonych lekarzy - Janusz K.
Prokuratura wykluczyła, by lekarz dopuszczał się zabójstw. Przyjęła,
że był po prostu skrajnym ignorantem: "Ustalenia śledztwa co do
kompetencji [oskarżonych lekarzy] są wręcz przygnębiające i z opinii
biegłych wynika, że nie posiadali często wręcz elementarnej wiedzy na
temat ratownictwa medycznego".
Spośród udokumentowanych przypadków najwięcej wątpliwości budzi śmierć
Stanisława Z. Mężczyzna miał duszności. Jak stwierdził lekarz z
rejonu, jego życiu nic nie groziło, ale powinien trafić do szpitala.
Karetką przyjechał Janusz K. Stwierdził zbyt niskie ciśnienie (100/50)
i dał choremu furosemid i diprofilinę - leki obniżające (!) ciśnienie.
Nie podał tlenu. Chory zmarł.
Biegli nie przesądzają, czy to leki zabiły pacjenta, czy też umarł z
powodu niepodania tlenu. Zasadne jest zatem pytanie, czy mamy do
czynienia z nieumyślnym spowodowaniem śmierci, jak pisze prokurator,
czy po prostu z zabójstwem?
Lista pytań
Podobnych wątpliwości akt oskarżenia przynosi znacznie więcej:
? Dlaczego doktor K. podał Tadeuszowi K. adrenalinę, choć pacjent
oddychał i nie miał kłopotów z krążeniem? Czy faktycznie nie wiedział,
że może to doprowadzić do jego śmierci?
? Dlaczego podał Bronisławie J. lek podwyższający ciśnienie, gdy
chora miała bardzo wysokie ciśnienie - 180?
? Dlaczego Mirosławie Z. podał jednocześnie digoksin i deslanosid?
Leki te podane razem mogą spowodować śmierć.
? Dlaczego nie próbował nawet reanimować części chorych?
Wszyscy wymienieni wyżej pacjenci zmarli.
I kolejne wątpliwości - czy K. mógł nie wiedzieć o zabójstwach
dokonywanych przez Andrzeja N.? W śledztwie pojawiały się różne tezy:
od "domyślał się", poprzez "tolerował", do "był współsprawcą".
Prokurator przyjął, że nie wiedział, a zaledwie "powinien się
domyślać". Jeśli K. wiedział o zbrodniach i nie alarmował (a to
wiemy), to znaczy, że tolerował zabijanie i powinien odpowiadać za
współudział w zbrodniach sanitariusza N.
Nie ma wyroku, więc leczą
Andrzej N. i Karol B. czekają na proces w areszcie. Lekarze są na
wolności i - to nie makabryczny żart - nadal leczą!
Janusz K. jeszcze trzy tygodnie temu przyjmował pacjentów w prywatnym
ZOZ-ie w Łodzi. Został zwolniony, gdy dyrekcja dowiedziała się o
oskarżeniu. Nie ma przeszkód, by znalazł sobie pracę w innej
przychodni czy szpitalu.
Paweł W. pracuje w szpitalu w Człuchowie. Dyrektor Maciej Merkisz wie,
za co lekarz ma odpowiadać przez sądem. - Nie stwarza żadnych
sytuacji, które mogłyby nadszarpnąć zaufanie do niego - tłumaczy. I
poucza, żeby nie przesądzać o jego winie: - Przecież nie ma jeszcze
wyroku.
Wkrótce prokuratura skończy śledztwo wobec czterech kolejnych lekarzy
z łódzkiego pogotowia. Prawdopodobnie będą odpowiadać - tak jak dwaj
oskarżeni - za spowodowanie śmierci kolejnych pacjentów. Także oni
mogą nadal leczyć chorych.
Rzecznik: nie można ich przekreślać
Całą szóstką powinien się zająć sąd lekarski. Mógłby nawet zabronić im
wykonywania zawodu. Trzeba jednak wniosku rzecznika odpowiedzialności
zawodowej przy łódzkiej Okręgowej Izbie Lekarskiej. Rzecznik dr
Januariusz Kaczmarek po publikacji naszego reportażu "Łowcy skór" w
styczniu 2001 r. rozpoczął postępowanie dyscyplinarne. Minęły trzy
lata, a efektu nie ma. Mówi, że czeka na opinię biegłego. Bo ci,
których wysłuchała prokuratura, to dla Kaczmarka za mało. Rzecznik
poucza: - Każdemu może się zdarzyć, że popełni przewinienie zawodowe.
Nie można go z góry przekreślać - mówi o oskarżonych lekarzach.
Rzecznik Kaczmarek nie zdaje sobie sprawy z tego, że zajął się
problemem, w którym jak w lustrze przejrzy się środowisko lekarskie.
Może zobaczyć w nim chór pomstujący na nieodpowiedzialnych
dziennikarzy i prokuratorów. Może też zobaczyć zdrowe drzewo
zdecydowanie odcinające zgniłe gałęzie. Kaczmarek wybrał pierwsze
rozwiązanie, które urąga pacjentom i wszystkim uczciwym lekarzom.
Zwłaszcza tym z łódzkiego pogotowia, bez pomocy których udowodnienie
morderstw nie byłoby możliwe.
Współpraca Przemysław Witkowski, Radio Łódź
za
http://serwisy.gazeta.pl/kraj/1,34384,2376520.html
|