| « poprzedni wątek | następny wątek » |
11. Data: 2008-04-30 14:14:06
Temat: Re: Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego...Ikselka wrote:
>> A im bardziej człowiek siebie lubi/kocha tym bardziej potrafi lubić
>> i kochać innych. To chyba oczywiste. Ze wszystkimi ich
>> niedoskonałościami. Twierdzę wręcz, że te niedoskonałości robią z
>> nas ludzi.
> Czyli nie tylko ja jestem zafascynowana głębokim sensem zdania "Kochaj
> bliźniego swego jak siebie samego".
> Od razu mi lepiej :-)
Dobrze byloby zdecydować się na coś w tej dyskusji. Bo rada "Kochaj
bliźniego swego jak siebie samego" niesie ze sobą diametralnie inny przekaz
niż stwierdzenie "Im bardziej człowiek kocha siebie, tym bardziej potrafi
kochać innych" :)
> PS. A miłośnicy złej królowej z bajki o królewnie Śnieżce niech
> wreszcie swoim włąsnym okiem zobaczą się pięknymi, zamiast niepewnie
> pytać lustro o opinię...
Bez lustra człowiek jest izolowany. Właśnie z betonowej piwnicy pozbawionej
społecznego lustra wyszło siedmioro dzieci z matką. Z Twoich deklaracji
wynika, że świadomie nie używasz lustra. :)
--
pozdrawiam
michał
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
Zobacz także
12. Data: 2008-04-30 14:38:52
Temat: Re: Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego...Ikselka pisze:
> Powszechnym nastawieniem do ludzi akceptujących akceptację siebie jest
> NIEAKCEPTACJA otoczenia.
> Wręcz odnosze wrażenie, że ludzie generalnie SIEBIE SAMYCH nie akceptują,
> więc spotkanie z takim indywiduum jak ja powoduje złe nastawienie, w
> najlepszym razie reakcje typu "podnoszę lupę i podziwiam" :-)
Dziwne. Ja mam wręcz przeciwne wrażenie - ludzie lubią osoby zadowolone
z siebie, szczęśliwe same ze sobą, i lgną do takich osób.
Na jakiej Ty planecie żyjesz, Ikselko? A może w złym towarzystwie się
obracasz? A może zbyt manifestujesz to swoje "samozadowolenie"? Zbytnia
tego manifestacja zresztą IMO świadczyłaby o czymś zupełnie przeciwnym
do samozadowolenia w tym pozytywnym sensie.
Ewa
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
13. Data: 2008-04-30 14:52:10
Temat: Re: Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego...Dnia Wed, 30 Apr 2008 16:14:06 +0200, michal napisał(a):
> Ikselka wrote:
>
>>> A im bardziej człowiek siebie lubi/kocha tym bardziej potrafi lubić
>>> i kochać innych. To chyba oczywiste. Ze wszystkimi ich
>>> niedoskonałościami. Twierdzę wręcz, że te niedoskonałości robią z
>>> nas ludzi.
>
>> Czyli nie tylko ja jestem zafascynowana głębokim sensem zdania "Kochaj
>> bliźniego swego jak siebie samego".
>> Od razu mi lepiej :-)
>
> Dobrze byloby zdecydować się na coś w tej dyskusji. Bo rada "Kochaj
> bliźniego swego jak siebie samego" niesie ze sobą diametralnie inny przekaz
> niż stwierdzenie "Im bardziej człowiek kocha siebie, tym bardziej potrafi
> kochać innych" :)
Niesie dokładnie ten sam i dziwię się, że dla Ciebie nie jest to oczywiste,
łał :-)
Podydaktyzujmy algebraicznie:
Dane:
A - miłość własna
B - miłość do ludzi
Zakładamy, że:
A=B //prawda?
Dowodzimy:
A+c - miłość własna zwiększona o "c"
B+c - miłość bliźniego zwiększona o tyle samo co A, czyli o "c"
Zatem A+c=B+c //nadal!
Wielkość "c" możemy dowolnie zwiększać w wyrażeniu "A+c", co powoduje
automatycznie i ciągle równość z coraz większą miłością bliźniego "B+c"
Michał, jeśli to Ci nie trafi, to ja umywam ręce ;-)
--
XL wiosenna :-)
Mój serwer to news.gazeta.pl (bez przekierowań przez inne), email
i...@g...pl., podany także w nagłówku.
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
14. Data: 2008-04-30 15:01:22
Temat: Re: Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego...Dnia Wed, 30 Apr 2008 16:38:52 +0200, medea napisał(a):
> Ikselka pisze:
>
>> Powszechnym nastawieniem do ludzi akceptujących akceptację siebie jest
>> NIEAKCEPTACJA otoczenia.
>> Wręcz odnosze wrażenie, że ludzie generalnie SIEBIE SAMYCH nie akceptują,
>> więc spotkanie z takim indywiduum jak ja powoduje złe nastawienie, w
>> najlepszym razie reakcje typu "podnoszę lupę i podziwiam" :-)
>
> Dziwne. Ja mam wręcz przeciwne wrażenie - ludzie lubią osoby zadowolone
> z siebie, szczęśliwe same ze sobą, i lgną do takich osób.
> Na jakiej Ty planecie żyjesz, Ikselko? A może w złym towarzystwie się
> obracasz?
W dobrym, dlatego w nim przebywam i ono ze mną. Ale reakcje wielu osób w
internecie (i głównie tu) nasunęły mi takie wnioski.
> A może zbyt manifestujesz to swoje "samozadowolenie"? Zbytnia
> tego manifestacja zresztą IMO świadczyłaby
I tu jest właśnie wilk pogrzebany: jedno małe słówko "zbyt" :-)))
Bo powiedzże mi, kto i gdzie ustala, ile jest "w sam raz"? - tym sterują
tylko indywidualne odczucia ludzi :-D
--
XL wiosenna :-)
Mój serwer to news.gazeta.pl (bez przekierowań przez inne), email
i...@g...pl., podany także w nagłówku.
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
15. Data: 2008-04-30 21:24:48
Temat: Re: Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego...Dnia Wed, 30 Apr 2008 15:45:22 +0200, michal napisał(a):
> Ikselka wrote:
>> Wydaje mi się, że nieco spłycacie znaczenie miłości własnej.
>> Miłość własna, ta dobrze pojmowana, to zespół nastawień
>> konstruktywnych (nie bierne podziwianie i pozwalanie sobie na
>> wszystko) względem własnej osoby (nie tylko ciała). Czyli oczywiście,
>> jak pisał Michał, szacunek dla samego siebie też, ale i pozytywny
>> emocjonalny i fizyczny (tak tak!) stosunek do siebie, który wynika z
>> uznawania właściwych zasad i wzorców, które uznajemy, że spełniliśmy,
>> lub przynajmniej są one naszym celem i chcemy w tym kierunku siebie
>> zmieniać.
>
> Stosując niewłaciwe wzorce i zasady wcale nie musimy zmieniać pozytywnego
> stosunku do siebie. Projekcja i racjonalizacja nam w tym skutecznie pomogą.
Pewnie tak. Dlatego ważne jest, aby mieć właściwy, stały punkt odniesienia
- może nim być wiara, albo po prostu umiejętność identyfikacji dobra.
Ale i to zbyt wiele, bo do zachowania minimum wystarczą prymitywne
zdolności: odczuwanie bólu i umiejętność porównywania...
>
>> Wydaje mi się, że clue pojęcia MIŁOŚĆ WŁASNA jest AKCEPTACJA
>> AKCEPTACJI SIEBIE :-)
>
> Akceptacja akceptacji siebie, jest podobna do miłości do miłości własnej. :)
A co mi tam, może i tak, o ile skutkuje pozytywnie dla otoczenia ;-P
>
>> Powszechnym nastawieniem do ludzi akceptujących akceptację siebie jest
>> NIEAKCEPTACJA otoczenia.
>> Wręcz odnosze wrażenie, że ludzie generalnie SIEBIE SAMYCH nie
>> akceptują, więc spotkanie z takim indywiduum jak ja powoduje złe
>> nastawienie, w najlepszym razie reakcje typu "podnoszę lupę i
>> podziwiam" :-)
>
>> Nie dam się zmienić nikomu. Ja ciężko pracuję na swoją akceptację.
>> Czyjaś niemożność nie jest w stanie mnie zniechęcić, przeciwnie - to
>> ja będę takiemu człowiekowi tym mocniej pokazywać wzorzec, dla jego
>> własnego dobra: może wreszcie zrozumie, że można, po prostu i
>> zwyczajnie można i TRZEBA siebie zakceptować, podziwiać, kochać.
>> Kiedy się to osiągnie (a łatwo nie jest), wtedy "okaz" taki jak ja
>> przestanie dziwić :-)
>
> A do czego taka postawa może doprowadzić? Bo jeśli to prawda, że Twoje
> samouwielbienie (miłość do miłości własnej - to dobre określenie, podoba mi
> się)
Nie, to nie to samo.
> powoduje brak akceptacji otoczenia
...powiedzmy fragmentów otoczenia, az tak źle nie jest.
> - to wygląda na to, że jak już
> wszyscy znajomi Ciebie poznają od tej strony, będziesz w końcu osamotniona.
Znajomi mnie znają, jak sama nazwa wskazuje :-)
> Ale jeżeli dalej będziesz się zastanawiać nad tym, dlaczego tak jest i
> dojdziesz kiedyś do wniosku, że może to wcale nie dlatego, że otoczenie jest
> zawistne i nie akceptujące siebie - to jakieś światełko w tunelu być może
> zaświeci... :)
Fragment, fragment otoczenia, bardzo szczególny fragment.
>
>> Co mi daje moja postawa?
>> Nie przyjemność z patrzenia w lustro - tak mogą pomyśleć zawistnie
>> tylko osoby nie akceptujące siebie ;-P
>
>> Dzięki patrzeniu w lustro widzę, jak się zmieniam - mam świadomość
>> ulotności.
>
> Rzetelną kontrolę zmian zwykło się nazywać weryfikacją. Konfrontowaniem
> podejmowanych decyzji z przyjętymi zasadami. Przy weryfikacji swoich
> poczynań zalecałbym ostrą krytykę zamiast zachwytu za wszelką cenę..
Dlaczego za wszelką cenę? Skoro tę weryfikację przeprowadzić można znacznie
wcześniej, a decyzje/poczynania wprowadzać w życie już po niej, tak jak
jest w badaniach naukowych: najpierw następuje opracowanie teoretyczne,
potem symulacja procesu, a potem dopiero właściwe działanie. Po tym już
tylko można być zadowolonym. Żyję już na tyle długo, że mam bogaty bagaż
doświadczeń, służących mi jako odpowiedniki symulacji. Bazuję na nich, nie
muszę już się weryfikować przy każdej nowej decyzji/poglądzie/geście.
>
>> Poza lustrem widzę pięknych (jak ja ;-P) ludzi, którzy też się
>> starzeją, zmieniają, brzydną - a mimo to ich kocham, jak siebie :-)
>
> To są Ci sami, co Ciebie nie akceptują?
>
>> Jak z tym jest u Was?
>
> Raczej odwrotnie. U mnie.
Czyli co, wokół Ciebie ludzie są okropni, wcale się nie starzeją, nie
zmieniają i nie brzydną, a Ty ich nie akceptujesz? Eeeee, coś chyba nie
tak.
--
XL wiosenna :-)
Mój serwer to news.gazeta.pl (bez przekierowań przez inne), email
i...@g...pl., podany także w nagłówku.
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
16. Data: 2008-04-30 22:31:47
Temat: Re: Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego...Ikselka wrote:
>>>> A im bardziej człowiek siebie lubi/kocha tym bardziej potrafi lubić
>>>> i kochać innych. To chyba oczywiste. Ze wszystkimi ich
>>>> niedoskonałościami. Twierdzę wręcz, że te niedoskonałości robią z
>>>> nas ludzi.
>>> Czyli nie tylko ja jestem zafascynowana głębokim sensem zdania
>>> "Kochaj bliźniego swego jak siebie samego".
>>> Od razu mi lepiej :-)
>> Dobrze byloby zdecydować się na coś w tej dyskusji. Bo rada "Kochaj
>> bliźniego swego jak siebie samego" niesie ze sobą diametralnie inny
>> przekaz niż stwierdzenie "Im bardziej człowiek kocha siebie, tym
>> bardziej potrafi kochać innych" :)
> Niesie dokładnie ten sam i dziwię się, że dla Ciebie nie jest to
> oczywiste, łał :-)
> Podydaktyzujmy algebraicznie:
> Dane:
> A - miłość własna
> B - miłość do ludzi
> Zakładamy, że:
> A=B //prawda?
> Dowodzimy:
> A+c - miłość własna zwiększona o "c"
> B+c - miłość bliźniego zwiększona o tyle samo co A, czyli o "c"
> Zatem A+c=B+c //nadal!
> Wielkość "c" możemy dowolnie zwiększać w wyrażeniu "A+c", co powoduje
> automatycznie i ciągle równość z coraz większą miłością bliźniego
> "B+c"
> Michał, jeśli to Ci nie trafi, to ja umywam ręce ;-)
To ić ómyj ręce, a ja to wytłumaczę inaczej, tak, żeby każdy zrozumiał,
oprócz Ciebie (łopatologia jest dla Ciebie mało skuteczna ;), albo to zwykła
przekora a Twojej strony).
"Kochaj bliźniego swego jak siebie samego" zaleca darzyć najszlachetniejszym
z uczuć innych ludzi czerpiąc przykład z wrodzonej i naturalnej miłości do
siebie. To stanowi wskazanie na przeciwstawianie się wrodzonemu,
zakodowanemu w nas egoizmowi.
"Im bardziej ktoś kocha siebie, tym bardziej potrafi kochać innych" - jest
zdaniem z gruntu nieprawdziwym, ponieważ zakłada, że nadmierny egoizm
(dbanie o interes własny przede wszystkim) determinuje lepsze przygotowanie
do robienia czegoś zupełnie odwrotnego czyli odchodzenie od egoizmu ku
altruizmowi.
Tak więc zrównanie tych dwu zdań nie trzyma się kupy.
Prawdopodobnie chodzi Ci o coś zupełnie innego, ale... no chcę to jednak
powiedzieć: Nie wiesz, jak to nazwać. Moim zdaniem używasz niewłaściwych
pojęć. :)
Przykro mi.
--
pozdrawiam
michał
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
17. Data: 2008-04-30 23:02:09
Temat: Re: Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego...Ikselka wrote:
>>> Wydaje mi się, że nieco spłycacie znaczenie miłości własnej.
>>> Miłość własna, ta dobrze pojmowana, to zespół nastawień
>>> konstruktywnych (nie bierne podziwianie i pozwalanie sobie na
>>> wszystko) względem własnej osoby (nie tylko ciała). Czyli
>>> oczywiście, jak pisał Michał, szacunek dla samego siebie też, ale i
>>> pozytywny emocjonalny i fizyczny (tak tak!) stosunek do siebie,
>>> który wynika z uznawania właściwych zasad i wzorców, które
>>> uznajemy, że spełniliśmy, lub przynajmniej są one naszym celem i
>>> chcemy w tym kierunku siebie zmieniać.
>> Stosując niewłaciwe wzorce i zasady wcale nie musimy zmieniać
>> pozytywnego stosunku do siebie. Projekcja i racjonalizacja nam w tym
>> skutecznie pomogą.
> Pewnie tak. Dlatego ważne jest, aby mieć właściwy, stały punkt
> odniesienia - może nim być wiara, albo po prostu umiejętność
> identyfikacji dobra.
Problem w tej umiejętnośći. Jeśli za wzór przyjmiemy przykładowo miłość do
miłości samego siebie, to przy tak fałszywym założeniu cała nasza praca
będzie zmierzać w niewłaściwym kierunku. Egoizm przede wszystkim! Kochajmy
siebie! Patrzmy, jacy jesteśmy piękni, powabni i cudowni! Czego się
dotkniemy, wszystko nam wychodzi! Bierzcie z nas przykład! To demagogia.
Farsa. :D
> Ale i to zbyt wiele, bo do zachowania minimum wystarczą prymitywne
> zdolności: odczuwanie bólu i umiejętność porównywania...
Co proszę? Odczuwanie bólu ma uczyć relacji z innymi? Wolne żarty? :)
>>> Wydaje mi się, że clue pojęcia MIŁOŚĆ WŁASNA jest AKCEPTACJA
>>> AKCEPTACJI SIEBIE :-)
>> Akceptacja akceptacji siebie, jest podobna do miłości do miłości
>> własnej. :)
> A co mi tam, może i tak, o ile skutkuje pozytywnie dla otoczenia ;-P
Mógłbym się teraz zabić, ale się śmieję... Śmiechotki jakiejś dostałem. ;D
Bo przecież staram się wykazać, że nie może to skutkować pozytywnie dla
otoczenia.
>>> Powszechnym nastawieniem do ludzi akceptujących akceptację siebie
>>> jest NIEAKCEPTACJA otoczenia.
>>> Wręcz odnosze wrażenie, że ludzie generalnie SIEBIE SAMYCH nie
>>> akceptują, więc spotkanie z takim indywiduum jak ja powoduje złe
>>> nastawienie, w najlepszym razie reakcje typu "podnoszę lupę i
>>> podziwiam" :-)
>>> Nie dam się zmienić nikomu. Ja ciężko pracuję na swoją akceptację.
>>> Czyjaś niemożność nie jest w stanie mnie zniechęcić, przeciwnie - to
>>> ja będę takiemu człowiekowi tym mocniej pokazywać wzorzec, dla jego
>>> własnego dobra: może wreszcie zrozumie, że można, po prostu i
>>> zwyczajnie można i TRZEBA siebie zakceptować, podziwiać, kochać.
>>> Kiedy się to osiągnie (a łatwo nie jest), wtedy "okaz" taki jak ja
>>> przestanie dziwić :-)
>> A do czego taka postawa może doprowadzić? Bo jeśli to prawda, że
>> Twoje samouwielbienie (miłość do miłości własnej - to dobre
>> określenie, podoba mi się)
> Nie, to nie to samo.
>> powoduje brak akceptacji otoczenia
> ...powiedzmy fragmentów otoczenia, az tak źle nie jest.
>> - to wygląda na to, że jak już
>> wszyscy znajomi Ciebie poznają od tej strony, będziesz w końcu
>> osamotniona.
> Znajomi mnie znają, jak sama nazwa wskazuje :-)
Może jeszcze tak być, że Ty ich nie znasz, wiesz... choć sądzisz że tak. :)
>> Ale jeżeli dalej będziesz się zastanawiać nad tym, dlaczego tak jest
>> i dojdziesz kiedyś do wniosku, że może to wcale nie dlatego, że
>> otoczenie jest zawistne i nie akceptujące siebie - to jakieś
>> światełko w tunelu być może zaświeci... :)
> Fragment, fragment otoczenia, bardzo szczególny fragment.
>>> Co mi daje moja postawa?
>>> Nie przyjemność z patrzenia w lustro - tak mogą pomyśleć zawistnie
>>> tylko osoby nie akceptujące siebie ;-P
>>> Dzięki patrzeniu w lustro widzę, jak się zmieniam - mam świadomość
>>> ulotności.
>> Rzetelną kontrolę zmian zwykło się nazywać weryfikacją.
>> Konfrontowaniem podejmowanych decyzji z przyjętymi zasadami. Przy
>> weryfikacji swoich poczynań zalecałbym ostrą krytykę zamiast
>> zachwytu za wszelką cenę..
> Dlaczego za wszelką cenę? Skoro tę weryfikację przeprowadzić można
> znacznie wcześniej, a decyzje/poczynania wprowadzać w życie już po
> niej, tak jak jest w badaniach naukowych: najpierw następuje
> opracowanie teoretyczne, potem symulacja procesu, a potem dopiero
> właściwe działanie. Po tym już tylko można być zadowolonym. Żyję już
> na tyle długo, że mam bogaty bagaż doświadczeń, służących mi jako
> odpowiedniki symulacji. Bazuję na nich, nie muszę już się weryfikować
> przy każdej nowej decyzji/poglądzie/geście.
No to nie masz już co robić w kwestii rozwoju własnego. Gratuluję. To już
jest koniec. Nie ma już nic. Jesteśmy wolni. Możemy iść. :)
>>> Poza lustrem widzę pięknych (jak ja ;-P) ludzi, którzy też się
>>> starzeją, zmieniają, brzydną - a mimo to ich kocham, jak siebie :-)
>> To są Ci sami, co Ciebie nie akceptują?
>>> Jak z tym jest u Was?
>> Raczej odwrotnie. U mnie.
> Czyli co, wokół Ciebie ludzie są okropni, wcale się nie starzeją, nie
> zmieniają i nie brzydną, a Ty ich nie akceptujesz? Eeeee, coś chyba
> nie tak.
Tak bym to na prędce określił:
W ludziach widzę siebie. Oni są moim lustrem i jako lustro wcale mnie
oszczędzają. Staram się wciąż, ale im ciągle za mało. I dziękuje im za to.
Bez tego zwierciadła nie byłoby dla kogo się starać, a wtedy to już byłby
koniec. Nie byłoby nic. Byłbym wolny, tylko nie miałbym dokąd iść.
--
pozdrawiam
michał
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
18. Data: 2008-04-30 23:09:31
Temat: Re: Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego...medea wrote:
>> Powszechnym nastawieniem do ludzi akceptujących akceptację siebie
>> jest NIEAKCEPTACJA otoczenia.
>> Wręcz odnosze wrażenie, że ludzie generalnie SIEBIE SAMYCH nie
>> akceptują, więc spotkanie z takim indywiduum jak ja powoduje złe
>> nastawienie, w najlepszym razie reakcje typu "podnoszę lupę i
>> podziwiam" :-)
> Dziwne. Ja mam wręcz przeciwne wrażenie - ludzie lubią osoby
> zadowolone z siebie, szczęśliwe same ze sobą, i lgną do takich osób.
> Na jakiej Ty planecie żyjesz, Ikselko? A może w złym towarzystwie się
> obracasz? A może zbyt manifestujesz to swoje "samozadowolenie"?
> Zbytnia tego manifestacja zresztą IMO świadczyłaby o czymś zupełnie
> przeciwnym do samozadowolenia w tym pozytywnym sensie.
Może?
Brzechwa to już zauważył wcześniej... ;)
--
pozdrawiam
michał
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
19. Data: 2008-05-01 07:31:04
Temat: Re: Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego...Dnia Thu, 1 May 2008 00:31:47 +0200, michal napisał(a):
> Ikselka wrote:
>>>>> A im bardziej człowiek siebie lubi/kocha tym bardziej potrafi lubić
>>>>> i kochać innych. To chyba oczywiste. Ze wszystkimi ich
>>>>> niedoskonałościami. Twierdzę wręcz, że te niedoskonałości robią z
>>>>> nas ludzi.
>
>>>> Czyli nie tylko ja jestem zafascynowana głębokim sensem zdania
>>>> "Kochaj bliźniego swego jak siebie samego".
>>>> Od razu mi lepiej :-)
>
>>> Dobrze byloby zdecydować się na coś w tej dyskusji. Bo rada "Kochaj
>>> bliźniego swego jak siebie samego" niesie ze sobą diametralnie inny
>>> przekaz niż stwierdzenie "Im bardziej człowiek kocha siebie, tym
>>> bardziej potrafi kochać innych" :)
>
>> Niesie dokładnie ten sam i dziwię się, że dla Ciebie nie jest to
>> oczywiste, łał :-)
>> Podydaktyzujmy algebraicznie:
>
>> Dane:
>> A - miłość własna
>> B - miłość do ludzi
>
>> Zakładamy, że:
>> A=B //prawda?
>
>> Dowodzimy:
>> A+c - miłość własna zwiększona o "c"
>> B+c - miłość bliźniego zwiększona o tyle samo co A, czyli o "c"
>
>> Zatem A+c=B+c //nadal!
>
>> Wielkość "c" możemy dowolnie zwiększać w wyrażeniu "A+c", co powoduje
>> automatycznie i ciągle równość z coraz większą miłością bliźniego
>> "B+c"
>
>> Michał, jeśli to Ci nie trafi, to ja umywam ręce ;-)
>
> To ić ómyj ręce, a ja to wytłumaczę inaczej, tak, żeby każdy zrozumiał,
> oprócz Ciebie (łopatologia jest dla Ciebie mało skuteczna ;)
Jestem do niej z gruntu nieprzyzwyczajona - wręcz powiedziałabym.
> "Im bardziej ktoś kocha siebie, tym bardziej potrafi kochać innych" - jest
> zdaniem z gruntu nieprawdziwym, ponieważ zakłada, że nadmierny egoizm
> (dbanie o interes własny przede wszystkim) determinuje lepsze przygotowanie
> do robienia czegoś zupełnie odwrotnego czyli odchodzenie od egoizmu ku
> altruizmowi.
Kochanie siebie to nie egoizm. Czyli nie porozumiemy się.
> Tak więc zrównanie tych dwu zdań nie trzyma się kupy.
> Prawdopodobnie chodzi Ci o coś zupełnie innego,
> ale... no chcę to jednak
> powiedzieć: Nie wiesz, jak to nazwać.
> Moim zdaniem używasz niewłaściwych
> pojęć. :)
> Przykro mi.
Moim zdaniem mylisz kochanie siebie z narcyzmem i egoizmem w jednym.
Idem ómydź rence, przykro mi.
A dopuszczasz w ogóle, że się mylisz w całej rozciągłości i że to Ty coś
źle nazywasz?- jesteś samouwielbiony w sposób niekontrolowany, bo sam nie
zdajesz sobie z tego sprawy, w odróżnieniu ode mnie. To niebezpieczne ;-P
--
XL wiosenna :-)
Mój serwer to news.gazeta.pl (bez przekierowań przez inne), email
i...@g...pl., podany także w nagłówku.
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
20. Data: 2008-05-01 07:43:06
Temat: Re: Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego...Dnia Thu, 1 May 2008 01:02:09 +0200, michal napisał(a):
> Ikselka wrote:
>>>> Wydaje mi się, że nieco spłycacie znaczenie miłości własnej.
>>>> Miłość własna, ta dobrze pojmowana, to zespół nastawień
>>>> konstruktywnych (nie bierne podziwianie i pozwalanie sobie na
>>>> wszystko) względem własnej osoby (nie tylko ciała). Czyli
>>>> oczywiście, jak pisał Michał, szacunek dla samego siebie też, ale i
>>>> pozytywny emocjonalny i fizyczny (tak tak!) stosunek do siebie,
>>>> który wynika z uznawania właściwych zasad i wzorców, które
>>>> uznajemy, że spełniliśmy, lub przynajmniej są one naszym celem i
>>>> chcemy w tym kierunku siebie zmieniać.
>
>>> Stosując niewłaciwe wzorce i zasady wcale nie musimy zmieniać
>>> pozytywnego stosunku do siebie. Projekcja i racjonalizacja nam w tym
>>> skutecznie pomogą.
>
>> Pewnie tak. Dlatego ważne jest, aby mieć właściwy, stały punkt
>> odniesienia - może nim być wiara, albo po prostu umiejętność
>> identyfikacji dobra.
>
> Problem w tej umiejętnośći. Jeśli za wzór przyjmiemy przykładowo miłość do
> miłości samego siebie, to przy tak fałszywym założeniu cała nasza praca
> będzie zmierzać w niewłaściwym kierunku. Egoizm przede wszystkim! Kochajmy
> siebie! Patrzmy, jacy jesteśmy piękni, powabni i cudowni! Czego się
> dotkniemy, wszystko nam wychodzi! Bierzcie z nas przykład! To demagogia.
> Farsa. :D
Powiedz mi, gdzie w moim ukochaniu siebie spotkałeś takie deklaracje?
Ja tylko mówię, że jestem ZADOWOLONA z siebie, a moje JA, z którego jestem
zadowolona, to tylko to, co mam FAKTYCZNIE, nie jakiś miraż.
Skąd wniosek, że uważam się za seksbombę, najmądrzejszą na świecie i do
rany przyłóż?
E, coś chyba dodajesz do mojego samouwielbienia, a nawet cały kosmos :-)
Od razu widzę, że zadowolenie z siebie podobne mojemu jest np dla Ciebie
niedostępne, bo dążysz do jakiegoś ideału, do którego i tak nie dotrzesz, a
wtłoczone masz, że tylko wtedy mógłbyś być z siebie ZADOWOLONY. Okropność.
>
>> Ale i to zbyt wiele, bo do zachowania minimum wystarczą prymitywne
>> zdolności: odczuwanie bólu i umiejętność porównywania...
>
> Co proszę? Odczuwanie bólu ma uczyć relacji z innymi? Wolne żarty? :)
Nie.
Odczuwanie bólu uczy człowieka cierpienia. I wtedy człowiek WIE DOKŁADNIE,
jak mogą cierpieć inni.
DZIWIĘ się, ze tego nie rozumiesz. To najprostsza prawda o życiu,
wyniesiona już z życia płodowego.
>
>>>> Wydaje mi się, że clue pojęcia MIŁOŚĆ WŁASNA jest AKCEPTACJA
>>>> AKCEPTACJI SIEBIE :-)
>
>>> Akceptacja akceptacji siebie, jest podobna do miłości do miłości
>>> własnej. :)
>
>> A co mi tam, może i tak, o ile skutkuje pozytywnie dla otoczenia ;-P
>
> Mógłbym się teraz zabić, ale się śmieję... Śmiechotki jakiejś dostałem. ;D
> Bo przecież staram się wykazać, że nie może to skutkować pozytywnie dla
> otoczenia.
Ręce mi opadają...
>
>>>> Powszechnym nastawieniem do ludzi akceptujących akceptację siebie
>>>> jest NIEAKCEPTACJA otoczenia.
>>>> Wręcz odnosze wrażenie, że ludzie generalnie SIEBIE SAMYCH nie
>>>> akceptują, więc spotkanie z takim indywiduum jak ja powoduje złe
>>>> nastawienie, w najlepszym razie reakcje typu "podnoszę lupę i
>>>> podziwiam" :-)
>
>>>> Nie dam się zmienić nikomu. Ja ciężko pracuję na swoją akceptację.
>>>> Czyjaś niemożność nie jest w stanie mnie zniechęcić, przeciwnie - to
>>>> ja będę takiemu człowiekowi tym mocniej pokazywać wzorzec, dla jego
>>>> własnego dobra: może wreszcie zrozumie, że można, po prostu i
>>>> zwyczajnie można i TRZEBA siebie zakceptować, podziwiać, kochać.
>>>> Kiedy się to osiągnie (a łatwo nie jest), wtedy "okaz" taki jak ja
>>>> przestanie dziwić :-)
>
>>> A do czego taka postawa może doprowadzić? Bo jeśli to prawda, że
>>> Twoje samouwielbienie (miłość do miłości własnej - to dobre
>>> określenie, podoba mi się)
>
>> Nie, to nie to samo.
>
>>> powoduje brak akceptacji otoczenia
>
>> ...powiedzmy fragmentów otoczenia, az tak źle nie jest.
>
>>> - to wygląda na to, że jak już
>>> wszyscy znajomi Ciebie poznają od tej strony, będziesz w końcu
>>> osamotniona.
>
>> Znajomi mnie znają, jak sama nazwa wskazuje :-)
>
> Może jeszcze tak być, że Ty ich nie znasz, wiesz... choć sądzisz że tak. :)
Nie. Nie mam setek DOBRYCH znajomych, ci BLISCY przeszli (i ja wobec nich)
wiele sprawdzianów, co też Ty mówisz?
:-)
>
>>> Ale jeżeli dalej będziesz się zastanawiać nad tym, dlaczego tak jest
>>> i dojdziesz kiedyś do wniosku, że może to wcale nie dlatego, że
>>> otoczenie jest zawistne i nie akceptujące siebie - to jakieś
>>> światełko w tunelu być może zaświeci... :)
>
>> Fragment, fragment otoczenia, bardzo szczególny fragment.
>
>>>> Co mi daje moja postawa?
>>>> Nie przyjemność z patrzenia w lustro - tak mogą pomyśleć zawistnie
>>>> tylko osoby nie akceptujące siebie ;-P
>
>>>> Dzięki patrzeniu w lustro widzę, jak się zmieniam - mam świadomość
>>>> ulotności.
>
>>> Rzetelną kontrolę zmian zwykło się nazywać weryfikacją.
>>> Konfrontowaniem podejmowanych decyzji z przyjętymi zasadami. Przy
>>> weryfikacji swoich poczynań zalecałbym ostrą krytykę zamiast
>>> zachwytu za wszelką cenę..
>
>> Dlaczego za wszelką cenę? Skoro tę weryfikację przeprowadzić można
>> znacznie wcześniej, a decyzje/poczynania wprowadzać w życie już po
>> niej, tak jak jest w badaniach naukowych: najpierw następuje
>> opracowanie teoretyczne, potem symulacja procesu, a potem dopiero
>> właściwe działanie. Po tym już tylko można być zadowolonym. Żyję już
>> na tyle długo, że mam bogaty bagaż doświadczeń, służących mi jako
>> odpowiedniki symulacji. Bazuję na nich, nie muszę już się weryfikować
>> przy każdej nowej decyzji/poglądzie/geście.
>
> No to nie masz już co robić w kwestii rozwoju własnego. Gratuluję. To już
> jest koniec. Nie ma już nic. Jesteśmy wolni. Możemy iść. :)
Ja jestem otwarta na NOWE doświadczenia. O tym nic nie było, co prawda, ale
inteligentny czytelnik uważa to za oczywiste.
>
>>>> Poza lustrem widzę pięknych (jak ja ;-P) ludzi, którzy też się
>>>> starzeją, zmieniają, brzydną - a mimo to ich kocham, jak siebie :-)
>
>>> To są Ci sami, co Ciebie nie akceptują?
>
>>>> Jak z tym jest u Was?
>
>>> Raczej odwrotnie. U mnie.
>
>> Czyli co, wokół Ciebie ludzie są okropni, wcale się nie starzeją, nie
>> zmieniają i nie brzydną, a Ty ich nie akceptujesz? Eeeee, coś chyba
>> nie tak.
>
> Tak bym to na prędce określił:
> W ludziach widzę siebie. Oni są moim lustrem i jako lustro wcale mnie
> oszczędzają. Staram się wciąż, ale im ciągle za mało.
Nie nadążysz i tak. Jeśli chcesz zaspokoić wszystkich LUDZI, to nie dasz
rady. Musiz sobie wybrać środowisko, otoczenie, i tylko JE starać się
zaspokoić.
Rozumiem, o co Ci chodzi, ale nie dopasujesz się do wszystkich.
>I dziękuje im za to.
Uważam, że wzystkim nie dasz rady ;-P
> Bez tego zwierciadła nie byłoby dla kogo się starać, a wtedy to już byłby
> koniec. Nie byłoby nic. Byłbym wolny, tylko nie miałbym dokąd iść.
Ja się staram dla wybranych. Co nie oznacza egoizmu i kardynalnego
zawężenia pola wyboru. Ale wybieram ludzi, którzy sa warci mnie i ja ich.
Nie można pod to podciągnąć wszystkich.
--
XL wiosenna :-)
Mój serwer to news.gazeta.pl (bez przekierowań przez inne), email
i...@g...pl., podany także w nagłówku.
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
| « poprzedni wątek | następny wątek » |