| « poprzedni wątek | następny wątek » |
21. Data: 2010-02-17 09:41:11
Temat: Re: Kólka na czole?Redart pisze:
> Chiron - budowa analogii nie jest Twoją mocną stroną.
> Spróbuj w symbolice Chrystusa ukrzyżowanego znaleźć
> coś więcej niż tylko śmierć.
> Zresztą porównaj ten wizerunek z doświadczeniem śmierci
> wśród swoich bliskich.
> Gdzie są gwoździe i włócznia ?
Hm, tak mi się skojarzyło... widziałeś to?
http://hoombug.skunk.one.pl/node/74
Ewa
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
Zobacz także
22. Data: 2010-02-17 11:01:17
Temat: Re: Kólka na czole?W Usenecie medea <e...@p...fm> tak oto plecie:
>
> Redart pisze:
>
>> Chiron - budowa analogii nie jest Twoją mocną stroną.
>> Spróbuj w symbolice Chrystusa ukrzyżowanego znaleźć
>> coś więcej niż tylko śmierć.
>> Zresztą porównaj ten wizerunek z doświadczeniem śmierci
>> wśród swoich bliskich.
>> Gdzie są gwoździe i włócznia ?
>
> Hm, tak mi się skojarzyło... widziałeś to?
>
> http://hoombug.skunk.one.pl/node/74
Ale włóczni nie dali.
Qra
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
23. Data: 2010-02-17 12:22:30
Temat: Re: Kólka na czole?Użytkownik "Redart" <p...@i...gov> napisał w wiadomości
news:hlgcvn$gdm$1@news.onet.pl...
>
> Użytkownik "Chiron" <e...@o...eu> napisał w wiadomości
> news:hlf7b2$88i$1@news.onet.pl...
>
>>> Ale to dla _dorosłych_ , a nie dla 10-latka...
>
>> No tak. Czyli: tak, jak Buddę- 10 letnie dziecko odciął byś od widoku
>> śmierci. I pewno gdyby chciał się rozwijać duchowo- musiał by postąpić
>> podobnie jak Budda
>
> Chiron - budowa analogii nie jest Twoją mocną stroną.
> Spróbuj w symbolice Chrystusa ukrzyżowanego znaleźć
> coś więcej niż tylko śmierć.
> Zresztą porównaj ten wizerunek z doświadczeniem śmierci
> wśród swoich bliskich.
> Gdzie są gwoździe i włócznia ?
ok- 2 sprawy:
1. u buddystów widok Chrystusa ukrzyżowanego i męczonego IMO powinien
wywołać litość, wspczucie dla Boga, którego tak torturują. Oczywiście- jak
napisałeś- zakładamy, że nie znają kontekstu. Nie kumkam, dlaczego miałby
niby im się kojarzyć z groźnym bóstwem, jak napisałeś? To raczej zaproszenie
do pracy z emocjami typu litość, współczucie- a z całą pewnością nie- jak
napisałeś: "do pracy z bardzo trudnymi emocjami typu pierwotne lęki i
wszelakie instynkty dookoła (np.wyzwalana przez te lęki pierwotna agresja).
"
2. nie fair trochę z mojej strony było by tu pisanie o bajkach dla
japońskich dzieci- ociekających przemocą, krwią- i akceptowanych przez
dorosłych- często buddystów. Jednak popatrzmy na nasze bajki- o wiele
łagodniejsze od tych japońskich. Wiele z nich też ocieka przemocą, krwią,
niesprawiedliwością- i kończą się zwycięstwem dobra. Bajki oczywiście przez
katolickich rodziców akceptowalne. Czy bajki buddyjskich hindusów,
koreańczyków, wietnamczyków, etc- są od naszych łagodniejsze? Nie wiem- czy
Ty wiesz- i mógłbyś o tym zapewnić? Bo- ja wątpię, czy tak jest. A skoro tak
nie jest- to dlaczego niby przedstawianie dzieciom okrutnych bajek jest ok,
a okrutnej Męki Pańskiej- już nie?
--
Serdecznie pozdrawiam
Chiron
1. Znaleźć człowieka, z którym można porozmawiać nie wysłuchując banałów,
konowałów, idiotyzmów cwaniackich, łgarstw, fałszywych zapewnień, tanich
sprośności lub specjalistycznych bełkotów "fachowca", dla którego branżowe
wykształcenie plus umiejętność trzymania widelca jest całą jego kulturą,
kogoś bez płaskostopia mózgowego i bez lizusowskiej mentalności- to znaleźć
skarb.
- Waldemar Łysiak
2. Jedyna godna rzecz na świecie twórczość. A szczyt twórczości to tworzenie
siebie
Leopold Staff
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
24. Data: 2010-02-17 13:26:47
Temat: Re: Kólka na czole?
Użytkownik "Chiron" <e...@o...eu> napisał w wiadomości
news:hlgn27$dco$1@news.onet.pl...
> Ty wiesz- i mógłbyś o tym zapewnić? Bo- ja wątpię, czy tak jest. A skoro
> tak nie jest- to dlaczego niby przedstawianie dzieciom okrutnych bajek
> jest ok, a okrutnej Męki Pańskiej- już nie?
Nie jest ok, moim dzieciom generalnie takich bajek odmawiam,
zresztą jest kanał Mini-Mini na którym takich bajek nie ma
a ja mam spokój. Co do buddystów japońskich czy innych
- mnie to zwisa, co oni robią. Że robią idiotyzmy, a że ich religijność
często jest płytka lub wręcz zboczona dokładnie tak samo, jak
u nas religijność wielu katolików - to jest dla mnie jasne.
Czy muszę się do tego odnosić bardziej szczegółowo ?
To wszystko nie zmienia moich poglądów/zrozumienia
w kwestii tego, czym jest "groźna forma" - i że epatowanie
przemocą w istocie niespecjalnie zachęca do rozwijania
współczucia przez dzieci. Dzieci 'powtarzają' a na wiele
spraw reagują instynktownie, traumami, lękiem i agresją
- to jest ich podstawowa cecha, w wielkim uproszczeniu.
Co innego osoby dorosłe czy młodzież, które już mają
ukształtowane pewne wzorce i czują się swobodnie
w ocenach, tego, co widzą, mają zbudowane wzorce
obronne wychodzące poza proste odruchy, a nie zmuszajace
ich do wypierania podstawowych emocji i instynktów.
Dziecko - generalizując - w spotkaniu z 'ofensywnym'
widokiem krwi, męczarni - musi te emocje wyprzeć
w obszar, który można nazwać 'nieprawdziwe'.
Pewnych ograniczeń nie należy próbować 'ideologicznie
przeskoczyć'. Etapy rozwoju mają swoje prawa
do prostoty. Do prostego odbioru świata i prostych
reakcji. Tak się budują zręby logiki, na której stopniowo
buduje się konstrukcje bardziej złożone.
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
25. Data: 2010-02-17 20:38:07
Temat: Re: Kólka na czole? (długie + rodzaj świadectwa)środa, 17 lutego 2010 13:22. carbon entity 'Chiron' <e...@o...eu>
contaminated pl.sci.psychologia with the following letter:
> 2. nie fair trochę z mojej strony było by tu pisanie o bajkach dla
> japońskich dzieci- ociekających przemocą, krwią- i akceptowanych przez
> dorosłych- często buddystów. Jednak popatrzmy na nasze bajki- o wiele
> łagodniejsze od tych japońskich. Wiele z nich też ocieka przemocą, krwią,
> niesprawiedliwością- i kończą się zwycięstwem dobra.
Te bajki to jest profanum. Mówimy o sacrum.
Połączenie sacrum i profanum w jedność przeciwieństw to jest nieco wyższy
etap. Nie dla przeciętnego 10-latka.
To, co stwierdził Redart zaliczając krucyfiks do ikonografii bóstw groźnych
wynika nie z samych trudnych emocji, ale z połączenia sacrum z trudnymi
emocjami. Nie jestem za trzymaniem kogokolwiek pod emocjonalnym kloszem,
ażeby zrozumieć ludzi wystawiających na śmierć swojego B/boga, rozwijający
się człowiek musi najpierw poznać problemy niesprawiedliwości i przemocy w
formie profanum, w ktorej są mniej szokujące niż w zestawieniu z sacrum.
Przeciwieństwa są po to, żeby się z nimi oswoić, a nie od razu na głęboką
wodę.
Zresztą w innych kwestiach też to jest trudne. Dziecko czyta Ewangelię, a
tam występuje postać Marii Magdaleny wraz z jej zawodem. Jeśli dać to do
czytania dziecku, które nie wie, na czym ten proceder polega, to po prostu
nastąpi u niego pomieszanie pojęć i mogą się wiązać z tym kompleksy na
punkcie psychoseksualnym. A co dopiero Stary Testament ociekający "krwią i
spermą na twarzy", że sparafrazuję wypowiedź pewnego populistycznego
polityka...
Moim zdaniem pokazywanie dziecku symbolu krucyfiksu jest dopuszczalne
dopiero w momencie, gdy zacznie się uczyć w szkole lub z samodzielnej
lektury konkretnego kawałka historii. Nie mam nic przeciwko temu, by ten
obrazek nawet odpowiednio realistyczny (np. klatka z filmu "Pasja" Gibsona)
był w książce historycznej w dziale historia religii/starożytność we
właściwym miejscu i z adnotacją o Jezusie z Nazaretu, nauczycielu i
założycielu religii chrześcijańskiej, którego uczniowie wierzyli w jego
boskość uznając go za uprawnionego do tytułu Chrystusa (Mesjasza, Króla
Izraela) i który padł ofiarą skazania w sfingowanym procesie politycznym na
brutalną śmierć z rąk żydowskich i rzymskich przeciwników swojej nauki
(powinno być także iż dla doktryny i kultury chrześcijan kluczowa jest
wiara w relacje pierwszych uczniów Jezusa o jego zmartwychwstaniu, plus
odesłanie do tekstów źródłowych). Dziecko będzie już wiedziało, co to jest
kara śmierci znana w kodeksie Hammurabiego (dział "Babilonia") oraz czym
jest ukrzyżowanie, ponieważ wprowadzi się to w dziale "Asyria i Persja" (te
kraje pierwsze bodajże stosowały w/w karę wobec buntowników i jeńców
wojennych, o tym, że Rzymianie tak robili wspomni się przy Spartakusie)
oraz co to jest sfingowany proces polityczny na podstawie historii Aten i
skazania filozofa Sokratesa. Z historii pobytu Greków i Rzymian w Judei
będzie wiedziało, co to jest okupacja i kolaboracja, a więc będzie miało
podstawy, żeby zrozumieć historię Jezusa, a nie "zaczynać budowę domu od
dymu z komina". Wieszanie samego symbolu dla wzbudzenia specjalnej
ciekawości dziecka w sprawach, które je przerastają zanim dowie się o nich
od początku, oraz umieszczanie go na stałe w tym celu żeby był to
permanentny "reminder" i stałe źródło szoku poznawczego to już zupełnie
inna bajka.
PS. Pamiętam, że dla mnie dużym szokiem było dowiedzenie się z encyklopedii
i napisanych bardzo oględnie książek historycznych z biblioteki śp. Dziadka
w wieku około trzech-czterech lat (sic!), kiedy umiałem już czytać i pisać
(i bylem dzieckiem bardzo inteligentnym i wyrośniętym ponad swój wiek), o
samym fakcie _istnienia_ kary śmierci, zwłaszcza za inne przestępstwa niż
zabójstwo i faktu, że była ona wymierzana w wielu _cywilizowanych_
społeczeństwach z powodów politycznych jeszcze na około dwadzieścia lat
przed moim urodzeniem, a i niektórzy ludzie byli skazani za nią przez rząd
np. za wyjazd i występy przeciwko władzy w zagranicznym radiu.
< BTW. To było bardzo połączone z jakimś rodzajem Déj? vu, jak gdybym już
wcześniej gdzieś tę historię czytał, obecnie już wiem, że pewne rzezy,
które wydawało mi się, że o nich wiedziałem, zwłaszcza z religii Dalekiego
Wschodu i cała masa terminologii sanskryckiej która wydawała mi się znajoma
kiedy dorwałem odpowiednie książki w wieku dziecka starszego 7-8 lat, to
były przebłyski z poprzednich inkarnacji. Miałem takie flashbacki i z
czasów niemal bezpośrednio przed narodzinami --- rysowałem w dzieciństwie
komiksy o fabule podobnej do Supermana i Dr. Who, mimo że nie miałem do
nich dostępu za komuny ani w domu, ani w bibliotece publicznej, a jedyne co
miałem z komiksu to pierwsze tomy "Ekspedycji" oraz przysłany za stanu
wojennego przez dalekich niemieckich kuzynów z Kanady egzemplarz "Flasha
Gordona" w tłumaczeniu francuskim pt. "Guy Leclerc" (w tym okresie
rozumiałem po francusku tak jak dziś po angielsku --- na podręcznikach i
elementarzach byłem uczony przez śp. Dziadka tego języka, dzisiaj się go
muszę uczyć ponownie), a z filmów najwyżej Bruce Lee i Gwiezdne Wojny,
dopiero w późnym stanie wojennym Rambo. Gdybym nie umiał już jako 3-latek
czytać i pisać --- a nauczyłem się na gazetach i plastikowych literkach do
przylepiania na szyldach biurowych --- to bym pewnie nie pamiętał
dzieciństwa od tak wczesnego okresu, a ja pamiętam i pierwsze lektury, i
Wałęsę w telewizji i Jaruzelskiego "niedzielę bez teleranka" i fraszki
humorystyczne, które czytałem w 1981 w gazetach "Wieczór Wrocławia" i
"Robotniczej" i krzyżówki, i zawieszenie tych gazet --- jak dziś, chyba
dopiero po zamachu Jaruzeli --- niektórzy powiedzieliby już, ale dla mnie
to było w wieku nawet nie ukończonych 5 lat _dopiero_ po dwóch latach od
nauczenia się czytania, a wtedy rok to była dla mnie wieczność! --- dotarło
do mnie, że Zimna Wojna o której czytałem z prasy jest rzeczywistością
która wpływa na takiego małego bezbronnego człowieka tu i teraz: że czołgi
na ulicach, nie ma gazet, telefonu, telewizji... Nawet gdybym chciał, to
tego wszystkiego nie zapomnę! >
Bajki Braci Grimm, "Tysiąc i jedna Noc" czy dawne mity i legendy Grecji,
Polski czy Skandynawii gdzie takie historie związane z karą np. ścięcia
wymierzonego przez okrutnych królów były przedstawiane, nie szokowały mnie
w wieku trzech-czterech lat tak bardzo, ponieważ z założenia nie wierzyłem
w bajki jako historie nieprawdziwe, wymyślone setki lat temu i opowiadające
o rzekomych czasach jeszcze dawniejszych. Nawet w "prawdziwego" ponoć
świętego Mikołaja/Gwiazdora/Dziadka Mroza nie bardzo wierzyłem, był on dla
mnie taką samą fikcją jak czarny kot i trzynastka. Aha, i nie lubiłem
specjalnie tych bajek bez happy endu, bo nie dość, że nieprawdziwe, to
jeszcze do tego wszystkie smutne, jak gdyby rzeczywistość, o której
czytałem w książkach historii i widziałem w reżimowej TV, była lepsza.
I kiedy dostałem do ręki po raz pierwszy Ewangelię bodajże tę najkrótszą św.
Marka w wieku ok. 5 lat (zanim poszedłem do zerówki) dla mnie nie było to
już wprawdzie wielkim szokiem, że ludzie zabili swojego boga, ale nawet
licząc, że byłem "l'enfant prodige" to był spory dysonans poznawczy i
emocjonalny. Ktoś, kto rodzi sie jako niezwykle zdolne i piękne dziecko
takie jak ja, jest okrutnie od początku prześladowany i okrutnie kończy. To
może z tego powodu nabawiłem się skłonności do teorii spiskowych... same
kolędy bożonarodzeniowe i jasełka, w których występuje Herod knujący spisek
przeciwko małym dzieciom już były dla mnie czymś, co nie pasowało ani do
przekazu historycznego (bo na takie okrucieństwa mógł sobie Sardanapal
pozwolić kilkaset lat wcześniej, ale Herod za cywilizowanych protektorów
Rzymian... jeszcze miałem w głowie, że mógł zabijać własne dzieci, ale nie
przypadkowych poddanych) ani do bajek czy opowiadań fikcyjnych (bo
protagonistami były rzeczywiste osoby znane z przekazów historycznych).
Byłem jeszcze mimo tej niezwykłej w sumie wiedzy za małym dzieckiem, żeby
zrozumieć pojęcie czegoś pośredniego między prawdą a fikcją czyli
beletryzacji, plotki etc. --- istniały dla mnie tylko dwie skrajności,
które odróżniałem i długo, długo nic pomiędzy. Kiedy więc dostałem się w
posiadanie tego tekst źródłowy Ewangelii, niczego on mi nie wyjaśnił, a
tylko zaciemnił jeszcze bardziej. Człowiek, który uczył kochania swoich
bliźnich zabity przez przeciwników, którzy nie znosili ludzi widzących w
nim swojego Boga. Scena pobytu Jezusa u Heroda mnie wtedy nie zaszokowała,
bo byłem przyzwyczajony z książek historii do tego, że rządzący mieli ludzi
za nic. Ale to, że ludzie zabili człowieka, w którego boskość niektórzy z
nich przedtem wierzyli i oddawali mu hołd, to, że byli w stanie zgładzić
istotę podobno nadprzyrodzoną --- to długo w moim umyśle nie trzymało się
kupy. Mimo, że część członków mojej rodziny była chrześcijanami, że
posyłali mnie następnie do kościoła i na religię, że podobał mi się bardzo
kult i rytuał kapłański z całą historią od Starego do Nowego Testamentu, że
lubiłem zebrania ludzi w parafii i to z nauk etycznych co rozumiałem, to u
mnie część intelektualna nie była nigdy uporządkowana i nikt się tym nie
interesował (podobnie jak niewielu w podstawówce, tym że się nudziłem
potwornie na lekcjach mimo, że poszedłem rok wcześniej), a sama dewocja nie
czyni wiary. Nic dziwnego, że zwróciłem się następnie do tego, co było w
bibliotece tej mojej drugiej części rodziny, a także w bibliotekach
publicznych o innych religiach, najwięcej o buddyzmie. Miałem w dalszej
rodzinie ludzi tej religii i przynajmniej trzymało sie to kupy. O
ostatecznej zmianie religii zadecydowałem w wieku 11 lat gdy dostałem "kopa
w górę" z klasy piątej do siódmej, a moje możliwości intelektualne były
takie, że gdybym miał zdawać ówczesną starą maturę (nie egzamin licealny)
to bym już pewnie zdał nie czekając do 1994, a ujawniłem się w wieku lat 13
po raz pierwszy odwiedzając ośrodek buddyjski we Wrocławiu (to był z tego,
co pamiętam ośrodek Zen, wkrótce poznałem też Karma Kagyu jeszcze przed
wybuchem kontrowersji o następcę).
Teraz zauważ, mimo, że byłem "l'enfant prodige" z reinkarnacyjnymi
flashbackami to wszystko co "niedowodliwe" --- te tajemnice w których
człowiek jeszcze nie do końca poznawał samego siebie (przynajmniej w
kulturze europejskiej) --- sprawiały mi spore problemy, większe niż
opanowanie nauki i światopoglądu naukowego. A co dopiero z tymi dziećmi,
które nie czytały tylu książek, ale wyłącznie bawiły się w piaskownicy i
grały w piłkę? Sam widziałem je jako strasznie głupie i podatne na
manipulację, kiedy schodziłem z nimi pobawić się dla towarzystwa. Przecież
wystawione na działanie takich symboli wpajanych im od wczesnego
dzieciństwa tym bardziej nigdy nie nauczą się poprawnie myśleć, a religia
_jakąkolwiek_ _przyjmą_ będzie u nich na poziomie przesądu.
< BTW. Dzieci te, z kolei przewyższające mnie sprawnością fizyczną,
odpłacały to, że robiłem z nich głupków --- np. wyręczając w "zerówce"
przedszkolankę i czytając im głupie i nudne polskie bajki ze Świerszczyków
--- różnymi niewybrednymi kawałami praktycznymi, traktowały mnie niemal jak
cyborga/wampira/monstrum Frankensteina. Na własnej skórze poznałem
przezwisko "jajogłowy" i niechęć niektórych rówieśników do
wykształciuchów. >
Prawdopodobieństwo, że ewentualne moje dziecko w tym wieku dorówna mi
inteligencją jest niemal zerowe, może być wręcz odwrotnie z drugiej strony
skali. W dalszej rodzinie mam przypadek kuzyna z chorobą Downa, a sam
szczęśliwie uniknąłem oznak tego rodzaju mutacji genetycznej, zwłaszcza że
mam na jednej ręce ten niesławny dermatoglif "małpiej bruzdy" czyli mogę
mieć także jakąś ukrytą translokację w komórkach rozrodczych. Tj. w
konsekwencji mogę mieć kiedyś takie dziecko, które będzie jeszcze mniej
zdolne do rozumienia czegokolwiek niż "normalne" dzieci (mam nadzieję, że
nie wykraczę). A jeśli nie zrozumie, to żadna religia mu nie pomoże.
Janusz Korczak pisał, że dziecko to taki mały dorosły, który ma wszystkie
intelektualne możliwości dorosłego oprócz jego doświadczenia i tego, że nie
toleruje (i wykrywa niezwykle dobrze) kłamstwa dorosłych. W moim przypadku
było to prawdą, ale co z tymi "mniej pełnosprytnymi" dziećmi??? Przecież
ten mój kuzyn mieszkający w pałacyku wujka nigdy nie będzie miał takiej
szansy na taką wiedzę o ludziach i świecie jak ja, pomimo że wychowywałem
się i nadal mieszkam w obskurnym blokowisku, z którego jak tylko mogę
uciekam do centrum miasta buszować po antykwariatach albo w sieć.
--
tois egregorosin hena kai koinon kosmon einai
ton de koimomenon hekaston eis idion apostrephesthai
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
26. Data: 2010-02-17 22:53:16
Temat: Re: Kólka na czole? (długie + rodzaj świadectwa)Jakub A. Krzewicki pisze:
> PS. Pamiętam, że dla mnie dużym szokiem było dowiedzenie się z encyklopedii
> i napisanych bardzo oględnie książek historycznych z biblioteki śp. Dziadka
> w wieku około trzech-czterech lat (sic!), kiedy umiałem już czytać i pisać
> (i bylem dzieckiem bardzo inteligentnym i wyrośniętym ponad swój wiek)
> które wydawało mi się, że o nich wiedziałem, zwłaszcza z religii Dalekiego
> Wschodu i cała masa terminologii sanskryckiej która wydawała mi się znajoma
> kiedy dorwałem odpowiednie książki w wieku dziecka starszego 7-8 lat
> Gordona" w tłumaczeniu francuskim pt. "Guy Leclerc" (w tym okresie
> rozumiałem po francusku tak jak dziś po angielsku --- na podręcznikach i
> elementarzach byłem uczony przez śp. Dziadka tego języka, dzisiaj się go
> muszę uczyć ponownie), a z filmów najwyżej Bruce Lee i Gwiezdne Wojny,
> dopiero w późnym stanie wojennym Rambo. Gdybym nie umiał już jako 3-latek
> czytać i pisać --- a nauczyłem się na gazetach i plastikowych literkach do
> to było w wieku nawet nie ukończonych 5 lat _dopiero_ po dwóch latach od
> nauczenia się czytania, a wtedy rok to była dla mnie wieczność!
> I kiedy dostałem do ręki po raz pierwszy Ewangelię bodajże tę najkrótszą św.
> Marka w wieku ok. 5 lat (zanim poszedłem do zerówki) dla mnie nie było to
> już wprawdzie wielkim szokiem, że ludzie zabili swojego boga, ale nawet
A kiedy Ty, Jakubie, piłkę z kolegami kopałeś? Czy bez tego da się
wiedzieć coś o ludziach? ;)
> licząc, że byłem "l'enfant prodige"
Istotnie. :)
Ewa
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
27. Data: 2010-02-18 08:58:51
Temat: Re: Kólka na czole? (długie + rodzaj świadectwa)środa, 17 lutego 2010 23:53. carbon entity 'medea' <e...@p...fm>
contaminated pl.sci.psychologia with the following letter:
> A kiedy Ty, Jakubie, piłkę z kolegami kopałeś? Czy bez tego da się
> wiedzieć coś o ludziach? ;)
No raz w tygodniu mi się zdarzało... też miałem paru kumpli, którzy byli
nieco mądrzejsi od reszty i nie robili mi głupich kawałów... od nich z
kolei zaraziłem się oprócz uprawiania co jakiś czas sportu fikcją
przygodową. Wszystkie te Robinsony, Jules Verne'y, Tomki to pożyczałem od
kolegów z boiska. Jak nie graliśmy, to ulubionym miejscem spotkań w kl.
I-III (i później zresztą też) była czytelnia w bibliotece szkolnej, gdzie
pożyczaliśmy Młodego Technika, Świat Młodych i podobne czasopisma. Czasem
przychodziłem do nich do domu, gdzie były całkiem porządne i systematyczne
kolekcje resorowców Matchbox przysłanych np. od wujka z Ameryki, czasem też
akwaria z rybkami, parę lat później niektórzy zaczęli kleić modele
samolotów albo rodzice sprowadzili im "atarynki" czyli cieszyłem się
sporymi urokami dzieciństwa z wyjątkiem jego szaleństw i idiotyzmów.
Oczywiście nie wszystkich kolegów miałem takich, część po prostu naszej
paczki notorycznie nie znosiła i podkładała jej świnie, szczególnie nie
cierpieli tego faktu, że ci kumple kolegowali się właśnie ze mną, że poza
lekcją lubię rozmawiać z nauczycielami, których nie znosili, że recytuję na
apelach i akademiach... Próbowali tamci "koledzy" wyrobić mi od
najmłodszych lat opinię wichrzyciela i intryganta... I tak od zerówki aż do
ósmej klasy musiałem walczyć kłami i pazurami o utrzymanie się w
społeczności szkolnej, o utrzymanie swoich przyjaźni, wiecznie pod
ostrzałem osób trzecich.
>> licząc, że byłem "l'enfant prodige"
>
> Istotnie. :)
I prawdopodobnie byłbym już totalnie komercyjnie wyeksploatowany, jeszcze
bardziej zblazowany i cyniczny niż jestem, gdybym nie urodził się w roku
1977, gdzie nie było możliwości uprzywilejowanej edukacji dla takich
dzieciaków.
--
tois egregorosin hena kai koinon kosmon einai
ton de koimomenon hekaston eis idion apostrephesthai
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
28. Data: 2010-02-18 09:09:38
Temat: Re: Kólka na czole? (długie + rodzaj świadectwa)Jakub A. Krzewicki pisze:
> I prawdopodobnie byłbym już totalnie komercyjnie wyeksploatowany, jeszcze
> bardziej zblazowany i cyniczny niż jestem, gdybym nie urodził się w roku
> 1977, gdzie nie było możliwości uprzywilejowanej edukacji dla takich
> dzieciaków.
>
O! I to ciekawe. Jak sądzisz - to lepiej, czy gorzej, że nie było takich
możliwości?
Ewa
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
29. Data: 2010-02-18 09:28:05
Temat: Re: Kólka na czole? (długie + rodzaj świadectwa)czwartek, 18 lutego 2010 10:09. carbon entity 'medea' <e...@p...fm>
contaminated pl.sci.psychologia with the following letter:
> O! I to ciekawe. Jak sądzisz - to lepiej, czy gorzej, że nie było takich
> możliwości?
I lepiej i gorzej... lepiej, bo jestem pewien, ze zabawa w dorosłego by mi
się znudziła i miałbym pretensję, że nie miałem dzieciństwa, a gorzej, bo
nie miałem możliwości wysforować się w latach mojego największego
potencjału w wyścigu szczurów i zdobyć wcześniej od rówieśników jakiejś
wyróżniającej się pozycji ekonomiczno-społecznej. Kiedy byłem w tamtym
wieku podstawówkowym to nie zauważałem dobrych stron tej sytuacji i
uważałem że wyłącznie gorzej, zwłaszcza, że we Wrocławiu nie było Pałacu
Młodzieży jak w Warszawie i wszystkie zainteresowania trzeba było uprawiać
prywatnie, nie dało się tym publicznie błysnąć i zazdrościłem tym
młodocianym wypromowanym przez jeden i drugi system celebrytom żyjącym w
stolicy i za granicą, no ale z obecnej perspektywy widzę, że były też dobre
strony... Coś za coś...
--
tois egregorosin hena kai koinon kosmon einai
ton de koimomenon hekaston eis idion apostrephesthai
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
30. Data: 2010-02-18 10:00:24
Temat: Re: Kólka na czole? (długie + rodzaj świadectwa)
Użytkownik "Jakub A. Krzewicki" <e...@p...onet.pl> napisał w
wiadomości news:hlivdc$o4q$1@news.onet.pl...
> pożyczaliśmy Młodego Technika, Świat Młodych i podobne czasopisma. Czasem
He, he ... Stare dobre czasy ... Dowcipy ze Świata Młodych i fantazje
o laserach, hologramach oraz analiza przyczyn katastrofy Challengera
- z Młodego Technika ...
> przychodziłem do nich do domu, gdzie były całkiem porządne i systematyczne
> kolekcje resorowców Matchbox przysłanych np. od wujka z Ameryki, czasem
> też
... ech, te resorki ... między MatchBoxami pojawiały sęraz po raz Majorette
...
Moi kumple mieli tego setki i rywalizowali (jeden miał ojca palestyńczyka,
drugi miał ojca cały zas siedzącego w RFN), ja nie miałem ani jednego ;) ...
> akwaria z rybkami, parę lat później niektórzy zaczęli kleić modele
... ale za to miałem w domu największe i najpiękniesze akwarium,
jakieś 180l. Ciągle u mamy stoi ;)
No i kumple mieli masę klocków lego. Marzenie ;) Ale żaden nie miał takich
lego, jak jeden z moich wujków - kolejki z wagonikami łączonymi na magnesy
z masą niebieskich torów. Ciągle zaglądam do sklepów z klockami lego
i spozieram na ceny walcząc z pokusą ... Teraz dodatkowo
wszytkie lego się elektryfikują - ale to już nie jest najważnijsze...
> samolotów albo rodzice sprowadzili im "atarynki" czyli cieszyłem się
... o tak ... spectrumny, atarynki, potem commodore. I 1:72 - "PZL Łoś",
Mig 21 zdaje się, chyba też Wilga ... ;)
> sporymi urokami dzieciństwa z wyjątkiem jego szaleństw i idiotyzmów.
> Oczywiście nie wszystkich kolegów miałem takich, część po prostu naszej
> paczki notorycznie nie znosiła i podkładała jej świnie, szczególnie nie
> cierpieli tego faktu, że ci kumple kolegowali się właśnie ze mną, że poza
> lekcją lubię rozmawiać z nauczycielami, których nie znosili, że recytuję
> na
> apelach i akademiach... Próbowali tamci "koledzy" wyrobić mi od
> najmłodszych lat opinię wichrzyciela i intryganta... I tak od zerówki aż
> do
> ósmej klasy musiałem walczyć kłami i pazurami o utrzymanie się w
> społeczności szkolnej, o utrzymanie swoich przyjaźni, wiecznie pod
> ostrzałem osób trzecich.
>
>>> licząc, że byłem "l'enfant prodige"
>>
>> Istotnie. :)
>
> I prawdopodobnie byłbym już totalnie komercyjnie wyeksploatowany, jeszcze
> bardziej zblazowany i cyniczny niż jestem, gdybym nie urodził się w roku
> 1977, gdzie nie było możliwości uprzywilejowanej edukacji dla takich
> dzieciaków.
Piękny rocznik, brachu ;) Jesteś wąż, czy załapałeś się jeszcze na ognistego
smoka ? Ja się załapałem - na ostatnie dni ;)
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
| « poprzedni wątek | następny wątek » |