Strona główna Grupy pl.sci.psychologia Niezłe jaja...u was tez tak jest?

Grupy

Szukaj w grupach

 

Niezłe jaja...u was tez tak jest?

Liczba wypowiedzi w tym wątku: 1


« poprzedni wątek następny wątek »

1. Data: 2011-01-04 05:03:01

Temat: Niezłe jaja...u was tez tak jest?
Od: "hss" <h...@o...eu> szukaj wiadomości tego autora

Ładne osiedle zamknięte w sobie
Marcin Kącki
2011-01-02

Zamknęliśmy się płotem, szlabanem, ochroną. Ale wróg przyczaił się w środku.
Podpalał i spuszczał powietrze z kół

W kolorowym folderze osiedle było czyściutkie, biało-ceglane. Zielonymi alejkami
dzieci z fotoszopa szły za rączkę z fotoszopowymi rodzicami. Nad
pięciopiętrowymi budynkami wisiało błękitne niebo, też z fotoszopa. Chronione
osiedle w centrum Poznania. Innej oferty w mieście nie było. Kupiłem. Przez rok
jak w folderze. Spokojnie, bezpiecznie, czysto.

Giną nam wózki, rowery, samochód

Zaczęło się od stłuczek i kradzieży. 20-latek, któremu tata biznesmen kupił na
osiedlu mieszkanie, urządza w środku nocy rajd czarną beemką i zanim ochrona
zauważa, taranuje sześć zaparkowanych aut. Ale to Wojtek, mój sąsiad, wyjmuje
kierowcę za głowę z szoferki, tak pijanego, że ten od razu kładzie się na ziemi.
Zaglądamy do beemki. Zamiast gałki drążka biegów chromowana trupia czaszka.

Wojtek przychodzi podłamany. Ktoś ich okradł. Ochrona, szlaban, płot i domofon,
a spod drzwi ginie dziecięcy wózek. Nasza niania w żalu. Że tacy mili sąsiedzi,
młodzi lekarze, że pracują na kilka dyżurów. A tu złodziej.

Żona do mnie dzwoni. Przyłapała nianię na kradzieży filmów DVD. Wcześniej ginęło
jedzenie, książki dla dzieci, zabawki. Niania wylatuje z pracy, a ja zastanawiam
się, co jeszcze ukradła i czy nie wywiozła tego wózkiem sąsiadów.

Innym też giną wózki, rowery, nawet samochód. Ochrona czujna, ale spisuje tylko
wjeżdżających, którzy nie mają pilota od szlabanu. Grzecznie jednak wypuszcza
każdy samochód.

Przed wjazdem pojawiają się dwie pierwsze kamery.

Trochę z kradzieżami przycicha. Rotacja w ochronie, przychodzą coraz starsi.
Średnia wieku mieszkańców: 30-40 lat. W garniturach, z torbami do laptopów
wsiadają do samochodów z naklejkami banków, fabryk cukierków, kosmetyków.
Szlaban otwierają im w ukłonach ochroniarze. Średnia wieku: 60 lat. Renciści,
emeryci, za parę groszy pilnują dobytku młodych.

Front Wyzwolenia Pieszych poluje na łosia!

Trzy lata temu na osiedlu pojawiają się pierwsze dzieci. Mamy z brzuszkami, z
wózkami ciągną na tył osiedla, gdzie jest mikroplac zabaw upchnięty między dwoma
blokami i wjazdem do podziemnego garażu. Przedzierają się uliczkami, po których
prują samochody, bo z chodników zrobiły się parkingi.

Anna Połomska z firmy administrującej osiedlem tłumaczy mi, że to problem nowych
osiedli. Przepisy nakazują inwestorom zapewnić miejsca parkingowe według
przelicznika 0,8 miejsca na każde mieszkanie. Inwestorzy tego minimum się
trzymają, by zaoszczędzić na gruncie. A standard życia to teraz dwa samochody na
mieszkanie.

Tak osiedle wchodzi w fazę wojny, która wybucha jesienią 2008 roku.

Wsiadam do samochodu zaparkowanego na chodniku. Ruszam, ale ściąga na bok. W
kole flak. Wpadam zdyszany do pobliskiego Tesco, szukam pompki. Obsługa
rozbawiona, że nie ma, że nasze osiedle wszystkie wykupiło. W kilka dni. Wracam,
jeden z sąsiadów też pompuje. Pożycza i klnie. Na klatkach schodowych komunikaty
"Dołącz do nas. Upoluj łosia parkingowego i umieść jego fotografię". Podpisano:
Front Wyzwolenia Pieszych. I zdjęcie auta zaparkowanego na trawie. Na
internetowym forum osiedla podział: jedni za parkowaniem gdzie bądź, bo miejsc
nie ma, drudzy za stawianiem słupków na chodnikach.

Straż miejska i policja nie chcą się wtrącać, bo traktują uliczki osiedlowe jak
prywatną własność. Rzecznik poznańskich strażaków Przemysław Piwecki tłumaczy
mi, że jest problem, bo nie ma tu jasnych przepisów.

A flaki w kołach to już codzienny rytuał, na forum jeszcze gorzej. Bluzgi,
szyderstwa, ktoś grozi komuś połamaniem rąk, policją. Wspólnota mieszkaniowa
decyduje, by ochrona wkładała za wycieraczki ostrzegawcze kartki, by nie
parkować na chodnikach. Nie pomaga. Tego, co spuszcza powietrze z kół, nazywają
na osiedlu Strażnikiem Teksasu. Parkingowym recydywistom zaczął wyrywać wentyle.

W windzie jadę z bladą sąsiadką. Czyta kartkę, którą wyjęła zza wycieraczki: "To
już kolejny raz i zapewniam, że ostatni. Może cztery flaki wystarczą?".
Zaparkowała jednym kołem na trawniku. Ktoś kładzie na chodnikach duże kamienie.
Ale zaraz część znika, choć ważyły po 50 kilo.

Szef osiedlowej ochrony dostaje SMS-owe pogróżki. Jedni żądają, by usuwał źle
zaparkowane auta, drudzy - by łapał Strażnika Teksasu. Ktoś szefowi ochrony
pisze SMS-a: "postaram się, byś stracił ten kontrakt".

Wsiadam do auta, które po pracy zostawiłem na "legalnym" miejscu parkingowym.
Cudem, bo wróciłem wyjątkowo przed 16. Ale wieczorem muszę do sklepu. Tylko
ruszam, a wybiega sąsiad z klatki obok, wskakuje do swojego auta i zajmuje
zwolnione przeze mnie miejsce. Chyba czatował za firanką, bo stał "nielegalnie",
na chodniku. Gdy wracam, parkuję na tym, które zwolnił, a rano znowu szukam pompki.

Uwaga! W papciach do auta

Jesienią tego roku wojna o parking wchodzi w nową fazę. Sejm przegłosował, by
drogi na osiedlach traktować bez ulgi i dawać mandaty za złe parkowanie. Zaczyna
się nowy ceremoniał.

Sąsiad Wojtek przysyła SMS-a albo wali do drzwi: - Przyjechali!

Łapię kluczyki, omijam wlokącą się windę i lecę po schodach. Wypadam z klatki,
na dole już grasują, ale do mojego stojącego na chodniku auta nie doszli.
Wsiadam, odjeżdżam, parkuję przed osiedlem, bo w środku nie ma "legalnych" miejsc.

Straż miejska przyjeżdża dwa, trzy razy w tygodniu obładowana blokadami. I
zakłada je na auta stojące na chodniku/trawniku/pasach. Ludzie biegają w
kapciach do samochodów, a kto nie zdąży, dyktuje nazwisko do mandatu. Reszta w
oknach, ma widowisko. Raz młoda kobieta wychodzi spokojnie i wyjmuje legitymację
sędziego. Strażnicy zdejmują jej blokadę, przepraszają, bo zadziałał sędziowski
immunitet.

Problemu nie mają tylko ci, którzy auta trzymają na wykupionych miejscach w
podziemnym parkingu. Szczęściarze. Ale pewnej nocy...

Dym. Radek krzyczy, że się wyprowadzi

...pod koniec października wszyscy stoją w oknach. Z jednej z klatek się dymi.
Wozy straży pożarnej przeciskają się między autami na chodnikach. Radek, były
policjant, biega między strażakami, instruuje, cały wściekły. To jego auto
płonie w hali garażowej. Krzyczy, że się wyprowadza, że skandal, chamstwo. Nikt
nie wierzy w podpalenie, bo przecież osiedle ma ochronę, klatki zamknięte, hale
garażowe także.

Policja ustala, że pożar zaczął się od papierów koło samochodu Radka.
Rzeczywiście podpalenie? Badają.

Nie mija tydzień, gdy o 1 w nocy budzi mnie zapłakana dwuletnia córka, bo z
kaloryferów para syczy pod sufit, a w ciemnym pokoju niebieskie światło lata po
ścianie. Wyglądam przez okno. Wozy strażackie znów cisną się między samochodami,
węże już rozwinięte, krzyki. W mieszkaniu śmierdzi, a pod sufitem dym. Bucha z
kuchni, z wentylacji. Rodzina kaszle. Telefon do sąsiadów. U nich się nie dymi,
da się oddychać. No to rodzina do sąsiadów po zadymionej klatce, a ja na dół. Na
korytarzu gaśnie światło. Przed klatkami stoi już pół osiedla. Dym idzie z
wjazdu do hali garażowej i z klatek schodowych. Ulga u tych, co nie parkują aut
w hali garażowej. Sławek, sąsiad, na głos myśli, gdzie w tej hali postawił
swoje. Sędzia, która parkuje na chodniku dzięki immunitetowi, mówi, że boi się o
córkę. Radek, były policjant, krzyczy, że chcą nas spalić. Ale kto?

Rozmawiam przed klatką z mężczyzną, który mieszka pode mną od czterech lat, a
mam wrażenie, że widzę go pierwszy raz. Dramat zbliża. Mamy ochronę, szlabany,
kamery, ale nie wiemy, kim są nasi sąsiedzi.

Ranek obnaża straty. Pękły rury c.o. i wodociągowe, zalało windy, więc nie
działają w kilku klatkach. W mieszkaniach zimno. Nie ma wody, nie ma prądu.
Ogień w garażu stopił też kanalizację i na chodniku stają dwa toi toi.

Wspinam się na czwarte piętro z trzema baniakami wody, by choć dzieciaki umyć.
Iwona, sąsiadka, też prosi o trzy baniaki, no to jeszcze jeden kurs po schodach.
Opowiada, że jej koleżanka z sąsiedniego osiedla, ale bez płotów i ochrony,
mówiła, że "czuć było w nocy swąd palących się mercedesów". Tak postrzegają nas
sąsiedzi z okolicznych osiedli.

Firma administrująca osiedlem rozsyła komunikat: straty idą w setki tysięcy, bo
w hali spłonęły dwa samochody, kilkanaście jest uszkodzonych. Naprawa rur też
nie będzie tania. I że wymienią wkładki w zamkach do hali garażowej. Wzmocnią
też ochronę w dzień i w nocy. Będą chodzić z psem.

Sprawca? A to niespodzianka!

Tydzień nie minął, gdy o 8 rano straż pożarna znów się przeciska. Sikawki, dym,
wszyscy w oknach. Komuś puszczają nerwy, krzyczy, że się stąd wyprowadza. Pożar
w hali garażowej. Tym razem palą się opony. Przyjeżdża sam komendant pobliskiego
komisariatu, obiecuje wzmożone patrole policyjne wokół osiedla.

Zamknięte i strzeżone osiedle dostaje policyjną ochronę, by jeszcze bardziej
strzegła. Tylko przed kim? Kimś z zewnątrz? Mało prawdopodobne, bo hale garażowe
są zamknięte.

Zagadka wyjaśnia się po dwóch godzinach od trzeciego pożaru. Policja prowadzi go
w kajdankach. Naszego ochroniarza.

Czytam notki gazetowe, internetowe. Króciutkie. Że 19-latek podpalał samochody
na strzeżonym przez siebie osiedlu. Sąsiedzi też przyjęli to spokojnie, chyba
ulżyło wszystkim, że nie podpalał ktoś z rodziny. Radek, były policjant, mówi,
że od początku podejrzewał ochroniarza.

Prezes: Prawdziwa ochrona? Nie stać was

Nie daje mi spokoju, że firma ochroniarska odpowiedzialna za bezpieczeństwo
moje, dzieci, kilkuset sąsiadów, ich dzieci zatrudniła piromana.

Ustalam, że Maciej P., nasz ochroniarz, wychował się w Domu Dziecka w
Szamotułach. Ale częściej bywał w szpitalu psychiatrycznym, bo - jak mówi mi
Maria Górna, pedagog tego sierocińca - ma niedorozwój emocjonalny, nerwowe tiki,
lekkie opóźnienie i jest agresywny. Kradnie w tym sierocińcu, molestuje
upośledzonego przedszkolaka, bije kolegów, ubliża nauczycielkom, kłamie. Nie
trafia do więzienia, bo za młody. Jako pełnoletni, rok temu, wychodzi ułożyć
sobie życie. Pojawia się u Górnej w minionego sylwestra. W stroju policjanta, z
pałką, kajdankami. Górna dzwoni po policję. Zabierają mu mundur i wypuszczają.
Maciej, jak mówi Górna, lubił poczuć władzę. Przechwalał się, że gdyby miał
pałę, gdyby został policjantem, to dopiero...

Idę do firmy ochroniarskiej, której wraz z sąsiadami płaciliśmy za ochronę
naszego osiedla. Na stronie internetowej chwali się: "stawiamy na uczciwość,
rzetelność i fachowość świadczonych usług".

Młody prezes zapewnia, że mają najwyższe standardy bezpieczeństwa, rekrutacji,
kontroli. A jak rekrutowali Michała? Przyszedł, wypełnił ankietę, pochwalił się,
że w ciągu kilku miesięcy zaliczył pięć agencji ochroniarskich, więc ma
doświadczenie. A nie zdziwiło ich, że tak krótko, w tak wielu agencjach. No
zdziwiło, przyznaje prezes, ale nie mógł zadzwonić po referencje. Bo konkurencja
tak perfidna na tym rynku, że nawet jeśli zły pracownik, to podrzucą celowo. A
badania psychologiczne? Te robią tylko licencjonowani ochroniarze, tłumaczy
prezes. - Na moim osiedlu takich nie było? pytam. - Pan żartuje - parska prezes
- was na to nie stać. Ci z licencją chronią biurowce i prywatne firmy - mówi.

Ma rację, z licencją są drożsi. Zarabiają po 3 tys. zł, by stać pod drzwiami
biznesmenów. Bez licencji i badań psychologicznych, jak Maciej, dostają po 1,2
tys. i pilnują na osiedlach rodzin z dziećmi.

Prezes chwali się jeszcze, że mają świetną kontrolę nad pracownikami. Bo jeden z
kontrolerów, były policjant, jest tak dobry, że już po drugim pożarze
podejrzewał o podpalenia Macieja. To znaczy domyślali się, ale nie byli pewni,
kręci prezes. Podobno powiedzieli policji, ale nie pamiętają kiedy, bo to był
napięty okres, trzeba było wzmocnić ochronę na naszym osiedlu.

Sąsiad: Chyba jesteśmy w pułapce

Czujesz się tu bezpiecznie? - pytam Marcina, młodego doktoranta, sąsiada z
piętra niżej. Ma żonę, prawie dwuletnią córkę i jak ja mieszka tu od pięciu lat.
Jest naukowcem, zajmuje się turystyką. Osiedle go przygniata, bo nie ma
przestrzeni, ani jednej ławki, by wyjść przed dom, usiąść, porozmawiać z
sąsiadem. - Nie znamy się - mówi - nie mamy oparcia w sąsiadach, na ochronę
przenieśliśmy troski o bezpieczeństwo. Ale i tak żyjemy w zagrożeniu, by dziecka
nie przejechał samochód, by ochroniarz nie kradł i nie podpalał. Chyba jesteśmy
w pułapce.

A jak jest na innych osiedlach? Wielkopolska komenda porównała na moją prośbę
nasze zamknięte osiedle z podobnym, ale bez ochrony, szlabanów, za to z ławkami.

Czytam wyniki. U nas więcej wszystkiego. Cztery razy więcej kradzieży i włamań,
siedem razy więcej przypadków zniszczonego prywatnego dobytku. Pożarów jeszcze
do statystyki nie wrzucili.

Źródło: Gazeta Wyborcza
http://wyborcza.pl/1,87648,8887051,Ladne_osiedle_zam
kniete_w_sobie.html?as=1&startsz=x

--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


Zobacz także


 

strony : [ 1 ]


« poprzedni wątek następny wątek »


Wyszukiwanie zaawansowane »

Starsze wątki

Jak sie konczy zapatrywanie na tarantule?
Po sasiedzku ktos odkopal - especially for Chiron
How CIA is 'necking' the American Science Revolution.
wnioskowanie nt autora tekstu
Multiselekt

zobacz wszyskie »

Najnowsze wątki

samotworzenie umysłu
Re: Zachód sparaliżowany
Irracjonalność
Jak z tym ubogacaniem?
Trzy łyki eko-logiki ?????

zobacz wszyskie »