Data: 2003-01-28 16:35:24
Temat: Re: Autohipnoza - czy mozna uwierzyc sobie?
Od: Wasja <s...@i...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
On Mon, 27 Jan 2003 16:02:15 +0100, "PowerBox" <p...@w...pl> wrote:
> > W calym problemie istniala jedna "drzazga" ktora przeszkadzala mi
> najbardziej -
> - jak to czytam, to mam WRAŻENIE, że zamiast rozwiązać kwestię na
poziomie
> nieświadomym wszystko zrobiłeś w świadomości i wydaje Ci się, że
> podświadomość coś tam...
Tak po kolejnych "seansach" (tak jak mi radziles na roznych poziomach
swiadomosci) i poszukiwaniach wiele mi sie wyjasnilo. Dotarlem do glebszych
przyczyn tego bolu. I masz racje, w kazdym nastepnym seansie odkrywalem
nowe rzeczy ktore nie byly uwzgledniane poprzednio. I mimo ze juz prawie
dotarlem do zrodla problemu i mniej wiecej zdefiniowalem jak go rozwiazac to
chyba bede musial siegnac po ksiazke Bandlera o zabach, bo wciaz pojawia sie
scisk zoladka (z kazdym dniem mniejszy) w okresach gdy nie mysle o problemie
intensywnie. Wiec "tam" cos jeszcze we mnie siedzi i nie umiem sie do tego
dostac.
> > Chyba zbyt mocno uzalezniam swoja ocene od opini otoczenia, to chyba jest
> > podlozem tego problemu (leczylem sie kiedys z niskiej samooceny u
> > psychoterapeuty)?
> Jestem bardzo ciekawy jaki sposób terapeuta Tobie poradził aby zyskać
> samoocenę i jak oceniasz efekty.
>
Najprostszy sposob terapii: rozmowa i roztrzasywanie wszystkich niedorzecznych
wyobrazen ktore mi siedzialy w glowie na moj temat. Po dwu latach wiele
przetrawilem, wybaczylem (rodzicom, otoczeniu, sobie) i jakos sie zylo :) tzn
nabralem smialosci do robienia wielu rzeczy publicznie itp itd. Ale pozostal jeden
problem, ktorego wtedy do konca sobie nie uswiadomilem. Teraz wiem ze
fundamentalny w kontaktach miedzyludzkich i zylem z nim przez wiele lat udajac
sam przed samym soba ze go nie ma.
I w koncu stanalem twarza twarz z nim. Powiedzialem koniec, gdyz pewne
zdarzenia dawaly mi tak mocny emocjonalny kanal zwrotny od innych osob, ze
przestalem sobie radzic z trzymaniem dostatecznego dystansu do tego
problemu. A problem banalny: nie potrafie okazywac uczuc. Zawsze gdy ktos
okazywal mi cieplo, ja go ranilem zeby wiecej mnie nie napastowal i zmuszal do
stawania w szranki z tym siedzacym we mnie demonem .
Tak sie nie da zyc, teraz gdy przyznalem sie sam przed soba i zniszczylem
wszystkie pancerze chroniace mnie przed "koniecznoscia" okazywania uczuc,
czuje sie rozwalony. Tak jakbym nie mial reki, tylko ze mentalnie.
I najgorsze jest to ze czujac ze nie mam tak fundamentalnej umiejetnosci ludzkiej
jestem nic nie wart (powtorka z rozrywki :) ). No ale znajomosc przeciwnika czyni
go slabszym :), nie dam mu sie tak latwo, potrzebuje tylko czasu.
--
Wasja
|