Data: 2009-02-28 15:58:27
Temat: Re: Coś na Walentynki ;>
Od: Ikselka <i...@g...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Dnia Sat, 28 Feb 2009 12:26:03 +0100, medea napisał(a):
> Ikselka pisze:
>
>> Bogiem. Więc po co to? Aby spocząć kiedyś pod równie mało ważnym w tym
>> przypadku krzyżem? Czy aby wspólnie trafić do niesistniejącego dla kłamców
>> raju?
>
> Pytanie powinno być - nie "po co?", a "dlaczego?".
>
> Po co? - tego tak naprawdę nie wie nikt.
>
> Dlaczego? - bo jesteśmy tak wychowywani, do zachowywania pewnych
> konwenansów, symboli, tradycji itd.
>
> Ewa
Nadal nie wyczuwam między nami wspólnej płaszczyzny w tym względzie i chyba
to po prostu nie jest możliwe.
Ale powtórzę: nie "my", ani "wychowywani", ani "konwenansów", ani
"tradycji".
Uczciwości, przekonań, wiary w sens podążania po prostej drodze - nie
nabywa się drogą konwenansu ani wychowania. Można tego nauczyc, zmusić
kogoś do tego okresowo czy sytuacyjnie, wymóc - ale nic z tego nie będzie
na dłuższa metę, jeśli ów człowiek sam dla siebie tego na stałe nie
wybierze, drogą przekonywania się po kawałku, krok po kroku, że to słuszne.
Niektórzy potrafia przyjąć w swoim życiu stałe zasady i konsekwentnie się
nimi kierować, bez wielkiego wysiłku zresztą - ale wiekszość nie. Następuje
wtedy zderzenie większości z ową mniejszością i większość chce ich
zakrzyczeć - dając za dowód włąsnej słuszności wlasne niepowodzenia!
Podczas gdy jedynym dowodem słuszności czegoś może byc powodzenie, pozytyw,
osiągnięcie celu, realizacja siebie i swoich pragnień. Gdzie więc to jest u
smętnej większości, która grzęznąc w życiowych klęskach stawia za dowód
słuszności swojej drogi... o bezsensie! mizerne skutki własnych poczynań
:-/
Bo nie powiesz mi chyba, że powodzenie to np. kolejny kłamliwy (bo na
oszustwie i złych zasadach zbudowany) związek, kolejny papier uzyskany
drogą kłamstwa, chrzczenie dzieci na przekór wlasnym przekonaniom i na
przekór własnym intencjom i wychowywanie ich później w poczuciu
rozdwojenia/zagubienia moralnego w zw. z tym, fundowanie sobie(!) na płycie
nagrobnej znaku, o którym każdy znajomy wie, że sie w ten znak nigdy nie
wierzyło i nie pokładało w nim żadnych nadziei, lżąc go częstokroć i
odżegnując się od niego. Taki znak miec potem na koniec życia za etykietkę
- czyż może być większa klęska?
Dla mnie to niewytłumaczalna przemoc wobec samego siebie, cos jak zadawanie
sobie ran, aby ból stał się bodźcem zagłuszającym inne, kiedy sobie
człowiek nie radzi z własnym życiem...
|