Data: 2001-03-23 12:28:06
Temat: Re: Milosc jest szukaniem samego siebie
Od: "cbnet" <c...@w...pl=NOSPAM=>
Pokaż wszystkie nagłówki
> Tak, jak najbardziej.
> Tylko caly czas wierci mi dziure w brzuchu... czemu nie chcemy
> przyznac sie do bledu? Czy cos tracimy? Co? Dlaczego tracimy?
> Do jakiego bledu mamy sie przyznac?
> Czy rzeczywiscie popelnilismy jakis blad?
> Czy taki blad istnieje, czy to tylko "wzajemne niezrozumienie"?
> Tzn. ja mysle, ze te bledy istnieja, ale jak to widzisz?
IMO jesli swiadomie robie tylko to o czy wiem ze jest OK
dla mnie i dla kogos kogo kocham i rezygnuje z dokonywania
jakichs 'swirowatych' posuniec ktore nie sluza milosci,
(czyli nie sprzeniewierzam sie jej) to wowczas moge powiedziec
sobie (jak juz nawet bedzie po wszystkim lub w kazdej chwili)
ze staralem sie nie popelniac bledow.
Jesli pomimo to wydarzy sie cos co spowoduje 'utrate' milosci
to wowczas moge niemal byc pewien ze stalo sie tak ze wzgledu
na moje dobro, czyli w takiej sytuacji moze mnie spotkac _tylko_
to co _jest_ dobre dla mnie bez wzgledu jak bardzo zagmatwana
jest sytuacja.
Ten schemat jest uproszczony wiec nie traktuj go zbyt 'scisle'
jako moja recepta na 'czyste sumienie', bo tak do konca to nigdy
nie ma, ale ogolny rys jest OK. :)
> A ja twierdze ze "natura problemow" nie tylko m-k jest
> bardzo przewrotna.
Dokladnie, wlasciwie: zrodlo problemow.
Kobieta jest powiedzmy 'obciazona' i w zadna 'wspaniala
podroz' z taka sie nie da, ale facet ja kocha i aby 'skasowac'
dyskomfort i stac sie podobnie 'obciazonym' - chleje, bo tylko
w taki sposob moga byc razem. W innym razie ich drogi
szybko by sie rozeszly.
Kto popelnia blad? - wychodzi ze oboje.
Zgadzam sie w zupelnosci z Twoim twierdzeniem.
> To jest sedno chyba wielu problemow...
> noszenie ze soba pewnego bagazu ktory partner nie rozumie
> (bo jest zrecznie maskowany) i ktory niszczy drugiego.
> Przyznanie sie do winy to wskazanie na wlasna manipulacje
> i na wlasny strach ktory pchal do tego.
> Czy tak to rozumiesz?
Nie specjalnie.
> Problem wlasnie w zwiazku k-m jest taki, ze przychodzimy
> ze swoimi wyobrazeniami na temat zwiazku k-m i swoimi
> problemami. Nawet nie musimy o nich wiedziec.
Owszem, mozemy sie dowiedziec ew dopiero kiedys tam.
> A w zwiaku chcemy zeby bylo fajnie czyli zeby problemy
> nie byly ruszone. A tego nie da sie uniknac. I niestety wtedy
> czujemy krzywde do drugiego, "przeciez tego mojego problemu
> nie powinienes ruszac!"
> I nastepuje walka, taka walka o milosc.
> Dobrze to opisalem?
Tak, dokladnie rozumiesz o co mi chodzilo, tylko podajesz
przyklady jakby z obszaru 'przedsionka milosci' IMO.
Milosc jest dopiero tym co nastepuje po przekroczeniu tego
'przedsionka'.
> Kurcze... sedno sprawy caly czas mi umyka...
Tak, poniewaz _cos_ wciaz przeszkadza Ci wejsc/dojsc
do wlasciwego obszaru milosci. Jakis balast.
Jesli znajdziesz odpowiedz to od razu zrozumiesz jak
sie tego 'obciazenia' pozbyc.
> Co jest zrodlem tych wszystkich opisanych wyzej problemow k-m?
> Ok, krzywda tej kobiety... ale ona sie czula z tym dobrze, tzn.
> realizowala/przerabiala swoja wlasna krzywde...
Wydaje mi sie ze ta kobieta pozbyla sie jednego z wlasnych 'balastow'
w wieku ok 50 lat. Stracila na to mnostwo czasu, nie sadzisz?
> Jak ich unikac? Chyba sie tego nie da okrslic slowami,
> trzeba to intuicyjnie czuc.
Zawsze nosimy w sobie wizerunek 'bledu' IMO.
> Zyc samotnie, ale jedna jakos czlowiek ciagnie do drugiego,
> a potem czujemy krzywde, ze sie zle stalo, ze skrzywdzil...
> Czy tak to jest?
OK, cos 'sie zawala', tylko co?
Wlasnie, brak poczucia ze zrobilo sie to co powinno bylo
sie zrobic nawet jesli mialoby nastapic to co nastapilo.
Jak tego uniknac? Cofnac czas?
Jak myslisz?
Czarek
|