Data: 2004-06-05 01:30:02
Temat: Re: Napady gniewy przy dziecku ...
Od: "redart" <r...@w...op.to.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "Pyzol" <n...@s...ca> napisał w wiadomości
news:2ic74fFlbqjtU1@uni-berlin.de...
> Mozna ani dusic ani wyrazac. Mozna sie zdystansowac, zachowujec
serdecznosc.
Co to znaczy "zdystansować się" w sensie alternatywy do asertywnego
wyrażenia:
"nie podoba mi się to co teraz robicie z moją córką" ? Czy mogłabyś się
zdystansować do Miśka, zachowując serdeczność ? Moi teściowie są zbyt
blisko,
bym mógł ich traktować "na dystans". Ale może poniżej trochę więcej.
> > Osobnym problemem jest zaś to, że żona ma skłonność do ciągania
> > za sobą teściów. Ale ich stosunkowo łatwo ustawić.
>
> BARDZO fatalnie to brzmi. Sprobuj, prosze napisac to innymi slowami, aby
mi
> sie wyjasnilo, ze nie jest tak, jak sobie pomyslalam...
Cóż ... Brzmi może i fatalnie, ale skoro pytasz, to postaram Ci się
nakreślić
pewne sytuacje. Np. moja teściowa ma kilka bardzo nieprzyjemnych cech,
coś, co ja nazywam właśnie "tikiem emocjonalnym", formalnie chyba można
by to zbliżyć definicyjnie do pojęcia natręctwa. Jest to taka skłonność
do szukania dziur, problemów, marudność. Teściowa lubi szukać konfliktów
i ma skłonność do ich zaogniania (chyba robi to zupełnie nieświadomie,
dlatego
nazywam to natręctwem, że działą automatycznie). Przykład: wyczuwa, że
jakiś temat między mną a żoną jest drażliwy - np. nie podoba mi się, że
Kasia tyle czasu spędza na zakupach - i mama zaczyna na bazie tego naszego
nieporozumienia budować własne sprawy. Np. zaczyna przy mnie otwarcie
narzekać, że ta Kasia znów poszła do sklepu, a do Kasi, że wręcz chyba
jest chora, że znów na godziny wyszła do sklepu. Innymi słowy: lubi
wtykać kij w mrowisko. Jednocześnie teściowie są zazwyczaj bardzo
życzliwi, uczynni, na każdym kroku oferują swoją pomoc, sprawiają wrażenie
bardzo fajnych, takich, co to w każdym problemie pomogą, do rany przyłóż
itp. Efekt: moja żona ciągle się przed nimi mocno otwiera i chyba też
nieświadomie daje mamie bieżący przegląd drażliwości. Tu uwaga:
moja żona wie, że jej mama nagminnie przegina i wie, że trzeba się pilnować.
Ale i tak, na mój gust, za dużo swojej mamie opowiada. Ale odpuszczam.
Na dzień dzisiejszy nie jestem w stanie w pełni ocenić, czy należy tu
coś zmienić i w jakim kierunku. Żona sama niech też ocenia konsekwencje.
Problem jest jednak głębszy: mama, mając bieżący przegląd "drażliwości"
potrafi niestety dość skutecznie je wykorzystywać w sytuacji, kiedy
mówię czemuś "nie". Unika otwartej konfrontacji ze mną, natomiast
bardzo szybko przybiera pozę "jaki on dziwny" i próbuje załatwiać
sprawę za pomocą osób trzecich. Czyli np. za moimi plecami zaczyna
coś opowiadać Kasi. To są zachowania z jej strony nagminne.
Ostatnio sytuacja była taka: wchodzę do domu, a Jula siedzi przed
telewizorem i ogląda (po raz n-ty) "Gdzie jest Nemo". Ja myślę, że
w sumie po co ma oglądać Nemo, skoro ja już jestem i się
z nią pobawię. Wołam więc (zupełnie normalnie, żeby się upewnić)
"Mamo, czy mogę wyłączyć telewizor ?" Odpowiedź: "Oczywiście".
No więc wyłączyłem. I się z Julą bawię. Potem wyszedłem do ubikacji
i słyszę, że mama poleciała do taty i w pokoju mu szepcze (ale na tyle
głośno, że ja to słyszę): "Ten Filip jest jakiś dziwny. Przecież ja to
ledwie 10 min. temu włączyłam".
Ten przykład jest charakterystyczny:
1. Teściowa nie powiedziała mi ( kiedy spytałem ), że jej się coś nie
podoba.
2. Teściowa moje wyłączenie telewizora, który ona włączyła, uznała za
atak osobisty, wręcz za krytykę jej metod wychowawczych w stosunku
do Julii (zwracaliśmy z Kasia mamie wcześniej uwagę, żeby starała się
ograniczać oglądanie telewizji).
3. Mama pobiegła z tym do taty, naciskając wręcz, by jej się "wytłumaczył
za mnie", a mając cichą nadzieję, że przynajmniej przyzna jej rację, że
jestem "dziwny", a najlepiej, gdyby otwarcie (w jej zastępstwie) się mnie
spytał: dlaczego wyłączyłeś telewizor ? I wtedy musiałbym się tłumaczyć,
a że nie przychodzi mi to łatwo - jeszcze bardziej byłbym "dziwny".
4. Załatwiała sprawę w ten sposób, bym ja to słyszał, ale by sprawić
wrażenie,
że usłyszałem to przez przypadek. W ten pokrętny sposób zakomunikowała
mi, że jej się to nie podoba (a dokładniej: że jestem dziwny). Chciałbym
tutaj
zaznaczyć, że nie jest to moje urojenie. Ktoś mógłby się czepiać, że na siłę
przypisuję jej złą wolę, wyrachowanie. Ja bym też tego nie nazwał czysto złą
wolą, czy wyrachowaniem. Ale jest to po prostu taki jej niezdrowy sposób
bycia,wyrażania się, komunikacji - daleko nie wprost. Przez wywoływanie
u jednych (tu: u mnie) poczucia winy i wstydu, a u innych (tu: teść)
poczucia
obowiązku, by ratować skrzywdzoną mamę. I to, co tu piszę, to nie jest
gruba przesada. Własnie ten styl "załatwiania problemów" przez odwoływanie
się do poczucia winy jest najbardziej destrukcyjnym doświadczeniem z
dzieciństwia mojej żony (o czym sama mi mówi - nie ja jej to wmówiłem) i
prawdopodobnie także jej siostry. Różnica polega jedynie na tym, że
ja potrafię się przed tym skutecznie bronić: mogę milczeć=olać i nie odnieść
na tym żadnego uszczerbku (tak zrobiłem w tamtej akurat sytuacji),
albo otwarcie spytać "mamo, o co chodzi" i zmusić ją do tego, by
sformułowała
problem otwarcie i rozpoczęła merytoryczną dyskusję (sam też mogę otwarcie
i szczerze wyjaśnić swoje motywy). Problem w tym, że mama bardzo słabo czuje
się w takich dyskusjach, dużo lepiej czuje się na poziomie, na którym
wszystko może rozpatrywać w kategoriach "dziwności" i emocjonalnie
wiązać inne osoby, by ten subiektywny wizerunek utrwalały.
Sprawa natomiast ma się dużo gorzej w przypadku dzieci, dlatego, że
dziecko nie jest w stanie obiektywnie ocenić swoich racji i od razu
przyjmuje jedyną dostępną płaszczyznę rozwoju sytuacji - wszystko
zaczyna rozpatrywać w kategoriach swojej rzekomej "dziwności"
Z automatu wpada w narzuconą przez rodzica pułapkę oceniających
rozważań "jestem, czy nie jestem dziwny ?", natomiast zupełnie zostaje
przyblokowana kwestia badania i wyrażania rzeczywistych potrzeb
(bo jak ktoś jest dziwny, to powinien się wstydzić i tym się przede
wszystkim zająć, a nie mówić jeszcze o swoich egoistycznych potrzebach).
Czy to co mówię ma sens ?
Charakterystyczna w tym układzie jest właśnie rola teścia - ze względu
na swoje (niewątpliwie oceniane pozytywnie) cechy typu: silne
przywiązanie do żony, życzliwość i otwartość na ludzi, poczucie humoru
- stanowi idealną bazę wypadową dla gierek swojej żony.
Jest ewidentnie zmanipulowany. Idealnie pomaga w utrzymywaniu
zewnętrznego wizerunku "jesteśmy fajni" i autorytetu, bliskości
z innymi ludźmi (otwartość, życzliwość), z drugiej
zaś strony nie jest zdolny do otwartego i długotrwałego konfliktu
z żoną - ulega jej. Na tym etapie zaawansowania - zrobi bardzo
dużo, by się żonie (najważniejszej dla niego osoby, jakby nie
spojrzeć) w ogóle nie narazić. Mimo, że ma swoje zdanie
- w najlepszym przypadku chowa głowę w piasek, trywializuje
zaistniałe sytuacje próbując nadać im charakter żartu, ale
zawsze jest to żart w stylu: "ech, co wy się tak upieracie
(patrz: jesteście dziwni !), zróbcie, jak matka chce, przecież
to drobnostka ... Dajcie, pomogę Wam ... Albo sam zrobię".
Najważniejsżą bowiem prawdą dla niego i priorytetem jest:
"mama jest taka wrażliwa, nie krzywdźcie jej" (a w domyśle:
nawet jak nie ma racji, to ma rację).
I teraz rzecz najważniejsza: powyższy opis może
wyglądać jak jakiś akademicki przykład. Ale czym byłby przykład
akademicki, gdyby nie opisywał rzeczywistości ?
A moi teściowie właśnie tacy są. Normalni ludzie - ale właśnie tacy.
|