Data: 2009-05-31 19:03:51
Temat: Re: Narkotyki
Od: jadrys <c...@y...com>
Pokaż wszystkie nagłówki
Ikselka pisze:
> Dnia Sat, 30 May 2009 23:55:13 +0200, jadrys napisał(a):
>
>
>> Ikselka pisze:
>>
>
>
>>> Może głupio. Ale nie chciałabym być w skórze mojej gwałconej przez męża (ów
>>> człowiek był nim dla niej już tylko z nazwy - długo przed rozwodem)
>>> stryjecznej siostry. Małżeństwo ma polegać na wzajemnej miłości - także
>>> fizycznej, a nie na zmuszaniu do niej.
>>>
>>>
>> Wiśta wio, łatwo powiedzieć -małżeństwa zawierają prawie wszyscy, ale
>> jaki procent z nich jest taki jak piszesz?
>>
>
> A to ważne, jaki procent? - dla każdej gwałconej w małżeństwie o jeden
> przypadek (nie procent) za dużo.
> Ale byś się zdziwił, gdybys poznał statystyki, które są w sumie nie do
> zrobienia - ocenia się, że 50 procent mężatek jest gwałconych przez męża.
> Tylko nieliczne (jak moja siostra) mają tyle świadomości, siły psychicznej,
> pomocy z zewnątrz oraz warunki materialne, aby samej odejść lub się takiego
> gada pozbyc i wyzwolić, ponieważ te kobiety sa z reguły pod wielkim wpływem
> męża - syndrom ofiary itp.
>
> A to - dokładnie jak życie mojej siostry, trwało tak całe lata:
> http://www.pismo.niebieskalinia.pl/index.php?id=82
> "O przemocy w rodzinie wiemy, że największe szkody to nie rozcięte nosy i
> podbite oczy, tylko wyniszczenie psychiczne ofiar" - pisze J. Mellibruda.
> Przychylam się do tej opinii. Przede wszystkim dlatego (może to proste,
> infantylne rozumowanie), że rany, uderzenia, siniaki znikają, a blizny w
> pamięci i myśleniu pozostają. Dają o sobie znać nagle i są bardzo
> dokuczliwe. Kształtują życie. Myśli, uczucia i świadomość krzywdy dużo
> bardziej boli niż rany ciała.
> Kiedy ktoś, wydawałoby się bliski, upokarza nas, ubliża, krzyczy i
> wmawia nam beznadziejność - czujemy, jakbyśmy tracili kilka centymetrów
> siebie. Stajemy się malutkimi człowieczkami. Jeżeli zdarza się to często,
> codziennie, zaczynamy w to wierzyć. Już sami o sobie mówimy i myślimy źle.
> Nie doceniamy siebie. Nie mamy wiary we własne umiejętności i moc.
> Zaczynamy być bezwartościowym kawałkiem ciała. Sami nic nie znaczymy.
> Musimy mieć kogoś, kto nam pomoże, kto nas poprowadzi i pokieruje. Z tego
> najbardziej zadowolony jest sprawca. Wtedy czuje swoją siłę, utwierdza się
> w przekonaniu własnej wielkości, mocy, wartości. Wtedy jest panem sytuacji
> i nas - ofiar. W taki sposób dowartościowuje się, zagłusza kompleksy. A na
> niekontrolowaną agresję pozwala sobie, dopóki czuje się bezkarny. I to jest
> zamknięte koło.
> Najczęstszym objawem, który powstaje w wyniku długotrwałego przebywania
> ofiar w krzywdzącym związku, jest "wyuczona bezradność". Składa się z dwóch
> etapów: najpierw doznawane krzywdy i poniżenia wzbudzają protest, bunt
> ofiary (u mnie były to powroty do mamy, spanie u przyjaciółek albo w innym
> pokoju, wezwanie policji, ciche dni, rzucanie w męża różnymi przedmiotami,
> próby walki), a następnie - zwątpienie i poczucie bezsilności. Bo podjęte
> przez kobietę działania nie przynoszą efektu - agresor nie staje się nagle
> potulny, kochający, a świat nie staje się nagle lepszy. Małżeństwo trwa
> nadal. Nic się nie zmienia, a u ofiar budzi się poczucie winy za przemoc w
> związku. Kobieta zaczyna wierzyć, że to ona jest beznadziejna, głupia, mało
> inteligentna, nie potrafi stworzyć domu, (co przyjęło się uważać za jej
> obowiązek), nie spełnia oczekiwań męża, nie nadaje się do życia w rodzinie.
> Zaczyna myśleć, że nic nie da się zrobić, że nie może oczekiwać pomocy od
> nikogo, bo to ona sama jest winna. Popada w depresję. Nie może też
> oczekiwać zrozumienia otoczenia ("Dlaczego nie odejdziesz, jesteś
> masochistką, sama tego chcesz"). Tego rodzaju komunikaty pogłębiają
> depresję i bezradność.
> Przemoc w miłości erotycznej może wyrażać się też poprzez wymuszanie
> kontaktów seksualnych. Wiele ludzi nie zgadza się z istnieniem gwałtu w
> małżeństwie, bo przecież współżycie seksualne jest wpisane w przysięgę
> małżeńską. "Jednak obowiązek współżycia seksualnego w żadnym razie nie
> usprawiedliwia stosowania przymusu czy przemocy, gdyż słuszność celu nie
> zakłada jeszcze dowolności zastosowania środka. Rzecz ma się tak, jak w
> przypadku innych przestępstw, na przykład prawo do leczenia nie oznacza
> jeszcze, że można lekarz zmusić do zabiegu, przystawiając mu pistolet do
> głowy (...). Podobnie rzecz wygląda z gwałtem w małżeństwie. Sprawca
> odpowiada nie za to, że dąży do realizacji stosunku seksualnego, ale, że
> uczynił to w niewłaściwy sposób, użył niedozwolonego środka" (Irena
> Pospieszyl, 1994).
> Gwałt w małżeństwie istnieje. I jest o tyle dotkliwszy dla ofiary, że
> zadaje go bliska, kochana osoba, od której oczekuje się (wciąż) czułości,
> opieki, bezpieczeństwa. Pod tym pojęciem rozumiem nie tylko odbycie
> stosunku seksualnego, ale również jego formę. Gwałtem można nazwać akt, w
> którym jedyną ważną osobą jest sprawca (jego zaspokojenie), pomimo że może
> się to odbyć bez walki i użycia siły. Potraktowanie kobiety jako przedmiotu
> jest zadaniem jej gwałtu, upokorzeniem, pomniejszeniem do roli rzeczy.
> Nie czytałam o przypadkach zgwałcenia męża przez żonę. Dlatego piszę o
> gwałcie kobiecym. Kobieta nie ma prawie żadnych szans w starciu z
> podnieconym mężczyzną. Jest słabsza, mniejsza i przerażona sytuacją,
> sparaliżowana. "
>
Jeżeli tak bywa jak piszesz w 50% związków to jaki z tego wniosek? Czy
życie w związku małżeńskim to jakiś poroniony pomysł?
--
Kapitalizm jest chorobą (zarazą) z którą należy walczyć..
|