Data: 2007-01-28 15:00:36
Temat: Re: Ograniczenie zarobków a prawo
Od: "Zbigniew Andrzej Gintowt" <z...@w...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "scorpio" <s...@p...onet.pl> napisał w wiadomości
news:ephfmv$6or$1@atlantis.news.tpi.pl...
> ale z ciebie kombinator, renta to wlasnie darowizna spoleczenstwa
> wyobraz sobie ludzika pracujacego tylko 5 lat i dostajacego rente na 40
> lat
> ;-) i do tego jeszcze na boku zarabiajacego - czy to nie zdzierstwo z
> panstwa ?
.................................
Może jednak udałoby się spojrzeć na tę sprawę inaczej, bo stereotypy
egzystujące w społeczeństwie datują się od dawna. Wydaje mi się że w tym
względzie niewiele zmieniło się na lepiej (czytaj sensowniej) od lat ustroju
powszechnej sprawiedliwości społecznej.
Na początek należałoby zrobić założenie generalne, że ON nie ma jednakowych
szans w zdobywaniu środków do życia poprzez świadczenie pracy na rzecz
jakiegoś pracodawcy albo przez prowadzenie własnej DG w porównaniu do
jakiejś wirtualnej osoby którą moglibyśmy określić jako OP (pełnosprawną) .
Założenie takie jakkolwiek uznamy je za słuszne nie jest jednakowe w
przypadku wszystkich ON z powodu zróżnicowania stopnia niepełnosprawności,
jego rodzaju, charakteru (niepełnosprawność względnie stabilna w czasie,
niepełnosprawność pogłębiającą się z czasem, przy czym dynamika tego
ostatniego może być również bardzo zróżnicowana). Kolejnym istotnym
elementem który należałoby wziąć pod uwagę jest stopień i rodzaj
wykształcenia rozpatrywany pod kątem użyteczności w realizacji celu jakim
jest zdobywanie środków do życia. Uważam że w takim ujęciu renta inwalidzka
w wysokości zróżnicowanej i zależnej od wymienionych wyżej czynników, ale
także od wyników działań (pracy) w celu zdobycia środków utrzymania, mogłaby
stanowić czynnik wyrównujący w tym względzie szanse ON w stosunku do OP.
Zróżnicowanie wysokości rent inwalidzkich jako środków wyrównania szans
powinno wobec tego być zależne od wielkości uzyskiwanych dochodów z pracy w
przypadku ON pracujących, oraz indywidualnego potencjału zdobywania środków
życiowych przez ON nie pracujące. (Potencjał zerowy to np. kiedy ON z powodu
swojego wykształcenia i przygotowania do pracy mogłaby wykonywać jedynie
prostą pracę fizyczną, ale rodzaj niepełnosprawności całkowicie ją wyklucza,
innym przykładem może być tak wysoki stopień niepełnosprawności który
wyklucza jakąkolwiek pracę). Renta inwalidzka w takim jej rozumieniu jak
zasygnalizowałem wyżej nie miałaby charakteru jakkolwiek rozumianej jałmużny
społecznej przy założeniu, że każdy członek społeczeństwa tworzącego
organizm państwa jest prawdopodobnym kandydatem na ON, a czy
prawdopodobieństwo to zostanie ziszczone zależy tylko od zmiennej losowej i
z tego powodu nowoczesne społeczeństwa umawiają się w sprawie pomocy swoim
jednostkom określanym jako ON, a nie eliminują ich np. przez strącanie w
przepaść czy topienie.
Istniejący obecnie system wyrównywania szans bądź wspomagania ON jest dalece
niedoskonały i wymaga krytyki, choć oponenci mogą na wstępie negować taką
potrzebę z powodu realnych możliwości Państwa. Moim zdaniem nawet względnie
ograniczone możliwości Państwa nie powinny być przeszkodą w wypracowywaniu
systemów bardziej obiektywnych niż obecnie istniejący.
To, co napisałem w pierwszej części może być krytykowane za zbytnie
upraszczanie problemu, ale przecież w wypowiedzi na grupie dyskusyjnej nie
jest możliwe pełne jego przedstawienie dlatego napisałem o zasygnalizowaniu
problemu.
Nie wiadomo jednakże kto i w jaki sposób miałby się tym zająć. Mimo
powołania PFON i istnienia rozbudowanych stowarzyszeń i związków osób
dotkniętych najliczniej występującymi niepełnosprawnościami, jak dotąd nie
ma w Polsce organu, który mógłby reprezentować całe środowisko ON w uznany
sposób przez władze wykonawczą i ustawodawczą RP tak, jak ma to miejsce w
innych krajach Europy. Z całą pewnością ani Komisja Trójstronna, ani
Pełnomocnik Rządu ds. ON tego zadania nie wypełnią. Może o tym pomyśli ktoś,
kiedy już będziemy mieli IV RP? Osobiście mam poważne wątpliwości, bo
świadczy o tym przykład z ostatnich dni, choć należy do innej beczki. Dotąd
nie znaleziono sposobu na wybrnięcie z problemu samorządowców, którzy tracą
mandaty bo w terminie nie złożyli wymaganych oświadczeń majątkowych.
Zaślepienie jest tak wielkie, że brane są pod uwagę jedynie dwa możliwe
rozwiązania i obydwa do kitu. Jedno to propozycja PO o ustawie
"abolicyjnej", a drugie to PiS-owskie naleganie na wybory. A co ja? Co Ty? A
co Wy? Jesteśmy wyborcami i jak zwykle o nas się nie myśli, nas się olewa,
bo jest po wyborach. Czy wybrańcy narodu myślą, że ja jak baran będę chodził
jeszcze wybierać? A jeśli sytuacja w jakimś zakresie się powtórzy? To znowu
hajda do wyborów? Najwyższa pora nauczyć władzę by szanowała akt wyborczy.
Moim zdaniem, jeśli aktem wyborczym (to również akt prawa) ktoś uzyskał
mandat, to nie może go tracić, bo panowie posłowie zrobili ustawę bubel i
mówią o niej : "twarde prawo ale prawo". Jeśli to prawo kłóci się z aktem
wyborczym, to nie może być prawem i jako takie powinno być unieważnione.
Nikt nie pomyślał o tym, że mandat uzyskany w demokratycznych wyborach może
być utracony jedynie z bardzo ważnego powodu. Takim ważnym powodem mogłaby
być ***odmowa*** złożenia wymaganego oświadczenia. Ponadto: czy takie
oświadczenia nie powinny być składane przed głosowaniem i stanowić warunek
do umieszczenia na liście wyborczej? Może w ten sposób zniechęciliby się ci,
którzy startowali do koryta? Jak inaczej nazwać to, co miało miejsce w moim
mieście gdzie jeden kandydat do samorządu przypadał na 20 mieszkańców?
Zdrówko!
--
Zbig A Gintowt
|