Data: 2011-02-16 13:27:10
Temat: Re: Ojcom marnotrawnym na Walentynki
Od: zażółcony <r...@x...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "vonBraun" <i...@g...pl> napisał w wiadomości
news:ijf3ie$s5v$1@inews.gazeta.pl...
>> Ale ten "chip" nie działa non stop jawnie.
>> Stąd nie sposób określić ~szybko i jednoznacznie jego wpływu
>> na jednostkę... itd.
>>
> No skoro już druga osoba tak pisze to warto się nad tym zastanowic ;-)
>
> Ale jak zacząłem to dokładniej sobie formalizować, to wyszło mi, że
> człowiek w zasadzie dąży do czegoś co występuje w literaturze pod nazwą
> "samorealizacja". To byłaby ta pierwotna motywacja. Człowiek który nie
> doświadczył większych skrzywień w ciągu życia NIE DA sobie wmówić, że:
> potrzebuje więcej pieniędzy niż potrzebuje, więcej kobiet niż potrzebuje,
> więcej władzy niż to niezbedne aby robic to co kocha, lepszego mężczyzny
> niż ma, "dłuższego" samochodu niz..., więcej głasków, zaszczytów niż (...)
>
> Ta pierwotna motywacja, jeśli nie zostanie zafałszowana tym czymś o czym
> piszesz/piszemy, w zasadzie powinna być mało manipulowalna. Raczej
> defaultowo powinna bronić się przed zakusami "diabełków".
>
> Dopiero zafałszowania wprowadzane w głębokich, emocjonalnych warstwach
> mogą spowodować, że za samorealizację uzna się uspokojenie dręczących
> emocji i impulsów.
>
> Weźmy choćby jakieś głębokie poczucie krzywdy z dzieciństwa, lek przed
> silnym ale niezwykle atrakcyjnym ojcem, który i silnie WIĄŻE i silnie
> KAŻE. Dodajmy brata, którego matka kochała bardziej za to, że jest
> bardziej "easy going" i juz mamy potencjalnego Kaina :-) Człowieka, który
> samorealizację bedzie mylił z realizacją nienawiści do świata.
> /scenariusz hipotetyczny/
Brzmi nieźle, ale jakos tak ... Trochę jak Thomas Moore z jego wizją
idealnego państwa :)
Podobnie jak Ghost - będę się jednak upierał bardzo silnie przy wskazaniu
czynników np. genetycznych. Człowiek IMHO nie rodzi się czystym
naczyniem, a wręcz odwrotnie - rodzi się jako istota bardzo krwista,
z indywidualną gamą potrzeb biochemicznych do zaspokojenia
w pierwszej kolejności.
Możemy próbować iść w kierunku takim jak zaproponowałeś: dokonać
eksperymentu myślowego, że ten mały krwiożerczy noworodek
dostał od matki wszystko, czego potrzebował w taki sposób, by go
optymalnie ukształtować - czyli ktoś zabił dla niego kilka zwierzątek
(przepraszam, jeśłi zabijanie zwierząt zostanie tu odebrane jako
stereotypowa, Redartowa osobista fiksacja :), a nawet więcej niż
kilka - bo w naszej strefie klimatycznej zdobycie witaminy D ... (itd).
No ale załózmy, że przeszliśmy ten niewdzięczny etap zwierzęcego,
egoistycznego noworodka. I co ? Z egoistycznego noworodka
budzi się czysta, samoświadoma, empatyczna istota, której egoizm
jest ograniczony od-do i nie ma skłonności do wychodzenia dalej ?
No chyba jednak to tak nie działa ... Wnoszę to na podstawie
choćby własnego wglądu w rozpietość palety własnych egoizmów.
Sa one niezliczone :) Poza masą egoizmów niskich, związanych
z pożądaniem, choćby i zwykłym pożądaniem rozmaitości
seksualnych - które z wiekiem gasną (i powiedzmy - ze względu
na swoją prostotę - poddają się U MNIE jakiejś obróbce przez
mechanizmy kontrolne, u kogoś innego może pomoże farmakologia,
alkohol ...)., widzę jakieś egoizmy emocjonalne i intelektualne.
Te emocjonalne zostawię, bo może tu być duży wpływ emocji
'obcych'. Ale intelektualne ? To są egoizmy wyrastające wprost
z dziecięcej ciekawości świata, eksperymentowania. Egoizmy,
które w różnych rzeczywistych sytuacjach przechylają szalę w takim
kierunku, że przyjmuję rolę obserwatora albo nawet prowokatora tam,
gdzie powinienem być może przyjąć jakąś rolę opiekuna, mediatora,
czy może altruisty. Mówię dość hipopetycznie, ale tak to postanowiłem
zilustrować: są ludzie, ktrzy swój potencjał intelektualny angażują
w działałność obrońców praw zwierzat i tacy, którzy z trudem zdobywaną
wiedzę inżynierską angażują w optymalizację procesów w ubojniach.
Gdzieś jest też rola dla tych, którzy zajmują się tym, by zwierzęta
w czasie uboju jak najmniej cierpiały i eksperymentują z tym tematem.
Wszyscy oni się jakoś 'samorealizują' i w dodatku mają realne
szanse na stworzenie zarówno dobrych rodzin, jak i rodzin popapranych.
Ale zwijajac nieco krwisty wątek ...
Ja mam wrażenie, że jako ludzie jesteśmy już od urodzenia
w dużej części maszynami złożonymi z masy konkurujących trybików,
machanizmów aktywująco-hamujących, obszarów rozwijająco-kompensujących.
Jest to ogromna rozmaitość spraw, które strukturalizują to, w jaki
sposób chodzimy, wyglądamy, ale i czujemy i myślimy. A jak wyglądamy
- to każdy widzi - rozmaicie. A spory procent trzeba nazwać wprost:
lekko uszkodzony. Costam nie zostało skompensowało, jakiś paluszek
nie pasuje, lewe uszko niedosłyszy, tarczyca wydziela odrobinkę za dużo, a
trzustka
odrobinkę za mało.
Jakiś rodzaj egoizmu wisi na wierzchu, tak jak w tym kawale o wróbelku,
który miał po prostu jedną nóżkę bardziej i tym sięróżnił ... Wisi i
determinuje,
podpowiada kolejne ruchy...
jak człowiek rodzi się uszkodzony, ma schizofrenię - i cieplarnianymi
warunkami
tego nie poprawisz. A ile jest stanów pośrednich miedzy wprost genetycznie
widoczną chorobą umysłową, a 'pełnym zdrowiem' ? Ile po drodze jest
fiksacji, zaburzeń charakteru, niezauważalnych tików emocjonalnych,
myślowych,
drobnych epileptycznych generatorów "czegoś małego przypadkowego".
Ile jakiś niespotykanych dróg nerowych, które z jakiegoś powodu spięły coś,
co spięte być nie powinno - ale spięcie przeżyło i zaczęło się wzmacniać
- a delikwent całe życie idzie z poczuciem bycia "kosmetaforem" (od
skłonności do myślenia kategoriami "kosmicznych metafor") ?
Coś tam nie jest kompensowane jak należy - i człowieczeństwo leży :)
A jeszcze lepze, że leży nawet u tych 'normalnych' (nie chcę wracać znów
do klimatów rzeźnickich ...) ...
|