Data: 2006-08-21 17:39:05
Temat: Re: Pokora? :)
Od: vonBraun <interfere@O~wywal~2.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Sky wrote:
> Pokora -no własnie czym waszym zdaniem jest?
Otóż pokora przychodzi pod nasze drzwi przebrana w najbardziej
nieoczekiwane stroje. Opowiem o jednej z takich niezapowiedzianych
wizyt. A więc... Będąc młodym psychologiem....
* * *
Siedziałem sobie z pacjentem w gabinecie w pewien senny
poniedziałek (nawiasem mówiąc z pacjentem zgłaszającym myśli
samobójcze). Aż tu nagle drzwi z rozmachem otworzyły się i przez próg
wtoczył się pykniczy, siwiejący grubasek, zaczerwieniony, pobudzony i
spocony i nie zwracając na pełną namaszczenia ciszę w jakiej
odbywaliśmy z pacjentem długą drogę do niewiadomogdzie bez pardonu
zaczął wykrzykiwać do mnie:
"O właśnie przechodziłem tędy, i na drzwiach widzę <<PSYCHOLOG>>..."
/Tu zacząłem w myślach ubolewać nad usytuowaniem swojego gabinetu,
który wybitnie sprzyjał takim wizytom - wystarczyło wysiąść z tramwaju
- a w tramwajach wtedy podawano przez głośnik nazwę przystanku taką
samą jak nazwę szpitala. Każdy - nawet najbardziej zaburzony wiedział
gdzie wysiąść - O SZPITAL... - "TAK TAM MNIE WYLECZĄ". Potem
wystarczyło pójść na wprost do PIERWSZEGO wyodrębniającego się z tła
budynku wejść w PIERWSZE drzwi i już widziało się napis na drzwiach
<<PSYCHOLOG>> "TAK - TO PRZEZNACZENIE - TU MNIE WYLECZĄ NA PEWNO". Po
czym wchodząć bez pukania, przerywając zwykle coś ważnego i ignorując
procedury osoba taka wpadała i domagała się natychmiastowych świadczeń
terapeutycznych - od pierwszej spotkanej osoby czyli zazwyczaj ode
mnie mnie, czasami od pacjenta jeśli wyglądał "normalniej".
Tak sobie myślałem a jegomość kontynuował stopniowo zbliżając się do
biurka potem dodatkowo porzechylając przez nie i owiewając mię wonią
czosnku i świeżo zjedzonych kanapek/
"...i widzę <<PSYCHOLOG!>> - to bardzo dobrze się składa, bo właśnie
ja tu jestem szefem straży pożarnej szpitala i mamy sytuację kryzysową
i potrzebujemy negocjatora. Na dachu budynku obok stoi samobójca i
chodzi o to aby... "
/Ops, pomyślałem jeden niedoszły samobójca w gabinecie, drugi na
dachu! Który ważniejszy? Ciężko wybrać, iść tam? Ale może zadzwonię do
znajomych z psychiatrii, jeśli są na miejscu - a powinni - poradzą
sobie lepiej niż neuropsycholog vonBraun - w końcu doświadczeni
klinicyści - na wszelki wypadek wstaję. Sprawdzam kalendarz. Na
kalendarzu jest inna data niż pierwszy kwietnia, strażak nie wygląda
dziwnie, no może jakiś taki pobudzony, ale jeśli ma akcję.../
A facet kontynuuje:
"Chodzi o to aby wsiąść na podnośnik - no taki do naprawiania latarni
- wjechać nim na wysokość dachu ..."
:-((((
/O w mordę! - myślę - To 6 pięter! - jakieś dwadzieścia metrów! - (To
mnie trochę przyhamowało)/
"i zacząć negocjować z samobójcą. Wtedy moi ludzie podejdą z tyłu..."
/No nie! To jeszcze mamy dylemat moralny: czy wolno oszukiwać
samobójcę... może kogoś oszukiwanego dotąd przez wszystkich. Fuj!
Nieetycznie ... ale w końcu jak go wyleczą to kto wie? Jeszcze
podziękuje, ech tam - olać nadwrażliwe sumienie.../
"...moi ludzie podejdą z tyłu i go złapią." - tu skończył i uśmiechnął
się wyraźnie zadowolony ze swego "błyskotliwego" pomysłu.
/Idioci. A jak spartolą i nie złapią??? Przecież mógłbym spróbować
najpierw po prostu się samobójcą dogadać. Jakieś pokręcone to wszystko
jest. I czemu gość biega tu po korytarzach zamiast pilnować niedoszłej
ofiary? Przecież każdy powinien pilnować swojego samobójcy. I dlaczego
facet nie zadzwonił od razu na psychiatrię? Szef straży pożarnej
szpitala powinien widzieć, że ma zacząć stamtąd. W końcu oni
/psychiatria/ mają samobójców na pęczki a ja raz na pięć lat od
wielkiego dzwonu. Co za pech właśnie dziś - bo tak nawiasem czy akurat
TEN mój pacjent powinien tego wszystkiego słuchać? Chyba nie, zresztą
nie wiem zależy, tak czy owak coś tu nie gra/
Więc mówię:
Może wyjdźmy z gabinetu.
/wychodzimy - rzucam jeszcze okiem na pacjenta - wygląda dziwnie
- nieco mnie to niepokoi, odruchowo zamykam szczelnie drzwi/
Mówię:
Mogę pójść, ale na psychiatrii są psychologowie z dłuższym stażem i
lepiej przygotowani do takiej sytuacji. Zadzwonię na psychiatrię i
niech ktoś zejdzie - ja i tak muszę zabezpieczyć mojego pacjenta co
potrwa równie długo. Tak czy owak zaraz tam będę albo ja albo ktoś
inny. Zaraz wykonam telefon.
/wg wewnętrzych zarządzeń nie wolno mi pacjenta puścić samopas -
odpowiadam za to głową/
Na co "strażak" w te słowa:
"Ale ja już w piątek byłem w tej sprawie na psychiatrii i szef
psychiatrii, a potem ten drugi profesor jego zastępca, powiedzieli mi,
że nie przydzielą mi do tej akcji psychologa!"
/UUUUUUUUUUUUUUU! Takie buty! Dziś jest poniedziałek, samobójca nie
stoi na dachu od piątku, w końcu zauważyłbym. Zatem nie zmieniając ani
o milimetr tonu głosu i wyrazu twarzy mówię:/
- Albo nie, wróć! Mam lepszy pomysł, chodźmy szybko na Główną Izbę
Przyjęć, oni mogą wezwać konsultację psychologa klinicznego na cito i
żaden profesor nie ma tu nic do powiedzenia...
/Wiem, że idąc na Główną Izbę Przyjęć miniemy budynek z urojonym
"samobójcą", co osłabi trochę natarczywość klienta, który będzie
musiał poradzić sobie poznawczo z ewidentnym brakiem desperata na
dachu, dzięki czemu zyskam na czasie, i może przekonam go aby sam
przyjął się na psychiatrię, jak nie, to na izbie przyjęć znajdą się
pielęgniarze, podejdą z tyłu... ;-)))
Szczęśliwie napatoczyła mi się salowa, łapię ją i polecam: - "Proszę
odprowadzić pacjenta z mojego gabinetu na oddział!"/
Tymczasem mój "nowy podopieczny" mówi:
"Ale ja byłem już na Głównej Izbie Przyjęć i nic nie załatwiłem
tam..."
/Nic mnie już nie może zdziwić. Ech, ci z GPI! Mieli klienta z takimi
urojeniami i puścili!!! A jeśli treść urojeń (por."samobójca"!)
wyraża jakieś autodestruktywne tendencje samego pacjenta???
Nawiasem: Wtedy nie działała jeszcze ustawa psychiatryczna dzięki
której możemy chodzić sobie po tym świecie z dowolnymi urojeniami i
nikt nic do nas mieć nie może, zresztą może to i lepiej, nieważne...,
wróćmy do rzeczy, a więc do pacjenta, który ostatnio mówił: /
"... byłem już na Głównej Izbie Przyjęć" i nic nie załatwiłem tam..."
ALE NIE BYŁ PAN TAM ZE MNĄ - mówię z nieskońconą wręcz pewnością siebie
IDZIEMY - mówię z _NACISKIEM_
Wychodzę zdecydowanym krokiem a za mną trochę niepewnie i zostając z
tyłu, z niewyraźną miną idzie nieświadom niczego kandydat na
pensjonariusza psychiatrii.
Wychodzimy przed budynek. A przed budynkiem? Zgadnijcie...
* * *
A przed budynkiem stoją dwa wozy strażackie z wyciągniętymi drabinami,
jarzy się dyskoteka z kogutów na dachu, straż, policja, żółte,
czerwone, niebieskie światła... I jest wóz z wysięgnikiem i koszem. Ma
zapalony silnik, a jakże, gotowy do akcji, ktoś podbiega do mojego
"klienta" składa mu jakiś meldunek, podaje krótkofalówkę, wokół roi
się od umundurowanych funkcjonariuszy, czerwono biały pas taśmy
foliowej odgradza miejsce akcji od tłumu gapiów...
/!!!!!!!!!Kurwa vonBraun, to TY masz UROJENIA!!!!!!!!!!!!!/
Przez długie 5 sekund rozważałem w myślach dwie konfliktowe informacje
(1)"Facet błąka się po szpitalu od PIĄTKU szukając psychologa dla
DZISIEJSZEGO samobójcy, sam mi to powiedział, więc musi być klientem
na psychiatrię" i sprzeczny z tą informacją (2)bardzo realistyczny
widok akcji ratowniczej. Było pewne, że jedno z dwojga musiało być
przywidzeniem a ja nie wiedziałem które!!!! Przez te kilka chwil nic
nie było pewne! Ani widok ratowników, ani rozmowa którą zapamiętałem.
Zapomniałem, że idziemy na GPI, szedłem w kierunku błyskających
świateł niepewny czy ziemia po której stąpam nie zniknie mi spod stóp,
ona także może być urojeniem... "Szpital Przemienienia", jak nic...
W szóstej sekundzie byłem znów PRAWIE sobą. Przyjmijmy "stan zastany"
jako realny pomyślałem sobie i powiedziałem:
OK. DOBRZE. WCHODZĘ. :-|
/wszyscy biegali tak zaaferowani, że zwątpiłem w sensowność czekania
na kogoś z psychiatrii/
-Macie jakiś pas asekuracyjny z karabińczykiem -nie wiem jak zachowuje
się wysięgnik po rozłożeniu. A zaraz - nie widzę samobójcy - czy
schował się gdzieś na dachu???
"Nie - odpowiada strażak -ale mamy tam manekina, i W KOŃCOWEJ FAZIE
ĆWICZEŃ ZRZUCIMY GO Z DACHU"
/!!!TA DAM!!!!!/
Rozdwojony, przed chwila jeszcze lekko schizofreniczny świat ułożył
się znów w spójną wewnętrznie i powiązaną betonowymi spojeniami logiki
kryształowo-przejrzystą całość!!!
- Nie wspomniał Pan że są to ćwiczenia!
- No tak bo mieliśmy tą akcję przeprowadzić w realistycznych warunkach,
chciałem wiedzieć na jakie siły i środki możemy liczyć.
/Doszedłem już całkiem do siebie/
- Przykro mi, ale dyrektor szpitala skasował mi ostatnio godziny na
przyjęcia ambulatoryjne. Praktycznie przyjmuję chwilowo jako
wolontariusz. Od strony formalnej szpital nie jest moim
pracodawcą. Nie ma więc żadnych podstaw dla których miałbym wspierać
ćwiczenia strażackie organizowane przez szpital. Inaczej mówiąc: JA
NIE WEJDĘ NA TEN WYSIĘGNIK!!!!
-ALE ja muszę przeprowadzić te ćwiczenia!!!!!
-ALE JA MAM LĘK WYSOKOŚCI!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
/Pominę tu już dalsze dramatyczne sceny i to co parę minut później
przeżyła pewna pielęgniarka gdy za swoim oknem, zobaczyła spadające w
ramach ćwiczeń z dachu "COŚ" co _BARDZO_PRZYPOMINAŁO_CZŁOWIEKA
gdy strażacy zrzucili swojego manekina.../
* * *
Spławiwszy strażaka pośpieszyłem do gabinetu aby dopilnować "drugiego"
chorego. Drzwi otwarte, gabinet pusty. Co z pacjentem? czy dotarł na
oddział? Znajduję salową:
"Och pacjent powiedział, że może sam trafić i już dawno powinien być
na oddziale."
/O żesz ty leniwa ....$&!@#!*!... wiedziałem, że coś puściłem. Biegiem
- do telefonu!!!/
Sięgam po telefon, który w tym momencie "dzwoni mi w ręku".
- Tu Oddział... /nazwa oddziału/ co z naszym pacjentem, czy długo
jeszcze potrwa spotkanie?
-Nie. - odpowiadam - Pacjent powinien być już na oddziale.
-Nie.U nas nie ma go.Proszę mi powiedzieć...W jakim właściwie był
nastroju gdy od Pana wychodził?...
* * *
Lecz to już inna historia...
pozdrawiam
vonBraun
/dane ulatwiajace identyfikacje osob zostaly zmienione,
reszta zapisana tak jak sie wydarzyla/
|