Data: 2015-02-15 23:18:56
Temat: Re: Szanowny panie gistapo
Od: glob <r...@g...com>
Pokaż wszystkie nagłówki
Gdy po wejściu do wsi Rosjan 15 stycznia 1945 r. Salcia, Janek, Lubka i Moniek
Granatowie wyszli z kryjówki, którą w sianie przygotował im ojciec Antoniego, poszli
do Dzierżoniowa i na wiele lat słuch o nich zaginął.
- Nie było się czym chwalić - mówi Bocheński. - Ukrywanie Żydów przynosiło raczej
ujmę niż chwałę. Jeden z sąsiadów ze wsi mówił nam, że bardzo źle zrobiliśmy, ratując
tych Żydów, bo nie zasługują na naszą pomoc z powodu swojej religii.
Granatowie odnaleźli Bocheńskiego w latach 80. ubiegłego wieku. Najpierw przez
znajomych posyłali drobne upominki, a potem złożyli przed izraelskim notariuszem
świadectwo ocalonego. Antoni Bocheński tytuł Sprawiedliwego otrzymał 20 lat temu.
Dyplom schował do szafy. - Nie chwaliłem się nim - mówi. - Ale byłem dumny z moich
rodziców, że ich było stać na taką odwagę.
Antonina Wyrzykowska z Janczewka koło Jedwabnego przez ponad dwa lata przechowywała w
chlewie siedmioro ludzi. "Zaznaczam, że byli bez centa - pisała we wspomnieniach -
nie chodziło mnie o pieniądz, ale o ratowanie życia ludzkiego".
Już po wyzwoleniu została za to pobita przez sąsiadów. W marcu 1945 r., opowiada,
zażądali wydania ostatniego ukrywającego się w jej gospodarstwie Żyda. Gdy
Wyrzykowska odmówiła, została dotkliwie pobita przez sześciu mężczyzn. "Po wyzwoleniu
byłam wielokrotnie bita, więc musiałam opuścić rodzinne strony" - pisała. Osiedliła
się w Bielsku Podlaskim, gdzie przy wsparciu jednego z ocalonych kupiła gospodarstwo
rolne. Po śmierci męża wyjechała do USA. Jeszcze w ostatnich latach Wyrzykowska bała
się ujawnić prawdę o okolicznościach zbrodni w Jedwabnem, a listy, które dostawała od
ocalonych, paliła zaraz po przeczytaniu. Dziewięć lat temu burmistrz Jedwabnego, by
zmyć antysemicką hańbę z miasteczka, wpadł na pomysł, by miejscowej szkole nadać imię
Antoniny Wyrzykowskiej. Pomysł był dobry, ale radni się na to nie zgodzili.
Podobne kłopoty spotkały rodzinę 83-letniego Kazimierza Adameczka ze wsi Charlejów
koło Kocka, która ukrywała dwie dziewczynki: Blimę Kurchant i Dorkę Ajzenberg. Sąsiad
wytropił, że Adameczkowie ukrywają Żydów i doniósł o tym partyzantom. Następnego dnia
w gospodarstwie pojawili się ludzie, którzy grożąc Stanisławowi Adameczkowi śmiercią,
zażądali wydania dziewczynek. Nawet już po wyzwoleniu partyzanci wielokrotnie
nachodzili Adameczka. Blima pozostała w Charlejowie pod zmienionym nazwiskiem. Żyje
tam do dziś. Adameczek zmarł na zawał serca po kolejnej wizycie w 1946 r. - Ocaleni i
ocalający przyrzekli sobie wtedy, że nie będą o tym, co działo się w czasie wojny,
wspominać, by nikogo nie narażać - opowiada prawnuk Stanisława Hubert Adameczek.
Tajemnicę tę utrzymywano ponad 40 lat. Dopiero w połowie lat 90. Blima Kurchant
poinformowała Instytut Yad Vashem, że Feliks i Stanisława Adameczkowie uratowali jej
życie. Teraz walczy o uhonorowanie tytułem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata również
ich syna Kazimierza. W liście do Yad Vashem napisała, że gdy przyszedł sąsiad
konfident, ona i Dorka ukrywały się pod stołem, a Kazik robił wszystko, by odwrócić
uwagę wścibskiego sąsiada.
|