Data: 2004-04-24 21:41:42
Temat: Re: Zmiany
Od: "Slawek [am-pm]" <sl_d[SPAM_BE]@gazeta.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
"Slawek [am-pm]" napisał w wiadomości
news:c69e5p$6af$1@atlantis.news.tpi.pl...
> > Potrzeba zmian pojawia się po to, aby znaleźć swoje miejsce w życiu.
>
> Oczywiście problem potraktowałem szalenie skrótowo.
A Ciebie, jak tu widzę obok, fascynują "bad boys". Tak ochoczo
wchodzisz w uroczą wymianę zdań... Trenuj sobie, trenuj, bardzo
cenną, życiową umiejętnością jest bezbłędne lokalizowanie oraz
zręczne *omijanie* gówien.
Nic to, jeszcze chwilę postrugam sobie coś z boku. Wariata.
Gdzieś kiedyś widziałem tabelkę grupującą różne wydarzenia
według dawki stresu, jaka się z nimi wiąże. Każde z nich było
wycenione w punktach, a osiągnięcie określonego ich pułapu
wiązało się z dużym prawdopodobieństwem zejścia z tego
świata. Na pierwszym miejscu była strata partnera życiowego
(jego śmierć lub rozwód, bez różnicy), na drugim utrata pracy,
na trzecim zmiana miejsca zamieszkania. Ktoś tam chyba
zapomniał dodać, że tabela dotyczyła dojrzałych, statecznych
obywateli (czytaj: ramoli i wapniaków) oraz nie umieścił na
najwyższej pozycji straty dziecka (być może dlatego, że
niełatwo było zebrać reprezentatywną liczbę odpowiedzi).
Pomińmy jednak aż tak ponure sprawy, jak śmierć dziecka,
podyskutujmy o tych weselszych.
Jest wiele młodych osób, które w ciągu krótkiego czasu kilka
razy zmieniały partnerów, pracę oraz miejsce zamieszkania.
Jakoś całkiem dobrze wyglądają, a według danych z tamtej
tabeli powinni już ze trzy razy się przekręcić...
Wspomniałem we wcześniejszym poście, że główną przyczyną
Twojego ukłucia zazdrości względem koleżanki była u niej
zmiana chłopaka. Nie bójmy się nazwać rzeczy po imieniu -
prędzej czy później Twój chłopak zrobi Cię w trąbę i zostawi
na lodzie, chyba że Twoja "natura" okaże się sprytniejsza
i uprzedzisz jego brzydkie zachowanie.
Przyznaj się, myślałaś kiedyś o tym, że z kimś innym byłoby
Ci lepiej? Czy zawsze wypychałaś takie myśli z powrotem
do podświadomości - tak skutecznie, że aż jesteś gotowa
z oburzeniem zaprotestować: "Jak możesz sugerować, że
mój ukochany odejdzie w siną dal? Jak w ogóle możesz
przypuszczać, że zostawię mojego kochanego pysia-misia?".
Nie martw się, w razie czego Twoja tak zwana natura
najgorszą część roboty odwali za Ciebie. Na razie lekko
kłuje szpileczką zazdrości.
Nie tylko zmiany chłopaka zazdrościsz swojej koleżance,
również zmiany pracy i miejsca zamieszkania. Co się z tym
wiąże? Oczywiście nowe znajomości oraz nowi mężczyźni
(świeże mięsko ;-). Twoja tajemnicza natura (podświadomość,
mózg emocjonalny czy jak to owe coś zwał) podpowiada:
"To świetny kierunek działania, rób tak, zmieniaj, kombinuj!
Podsuń mi tylko określone możliwości, a ja już Cię
przeprowadzę do innego!" Jeśli tak nie będziesz robić, ukarze
Cię poczuciem nudy, marazmu, zniechęcenia. Już Ci zresztą
podtruwa nastrój.
Wiele osób się ze mną zgodzi, że odszukanie swojej drugiej
połowy to określonym momencie życia najważniejsza sprawa,
i jak widać na załączonym obrazku, wszystkie trybiki kręcą
się w Tobie jak należy. ;-)
Jest teraz dobra okazja, aby wyciągnąć z archiwum coś, co
chlapnął w chwili zaćmienia jeden z moich ulubionych grupowych
pisarzy, Filip Sielimowicz, odpisując w wątku "zlamane serce"
(news:c0shnt$clc$1@news.onet.pl), a co w istotnym stopniu
koresponduje z "przypadkiem" Kasi mopek. Może jeszcze nie
dziś czy jutro, lecz dopiero pojutrze.
> "miinka":
> > temat stary jak swiat ale tego, kogo dotknal jest straszliwym dramatem...
> > po piecioletnim i bardzo burzliwym w ostatnim roku zwiazku moj mezczyzna
> > zostawil mnie dla innej. [...]
> [...] Ja osobiście uważam, że wartościowego człowieka można poznać po tym,
> że jak kończy związek, to nie szykuje sobie równolegle "drugich drzwi".
> A sytuacja, w której od razu wskakuje w ramiona drugiej, jest zupełną
> dziecinadą.
Pięknie to wygląda w deklaracjach czy w świecie idei. Jeśli
w jakimś związku się nie układa, to "dorośli" ludzie w żadnym
wypadku nie szukają sobie drugich drzwi czy tej/tego trzeciego.
Rozstają się, a dopiero potem szukają sobie nowych partnerów.
Tymczasem takie sytuacje zdarzają się co najwyżej w gimnazjum
czy liceum, natomiast wśród dorosłych ludzi jest to nadzwyczajne
kuriozum. Niemal tak rzadkie, jak ptak dodo. ;-)
Oczywiście są osoby, które pod tym względem nie mają sobie
nic do zarzucenia. Tłumacząc z polskiego na nasze są to ci,
którzy nigdy nie zdążyli zostawić nikogo na lodzie, tylko sami
byli zostawiani. Sierotki jedne.
No dobra, przesadzam. Jest jeszcze kilka klas przypadków,
ale dyskretnie je przemilczę, bo zrobi się całkiem OT.
Nie znam osobiście żadnej sytuacji ("ho, ho, czego to ja w swoim
życiu nie widziałem" - pokiwał głową staruszek), w której dwie
osoby będące z sobą w silnym związku rozstały się "w samotność".
Raz tak to z daleka wyglądało, ale również w tym przypadku
pomógł ktoś trzeci, tylko że związek z nim okazał się niemożliwy
do zawiązania. Zatem, drogi Filipie, jeśli dowiesz się tylko tego,
że jakaś para się rozstała, to z dużym prawdopodobieństwem
możesz przyjąć, że ktoś tam szył sobie "na zakładkę". Niezależnie
od tego, jak wartościowym ten ktoś mógł Ci się wydawać.
Uściślę trochę, gdyż możesz mnie źle zrozumieć. Zadziwiające,
jak wiele mogą znieść zakochani w sobie ludzie. Choćby nie
wiem, jak źle im było ze sobą razem. Wytrzymują nudę,
wzajemne niezrozumienie czy niedopasowanie, brak wspólnych
zainteresowań, agresję psychiczną i fizyczną. Dopóki jednak
są "skazani" tylko na siebie, ciągle odradza się w nich wiara,
że jeszcze wszystko można poukładać, że on/ona się jeszcze
zmieni, przestanie pić, bić, trwonić czas czy pieniądze, że
zmądrzeje, dojrzeje, nabierze ogłady, polubi "moją mamę" czy
zechce mieć dzieci, itd... Gdy jednak poznają kogoś innego (niekiedy
trochę bliżej), wtedy wiara w sens trwania dotychczasowego
związku potrafi się gwałtownie załamać. Szczególnie kobiety
potrafią w nieoczekiwanie krótkim czasie zmienić stan uczuć.
Opadają im z oczu "łuski", każda dotychczasowa zaleta partnera
staje się wadą, na prostej zasadzie: rozmowny ---> gadatliwy,
spontaniczny ---> nieodpowiedzialny, przebojowy ---> chamski.
Mężczyźni nie są tutaj lepsi (kobiety dopowiedzą: o wiele gorsi!)
U nich "przekochanie się" na nowego partnera często ciągnie się
i ślimaczy. Jak można poczytać na tej grupie, niekiedy nawet
cztery lata (chociaż to nie jest żaden rekord świata). Na
marginesie, ta ich "szczególna" właściwość warta jest
dogłębniejszego omówienia, ale to może zrobię przy innej okazji.
Ten trzeci czy ta trzecia pozwala ocenić dotychczasowego
partnera z odpowiednim dystansem, daje możliwość nowego
wyboru. Niekiedy dzieje się to z korzyścią dla dotychczasowego
związku, choć chyba częściej kończy się katastrofą. Zresztą jeśli
w ogóle pozostaje jakakolwiek otwartość na nowe znajomości
(mam na myśli szczególnego rodzaju znajomości, poszukaj sobie
przypadku "sprawdzalskiej"), to coś w tym związku jest nie tak.
Jakieś odczucie "niezupełności", niespełnienia, mgliste wyobrażenie
wspólnej przyszłości czy zamiatanie pod dywan niepokojących
sygnałów.
To wszystko, co wyżej opisałem, kłębi się dość głęboko pod
czaszką, w jej słabo uświadomionych czeluściach. Dlatego bardzo
ryzykowne wydaje mi się Twoje przyklejanie etykietki wartościujących
ludzi na zasadzie tego, czy "po kładce" przeszli do nowego związku,
czy musieli trochę po drodze wymarznąć, pozostając jakiś czas na
lodzie. Przyzwoitość czy jej brak, w tym Twoim tutaj rozumieniu,
to w ogromnym stopniu kwestia przypadku.
Kaśka Pyzol - pewnie to czytasz, i znowu się zaśmiewasz do
rozpuku. Choćby z mojej bezczelnej pewności siebie, z jaką
opisałem wcześniej stan duszy Kasi (mopek) na podstawie
kilku zdań relacjonujących jej ploteczki z przyjaciółką. Na wszelki
wypadek uprzejmie doniosę, że bohaterka tego wątku dostarczyła
kiedyś na grupę mnóstwo materiału do przemyślenia, odpisywałem
jej zresztą w podobnym, "czarnowidzkim" tonie.
--
Sławek
|