Data: 2004-08-30 16:10:35
Temat: Re: do Alla - dzis jestem 'subiektem'
Od: "... z Gormenghast" <a...@p...not.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Witaj * kachna * w news:swtYc.154630$vG5.40286@news.chello.at... :).
w swym opty.mistycznym przesłaniu...
/.../
> ;)). To zabawne, ze przy tym wszystkim trzeba się też uczyć tej ...
> > mechaniki przekazów, czuć upływ czasu, poślizgi w odpowiedziach,
> > i wiele, wiele innych. Cały czas na przykład walczę z pokusą
> > "pomocnej, technicznej dłoni", ale drugą dłonią, natychmiast
> > biję się po tej niesfornej łapie;).
> No ładne początki - pierwsze zdanie i już nie wiem, o co chodzi. :(
> O jakiej pomocnej dłoni piszesz?? ... Może ja skorzystam ;)
;)). Zapomniałem przez chwilę (mea culpa), że Ty przecież Tworzysz
czasem "serwisy.netowe", co prawda tylko wtedy, gdy Ci w Duszy
gra, ale fakt faktem - moja pomocna jest akurat w tym miejscu ...
psu na budę.
Choć z drugiej strony...
Póki co, ograniczam się do ... Twojej ... srebrzysto, ciemno szarej
klawiatury. Optymistycznie. Jak na ptaka przystało....
> > Jesteś /.../. Kiedyś zabrzmieć to może jak ... harmonia.
> > Może to jest niebezpieczne? /.../
> (Coś czuję, że dzisiaj łatwo przyjdzie ci zmiana zdania. :] )
> Ja po prostu długo żyję, tyle że wybrałam sposób "na obserwatora"
> a nie "na lwa" ;) - jak pewnie połowa moich rówieśników. Zresztą
> to zbyt subietywny temat, żeby go ciągnąć. /.../
> Ale co tam... boję się harmonii, boję się re/dy-zonansu, a najbardziej
> boję się przeniesienia. A w ogóle to .. dość! kropka.
Podzielam Twój strach (to za mocne słowo). Sądzę, że jest on
dość powszechny, ale zazwyczaj nieuświadomiony. Chciałoby się
zaznawać czegoś takiego, ale że każde "chcenie" grozi zawodem
(i bólem rezygnacji), mamy wycofywanie się "na obserwatora".
To ostatnie jednak dotyczy już tylko tych nad.introwertyków,
o szczególnie miękkich i delikatnych nie tylko brzuszkach.
Całe więc szczęście, że istnieją optyki, które do tych miękkości
potrafią dotrzeć, nie czyniąc szkody skomplikowanym konstrukcjom
maskującym (patrz maska).
A z przeniesieniami to rzeczywiście... ryzyko nie mniejsze niż
z negatywną oceną intencji.
> > Korzenie są nie do zbagatelizowania. Ich brak jest często tragiczny
> > w skutkach. A przykręcanie sobie jakiś innych, obcych własnej
> > naturze, czyni z ludzi marionetki. Chodzące nieszczęścia.
> Ha! płynne i ciągłe? od kiedy trzeba zacząć? gdy człowiek ma 5,
> 10... 40 lat?
> Praktycznie biorąc gdy człowiek zda sobie sprawę, że coś jest
> nie tak, to już jest za późno. Dzisiaj mam dzień "na malkontenta".
> Najpierw patrzymy wokół i dociera do nas - inni żyją/myślą/zachowują
> się inaczej. Obserwujemy... cały czas oczywiście przyjmujemy swoje
> życie za normę. Potem zauważamy, że "średnia krajowa" naszego
> otoczenia ma zupełnie inną normę i nasza norma wcale nie jest taka
> normalna. Medytujemy - czyja to wina?
I tu Cię mam!!
> Jeśli przyczyny są wystarczająco
> głęboko ukryte - np. niezrównoważenie jednego z rodziców, bardzo
> trudno będzie nam to dostrzec tak od razu. Więc kto jest winien?
> ja! Zauważ, że specjalnie używam tu "wina" a nie "przyczyna"...
!!
> Gdy już po latach obserwacji widzimy, że to wszystko nie tak,
> za późno na prucie szaliczka i zaczynanie tkania od nowa.
> Możemy tylko próbować podcinać złe nitki i cerować właściwymi.
> A to robota dla kogoś bardzo .... cierpliwego i pełnego nadziei
> - że warto, że to ma sens...
Pięknie piszesz (wybacz, ale powstrzymać się nie mogę :).
A ze mną, to jak z dzieckiem... "za rączkę i do knajpy"...;))).
> Ucząc psa czasem trzeba go skarcić - jedną z najgłupszych rzeczy
> jest karcenie psa smyczą. Pies na widok smyczy powinien cieszyć
> się ze spaceru, a nie sikać pod siebie ze strachu.
> A ludzie są znacznie bardziej skomplikowani...
... są. Sami się tak pokomplikowali :). I chyba nie bez powodu!!
To wszystko... ma sens. I można go dostrzec, choć to niełatwe jest.
Nikt jednak łatwizny nie obiecywał. Ktoś tam kiedyś obiecywał
Królestwo, ale tak naprawdę nie wyjaśnił, co to takiego - póki co
pozostawił nadzieję i pragnienia, które bez szukania własnych języków
pozostają pożółkłymi słowami na papierze. Z tysiącem interpretacji.
Z kolei szukanie języka, to tak, jak wieczne tkanie i prucie szaliczka.
Ale nawet do tej czynności (mimo wszystko, obiecującej), trzeba mieć
dryg, trzeba mieć napęd szczególnego rodzaju. I wiarę, że w końcu
(o ile się zdąży), ten kolorowy szaliczek okryje kiedyś to, co powinien -
przez zamiecią...
> Oczywiście to tylko "przykładowy przykład", nie znaczy to, że ktoś
> mnie w dzieciństwie bił! Ale też nie miałam szczęścia dorastać
> w rodzinie, w której można spokojnie kształtować osobowość -
> swój fundament. Dlatego czasem gdy czytam jednozdaniowe
> sposoby rozwiązania problemów ze zrozumieniem siebie itd.
> troszkę mną targa. Wiem - bez pracy nie ma kołaczy - tak mówią.
> Ale mi zawsze się wydaje, że w tym powiedzeniu czegoś brakuje,
> dwóch sylab, i powinno być "bez ciężkiej pracy...".
Dla "czytelników słowa", dodanie tych dwóch sylab niewiele
zmieni. Słowo słowem pozostanie. Tajemnica rozumienia też.
Tak się przypadkiem składa, ze mną już nie targa, gdy słyszę
jednozdaniowe sposoby... Nie targa mną nawet wtedy, gdy czytam
całe książki wypełnione "sposobami".
Jednak skłamałbym, gdybym powiedział, że źródełek tego spokoju
nie nałykałem się w dzieciństwie, choć było ono skrajnie dalekie od
typowego, o ile coś takiego istnieje.
Byłbym też bałwankiem bozym, gdybym sądził, ze "moje recepty
i doświadczenia" mogą być wprost receptą na bolączki świata.
No ale dlatego właśnie staram się ze wszystkich sił _unieść_ jak
najwyżej nad polanę - nie po to, by krakać, straszyć, zasłaniać
słońce, ale po to, by samemu więcej widzieć nikomu nie szkodząc
a czasem ... jak się uda - zainspirować.
I tylko to, jest moim przesłaniem, komunikatem ponad podziałami:
"unieś się wyżej, a zobaczysz więcej - z korzyścią nie tylko dla siebie,
ale i dla wszystkiego co się rusza, gdzie drugi człowiek jest tu jednak
najważniejszy - mimo tak wielkiego bólu, jaki nam czasem sprawia"...
> Praca pracą ale nawet masochistom
> zwykle nie chce się "ciężko pracować"... zwłaszcza nad sobą.
> Ale nie mogę powiedzieć, że nie masz racji, bo masz - tak wlaśnie
> to powinno wyglądać: płynnie i ciągle ;)
> No dobra, zła jestem, bo mój autowgląd kompletnie nie działa. Tzn.
> jest uruchomiony, ale zbiera taką masę subiektywnych śmieci, że
> nie jest w stanie prawidłowo odróżnić co jest dla mnie "dobre" a co nie.
> Widziałeś kiedyś, żeby ktoś na śmietniku zbudował "solidne podstawy"?
Widziałem, jak budował. Niejeden raz. Czy były solidne... nie wiem.
Jaki przyniosły skutek, też w zasadzie nie wiem. Wiem, ze cokolwiek
widzę, jest wyłącznie wycinkiem czasu i przestrzeni, że poza tym
wycinkiem mogą się dziać rzeczy dla mnie niewyobrażalne.
I właśnie w tym upatruję Nadziei. W świadomości, że tak właśnie jest.
Że moje przeniesienia, wyobrażenia, interpretacje czy cokolwiek
innego urodzonego z moich myśli, może być tylko złudzeniem w lustrach
i pryzmatach mojej optyki.
Przekłada się to na bardzo ważną moim zdaniem rzecz - na zdolność,
a raczej niezdolność do dokonywania _ocen_ innych przejawów życia,
na ogromną ostrożność w uznawaniu kogokolwiek _winnym_
czegokolwiek. Praktycznie bowiem, mimo największych starań,
zawsze istnieje tylko _pewność_, że nie ogarnia się wszystkiego, i że
w tym nieogarnianym znajdą się elementy wyjaśniające zarówno
zachowania, jak i intencje.
Oczywiście abstrahuję od skrajności - od tego, co jawnie koliduje
z prawem. No ale tu nie o prawie tym razem... a o zmaganiach
z codziennością.
> > (...) wiadomo skądinąd, że marzenia to rzecz pożyteczna,
> > budująca, poprawiająca samopoczucie. To taki pierwszy zarys planów
> > na przyszłość - mgliste cele ukazujące "złote środki". /.../
> O rany, ja się gubię nawet we własnych marzeniach! Wybieram je
> przez negację - odrzucam rzeczy, o których na pewno nie marzę.
> Tyle, że zostaje to na co właściwie nie mam szans. Wracam więc
> do tych odrzuconych i znów przesiewam. Ale nie można pokochać
> odrzuconych marzeń, więc wracam do wybranych i oglądam je znów
> pod szkłem - głaszczę i uśmiecham się, ale nie jestem z nimi szczęśliwa.
W takim razie, zróbmy dalszy podział, stwórzmy klasyfikację ;)) marzeń.
Wstępną :). Idąc więc za Twoją myślą, widzę tu obszar określany jako
^niedostępny^. Tam wrzucamy wszystko to, na co możemy popatrzeć
oczyma wyobraźni, a co ukazuje się nam np. na szybce ekranu telewizora.
Będą to więc ... spacery po powierzchni księżyca, loty dookoła kuli
ziemskiej ... balonem, ściganie się w bolidach formuły pierwszej, wyprawa
do Machu Pichu, na wyspę Wielkanocną, bądź ... do Madrytu, a stamtąd
na wypełnioną antycznymi tajemnicami wysepkę u wybrzeży Grecji..
Potem dołóżmy tam własnego Nobla i kryptę z marmuru ;), własny Zamek
na niedostępnej skale, piękną i mądrą żonę (męża), oraz gromadkę
szczęśliwych dzieciaków pod rozumną i dyskretną opieką równie
szczęśliwych dziadków - naszych rodziców. W następnej kolejności
dołóżmy Ogródek na skraju Boru, tuż obok bajkowej Leśniczówki z bali,
pokrytej solidnym, pachnącym, słomianym dachem najnowszej generacji...
Dodajmy do tego jeszcze wygraną w totolotka, która załatwia wiele,
sensowną pracę przynoszącą zarówno satysfakcję jak i pieniądze, kilku
przyjaciół - choćby sieciowych, oraz dużo wolnego czasu, w którym
bez trudu zrobimy wszystko to, co sobie kiedykolwiek wymarzyliśmy...
Na zakończenie dobrze by było mieć jeszcze jakiś komputer pod
ręką, aby nie stracić szansy na zrozumienie innych ludzi, oraz móc
się z nimi podzielić... własnymi marzeniami.
Zapędziłem się?;)
Zapędziłem się. Miała być klasyfikacja i podziały. No ale... gdzie tu
zrobić jakiś podział? A może jednak nie należy niczego dzielić? Może
wszystko to, co wyżej, powinno być marzeniami na zawsze, gdzie część
z nich, _jakimś cudem_ staje się całkiem realna? I to bez naszych
specjalnych starań i podglądania przez szkiełko kontrolne?
Wbrew pozorom, przypadki też grają w tym naszym życiu ogromną
rolę ;). Nie należy tez zapominać o ... Napoleonie Hillu i jego optymizmie:).
W pełni uzasadnionym, a ponadto - _sprawczym_!!
> > > musi być też trochę niepokoju.
> > ... budującego, wbrew pozorom. Ale takie twórcze obracanie
> > złego losu w mobilizujący, energetyczny nektar, to rzadkość.
> Sic! ;)
:))).
A wracając jeszcze do marzeń. Nigdy w zasadzie nie poznałem
z pierwszej ręki, o czym tak naprawdę marzą kobiety :). Spróbujesz?;)
(o ile tylko masz do siebie dostęp "z pierwszej ręki" ;)).
> Miałam na myśli ~własny, niewłaściwy sposób myślenia, sytuację,
> gdy człowiek wpada w koleiny własnych przyzwyczajeń myślowych.
> Na przykład to często spotykane "na pewno się nie uda". Wiadomo,
> że nie przynosi to dobrych skutków w żadnej dziedzinie, a jednak
> wyżłobione koleiny pogłębiają się coraz bardziej. To jest coś, co trzeba
> zmienić, i to zmienić na pewno w sobie, nie w otoczeniu - poczuć, że
> ma się wpływ na własne życie.
Ale nie "na siłę". Na siłę, to można spokojnie posiedzieć sobie
na kamieniu. Przydrożnym zresztą. Z nadzieją... I z marzeniami.
> Może coś jest w tym budowaniu sobie azylu... ale pomyślałam tu
> o trochę innym sensie tego określenia. Introwertyk często ma tego
> azylu aż za wiele - chociaż to tylko taki pozorny azyl. Może właśnie
> chodzi o udostępnienie tego obszaru innym, a zostawienie sobie
> jedynie małego, konkretnego kawałka. Łatwiej zadbać o małą działkę
> niż o 50 hektarów... łatwiej ją upilnować i upiększyć... dopracować.
I tu wyłania się, być może, jedno z marzeń ... kobiet? Tych całkiem
normalnych, przygniecionych i schylonych nad własnym, trudnym losem?
> Oczywiście nie załatwia to problemu ekstrawertyków ;)
Tak. Ekstrawertycy to niewątpliwie problem ;). Szczególnie dla
nad.introwertyków...;)).
> To jest niezłe. Ale jako M powiedz o konkretnym momencie: co teraz?
> od "a potem... zaczyna się znów niepokój..." Czego chcą faceci
> w takim momencie? Często budują nowe związki i niektórzy
> naprawde się starają, żeby naprawić błędy popełnione w poprzednim,
> ale są i tacy, którzy "chcieliby" - tylko sami nie wiedzą czego.
> Widzę wokół siebie paru takich i nie rozumiem - czy to brak uczucia,
> czy nieumiejętność ich okazywania. Ale widzę też kobiety, które nie
> umieją się w tym znaleźć...
Czy Ty zdajesz sobie sprawę, że dajesz mi zadania, których rozwiązanie
musiałoby zająć niezłą wstęgę papieru? Taką na parę tysięcy linii ?;)
I co ja mam zrobić, mając tylko 20, góra pięćdziesiąt? Przecież mogę
zaledwie musnąć temat... a gdzie miażdżenie?!
Wiem. Zdajesz sobie sprawę i po prostu dbasz o to, bym się nie nudził ;)))
Szczególnie w te długie jesienne...
No więc... temat jest trudny. I na dobrą sprawę należałoby sięgać
bardzo głęboko do korzeni. Zupełnie tak, jak w tej całej jetologii.
Może więc jednak - nie zapominając o nim - odłożymy sprawę na jakiś
inny czas?
A swoją drogą... przyszpilasz mnie coraz dokumentniej :).
> hahaha! mówiłam już, że wciąż szukam złotego środka? /.../
Wiedziałem ...:))).
> > /.../ miedzy Mt.Everestem a Rovem Mariańskim...:).
> Niezłe porównanie - najpierw lecisz na łeb na szyję z Mt. przy dole
> trochę zwalniasz, żeby zaczerpnąć oddechu i z powrotem wspinasz
> się na tę wielką górę, na której brak powietrza. Więc zbiegasz znowu,
> w Dole tracisz oddech, czując jak Ci ciśnienie miażdży ciało... i tak
> w kółko? .... :) Kurcze, mieszkanie w Warszawie ma jednak swoje
> zalety, no i są windy ;))
W mojej ... krainie Gormenghast ;), nie ma wind, a teren jest bardzo
urozmaicony :). W czasie jednej wyprawy można pokonać dystans
większy od tysiąca linii, pardon, metrów - i to w pionie!:)).
No ale, to tylko w absolutnie osamotnionych, nostalgicznych przypadkach.
Poza tym obowiązują znane i lubiane reguły fizyczne, które mówią,
że pokonywanie dystansów w poziomie jest mniej wyczerpujące,
a wcale nie mniej ekscytujące, nie mówiąc o ich długości... :).
Kwestię miażdżeń, w ogóle dobrodusznie przemilczę...
> Pozdrawiam!
> kachna
>
> PS. ... /.../ Wydaje mi się, że gdybym się postarała, mogłabym
> napisać coś bardziej optymistycznego i ogólnego, ale ... chyba
> nie chcę! Czasem... tak, nie chcę.
Nie taki ďiabeł straszny, jak iguana na miękkim brzuszku.
Dla dewota.
> list, którego nigdy nie wyślę..
Pamiętaj.
pozdrawiam
All
PS. Wybacz mi. Przekroczyłem granicę o całe 33 kroki.
A przecież należałoby tego zabronić...:).
|