Data: 2002-06-14 18:27:49
Temat: Re: muzyka i samopoczucie
Od: "Daga" <z...@p...onet.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "Saulo" <d...@p...neostrada.pl> napisał w wiadomości
news:aed2te$2hj$2@news.tpi.pl...
> Być może ci, których smutna muzyka jeszcze bardziej dołuje, odczuwają
> przepływ w odwrotnym kierunku?
A może sami sięgają po dołującą muzykę dołując się celowo, żeby sięgnąć dna,
żeby móc się odbić?
U siebie zauważam takową tendencję. :) Tylko potrzebny jest moment
refleksji - czy to już ten ta chwila, kiedy dłużej tego nie zniosę i dołuję
się, żeby wreszcie odbić się od dna i pozbyć się... nazwijmy to - chandry;
czy jeszcze dam sobie radę przez jakiś czas i nie potrzebuję stymulować się
muzyką, a tylko po prostu wzruszam się nią, poddaję emocjom (nie traktuję
jej jak stymulatora, wyzwalacza, triggera :)).
A muzyka jest moim uzależnieniem, z którego leczyć się nie chcę. :)
> Z trochę innej strony: to, co smutne bywa dla mnie piękne częściej niż to,
> co radosne, a to, co naprawdę piękne, działa na mnie wręcz fizycznie:
> dreszcze przechodzące po plecach, dławiące wzruszenie gdzieś w gardle, łzy
w
> oczach, wrażenie otwierania się wielkiej wewnętrznej przestrzeni,
> oczyszczenia. Jeśli takie doświadczenie miałoby nie koić, to jakie?
Mam bardzo podobnie...
Czy smutek musi zawsze źle się kojarzyć? Dlaczego powszechnie nadano mu
pejoratywny wydźwięk? Przecież nawet w depresji stosuje się terapię
paradoksalną - "zezwolenie" sobie na smutek, zaakceptowanie go dodaje sił.
--
Pozdrowieństwa,
Daga
"Zbiorowe dziecko medycyny z pętlą czułości na szyi"
http://krakowianka.art.pl/dagmara
|