Strona główna Grupy pl.rec.uroda Uboczne skutki homeopatii ... ?

Grupy

Szukaj w grupach

 

Uboczne skutki homeopatii ... ?

Liczba wypowiedzi w tym wątku: 9


« poprzedni wątek następny wątek »

1. Data: 2007-01-11 15:48:12

Temat: Uboczne skutki homeopatii ... ?
Od: "Marcin Placzek" <p...@g...com> szukaj wiadomości tego autora

Tak przeglądam archiwum i net w poszukiwaniu jakiegoś info, odnośnie
ubocznych skutków i przeciwwskazań w leczeniu grypy i przeziębienia
lekami homeopatycznymi i nie mogę znaleźć nic konkretnego. Mozecie
podesłać jakieś linki do czegoś ciekawego ?

Placzus

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


Zobacz także


2. Data: 2007-01-11 16:26:40

Temat: Re: Uboczne skutki homeopatii ... ?
Od: " Nixe" <n...@f...pl> szukaj wiadomości tego autora

X-No-Archive:yes
W wiadomości <news:1168530492.390141.58230@i56g2000hsf.googlegrou
ps.com>
Marcin Placzek <p...@g...com> pisze:

> Tak przeglądam archiwum i net w poszukiwaniu jakiegoś info, odnośnie
> ubocznych skutków i przeciwwskazań w leczeniu grypy i przeziębienia
> lekami homeopatycznymi i nie mogę znaleźć nic konkretnego. Mozecie
> podesłać jakieś linki do czegoś ciekawego ?

Jedynym ubocznym i najczęściej spotykanym skutkiem homeopatii jest
niewyleczenie choroby.
A poza tym to NTG. Pytaj na pl.sci.medycyna.

--
Nixe

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


3. Data: 2007-01-11 16:49:01

Temat: Re: Uboczne skutki homeopatii ... ?
Od: "AsiaS" <a...@d...pro.onet.pl> szukaj wiadomości tego autora

Użytkownik "Marcin Placzek"
Tak przeglądam archiwum i net w poszukiwaniu jakiegoś info, odnośnie
ubocznych skutków i przeciwwskazań w leczeniu grypy i przeziębienia
lekami homeopatycznymi i nie mogę znaleźć nic konkretnego. Mozecie
podesłać jakieś linki do czegoś ciekawego ?


Między magią a medycyną

Małgorzata T. Załoga (01-03-2003 13:04)


Wiele spośród tak zwanych terapii alternatywnych to bujda i żerowanie na
ludzkiej niewiedzy czy desperacji. Ale niektóre dziwaczne na pozór metody
są stosowane przy milczącej akceptacji lekarzy, lub wręcz włączane do
kanonu oficjalnej medycyny.
Nr 3/2003
Artykuł archiwalny; Czasopisma

Akupunktura, stosowana od tysięcy lat w Chinach, podbiła cały świat.
Podjęto także próby naukowego wytłumaczenia jej skuteczności

Żyjemy w erze przeszczepów, sztucznych serc i pigułek leczących
nadciśnienie. Poznaliśmy każdą nitkę genetycznego garnituru. Wiemy, co
sprawia, że rozwija się nowotwór i dlaczego siwieją włosy. Wydawałoby się,
że nauka jest na najlepszej drodze do rozwiązania wszystkich zdrowotnych
problemów ludzkości. Dlaczego zatem z roku na rok coraz więcej ludzi
powierza swój los znachorom, zamiast lekarzom? Apiterapia, homeopatia,
akupunktura, czy bardziej egzotyczne: konchowanie uszu, dźwiękoterapia i
biomagnetyzm, cieszą się coraz większym zainteresowaniem. Czy odwrót od
tradycyjnej medycyny wynika z rozczarowania jej możliwościami? Przecież
wciąż nie potrafi ona rozprawić się z rakiem, chorobami psychicznymi, czy
choćby zwykłym katarem... A może przyczyna tkwi gdzie indziej? Tak - w
narastającej dehumanizacji leczenia.Pacjent nie człowiek

Wśród setek badań, analiz i diagnostycznej maszynerii zagubiono gdzieś
niezwykle istotny element - bliski kontakt lekarza z pacjentem, badanie
nie jednostki chorobowej, ale żywego, cierpiącego człowieka. Może właśnie
dlatego ludzie szukają tego kontaktu poza tradycyjnymi gabinetami. Zresztą
i medycyna zaczyna ponownie dostrzegać walory metod, które stosowała przez
setki lat, a zarzuciła w XX wieku. Największe laboratoria farmaceutyczne
wróciły do badań nad właściwościami ziół, a naukowcy próbują wyjaśnić, jak
działa akupunktura. Być może dzięki takim badaniom uda się poznać
większość niekonwencjonalnych metod leczniczych i ocenić ich działanie.
Ciekawe tylko, czy ta naukowa "wiwisekcja" zwiększy czy zmniejszy ich
popularność? Próbując odpowiedzieć na pytanie: co to jest "medycyna
alternatywna", wpadamy w gąszcz egzotycznych nazw i terminów. Przyjęło się
bowiem zaliczać do medycyny "niekonwencjonalnej" wszystko, co nie mieści
się w nurcie uznanym przez naukowe autorytety. Alternatywną metodą
nazywamy akupunkturę i kręgarstwo, ale także hipnozę, bioenergoterapię czy
świecowanie uszu. Zwolennicy i zdeklarowani przeciwnicy powołują się na
historię, przykłady, autorytety... Komu uwierzyć?

Tajemna siła cukru i mąki

Nawet w uznanej, "konwencjonalnej" medycynie od lat docenia się tak zwany
efekt placebo, czyli fakt, że stan zdrowia części pacjentów poprawia się
po podaniu zupełnie nieaktywnej substancji, np. pastylek zawierających
wyłącznie mieszankę skrobi i sacharozy w kolorowej cukrowej polewie.
Wystarczy, by uznany przez chorego autorytet (znany profesor, zaufany
znajomy lub sugestywna reklama) zapewnił, że ich zażywanie pomoże. Wpływ
placebo może się wahać: od niemal zerowego, jak przy nowotworach, do
prawie 35% wyleczalności (przy wrzodach dwunastnicy). Nie powinno zatem
dziwić świadectwo osób, które twierdzą, że poczuły się lepiej po wizycie u
homeopaty czy bioenergoterapeuty. Należy jednak pamiętać, że w medycynie
nie zawsze sprawdza się stara łacińska zasada post hoc ergo propter hoc,
co w wolnym tłumaczeniu oznacza mniej więcej, że związek czasowy między
dwoma zdarzeniami jest równoznaczny z ich związkiem przyczynowo-skutkowym.
Taki pogląd byłby bowiem równoznaczny z wiarą w to, że słońce wstaje,
ponieważ kogut pieje. Medycyna "konwencjonalna" stara się weryfikować
stosowane metody. Uznaje się je za skuteczne tylko wtedy, gdy działają
lepiej od placebo lub preparatów stosowanych dotychczas. Aby wyeliminować
efekt placebo, w czasie eksperymentów pacjenci ani lekarze nie wiedzą, czy
stosowany jest lek, czy "preparat referencyjny". Jeśli po przeanalizowaniu
wyników okaże się, że badana substancja przynosi poprawę np. u 60%
chorych, a "preparat referencyjny" tylko u 25%, to można uznać, że
rzeczywiście za efekt leczniczy odpowiedzialna jest badana substancja. W
medycynie "alternatywnej" takich badań się nie prowadzi. Czasem dlatego,
że nie można dobrać odpowiednio dużej grupy. W homeopatii np. zasadą jest
leczenie konkretnego pacjenta, a nie dolegliwości. Dlatego dwóch ludzi z
biegunką może dostać od homeopaty dwa zupełnie różne leki. Jak wtedy
określić, czy lek był skuteczny, czy też zadziałał efekt placebo albo
doszło do naturalnej, samoistnej poprawy stanu zdrowia? W większości metod
niekonwencjonalnych trudno jednak znaleźć racjonalne wytłumaczenie braku
kontrolowanych badań klinicznych.

Oficjalna akupunktura

W wielu krajach uznaną metodą leczniczą jest akupunktura. Zgodnie z teorią
jej działanie terapeutyczne miałoby polegać na pobudzaniu zakończeń
nerwowych zlokalizowanych w tzw. punktach biologicznie aktywnych. Bodziec
(nakłucie) miałby wędrować do mózgu, a stamtąd - drogą łuku odruchowego -
do niedomagającego lub chorego narządu. Badacze kwestionują istnienie tzw.
kanałów energetycznych, wzdłuż których mają być położone nakłuwane punkty.
Większość "konwencjonalnych" naukowców przychyla się jednak do zdania, że
efekty nakłuwania w większym stopniu zależą od równie tajemniczej - tyle
że naukowo udokumentowanej - zasady blokowania impulsów nerwowych. Tą
zasadą można wytłumaczyć uznane sukcesy akupunktury (i pokrewnej
akupresury oraz tzw. przypieczek, gdzie elementem drażniącym jest ciepło)
w znoszeniu bólu. Udowodniono bowiem, że włókna nerwowe, podobnie jak
linie telefoniczne, mają ograniczoną przepustowość. I o ile jest ona
niezwykle wysoka w samym "kablu", o tyle o wiele niższa "na złączach" - w
stacjach przekaźnikowych zlokalizowanych w rdzeniu kręgowym i zwojach
nerwowych. Docierają do nich impulsy z różnych zakończeń nerwowych,
zarówno "szybkich" (tzw. włókien A), informujących o ostrym nagłym bólu
związanym z uszkodzeniem skóry, jak i "wolnych" (włókien C) odbierających
i przesyłających bodźce ze skóry i narządów wewnętrznych. Jeśli dokucza
nam ból brzucha z powodu podrażnienia wątroby tłustym posiłkiem -
przekazują go włókna C. Jeśli do stacji przekaźnikowej w tym samym czasie
będą docierać impulsy z innego źródła (np. z drażnionego igłą punktu na
skórze), może wystąpić "przeciążenie linii". Liczba bodźców w stacji
przesyłowej będzie zbyt duża, by przesłać je wszystkie dalej - do mózgu.
Ponieważ impulsy we włóknach A mają priorytet, mogą zablokować przekaz
bodźców bólowych z wątroby. Znieczulające działanie akupunktury zostało
potwierdzone nie tylko u ludzi, ale także w badaniach na zwierzętach. To
bardzo ważny argument na rzecz tej metody, ponieważ u zwierząt trudno
przecież mówić o sugestii.

O ile jednak można próbować naukowo wytłumaczyć przeciwbólowe, a częściowo
nawet rozgrzewające czy usprawniające krążenie działanie tej metody
(pobudzanie zakończeń nerwowych może wywoływać odruchowe przekrwienie
pewnych obszarów), o tyle trudno jest zracjonalizować jej działanie np. w
stanach lękowych czy nałogach. W tym przypadku najprawdopodobniej mamy do
czynienia z efektem placebo.

Ziółka czynią cuda

Pod względem poznania właściwości leczniczych i wyjaśnienia metod
działania najbardziej zaawansowane jest ziołolecznictwo. Przecież przez
tysiąclecia rośliny były jedynym dostępnym źródłem leczniczych (i
trujących) substancji. Leczyły kaszel, gorączkę, wrzody... Kiedy w XX
wieku ludzkość zachłysnęła się możliwościami chemii organicznej, wydawało
się, że zioła odejdą do lamusa. Jednak mniej więcej od dwudziestu lat
obserwujemy ich powrót do medycyny. I to zarówno tej "domowej", jak i
zupełnie "konwencjonalnej". Okazuje się, że odkryte w wielu roślinach
substancje działają tak samo, a nawet lepiej niż produkty chemicznych
laboratoriów. Zioła - podobnie jak inne leki - można przedawkować,
nieprawidłowe ich stosowanie przynieść może poważne skutki uboczne. Należy
jednak zdecydowanie rozróżnić naukowo udokumentowane stosowanie ziół w
określonych dolegliwościach od przypisywania im niemal boskiej mocy
leczenia wszystkich chorób, łącznie z rakiem. To prawda, istnieją leki
pochodzenia roślinnego, które potrafią zahamować rozwój niektórych
nowotworów. To między innymi taksany, grupa substancji pierwotnie
wyodrębnionych z cisu.

Co innego jednak leczenie takimi oczyszczonymi preparatami, a co innego
wiara w przeciwrakowe działanie tajemniczych mieszanek o egzotycznych
nazwach, których skuteczności nie potwierdziły żadne niezależne testy. Nie
można z góry zakładać, że są one nic niewarte, ale świadectwo pojedynczych
ludzi to zdecydowanie za mało, by uznać jakąś metodę leczniczą za
skuteczną.

Koronnym przykładem jest vilcacora (Uncaria tomentosa), roślina dziko
rosnąca w Ameryce Południowej, przeciwko której polscy onkolodzy odbyli
prawdziwą krucjatę. Zwolennicy tego ziela twierdzą, że ma ono działanie
antymutagenne i przeciwnowotworowe. Zawiera liczne alkaloidy oraz
flawonoidy, taniny, sterole i triterpeny. Wiele z nich ma udowodnione
właściwości lecznicze. Problem w tym, że zawartość czynnych substancji
może się różnić w zależności od zbioru nawet siedemdziesiąt razy! W takiej
sytuacji nie można mówić o preparacie medycznym, jego działanie jest
bowiem wysoce nieprzewidywalne i zależy od tego, z jakich roślin została
przyrządzona dana dawka.

Ciepło, zimno i konie

Akupunktura czy ziołolecznictwo nie wyczerpują listy niekonwencjonalnych
zabiegów. Wiele z nich, choć nieraz są dziwaczne, cieszy się zaufaniem
lekarzy. Przypisuje się im głównie działanie bodźcotwórcze, czyli
inicjowanie procesu, w którym organizm radzi już sobie z chorobą sam, a
więc metody te należą do tzw. leczenia uzupełniającego. Jeździmy więc "do
wód", gdzie zażywamy gorących kąpieli, wdychamy ożywcze powietrze i
popijamy wodę mineralną. Związki w niej zawarte mogą leczyć, jak każdy
inny specyfik w tabletkach; mniej oczywiste jest działanie kąpieli
(balneoterapia).

Woda może pochłonąć dużo ciepła, które potem przez dłuższy czas oddaje; to
pozwala na jej wykorzystanie jako bezpiecznej "grzałki" dla całego
organizmu pacjenta. Nie musimy się obawiać miejscowych oparzeń czy
zbytniego podniesienia temperatury tkanek. Wody lecznicze, zwłaszcza te o
dużej zawartości minerałów, mogą też zmieniać przepływ składników w
wierzchnich warstwach skóry; użyteczność balneoterapii uznana jest więc w
chorobach skórnych.

Nie bez znaczenia jest też naturalny mikroklimat uzdrowiska, na ogół różny
od tego, w którym pacjent przebywa na co dzień.

Dla zdrowia możemy też pomarznąć, czyli poddać się krioterapii -
krótkotrwałemu (około 3 minut) przebywaniu w temperaturze wynoszącej
nawet -160°C. Cel? Wywołanie i wykorzystanie fizjologicznych reakcji
organizmu na zimno; krioterapia wspomaga leczenie podstawowe wielu chorób
i ułatwia leczenie ruchem.

Zwolennicy tej metody twierdzą, że dzięki krótkotrwałemu "mrożeniu" można
poprawić samopoczucie, uzyskać obfity przepływ krwi przez narządy
wewnętrzne i zmniejszyć odczuwanie bólu (np. w chorych stawach), poprawić
odporność organizmu i podwyższyć poziom endorfin (naturalnych substancji
przeciwbólowych), noradrenaliny, adrenaliny czy testosteronu w surowicy
krwi. Sugeruje się też antyoksydacyjny efekt krioterapii, czyli
likwidowanie

przez nią wolnych rodników, przyczyniających się m.in. do procesu
powstawania nowotworów czy przedwczesnego starzenia się komórek.

Nie oznacza to jednak, że samo mrożenie leczy. Można je stosować jako
leczenie uzupełniające w zapalnych chorobach narządów ruchu (reumatoidalne
zapalenie stawów, zesztywniające zapalenie stawów kręgosłupa, gorączka
reumatyczna, choroby tkanki łącznej, dna, łuszczyca, choroba
zwyrodnieniowa stawów i kręgosłupa, dyskopatie), a także w fibromialgii
(bólach mięśniowych), w rehabilitacji po urazach stawów i tkanek miękkich,
po oparzeniach, przy niedowładach spastycznych.

Podobnie działa pobyt w saunie; rozgrzewanie ciała sprawia, że wyraźnie
zwiększa się przepływ krwi przez skórę i poprawia jej ukrwienie; spada
ciśnienie; wraz z potem pozbywamy się sodu i chloru, ale także (jak
twierdzą zwolennicy metody) toksyn, które zalegają w organizmie.
Przeplatanie rozgrzewania krótkotrwałym intensywnym chłodzeniem poprawia
krążenie, usprawnia pracę naczyń krwionośnych, pozwala też lepiej
zaadaptować się układowi krążenia do zmiennych bodźców otoczenia.

Sauny (zwłaszcza suchej, w której przebywa się w wyższych temperaturach)
nie można jednak polecać osobom z chorym sercem czy cierpiącym np. na
trądzik różowaty.

Niezwykle ciekawe i coraz powszechniejsze jest leczenie przez kontakt
chorego ze zwierzęciem (np. hipoterapia, dogoterapia). Efekt leczniczy
tłumaczy się tu wielokierunkowym oddziaływaniem pacjenta ze zwierzęciem,
zarówno fizycznie, jak i poprzez psychikę. Miękki, ciepły koński grzbiet
to, jak twierdzą lekarze, jednocześnie fizykoterapia, masaż i siłownia -
"trzy w jednym". Koń może zastępować materac (szeroki zad), terapeutyczną
piłkę lub wałek, klin (szyja) bądź drabinkę do podciągania (grzywa). Nie
ma równie uniwersalnego "przyrządu" gimnastycznego. Koń rozgrzewa mięśnie
jeźdźca, ponieważ temperatura ciała zwierzęcia jest o półtora stopnia
wyższa od ludzkiej, a głęboki masaż usprawnia krążenie w całym ciele
(także w mózgu). Jazda poprawia koordynację ruchów

i koncentrację. Podczas jazdy stępa ruch przekazywany miednicy jeźdźca
jest identyczny z ruchami miednicy prawidłowo kroczącego człowieka. Daje

to możliwość nauki chodzenia "bez chodzenia". Łagodne, rytmiczne kołysanie
na przemian napina i rozluźnia mięśnie prawej i lewej strony ciała.

Mięśnie napięte i przykurczone stopniowo się rozluźniają i rozciągają, a
słabsze - wzmacniają. Jazda stępa przywraca prawidłową postawę. Wzmacniają
się mięśnie grzbietu, brzucha i obręczy biodrowej. Zmniejsza się
przodopochylenie miednicy (wystający brzuch).

Koń stwarza przy tym osobie niepełnosprawnej niemal nieograniczone
możliwości wędrówek. Pobudza jej zmysły. Dotyk sierści, rozmaitość
kształtów,

odgłos kroków, mile kojarzony zapach stymulują dotyk, słuch, wzrok, węch i
czucie głębokie (proprioceptywne).

Ciągłe wytrącanie z równowagi i konieczność jej natychmiastowego
odnajdywania, jeżeli nie chcemy zbyt prędko rozstać się z końskim
grzbietem, to dodatkowe wyzwanie. Jazda konna wzmaga też wydzielanie
hormonów (szczególnie adrenaliny) pobudzających układ wegetatywny.
Usprawnia pracę jelit, a nawet (jak twierdzą jej zwolennicy) wzmacnia
układ odpornościowy. Siedząc na koniu, łatwiej opanować pojęcia
przestrzenne, schemat własnego ciała, nauczyć się liczyć do czterech
(patrz nogi konia), a nawet wymawiać trudne głoski i wyrazy.

Sąd nad homeopatią

Jednak im dalej zagłębiać się w las medycyny "alternatywnej", tym mniej
można spotkać faktów, które da się zweryfikować, a tym więcej
anegdotycznych przekazów, pogłosek, lub wręcz wierzeń odnoszących się do
skuteczności jakiejś metody. O próbach naukowej weryfikacji można mówić

w homeopatii. Istnieje kilkadziesiąt badań opisanych w literaturze
medycznej. Ich wyniki publikował m.in. tygodnik medyczny "Lancet". W
grudniu 1996 roku opublikowano raport Homoeopathic Medicine Research
Group - zespołu ekspertów Unii Europejskiej. Przeanalizowali oni wyniki
184 kuracji homeopatycznych. Stwierdzili, że tylko siedemnaście z nich
było odpowiednio udokumentowanych, a z tych siedemnastu jedynie część
wykazała, że leczenie homeopatyczne dawało lepszy efekt niż podawanie
placebo. To niewiele, ale gdyby homeopatia rzeczywiście nie działała, nie
powinno być nawet tych kilku badań z pozytywnym wynikiem, które komisja
zaakceptowała. Naukowcy przypuszczają, że homeopatia może pomagać w
zapaleniu stawów (podobnie jak akupunktura, witaminy i dodatki odżywcze,
produkty ziołowe, diety lecznicze, metody psychosomatyczne i manipulacje
kręgarskie). Są także badania potwierdzające skuteczność leków
homeopatycznych w leczeniu depresji, astmy, chorób serca i uzależnień.
Badania te przeprowadzano jednak na nielicznej grupie osób.

Niedawno wykazano (również na niewielkiej próbie), że preparaty
homeopatyczne zmniejszają dolegliwości związane z karmieniem piersią (na
przykład zastój pokarmu). Jak działa taki preparat? Leczenie homeopatyczne
odbywa się według zasady: "podobne leczyć podobnym" i polega na podawaniu
pacjentowi preparatu, który w większych dawkach wywołuje u zdrowych objawy
podobne do jego choroby.

Zgodnie z teorią Samuela Hahnemanna leki homeopatyczne działają
dobroczynnie na organizm właśnie dlatego, że podaje się je w postaci
bardzo rozcieńczonej, a więc zawierającej "nieskończenie małą" liczbę
cząsteczek leku. Na zdrowy rozum, substancja działa tym silniej, im jest
jej więcej. Medycyna zna jednak wiele przypadków, kiedy zabójczy stężony
preparat po rozcieńczeniu ma działanie lecznicze. Tak jest np. z
glikozydami naparstnicy, lekami usprawniającymi pracę serca. To dlatego
niezbędnym etapem badania każdego leku jest sprawdzanie, w jakich dawkach
należy go stosować, aby był jednocześnie skuteczny i bezpieczny. Tymczasem
w homeopatii zasadą jest "im mniej, tym lepiej". Homeopata do produkcji
preparatu leczniczego używa wyciągów z roślin, minerałów i produktów
zwierzęcych. Następnie zmniejsza jego stężenie tak, że popularne leki
homeopatyczne są niekiedy rozcieńczone aż 1 000 000 000 000 000 000 000
000 000 000 razy! Sęk w tym, że przy tak dużym rozcieńczeniu w pojedynczej
buteleczce preparatu nie zostanie nawet jedna cząsteczka aktywnej
substancji! Czy to może działać? Już pionierzy homeopatii zdawali sobie
sprawę z tego, że prawa chemii podają w wątpliwość skuteczność ich leków.
Wierzyli jednak, że dzięki energicznemu wstrząsaniu kolejnych roztworów
pierwotna substancja pozostawia w nich swoją "esencję", która, choć
niewykrywalna, pobudza siły obronne organizmu. Współcześni homeopaci
tłumaczą działanie leków "pamięcią molekularną" pozostawioną w roztworze
przez wyjściowy związek chemiczny. Chemicy twierdzą, że nie udowodniono
istnienia pamięci molekularnej, ale też nie można go wykluczyć w myśl
zasady "są rzeczy na niebie i ziemi, które nie śniły się filozofom". Innym
wytłumaczeniem działania leków homeopatycznych mógłby być efekt podobny do
wywoływanego przez szczepionki. One również dostarczają jedynie bodźca,
który choć sam nie leczy, to pobudza siły obronne organizmu. Ale tu także
napotykamy

napotykamy kontrargumenty. Po pierwsze, ilość czynnych substancji w
szczepionce jest wielokrotnie wyższa niż w preparatach homeopatycznych. Po
drugie, szczepionka najczęściej działa profilaktycznie, nie dopuszczając
do choroby, a leki muszą uporać się z już istniejącą dolegliwością. Po
trzecie, odpowiedź organizmu na szczepionkę można łatwo zmierzyć: wytwarza
on przeciwciała, które można wykryć we krwi. W homeopatii natomiast nie da
się uchwycić żadnej konkretnej reakcji organizmu na lek. Ze względu na
sposób wytwarzania środki homeopatyczne powinny być nieszkodliwe.
Oczywiście pod warunkiem, że nie opóźniają ani nie zastępują terapii
skutecznych i uznanych w danej chorobie. Lekarze przestrzegają: pod żadnym
pozorem nie wolno, zwłaszcza w poważnych chorobach przewlekłych
(nadciśnienie tętnicze, choroby serca, cukrzyca), samowolnie odstawiać z
dnia na dzień tradycyjnych leków i zastępować ich homeopatią. Praktykujący
ją specjaliści zgadzają się, że w wielu wypadkach preparaty homeopatyczne
mają wyłącznie charakter wspomagający. Potrafią jednak zmniejszyć np. ból
u pacjenta z reumatyzmem albo objawy duszności u astmatyka.

Swojskie bańki i puszczanie krwi

Stawianie baniek - z pewnością wielu czytelników pamięta jeszcze ten
tajemniczy rytuał - powoli odchodzi już do medycznego lamusa. Zapach
spirytusu, buchający płomień rozgrzewający szkło i nieznośne "ciągnięcie"
pleców. Przez stulecia stosowano je w leczeniu najrozmaitszych
przypadłości: od bólów głowy przez zapalenie płuc po "wapory". Miały
"wyciągać" chorobę, pobudzać krążenie, rozgrzewać.

Z najnowszych badań uczonych z Pennsylvania University wynika, że
rzeczywiście mogły być pomocne w wielu chorobach, zwłaszcza zapalnych.
Bańki zwiększają bowiem lokalnie napływ krwi do obszaru, w którym są
stawiane.

Jak się zaś okazuje, pobudzenie przepływu ma silne działanie
przeciwzapalne, porównywalne z podawaniem dużych dawek sterydów. A zatem
stawianie baniek z jednej strony zwiększało napływ do chorego miejsca
komórek odpornościowych zwalczających zakażenie, a z drugiej - przez
oddziaływanie na ściany naczyń krwionośnych - poprawiało ich kondycję i
pobudzało lokalne wytwarzanie substancji przeciwzapalnych.

Na podobnej zasadzie działały pijawki, powszechnie stosowane jeszcze w XIX
wieku do puszczania krwi, ale używane i dziś. Te niewielkie bezkręgowce
działają niczym odkurzacz, nie tylko wysysają krew z pacjenta, ale także
pobudzają jej przepływ. Dziś wykorzystuje się je przy trudnych operacjach
przyszywania odciętych palców. W takich sytuacjach zwykle dochodzi do
zastoju krwi, ponieważ szwankuje jej odpływ przez żyły (normalnie żył jest
więcej niż tętnic, a po przeszczepie światło zespolonych żył może się
dodatkowo zwężać na skutek obrzęku tkanek). Przystawianie pijawek usuwa
zastoinową krew i ratuje przed martwicą. Opisana metoda to bardziej
finezyjna odmiana puszczania krwi, niezwykle powszechnego w ubiegłych
stuleciach. Taki zabieg mógł być pomocny w chorobach, w których następował
wspomniany już zastój krwi - np. w pourazowych obrzękach kończyn - a także
w tych, których objawy były związane z wysokim ciśnieniem tętniczym lub
nadmiernym zagęszczeniem krwi. Wówczas puszczanie krwi miało rzeczywiście
działanie lecznicze. Do dziś stosuje się je w chorobach związanych z
wytwarzaniem nadmiernej liczby czerwonych krwinek.

Niestety, trzeba wiedzieć, że nieliczne przypadki "uzdrawiającego"
działania owych zabiegów doprowadziły do takiego ich rozpowszechnienia, że
krew puszczano praktycznie wszystkim chorym, niezależnie od dolegliwości.
Nic dziwnego, że wielu umierało z powodu zwiększonego stresu wywołanego
spadkiem ciśnienia i braku przenoszącej tlen hemoglobiny, a czasem po
prostu z wykrwawienia.

Miska kosmicznej energii

Gorzej sprawa wygląda w innych "alternatywnych" metodach leczniczych.
Nigdy nie wykazano np. u osób "leczących" bioenergoterapią obiektywnego
istnienia jakiejkolwiek energii (różniącej się od energii zwyczajnych
ludzi). Skuteczność tej metody można oceniać tylko na podstawie relacji
pojedynczych osób, którym terapeuta pomógł lub nie. A to zbyt wątły
argument, by móc polecać ten sposób leczenia.

Podobnie opierają się naukowej weryfikacji takie specjalności, jak
leczenie kolorami, zapachami (aromaterapia) czy dźwiękami (muzykoterapia).
Są one niekiedy stosowane w tzw. terapii zajęciowej. Ich oddziaływanie
można przypisać wyłącznie sferze psychiki (czego, jak powiedzieliśmy
wyżej, nie można nie doceniać). Dlatego mogą pomóc w kłopotach nerwicowych
czy innych problemach natury psychologicznej, ale nikt nie potwierdził, by
mogły np. wyleczyć zapalenie płuc, czy choćby zwykły katar.

Zupełnie egzotyczne wydają się zaś sposoby leczenia oparte rzekomo na
wielowiekowej wiedzy antycznych bądź dalekowschodnich mędrców, lecz
pozbawione choćby cienia logicznych podstaw. Trudno jest bowiem uzasadnić
lecznicze działanie "kosmicznych wibracji" przenoszonych np. za
pośrednictwem misek różnej wielkości, które mają przywracać harmonię
choremu organizmowi. Widowiskowe jest także świecowanie, czyli konchowanie
uszu. Polega ono na wetknięciu do małżowiny usznej pustej w środku
woskowej świecy. Zwolennicy metody twierdzą, że zapalona świeca wyciąga z
ucha zalegający wosk, a razem z nim "negatywną energię". Nie ma niestety
żadnych naukowych dowodów na to, by w ten sposób można było oczyścić uszy
z zalegającej woskowiny (o złych energiach nie wspominając). Faktem jest,
że ogrzewające się we wnętrzu świecy powietrze może zmieniać ciśnienie w
kanale ucha zewnętrznego. Nie wiadomo jednak, jakie mogłyby być tego
skutki. Powikłaniem nieumiejętnie przeprowadzonego zabiegu może być
przebicie błony bębenkowej i infekcja. Sama metoda ma pochodzić ze
starożytnego Tybetu, Chin, Indii, Egiptu, a nawet Ameryki prekolumbijskiej
czy Atlantydy! Tu największe (jeśli nie jedyne) znaczenie ma tylko wiara
pacjenta w wyzdrowienie.

Dopóki "konwencjonalna" medycyna pozostanie tak bezosobowa i
stechnicyzowana, jak to jest obecnie, zapewne coraz więcej ludzi szukać
będzie pomocy tam, gdzie zyskają przynajmniej gwarancję, że zostaną
cierpliwie wysłuchani. I za to są gotowi zapłacić niemałe często
pieniądze.



Przez tysiąclecia chorująca ludzkość miała do dyspozycji tylko naturalne
substancje. Jak się dziś okazuje, dawne metody lecznicze, wypracowywane
drogą (wielu) prób i błędów, mają zadziwiająco racjonalne podstawy.
Współczesna fitoterapia łączy tradycyjną wiedzę zielarską z wynikami
najnowszych badań naukowych.

> Już w słynnym papirusie Ebersa (nazwanym tak od nazwiska egiptologa,
> który go odnalazł), zawierającym 842 recepty i skład około 700 leków
> pochodzenia mineralnego, roślinnego i zwierzęcego, można przeczytać, że
> Egipcjanie około 1600 roku p.n.e. stosowali spleśniały chleb na otwarte
> rany. Wieki później, dokładnie w 1928 roku, przez czysty przypadek sir
> Alexander Fleming odkrył w swoim laboratorium, że pleśń jest źródłem
> silnego antybiotyku - penicyliny. Znane z Sienkiewicza zagniatanie
> pajęczyny na opatrunki również ma swoje uzasadnienie - pajęcze nitki są
> wysycone antybiotykiem.

> W wielu regionach Polski do dziś wiesza się w oknach wianki z ziół
> święcone w Boże Ciało, wierząc, że pokruszone zioła ze święconych
> wianków dodane do paszy krów chronią je przed "złym okiem" i utratą
> mleka. Dzięki badaniom naukowym wiemy dziś, że właśnie "bożocielne"
> zioła (kminek, ogórecznik, fenkuł czy melisa) mają właściwości
> mlekopędne.

> Owoce porzeczek wykorzystywano w terapii dolegliwości żołądkowych, do
> leczenia ran, reumatyzmu i usuwania piegów. Dziś wiemy, że skórki tych
> owoców zawierają oczyszczające pektyny, dobre dla cery biopierwiastki
> (m.in. jod i bor) oraz hamujące rozwój bakterii antocyjany. Współczesna
> fitoterapia poleca stosowanie porzeczek w leczeniu nieżytów żołądka,
> dróg moczowych, biegunkach, kamicy nerkowej, miażdżycy i chorobach
> reumatycznych.

> Wosiemnastym stuleciu zaczęto "z doświadczenia" stosować wyciąg z
> naparstnicy w leczeniu obrzęków. Nie bez racji. Zawarte w niej glikozydy
> poprawiają pracę serca, likwidując obrzęki związane z zaleganiem krwi.
> Nie mają natomiast wpływu np. na obrzęki nowotworowe czy limfatyczne.
> Stąd powątpiewanie lekarzy w skuteczność ludowej medycyny.

> Stosowany od wieków na poprawę trawienia i "czyszczenie krwi" mniszek
> lekarski (dmuchawiec) rzeczywiście pobudzająco wpływa na wytwarzanie
> żółci i jej przemieszczanie do dwunastnicy. Działa też moczopędnie, a
> więc odtruwająco i oczyszczająco. Łagodzi m.in. uczucie przesytu i
> wzdęcia. Bywa także skuteczny w rekonwalescencji po wirusowym zapaleniu
> wątroby, po zabiegach w obrębie dróg żółciowych, a także w kamicy
> żółciowej. Najskuteczniejszy na "stołowe" dolegliwości bywa sok ze
> świeżych liści mniszka. Wymyte młode liście bądź całe rośliny
> przepuszczamy przez maszynkę do mielenia. Kładziemy wszystko na
> płócienną szmatkę i wyciskamy sok. Do pięciu szklanek soku dodajemy
> szklankę spirytusu, rozlewamy do butelek i przechowujemy w lodówce.
> Pijemy, rozpoczynając od jednej łyżeczki dziennie, którą mieszamy z
> sokiem owocowym lub kompotem.

> Medycyna ludowa wierzy, że żurawiny są "cudowne" na wątrobę, że działają
> przeciwgorączkowo i uspokajająco. Przeprowadzone ostatnio w USA i
> Finlandii badania wykazały, że żurawina zawiera 5 razy więcej
> przeciwutleniaczy niż taka sama objętość jabłek, brokułów czy marchwi.

> Rzymianie wierzyli, że czosnek zwiększa sprawność bojową żołnierzy.
> Hipokrates polecał go jako lekarstwo w schorzeniach układu pokarmowego i
> oddechowego, a już 4500 lat p.n.e. Egipcjanie poznali się na
> właściwościach bakteriobójczych czosnku. Dopiero jednak w 1944 r.
> zbadano dokładnie zawarte w nim substancje lecznicze: allicynę -
> nadającą zapach i zarazem działającą przeciwbakteryjnie - i trójsiarczek
> dwuallilu, który ma tak silne działanie bakteriobójcze i
> bakteriostatyczne, że ujawnia się ono nawet w rozcieńczeniach rzędu 1:25
> 000! Siarkowe związki lotne, które odkryto w czosnku, wykazują wysoką
> skuteczność przy przeziębieniach i infekcji układu oddechowego.

Fototerapia, czyli światło, które leczy

Jedną zmetod alternatywnych, która zyskała uznanie medycyny, jest leczenie
światłem, czyli fototerapia. Pod tym określeniem kryje się wiele różnych
rodzajów naświetlań, mogących leczyć rozmaite schorzenia. Ultrafiolet
przyspiesza przemiany bilirubiny - substancji zabarwiającej np. ciała
noworodków cierpiących na żółtaczkę. Zwykłe, białe światło (tylko o dużym
natężeniu) jest z powodzeniem wykorzystywane w leczeniu depresji i choroby
afektywnej sezonowej, zwanej też depresją zimową. Dotyka ona 2 - 5% ludzi,
przede wszystkim kobiet. Aby zwalczyć towarzyszące tej przypadłości
zaburzenia snu i koncentracji, stosuje się dwa razy dziennie 30 - 60
minutowe naświetlania. Światło widzialne może też ułatwiać gojenie się ran
i leczenie chorób skóry, prawdopodobnie poprawiając ukrwienie w
naświetlanym miejscu.

Opis leczenia angielskiego króla Karola II w 1680 roku.

Zajmowało się nim czternastu nadwornych lekarzy. Upuszczono jedną pintę
krwi z prawego ramienia króla. Następnie ściągnięto osiem uncji krwi z
lewego barku, podano środek wymiotny, aby król zwymiotował, zrobiono
lewatywę z antymonu, soli kamiennej, fiołków, buraków, nasienia lnianego,
cynamonu, szafranu, aloesu. Następnie ogolono głowę króla i postawiono
bańki na skalpie. Podano proszek na kichanie, aby oczyścić jego mózg, i
sproszkowaną babkę na wzmocnienie mózgu, gdyż wierzono, że wydzielina z
nosa pochodzi zmózgu. Środki wymiotne były stosowane z częstymi przerwami,
w czasie których podawano napój kojący składający się z wody jęczmiennej,
słodkich migdałów, słabego wina, olejku z piołunu, anyżku, mięty, kwiatu
różanego. Przyłożono plaster łajna gołębiego na stopy króla. Następnie
upuszczono więcej krwi, po czym podano pestki zmelona, mannę, wódkę z
czarnej czereśni, wyciąg z konwalii, perły rozpuszczone w occie, korzeń
gencjany, gałkę muszkatołową, goździki. Do tej mieszanki dodano 40 kropli
wyciągu z ludzkiej głowy. Na koniec w desperacji próbowano bezoaru. Król
zmarł.

Małgorzata T. Załoga jest lekarzem, dziennikarką działu nauki "Gazety
Wyborczej".

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


4. Data: 2007-01-11 16:49:57

Temat: Re: Uboczne skutki homeopatii ... ?
Od: "AsiaS" <a...@d...pro.onet.pl> szukaj wiadomości tego autora

Homeopatia cieszy się coraz większą popularnością. Czy istnieją
jakiekolwiek naukowe podstawy działania preparatów homeopatycznych, którym
wielu ludzi ufa bardziej niż racjonalnej współczesnej farmakologii,
chętnie powierzając im swe zdrowie i życie?

Historia tego artykułu zaczęła się podczas wykładu na kursie homeopatii,
zorganizowanym przez znaną firmę z tej branży. Jeden z młodych słuchaczy
zapytał, jaki jest właściwie mechanizm działania leków homeopatycznych,
skoro stężenia zawartych w nich substancji leczniczych są tak małe, że
praktycznie nie zawierają nawet jednej ich cząsteczki. Zamiast rzeczowej
odpowiedzi usłyszał, że dla przyszłych homeopatów nie jest to ważne;
powinni natomiast wiedzieć, który lek na co zaordynować, i to wszystko.
Młody człowiek był jednak uparty i ciągnął dalej: "Chemicy twierdzą, że
mówienie o tak niskich stężeniach nie ma zupełnie sensu... Z chemikami nie
należy o tym rozmawiać. To nie ich dziedzina! A poza tym, jeśli się nie
chcą w ten sposób leczyć, to niech się nie leczą" - usłyszał od
zniecierpliwionej prelegentki. Wydarzenie to zaintrygowało nas na tyle, że
postanowiliśmy dowiedzieć się, jak nauka odpowiada na zadane przez
kursanta pytanie.

Twórcą homeopatii jest Samuel Friedrich Christian Hahnemann (1755-1843),
niemiecki lekarz i chemik. Był on wybitnym badaczem posiadającym gruntowną
wiedzę z chemii, farmakologii i dietetyki. Niektóre epizody z jego życia
do dziś wpływają na stosunek wielu ludzi do homeopatii. Choćby przyjaźń z
Franzem A. Mesmerem i fascynacja jego nauką o magnetyzmie zwierzęcym".
Samo nazwisko Mesmera kojarzone jest często z praktykami spirytystycznymi,
a nawet satanizmem. Hahnemannowi przypisuje się też przynależność do loży
masońskiej. Nie dziwi więc, że pojawiają się takie opinie: "Korzenie
homeopatii tkwią w okultyzmie i jest ona na wskroś magiczna..." lub
"Homeopatię praktykują niestety nawet chrześcijanie, otwierając się w ten
sposób na działanie złych mocy, sił ciemności. A powinni być świadomi, że
opiera się ona na fałszywych i niebiblijnych zasadach i zawodzi swych
zwolenników...".

Pozostawmy jednak na boku dyskusje o okultyzmie i o tym, czy metoda
leczenia homeopatycznego jest w sprzeczności z chrześcijaństwem, choć i z
takim jak widać podejściem można się spotkać. Zajmijmy się natomiast
racjonalną stroną tej problematyki.

Chinina leczy i truje

Medycyna w czasach Hahnemanna mogła zaoferować choremu niewiele - oprócz
kilku specyfików, głównie lewatywę i upuszczanie krwi. Pojawienie się
nowej, obiecującej metody leczenia dawało wielką szansę na jej powszechne
zastosowanie. Na takim właśnie gruncie wyrosła homeopatia.

Wszystko zaczęło się od spostrzeżenia, jakiego Hahnemann dokonał,
porównując objawy zatrucia chininą u robotników pracujących przy jej
produkcji z objawami malarii. Wniosek był prosty: chinina, którą stosuje
się jako lek przeciw malarii, u zdrowego człowieka, może wywołać objawy
podobne do symptomów tej choroby. Na tej podstawie powstała właśnie zasada
podobieństwa, czyli similia similibus curantur - podobne leczy się
podobnym. Stąd też wzięła się nazwa "homeopatia" (z greckiego homoios -
podobny i pathos - choroba).

Hahnemann rozpoczął doświadczenia mające potwierdzić powyższą zasadę.
Wypróbował toksyczne działanie chininy na sobie, później badania powtórzył
na swych współpracownikach, rozszerzając je na wiele innych substancji,
m.in. rtęć, wilczą jagodę, naparstnicę. Szukał chorób, których objawy były
takie, jak te spowodowane zatruciem daną substancją, a następnie próbował
je leczyć tymi właśnie substancjami. Podawał chorym coraz bardziej
rozcieńczone roztwory leku, wierząc, że zmniejsza w ten sposób jego
toksyczność, pozostawiając jednak, a nawet zwiększając właściwości
lecznicze. Po wielu badaniach uznał, że najbardziej skuteczne są dawki
praktycznie nieskończenie rozcieńczone. Tak doszliśmy do drugiej zasady
homeopatii - zasady wysokich rozcieńczeń.

W 1796 roku Hahnemann ogłosił wyniki swoich badań i sformułował główne
tezy homeopatii. Czternaście lat później wydał fundamentalne dzieło
"Organon racjonalnej sztuki lekarskiej" zawierające zarówno teoretyczne,
jak i praktyczne podstawy techniki leczenia homeopatycznego. Od tej pory
do dnia dzisiejszego na świecie napisano ogromną liczbę książek i
publikacji o homeopatii, ale podstawowe założenia tej metody leczenia nie
zmieniły się od 200 lat!

Coś, czego nie ma

Aby nie było nieporozumień, należy od razu podkreślić, że homeopatia nie
ma nic wspólnego z ziołolecznictwem, choć bardzo często surowce czerpie ze
świata roślin. Wykorzystuje także substancje pochodzenia zwierzęcego i
mineralnego.

Analizując mechanizm działania leków homeopatycznych, należy wyróżnić
wśród nich dwie grupy, czego na ogół homeopaci nie robią, prowadząc w ten
sposób, być może umyślnie, do nieporozumień. Pierwsza grupa to preparaty,
które zawierają w dawce niewielką, ale mierzalną ilość substancji czynnej,
choćby takie jak witamina B12 [patrz: "Witaminomania", WiŻ nr 1/2000],
wystarczającej do tego, aby nasz organizm działał poprawnie. Jeśli więc
nawet zostanie udowodnione, że lek homeopatyczny (należący do grupy o
niewielkim stopniu rozcieńczenia) wykazuje działanie farmakologiczne, nie
powinno w tym być nic nadzwyczajnego. Mieści się to w granicach naszego
poznania. Znacznie większe emocje budzi natomiast druga grupa leków, w
których stężenia czynnej substancji nie dają szansy na znalezienie w nich
choćby jednej jej cząsteczki. Jakim cudem pełnią one rolę lekarstwa?

Pamięć wody

Trzeba przyznać, że teoria pamięci wody, ogłoszona w 1988 roku, wzbudziła
ogromne zainteresowanie i wywołała szeroką dyskusję. Gdyby okazała się
prawdziwa, nie tylko homeopatia uzyskałaby solidne podstawy naukowe, ale
zmianie musiałyby ulec podstawy naszej wiedzy przyrodniczej. Jej twórcą
był Jacques Benveniste - jeden z czołowych immunologów francuskich.
Udowadniał on, że woda potrafi zapamiętać, z jaką substancją była w
kontakcie, i zachować jej właściwości nawet wtedy, gdy substancja ta jest
już nieobecna. Warunkiem zapamiętania jest silne wstrząsanie każdego z
roztworów podczas kolejnych rozcieńczeń, a tak właśnie produkowane są leki
homeopatyczne.

Trzeba przyznać, że była to zdumiewająca koncepcja, bo nie znajdowała
żadnych podstaw w naszej wiedzy fizykochemicznej. Musimy jednak pamiętać,
iż poznanie natury bierze się przecież z eksperymentu, a ten został
wykonany. Tyle tylko... że żadne inne liczące się laboratorium na świecie
do dziś nie potwierdziło wyników Benveniste'a. Doświadczeń wykonano wiele,
wszystkie jednak zakończyły się niepowodzeniem. Szeroka dyskusja na ten
temat doprowadziła nawet do przyznania profesorowi Benveniste w 1991 roku
nagrody Ig-Nobel, czyli anty-Nobla. Wręcza się ją uroczyście co roku - na
Uniwersytecie Harvarda - autorom badań, których wyników nie udało się w
żaden sposób powtórzyć lub nie warto ich w ogóle powtarzać.

Dwukrotny laureat

Prof. Benveniste nie dał jednak za wygraną. Rozwija teorię "pamięci wody"
i co jakiś czas publikuje nowe, zaskakujące wyniki. Według jego najnowszej
koncepcji cząsteczki związków chemicznych wysyłają stale specyficzne
promieniowanie elektromagnetyczne, coś w rodzaju zakodowanej informacji o
sobie. Promieniowanie to absorbowane jest przez cząsteczki wody i w ten
sposób zapisana w nich zostaje informacja o danym związku. Po usunięciu
tego związku w wodzie pozostaje informacja o jego właściwościach.

Jeśli tak jest, można by spróbować przesłać taką informację na odległość.
Benveniste umieścił więc antenę własnej konstrukcji w naczyniu z
biologicznie czynnym związkiem i nagrał "odgłosy" tej substancji.
Następnie nagranie wyemitował przez inną antenę zanurzoną w czystej
wodzie. Woda przejęła, według niego, biologiczną aktywność związku! Autor
twierdzi, że w ten sposób można przekazywać lecznicze właściwości różnych
substancji, na przykład telefonicznie lub pocztą elektroniczną. Podobno z
powodzeniem, za pomocą poczty elektronicznej, przekazano aktywność pewnej
substancji biologicznej z Chicago do Paryża.

8 października 1998 roku badaczowi przyznano drugą nagrodę anty-Nobla.
Gdyby miało być prawdą to, co mówi Benveniste, należałoby wyrzucić do
kosza całą dotychczasową wiedzę o budowie cząsteczek chemicznych.

Preparat dobry na wszystko

Fascynująca koncepcja "pamięci wody", która po udowodnieniu spowodowałaby
przewrót w nauce, pociąga wielu badaczy. Sprzyjają temu ogromne pieniądze
przemysłu leków homeopatycznych, tak bardzo potrzebującego naukowych
podstaw dla swojej działalności. Niestety, jak dotąd sukcesy odnoszą
raczej paranaukowcy, którym udaje się czasem nawet wydrukować w
powszechnie uznawanych czasopismach naukowych swoje pseudonaukowe
artykuły.

Niewątpliwie taki właśnie sukces osiągnął dr Shui-Yin Lo, fizyk chińskiego
pochodzenia pracujący w USA. W 1996 roku opublikował prace, w których
udowadnia istnienie nowej stabilnej struktury tworzącej się z cząsteczek
wody pod wpływem stopniowego rozcieńczania i wytrząsania roztworów
zawierających związki jonowe. Struktura ta ma postać mikroskopijnych
kryształków lodu nie rozpuszczających się w temperaturze pokojowej. Liczba
merytorycznych błędów i wniosków zupełnie bez pokrycia na tyle
dyskryminuje te prace, że prócz gorących zwolenników homeopatii nikt
właściwie nie podjął dyskusji na ten temat.

Nie przeszkodziło to jednak doktorowi Shui-Yin Lo w czerpaniu ze swego
"odkrycia" niemałych zysków. Firma ATEG z Kalifornii, której dyrektorem do
spraw naukowych jest właśnie dr Lo, rozpoczęła produkcję preparatu
nazwanego "ForceTM", który zawiera tę właśnie "niezwykłą" strukturę wody.
Dodany do paliwa, ma znacznie zmniejszać zawartość trujących gazów w
spalinach samochodowych (np. CO o 32.6%!) oraz przedłużać żywot silnika. Z
kolei włożony do pralki zastępuje detergenty i nareszcie pranie jest
śnieżnobiałe! Kulka z preparatem, reklamowana jako technologia XXI wieku,
kosztuje tylko... 100 dolarów, ale jest za to wielokrotnego użytku.

Próby wyjaśnienia działania leków homeopatycznych ograniczają się obecnie
do przytaczania rozmaitych argumentów potwierdzających istnienie zjawiska
"pamięci wody". W jednych przypadkach oparte są one jednak na niewłaściwej
interpretacji obserwowanych efektów lub po prostu błędach w sztuce
eksperymentalnej (np. wstrząsanie świeżo destylowanej wody powoduje
rozpuszczanie w niej gazów z powietrza, co zmienia jej fizykochemiczne
właściwości, o czym niektórzy zapominają). W innych są całkowicie
niedorzeczne, gdyż zakładają na przykład zachodzenie reakcji jądrowych czy
emisję specyficznego, nieznanego do tej pory promieniowania. Tak czy owak,
współczesna nauka nie znalazła na razie żadnego dowodu, że lek
homeopatyczny, w którym nie ma śladów pierwotnie rozpuszczonej substancji,
różni się czymkolwiek od czystego rozpuszczalnika.

Nadzieja w nieznanym

Gdyby leki homeopatyczne nie pomagały chorym, czy byłoby ich tak wiele i
czy byłyby tak powszechnie stosowane? - pytają homeopaci, argumentując w
ten sposób za skutecznością tej metody leczenia. Czy fakt, że nie znamy na
przykład mechanizmu hamującego wpływu poczciwej aspiryny na rozwój pewnych
odmian raka - mimo doniesień o jej skuteczności - dyskryminuje całkowicie
jej stosowanie w tym charakterze? - dodają [patrz: "Jak to jest z
aspiryną?", WiŻ nr 9/1998].

Stosowanie homeopatii jest obecnie rzeczywiście dość powszechne.
Szczególnie podatny grunt znalazła we Francji, Niemczech, Belgii i
Włoszech. We Francji około 40% pacjentów używa regularnie produktów
homeopatycznych, a ponad 3 tys. lekarzy praktykuje ją na co dzień. W
Niemczech na ogólną liczbę zarejestrowanych w 1992 roku 56 tys.
medykamentów 22 tys. były preparatami homeopatycznymi! Francuskie i
niemieckie kasy chorych zwracają też koszty leczenia homeopatycznego.

Firma Boiron, światowy potentat w produkcji leków homeopatycznych, w 1998
roku osiągnęła sprzedaż w wysokości blisko 1.5 mld franków francuskich, a
w roku następnym zwiększyła ją jeszcze o 10%. Dwie trzecie tych preparatów
wydano na recepty, a więc zostały zaordynowane przez lekarzy.

W Polsce rynek leków homeopatycznych również ostatnio rozwija się bardzo
szybko. Zgodnie z obowiązującym prawem, ich wprowadzenie do obrotu nie
wymaga wpisu do Rejestru Środków Farmaceutycznych, a więc przeprowadzenia
całej skomplikowanej procedury badawczej. Właściciele aptek wiedzą, że
uzupełnienie asortymentu o takie preparaty zwiększa dochody o 10-15%. Czy
coraz szersze przekonanie o skuteczności leków homeopatycznych znajduje
jednak uzasadnienie w świetle badań klinicznych?

Siarka i sól morska

Homeopaci twierdzą, że skuteczność leku homeopatycznego zależy od
indywidualnych cech chorego, co w praktyce utrudnia przeprowadzenie badań
statystycznych. Nieskuteczność zawsze można zwalić na niewłaściwe
rozpoznanie przez lekarza "indywidualności" chorego. W 1996 roku Parlament
Europejski wydał ponad milion dolarów na prace 16-osobowej grupy
ekspertów, których zadaniem było ustalenie, czy ma sens rozpoczynanie
zakrojonych na wielką skalę systematycznych badań klinicznych dotyczących
homeopatii. Połowę grupy stanowili zdecydowani przeciwnicy tej metody
leczenia, resztę - jej zdecydowani zwolennicy.

Mimo wielu kontrowersji, eksperci doszli do jednego wspólnego wniosku: nic
nie stoi na przeszkodzie, aby skuteczność preparatów homeopatycznych była
testowana klinicznie tak, jak robi się to w przypadku konwencjonalnych
leków. Jedynym warunkiem jest ścisłe przestrzeganie wszystkich zasad
prowadzenia takich badań. W literaturze naukowej znaleziono ponad 150
publikacji opisujących wykonane już tego typu badania. Niestety, wszystkie
przeprowadzono nieprawidłowo, więc wnioski z nich (oczywiście, o dużej
skuteczności leków homeopatycznych) są bezpodstawne - stwierdzili eksperci
z Unii Europejskiej. Czy rozpoczęte zostaną więc badania kliniczne z
prawdziwego zdarzenia? Jak na razie przeważają głosy, że szkoda na to
pieniędzy.

W dyskusji tej dość znamienne wydają się wyniki pewnego testu
przeprowadzonego w Wielkiej Brytanii, opublikowane w jednym z najbardziej
prestiżowych czasopism naukowych na świecie - Nature. W ramach testu
przygotowano 20 jednakowych butelek, które napełniono dwoma lekami
homeopatycznymi: dziesięć jednym, pozostałe drugim. Butelki miały tylko
numery, nikt więc poza przygotowującym zestaw nie wiedział, co znajduje
się w każdej z nich. Do badania wybrano "Natrium muriaticum", czyli sól
morską, i Sulfur", czyli siarkę. Ich rozcieńczenia wynosiły 30CH (były
więc 1060-krotne!). Obydwa te leki, według homeopatów, różnią się
zasadniczo właściwościami, a zarazem są bardzo aktywne. Bez trudu więc
powinno dać się je rozróżnić podczas stosowania w leczeniu.

Poproszono znanego homeopatę o rozszyfrowanie, które zawierają jedno, a
które drugie lekarstwo. Wyniki uzyskane po 9 latach badań nie były
zaskoczeniem. Trafnych odpowiedzi była połowa, czyli tyle, ile wówczas,
gdy są udzielane zupełnie przypadkowo. Leków nie tylko nie rozróżniono -
test pokazał, że w takim samym stopniu pomagało zastosowanie właściwego,
jak i niewłaściwego preparatu!

Wiara czyni cuda

Skąd więc bierze się tak wielkie zainteresowanie homeopatią i wiara w jej
możliwości lecznicze? Przede wszystkim z poważnej, naukowej atmosfery,
jaką się wokół niej kreuje, i oczywiście... odpowiedniej, nie liczącej się
z pieniędzmi reklamy. Mówienie o nowych, nieznanych do tej pory
zjawiskach, popartych niezwykle uczonymi wywodami, pobudza naszą
wyobraźnię i daje nadzieję na wyleczenie tego, z czym współczesna medycyna
nie potrafi sobie poradzić. Jeśli do tego dodać odpowiednio przedstawione
informacje o wspaniałych wynikach takiego leczenia i braku jakichkolwiek
skutków ubocznych, nietrudno namówić do sięgnięcia po leki homeopatyczne.

Medycyna zna jednak wiele przypadków, kiedy substancja zupełnie obojętna
farmakologicznie, podana jako lek, wykazuje korzystny efekt leczniczy.
Jest to tzw. efekt placebo [patrz: "Efekt placebo", Świat Nauki nr
3/1998]. Najważniejsza jest tu nasza wiara w skuteczność leczenia. Nie bez
znaczenia jest też cały rytuał podania takiego specyfiku: uznany lekarz,
wypisana recepta, odpowiednio wysoka cena leku, ostre rygory jego
zażywania. Jest to zaskakujące, ale w niektórych przypadkach blisko 100%
chorych poczuło poprawę po podawaniu im cukru w tabletkach. Oczywiście,
pacjenci byli przekonani, że otrzymują jakiś nowoczesny, bardzo
wartościowy lek. Co by jednak było, gdyby powiedziano im, że łykają zwykły
cukier, który im nie pomoże? Zapewne rzeczywiście by nie poskutkował.

Z punktu widzenia etyki jest to jednak dość złożony problem. Czy lekarz
może w celu wykorzystania efektu placebo przepisać lek, o którym wiadomo,
że nie ma wartości leczniczej? Mówiąc o tym pacjentowi, powoduje, że lek
staje się bezwartościowy, nie mówiąc - oszukuje go. Jeśliby jednak cukier
nasączyć specjalnie przygotowywanym, wielokrotnie rozcieńczanym roztworem
odpowiedniej substancji, a zarazem z pełnym przekonaniem twierdzić, że
preparaty takie są aktywne farmakologicznie, tyle tylko, że mechanizm ich
działania nie jest ciągle jeszcze znany... Dajemy wtedy lekarzowi pełne
prawo do ordynowania takich leków. Mało tego, rozbudzamy w nim samym wiarę
w skuteczność specyfiku.

Leki homeopatyczne pomogły do tej pory wielu ludziom i zapewne jeszcze
wielu pomogą. Nie odzierajmy więc homeopatii do końca z jej tajemniczości.
Pozostawmy nadzieję na to, że kryją się tu jakieś niewyjaśnione zjawiska.
Jeśli wierzymy w lek homeopatyczny i czujemy, że nam pomaga, to go
przyjmujmy. Nie rozmawiajmy tylko o tym z chemikami!

Proces produkcji leków homeopatycznych




Prześledźmy w skrócie najczęściej stosowaną metodę przygotowywania leku
homeopatycznego. Jedną część wybranej substancji (pranalewki) rozpuszczamy
w 99 częściach rozpuszczalnika i dokładnie wytrząsamy. Uzyskane
rozcieńczenie oznaczamy jako 1CH. Stąd bierzemy jedną część i mieszamy,
wytrząsając z kolejnymi 99 częściami rozpuszczalnika. W ten sposób
otrzymujemy 2CH. I tak dalej. Nierzadko wykonuje się kilkanaście lub
kilkadziesiąt kolejnych rozcieńczeń, nawet do dwustu. Łatwo obliczyć, że
biorąc pranalewkę zawierającą jeden mol substancji leczniczej (czyli
6.02x1023 cząsteczek tej substancji), już po 12 rozcieńczeniach (czyli po
rozcieńczeniu 1024-krotnym) otrzymamy preparat zawierający statystycznie
mniej niż jedną jej cząsteczkę. Będzie to praktycznie czysty
rozpuszczalnik! Jednak w czasie, gdy Hahnemann tworzył podstawy
homeopatii, teoria atomistyczna dopiero się rodziła i nikt jeszcze nie
słyszał o liczbie Avogadra. Kolejne rozcieńczenia miały zmniejszać
stężenia substancji, aż do nieskończenie małych wartości. Dzisiaj wiemy,
że to niemożliwe. O stężeniach zawierających statystycznie mniej niż jedną
cząsteczkę substancji leczniczej w preparacie nie ma sensu mówić. Po
prostu jej tam nie ma.

Główne surowce do produkcji leków homeopatycznych

Substancje pochodzenia roślinnego otrzymuje się przede wszystkim z całych
roślin (np. rumianek, dziurawiec, arnika, pokrzyk wilcza jagoda,
rosiczka), ale też i ich fragmentów (np. nasiona kasztanowca, zarodniki
widłaka, korzeń rabarbaru, żywica modrzewia, kora drzewa chinowego).
Materiał świeżo zebrany lub wysuszony maceruje się w alkoholu. Proces ten
prowadzi się w pojemnikach szklanych lub ze stali nierdzewnej przez co
najmniej 3 tygodnie. Następnie roztwór odcedza się i filtruje. Otrzymuje
się w ten sposób tzw. pranalewkę. Substancje pochodzenia zwierzęcego
przygotowuje się z całych zwierząt (np. całe pszczoły, czerwone mrówki) -
zmacerowane zalewa się alkoholem, podobnie jak w przypadku produktów
roślinnych - także ich fragmentów (np. serce i wątroba dzikiej kaczki,
wątroba królika) i wydzielin (np. jady węży, wydzielina gruczołu
atramentowego mątwy). Substancje pochodzenia mineralnego to minerały (np.
naturalna siarka, sól morska, kryształ górski), nieorganiczne związki
chemiczne (np. biały fosfor, złoto, selen, kwas azotowy, fosforan magnezu,
cyjanek rtęci). Substancje pochodzenia chorobowego (bioterapeutyki)
przygotowuje się z produktów pochodzenia bakteryjnego (np. czyste hodowle
bakterii), wydzielin chorobowych (np. ropa, plwocina) oraz płynów
fizjologicznych chorego (np. krew, mocz).

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


5. Data: 2007-01-11 16:50:21

Temat: Re: Uboczne skutki homeopatii ... ?
Od: "AsiaS" <a...@d...pro.onet.pl> szukaj wiadomości tego autora

Wiedza przede wszystkim - PIOTR DZIECHCIARZ, lekarz pediatra

Jedną z najcenniejszych dla lekarza wartości jest zaufanie pacjentów. Ten
kredyt, którym nas obdarzają, staramy się spłacić trafną diagnozą i
skuteczną terapią. Ta ostatnia nie może być jedynie wyrazem przekonania
pojedynczego lekarza, ale musi być poparta rzetelną wiedzą na temat jej
skuteczności i bezpieczeństwa.

Terapia przez wieki opierała się głównie na wierze medyków w skuteczność
zalecanych przez nich kuracji, co przynosiło pacjentom więcej szkód niż
korzyści. Poza nielicznymi wyjątkami stosowane aż do końca XIX w. metody
leczenia był całkowicie bezużyteczne. Nie znaczy to, że dobro pacjenta dla
dawnych lekarzy było mniej ważne niż obecnie, ale troska ta raczej
rzadziej niż częściej przekładała się na skuteczność leczenia.

Współczesna medycyna wypracowała bardzo dokładne i obiektywne metody
badania leków. Dzięki nim można ocenić, czy preparat rzeczywiście nadaje
się do stosowania w danej chorobie, czy też nie. Leczenie może przynieść
najlepsze efekty, gdy opiera się na wiedzy popartej naukowymi badaniami.
To właśnie z tej wiedzy korzystam, przepisując chorym leki.

Skuteczności leków homeopatycznych jak dotąd, niestety, nie udowodniono.
Wielokrotnie przeprowadzane badania, a także łączne analizy wielu badań
wykazały, że jeśli homeopatia jest w ogóle w jakimś stopniu skuteczna, to
efekty leczenia niewiele przewyższają efekt placebo (obojętny środek,
pozbawiony działania leczniczego).

Myślę, że homeopatia zawdzięcza popularność szczególnej relacji, jaką
lekarze homeopaci nawiązują ze swoimi pacjentami. Długotrwały drobiazgowy
wywiad, "holistyczne" traktowanie każdego pacjenta i złożone schematy
leczenia mają niewątpliwie ogromne znaczenie terapeutyczne. Należy to
jednak odróżnić od skuteczności samych leków. W Polsce homeopatia
przybiera ostatnio groteskowe formy; półki aptek uginają się pod
wydawanymi bez recepty specyfikami "na kaszel" (nieważne - suchy czy
wilgotny), "na choroby tarczycy" (nie wiadomo, na jakie dokładnie), "na
prostatę" (?), kusząc pacjentów szybkim i naturalnym" wyzdrowieniem.
Niektórzy lekarze znają metodę homeopatyczną z kursów, organizowanych i
opłacanych przez firmy produkujące leki homeopatyczne. Zapisują je, "bo na
pewno nie zaszkodzą, a może pomogą" - traktując pacjentów niepoważnie,
łudząc nadzieją i narażając na niepotrzebne koszty.

Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby w przyszłości medycyna
akademicka uznała metody proponowane przez homeopatię. Dopóki jednak nie
ma dobrze udokumentowanych badań, wykazujących skuteczność tych leków, i
wciąż brakuje rzetelnej wiedzy na temat ich działania, nie mogę zawieść
zaufania swoich pacjentów, stosując leki o niepotwierdzonej wartości.

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


6. Data: 2007-01-11 18:11:10

Temat: Re: Uboczne skutki homeopatii ... ?
Od: "miranka" <a...@m...pl> szukaj wiadomości tego autora


"Marcin Placzek" <p...@g...com> wrote in message
news:1168530492.390141.58230@i56g2000hsf.googlegroup
s.com...

> Tak przeglądam archiwum i net w poszukiwaniu jakiegoś info, odnośnie
> ubocznych skutków i przeciwwskazań w leczeniu grypy i przeziębienia
> lekami homeopatycznymi...

Jednym z niewątpliwych skutków ubocznych (jeśli nie jedynym skutkiem w
ogóle) jest gwałtowny wypływ gotówki z portfela...
Anka

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


7. Data: 2007-01-13 11:49:39

Temat: Re: Uboczne skutki homeopatii ... ?
Od: "Jarek P." <jarek[kropka]p@gazeta.pl> szukaj wiadomości tego autora

Marcin Placzek <p...@g...com> wrote:
> Tak przeglądam archiwum i net w poszukiwaniu jakiegoś info,
> odnośnie
> ubocznych skutków i przeciwwskazań w leczeniu grypy i
> przeziębienia
> lekami homeopatycznymi i nie mogę znaleźć nic konkretnego.
> Mozecie
> podesłać jakieś linki do czegoś ciekawego ?

Na początek spróbuj sam. Kup flaszkę wódki, nalej wody do wanny
po same brzegi, wlej do tej wody jeden kieliszek kupionej wódki.
Następnie zaproś gości i wlewaj im do kieliszków mineralną, do
której kroplomierzem odmierzaj po 5 kropli tego, co w wannie.
Zainteresowanym możesz tłumaczyć, że to wódka homeopatyczna i że
będa po niej na rzęsach chodzić, a kaca nie będzie wcale. Jak się
uda (znaczy faktycznie będą chodzić na rzęsach), to będziesz miał
dowód, że homeopatia działa :-)

J.

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


8. Data: 2007-01-15 11:22:04

Temat: Re: Uboczne skutki homeopatii ... ?
Od: "Marcin Placzek" <p...@g...com> szukaj wiadomości tego autora


Marcin Placzek napisał(a):
> Tak przeglądam archiwum i net w poszukiwaniu jakiegoś info, odnośnie
> ubocznych skutków i przeciwwskazań w leczeniu grypy i przeziębienia
> lekami homeopatycznymi i nie mogę znaleźć nic konkretnego. Mozecie
> podesłać jakieś linki do czegoś ciekawego ?
>
> Placzus

No dobra, a jak w takim razie ustosunkujecie sie do tego stwierdzenia ?

,,Podczas terapii unikaj stosowania mięty, która osłabia działanie
leków homeopatycznych (miętowa pasta do zębów, herbata, guma do
żucia)"
http://www.homeopatiaok.pl/article/view/31/zasady_st
osowania_lekow_homeopatycznych.html
Nie wiedziałem ze są takie przeciwwskazania.
No, ale co czytam dalej ? , że w Polsce homeopatia ma dopiero 10 lat:
http://medprakt.pl/pth/glowna_polska.htm


placzus

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


9. Data: 2007-01-15 12:42:47

Temat: Re: Uboczne skutki homeopatii ... ?
Od: "justa" <j...@W...gazeta.pl> szukaj wiadomości tego autora

Marcin Placzek <p...@g...com> napisał(a):
> Tak przegl=B1dam archiwum i net w poszukiwaniu jakiego=B6 info, odno=B6nie
> ubocznych skutk=F3w i przeciwwskaza=F1 w leczeniu grypy i przezi=EAbienia
> lekami homeopatycznymi i nie mog=EA znale=BC=E6 nic konkretnego. Mozecie
> podes=B3a=E6 jakie=B6 linki do czego=B6 ciekawego ?

nie słyszałam o żadnych skutkach ubocznych, zaś przeciwwskazane jest
stosowanie mięty i olejków eterycznych. a co do innych wypowiedzi, m.in. dot.
wypływu gotówki z kieszeni, to leki homeopatyczne nie są wcale drogie, wiele
z nich to koszt kilku zł (poniżej 10).


--
Wysłano z serwisu Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


 

strony : [ 1 ]


« poprzedni wątek następny wątek »


Wyszukiwanie zaawansowane »

Starsze wątki

Endermologia
dobra kredka do oczu
Depilacja pleców u panów
odrosty a ślub :/
depilacja

zobacz wszyskie »

Najnowsze wątki

[market] Officeshoes.pl - czarny piątek zaczyna się u nas w czwartek :)
Dlaczego włosy rosną tak wolno?
Jaki krem na noc?
Łuszczyca...
opiekunka dziecięca

zobacz wszyskie »