| « poprzedni wątek | następny wątek » |
1. Data: 2003-03-19 15:18:28
Temat: Wiara a krzykaczeOn Wed, 19 Mar 2003 13:33:28 +0100, g.m. wrote:
>nie chce sie wdawac w filozoficzne dysputy czy bog istnieje czy nie, nie to
>jest dla mnie istotne. mysle ze gdybym odpowiedzial na twoje pytanie to
>dyskusja przerodzilaby sie w walke wierzacych z niewierzacymi. to temat na
>odrebny watek ale chetnie o tym porozmawiam.
WIARA A KRZYKACZE
"Mamy wszyscy dosyć religii, aby się w jej imieniu
nienawidzieć, ale nie mamy jej dosyć, aby kochać jedni
drugich."
- Jonathan Swift
Niby dwie identyczne deklaracje: wyznawać taką to, a taką
wiarę oraz żyć w wierze. Na czym polega różnica? Bo różnica
istnieje, stanowiąc jednocześnie najistotniejszy aspekt
dotyczący czyjejś wiary.
Co innego deklarować swą wiarę, a zupełnie co innego żyć
zgodnie z przyjętymi, wynikającymi z tej wiary, zasadami,
moralnymi dyrektywami, wprowadzać je w życie, choćby z pozoru w
nieistotnych drobiazgach. Udowadniać na co dzień w swoich
czynach i kontaktach z innymi ludźmi, że wierzy się w Miłość,
Dobroć i Sprawiedliwość. Że się do niej dąży! A to dużo więcej
niż słowna polemika w "obronie wiary", czy nawet regularne, ale
jedynie bardziej z poczucia obowiązku niż serdecznego
przekonania i silnej, autentycznej potrzeby zbliżenia się do
Boga, w cotygodniowej niedzielnej mszy.
Przypomina mi się tutaj niebywałe dla mnie zdarzenie. Było
to kilka ładnych lat do tylu, gdy podjęłam decyzję zrobienia
prawa jazdy we Francji. A ja, jak już coś postanowię, cholernie
zawzięta jestem. Napalam się tak na to, czego się podjęłam, że
nic mnie powstrzyma. Tak było i teraz.
Moja szkoła nauki jazdy, do której chodziłam między innymi
na służące do nauki przepisów drogowych wyświetlane przezrocza,
mieściła się w sąsiedniej miejscowości, oddalonej może gdzieś z
dziesięć kilometrów ode mnie. Była akurat środa, godzina
popołudniowa, szkoły zamknięte, regularnie kursujące autobusy w
godzinach pracy i przewozu dzieciarni do szkół o tej porze w
zajezdni. Pytam Michałka, który przez cztery lata dojeżdżał tam
do liceum - Misiu, na piechotę dojdę? Ty wiesz, ile do wieczora
mogłabym kontrolnych zestawow zaliczyć, a tak inni się tam
uczą, a ja siedzę w domu. I mnie ponosi! - Nie, Mama, nie
dojdziesz, daj sobie spokój, to wariactwo. - odpowiada mi serio
zaniepokojony moim wariackim pomysłem zbyt wrażliwy, a może i
trochę mniej "odważny", a na pewno bardziej rozsądny od swojej
"zwariowanej" matki synek.
Tak sobie pomyślałam. Co tam, idę. Leje jak z cebra, taka
paćka śniegowo-deszczowa, bo to akurat luty. Ubrałam się też
jak cholera odpowiednio - biały płaszczyk, białe kozaczki,
parasol wyginany na odwyrtkę przez silnie wiejący wiatr... Idę
prawidłowo lewą stroną, by jadące wąską wiejską drogą samochody
mieć naprzeciw siebie. Co i rusz uskakuję w bok w grząskie
błoto przydroża, żeby nie zostać dodatkowo spryskana od stóp do
głów brudną breją przez śmigające auta, bo pobocza dla pieszych
jakoś nikt w tym miejscu nie przewidział. Moje białe kozaczki
do połowy uwalane czarno-brazową mazią, walczę ze złośliwym
parasolem, robi mi się zimno i mniej pewnie. Stuknięta sierota!
Musiał to być dla mijających mnie kierowców dość intrygujący
obrazek - jakaś wariatka, ubrana na biało zasuwa pieszo
tamtędy, gdzie nikt normalny nie chodzi. A jeszcze w taką
pogodę!? Środkiem szosy biegnie linia ciągła - zakaz
wyprzedzania, zatrzymywania się czy tym bardziej zmiany
kierunku. Tyle już się wywiedziałam z przepisów drogowych, ale
to nie wystarczy, by dostać to cholerne prawo jazdy. Więc
drałuję dalej.
Zaczynam powoli powątpiewać w sensowność mego dydaktyczne
umotywowanego porywu. Odeszłam już jednak za daleko, by wrócić,
a zresztą byłaby to jawna plama wobec własnego dziecka -
niepedagogicznie! Nie mam wyboru, muszę kontynuować. A szlag by
trafił tę moją głupią, bezmyślną, toporną zawziętość na wiedzę!
Mówił synek - wariactwo! - i miał rację, a ja go jeszcze
opieprzyłam za brak osobistej odwagi i entuzjazmu dla matczynej
potrzeby zdobywania motoryzacyjnej wiedzy. Kretynka skończona!
Nagle i niespodziewanie zatrzymuje się przede mną jadący z
przeciwka, czyli w przeciwnym kierunku niż mój, osobowy
samochód. Wychyla się do mnie pani w średnim wieku, Murzynka i
pyta, gdzie ja tak wędruję. Tłumaczę jej, co i jak. Prosi mnie
bym wsiadła, to mnie podwiezie. Oponuję słabiutko, że to akurat
kierunek dokładnie odwrotny niż jej, ale kobieta nalega, więc
wsiadam. Kiedy najzupełniej zgłupiała, widzę, że dowozi mnie do
skrzyżowania, od którego zaczęłam moją wędrówkę, by zrobić w
tył zwrot, dosłownie oniemiała z wrażenia, pytam ją, dlaczego
to robi.
Tu mi "moja wybawczyni" spokojnie wyjaśnia, że zauważyła
mnie (trudno było mnie nie zauważyć), gdy jechała po drugiej
stronie jezdni, w tym samym kierunku, w którym ja podążałam
pieszo. Od razu wiedziała, że musi (!) mnie zabrać, że to
wprost niemożliwe i niebezpieczne, bym kontynuowała mą wędrówkę
w ten sposób. Była jednak bezsilna, bo nie mogła ani na mojej
wysokości się zatrzymać, ani zakręcić. Dojechała więc do
najbliższego ronda, by obrać przeciwległy kierunek i znaleźć
mnie na grząskim poboczu, po którym z taką desperacją brnęłam.
Nawet nie zrobiłam jednej czwartej drogi. Dowiozła mnie pod
samą szkołę, jeszcze się upewniła, czy aby na pewno znajdzie
się ktoś wieczorem, by po mnie przyjechać.
Sama nie wiem dlaczego, tą jej spontaniczną dobrocią byłam
autentycznie wstrząśnięta. Dziękując jej z całego serca,
zapytałam, wciąż oniemiała ze zdziwienia, dlaczego to zrobiła.
W imię czego zadała sobie specjalny trud, by mnie - osobie dla
niej absolutnie nieznanej - chcieć pomóc i realnie pomóc?
Uśmiechnęła się tylko do mnie, wyjaśniając w prostych słowach,
że po prostu nie mogła (!) mnie tak zostawić. I jako argument
podała: z jaką twarzą stanęłaby na niedzielnej mszy przed swoim
Bogiem, mając ciągle przed oczami obraz mojej samotnej i jakże
trudnej wędrówki, a ona pojechałaby swoją drogą, jakby mnie nie
widziała?
Tyle lat już minęło, a ja wciąż na pamięć tamtego czyjegoś
bezinteresownego, lecz jakże mocno umotywowanego działania
osoby wierzącej nie tylko myślą i słowem, ale i uczynkiem,
wzruszam się, jakby to było dzisiaj. To była dla mnie jedna z
ważniejszych lekcji co do potęgi i motywacji czyjejś
prawdziwej, najszczerszej i wprowadzonej w życie wiary. Nie na
darmo ktoś mądry powiedział: "Religia jest życiem sumienia."
Nawet ten użyty przez tę kobietę zaimek dzierżawczy - Mój
Bóg - ogromnie mnie wzruszył i zaimponował. Raz jeszcze
zrozumiałam, że prawdziwa wiara, to najbardziej osobista i
sięgająca daleko w głąb psychiki moja i tylko moja relacja z
"Moim Bogiem". Dla tej prostej kobiety nie było ważne, czy jej
dobroczynny odruch będzie doraźnie doceniony przez księdza czy
kogokolwiek zresztą, czy dokładnie tak postąpiliby inni
wyznawcy jej wiary. Tak, a nie inaczej ona sama rozumiała
przekaz boży i była mu z przekonania wierna i konsekwentna. Po
prostu!
Magdalena Nawrocka
www.geocities.com/magdanawrocka
--
Archiwum grupy: http://niusy.onet.pl/pl.sci.psychologia
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
Zobacz także
1. Data: 2003-03-20 13:05:29
Temat: Odp: Wiara a krzykaczeUżytkownik Magdalena Nawrocka
> >nie chce sie wdawac w filozoficzne dysputy ...
<ciach>
Wreszcie coś wspaniałego...
pokłonki
ett
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2003-03-20 14:38:58
Temat: Re: Wiara a krzykacze>On Wed, 19 Mar 2003 13:33:28 +0100, g.m. wrote:
>
>>nie chce sie wdawac w filozoficzne dysputy czy bog istnieje czy nie, <...>
Slicznie piszesz, wlasnie wtedy czujemy istnienie Boga, sens zycia, wiare w
czlowieka, najbardziej odczuwalne wlasnie wtedy, gdy dostajemy taki dar od
obcych. Co oczywiscie nie powinno pomniejszac znaczenia milosci bliskich -
tych prawdziwych bliskich.
Pozdrowka serdeczne
Hania
--
============= P o l N E W S ==============
archiwum i przeszukiwanie newsów
http://www.polnews.pl
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2003-03-20 15:02:43
Temat: Re: Wiara a krzykaczeOn Thu, 20 Mar 2003 15:38:58 +0100, Hania wrote:
>>On Wed, 19 Mar 2003 13:33:28 +0100, g.m. wrote:
>>
>>>nie chce sie wdawac w filozoficzne dysputy czy bog istnieje czy nie, <...>
>Slicznie piszesz, wlasnie wtedy czujemy istnienie Boga, sens zycia, wiare w
>czlowieka, najbardziej odczuwalne wlasnie wtedy, gdy dostajemy taki dar od
>obcych. Co oczywiscie nie powinno pomniejszac znaczenia milosci bliskich -
>tych prawdziwych bliskich.
Dziekuje:-))). Tez jestem Twojego zdania, ze bez swiadectwa czyjejs
bezinteresownosci, czytaj milosci, wiara bylaby pustym sloganem.
serdecznie
Magda N
--
Archiwum grupy: http://niusy.onet.pl/pl.sci.psychologia
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
| « poprzedni wątek | następny wątek » |