Data: 2009-06-27 00:50:58
Temat: Re: Czy w cywilizacji jest miejsce dla dzieci?
Od: michał <6...@g...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "tren R" napisał w wiadomości:
>>>>>> Pomagac w wyborze, nie zas: narzucac swoje decyzje.
>>>>>> Pokazywac rozne sposoby rozwiazywania problemow,
>>>>>> a nie: rozwiazywac je za dziecko.
>>>>>> Byc blisko, na wyciagniecie reki, i dawac wsparcie,
>>>>>> a nie: nakazywac i zakazywac.
>>>>> To piękne, co napisałaś, Hanko. Z wszystkim się zgadzam.
>>>>> Jedno tylko małe ale: jest to cholernie trudne w praktyce.
>>>> Jeśli jesteśmy przekonani, że to się opłaca, to nie powinno być to
>>>> trudne.
>>> jesteśmy przekonani że sie opłaca i jest cholernie trudne.
>>> jeśli jest to łatwe, może to być "nie to".
>> Być może. Patrzę na ten problem jak na dzieło dokonane w dużym
>> stopniu. Z perspektywy czasu, który już upłynął, nie mogę
>> powiedzieć, że się bardzo wysilałem, co by nie wciskać dzieciom
>> swoich niespełnionych mażeń. Wsłuchiwaliśmy się razem z matką w ich
>> marzenia i staraliśmy się w miarę możliwości w tych kierunkach im
>> pomagać. Przekonanie, że tak trzeba, nam wystarczało i nie notuję w
>> czasie minionym heroicznych wyrzeczeń w tej dziedzinie.
> no to tylko gratulować. bardzo gratulować.
tsenk ju.
>>>>> Najłatwiej nam przychodzi dawanie tego, co sami od swoich rodziców
>>>>> otrzymywaliśmy, każda zmiana oznacza ciężką pracę.
>>>>> Szczęśliwcami są ci, których rodzice kierowali się tymi zasadami.
>>>> Myślę, że jest odwrotnie. Ta praca daje satysfakcję, którą trudno
>>>> jest przecenić widząc tej pracy rezultat.
>>> zdecydowanie tak, ale to chyba nie przeczy temu, co napisała medea?
>> Miałem na myśli to, że z przyjemnością dokonywaliśmy zmian w
>> stosunku do tego, co otrzymaliśmy od swoich rodziców.
> a co zmieniliście?
Ktoś mi kiedyś powiedział (wnioskuję, że to był ktoś mądry), że dzieci
powinno się traktować tak samo jak dorosłych jak tylko zaczyna się
zrozumiała werbalna komunikacja z nimi. Jako młodzi rodzice
potraktowaliśmy tę wskazówkę na tyle poważnie, że uczyniliśmy z niej
sprawę najwyższej wagi. To pociągnęło za sobą automatycznie (tak dzisiaj
to widzę) nasze oczekiwanie samodzielności w działaniu ze strony dzieci
i odpowiedzialności za podejmowane decyzje. A za nadmierną kontrolę ich
poczynań strofowaliśmy się wzajemnie bacząc, żeby nie kłócić się czy
zbyt ostro nie dyskutować przy dzieciach.
Tymczasem doskonale pamiętam, że ja przez matkę - samotnie mnie
wychowującą - traktowany byłem jak nieprzystosowany do życia mały
obywatel. A to głównie dlatego, przypuszczam, że otoczenie mamy
przykleiło do mojej osoby jakiś pieprzony syndrom półsieroty, którą to
porzucił rodzony ojciec i do właściwego rozwoju brakowało mi podobno
"twardej ręki". :)
--
pozdrawiam
michał
|