Data: 2004-08-21 19:06:40
Temat: Re: Jolka Jolka
Od: Scalamanca <z...@N...onet.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
WM pisze w news:cg7m9b$hek$03$1@news.t-online.com
> Organizowanie spotkania, "na które zapraszani są WSZYSCY chętni", brzmi
> fajnie. Jesli jednak uwzgledni sie powyzsze ograniczenia ON, jest to
> zaproszenie raczej do malej grupy "chetnych".
Wszyscy chętni _internauci_, zacznijmy od tego. Ale przecież
jeśli przyjedzie ktoś spoza sieci, to nie zostanie wyrzucony. ;-)
To, co napisałeś, dotyczy WSZYSTKICH imprez, zjazdów itp.
Wyobrażasz sobie, że kiedykolwiek może być inaczej? Że
kiedykolwiek w czymkolwiek będą mogli uczestniczyć WSZYSCY,
pomijając to, że tu chodzi o chetnych? ;-)
Jest jeszcze jedna kwestia - JAK BARDZO ktoś jest chętny. I jak
bardzo się nie poddaje, jeśli chętny jest. Przyznam się, że mimo,
że ja jestem bardzo chętna (jeśli idzie o takie imprezy), to do
żyxcia mam stosunek daleeeeki od optymistycznego, defetystka ze
mnie, krótko mówiąc. I bardzo często nie wierzę, że mi się uda.
Tak i w tym roku nie wierzyłam, że będę mogła być z Ustroniu. I
to prawda - niewiele wysiłku włożyłam w zdobywanie funduszy, poza
tym, niestety, one głównie się rozchodzą na leczenie i
rehabilitację. Ale nie jestem sama. A na grupie są dobre dusze,
których nie wymieniam tylko dlatego, że nie wiem, czy sobie tego
życzą. Mam tu realowych przyjaciół. Takich wieloletnich i takich
nowych. Także wieloletnich mailowych. Różnych. Więzi nawiązane
tutaj trwają lata, są mocne, bardzo mocne, a rzeczywistość je
potwierdza. Nie będę się o tym rozpisywać, bo ci, co mają
wiedzieć - wiedza. ;-)
To wszystko działa wg prostej zasady: jeśli ja mogę komuś pomóc -
pomagam. Jeśli ktoś może pomóc mnie - pomaga. Tylko tyle i aż
tyle. A jeśli pomoc nie jest możliwa - cóż, trudno. Bywa. To się
odbywa bez biadolenia, marudzenia, kwękania, użalania się nad
kimkolwiek. Wynika spontanicznie, naturalnie i ma dla mnie
ogromną wartość. A piszę o tym ciągle, bo sama kiedyś też
biadoliłam. Dopóki nie zaczęłam przyjaźni szukać. A nie tylko na
przyjaźń czekać.
> W rezultacie przyjezdzaja
> tylko ci najlepiej radzacy sobie w zyciu.
No dobrze. Nie chciałam tego robić. Nie chciałam osobistych
wycieczek. Ale zrobię wyjątek i napiszę. Ja - osoba zależna od
innych w każdy możliwy sposób - emocjonalny, fizyczny, psychiczny.
Bez czyjejś pomocy w tych trzech aspektach nie jestem w stanie
zrobić NIC. Nie radzę sobie w życiu. A byłam w Ustroniu.
Ale jest jedno, co mogę zrobić nie radząc sobie w życiu, mimo
zupełnje zależności od innych - mogę dawać siebie, swoje ciepło,
swoją życzliwość, swoją przyjaźń, miłość, czasami nawet różną
pomoc (jeśli się da). A pomoc nie ogranicza się do fizycznego
pomożenia; czasami bardzo ważne jest wskazanie jakiejś drogi.
Wiele można zrobić nie ruszając się sprzed ekranu. Tego
wszystkiego nauczył mnie Robert.
> Moralizowanie i osmieszanie, demonstrownaie wlasnej zaradnosci wobec
> innych, nie zawsze pomaga reszcie.
Nie pomaga nigdy. Ale też tego na grupie nie było nigdy.
Przynajmniej ja niczego takiego nie odczułam.
Skoro już rozmawiamy szczerze... wiesz, jakie było kiedyś moje
pierwsze wreażenie po powrocie na grupę po długim czasie? Byłam w
szoku, że moż a mieć takie problemy: jak przystosować samochód
dla ON? Jak założyć działalność gospodarczą? jaki wózek wybrać?
itd. Boże! - myślałam sobie wtedy - jak ja chciałabym mieć TAKIE
problemy! Jak ja chciałabym być na tyle sprawna, żeby je mieć!
Jak chciałabym móc mieć prawo jazdy, normalnie pracować, zarabiać
na siebie, zastanawać się nad aktywnymi wózkami itd. A mnie wtedy
zaprzątały zupełnie inne myśli. Nie miałam gdzie mieszkać, nie
miałam za co żyć, za co się leczyć, nie miałam szans na coraz
bardziej potrzebny respirator, wszystko się układało źle. Teraz
nie jest wiele lepiej. Albo nie, nie tak - jest DUŻO LEPIEJ. Bo
mam przyjaciół. I sama mam dla kogo być przyjacielem.
I już się nauczyłam, że nie o zaradność w życiu tu chodzi. Tylko
o wysiłek własny w szukaniu i podtrzymywaniu przyjaźni. Bo do
Ustronia, czy na inne zjazdy, jeżdżą w dużej mierze ludzi, którzy
bez opiekunów nie mogli by tam pojechać nigdy, którzy sami sobie
nie radzą, którzy w życiu potrzebują pomocy, którzy praktycznie
zaradni nie są. Oni mają szczęście, to prawda - bo mają
przyjaciół mogących im pomóc. Ale wiesz, nad przyjaźnią trzeba
ciężko pracować i oni to robią.
Jeszcze jedna kwestia - przyjmowanie pomocy. Pomoc nie tylko
trzeba umieć dawać. Pomoc też trzeba umieć przyjmować. To jest
cholernie trudne (przynajmniej dla mnie), ale to zawsze kwestia
wyboru, czego chce się bardziej - spokoju sumienia i siedzenia w
4 ścianach, czy robienia sobie (irracjonalnych) wyrzutów i
przyjęcia pomocy.
> Jesli komus przyjdzie do glowy, jak
> pomoc innym w podobnych przypadkach, moze niech sie podzieli swoimi myslami.
A czy ktoś spytał?
Wiesz, ja jestem nauczona nie narzucać się z niczym. Bo kiedyś
to robiłam - radziłam, co, jak zrobić. Dostałam za to bardzo po
głowie. Na tyle mocno, żeby się już nie wyrywać. Usłyszałam (nie
jeden raz), że nie doceniam ludzi, że odbieram im prawo
decydowania o sobie, że są dorośli i sami umieją o siebie zadbać,
albo zapytać, gdzie się udać. itd. Innych komentarzy nie wymienię
z przyzwoitości.
Teraz już tylko sygnalizuję niektóre rzeczy, mówię, że są możliwe.
Jeśli ktoś się tym zainteresuje, to dobrze. Ale wiesz, jaka
jest rzeczywistość? NIE INTERESUJE SIĘ NIKT. Podobnie jak nikt
nie interesował się fundacją niezależnego życia. Prawda jest taka,
że mało kto interesuje się robieniem czegokolwiek, większość
tylko czeka, aż ktoś zrobi coś za nich. Na zjazdy jadą zwykle ci,.
którzy starają się coś ze sobą zrobić. I pod tym względem to
prawda, że mamy tam same "śmietanki". To są ludzie niezwykli.
Ech, jak zaczynam przynudzać, to mnie utemperuj, pisałam to już w
końcu nie raz. ;-)
--
Pozdrowieństwa,
Scally
http://www.modus-vivendi.w.pl
http://www.proinfo.pl/ustron2004/
|