Data: 2002-05-20 13:02:58
Temat: Re: List otwarty do Little Dorrit (i ogółu grupowiczów) - ważne!!
Od: "Mefisto" <o...@p...onet.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
"KATY"
> >>Podejrzewam, ze niektorzy pisali tutaj zeby ktos ich wysluchal,
> poradzil, a otrzymywali od Dorrit teksty : "rusz tylek i wybierz sie do
> >>PZP".
> >>
> > A co lepszego można doradzić osobom słaby i nieodpornym?
>
>
> Wyobraz sobie, ze masz ogromna depresje, unikasz bezposredniego kontaktu
> z innymi ludzmi, a jedyne co mozesz zrobic (na poczatek) to napisac na
> grupe.
Błędne założenie. Przypomina mi to tych wszystkich desperatów, którzy nie
potrafią odnaleźć biblioteki lub skorzystać z google i ładują na różne grupy
teksty w stylu pomóżcie, bo mi jest potrzebna taka jedna pierdółka na
wczoraj. Z reguły nowicjusze otrzymują rady w stylu: "prześledź grupę przez
parę tygodni, zorientuj się, co jest, a co nie jest mile widziane, zajrzyj
do FAQ". Początkowo w uprzejmej formie, ale gdy miejsce jednych jeleni
zajmują następni, osoby traktujące grupy dyskusyjne jako miejsca do dyskusji
zaczynają się wkurzać.
> Gdy ktos nie moze wyjsc do ludzi to takie
> "bezposrednie" i raczej aroganckie zachowanie na pewno
> go do tego nie przekona.
Zaraz, albo się wysyła post na jakąś grupę, licząc na jakikolwiek odzew,
albo szuka się fachowej porady.
W pierwszym przypadku - odzewy są, to adresata zmartwienie, co ma zrobić z
informacją zwrotną. Nikt tu jeszcze nie poradził żadnej zrozpaczonej
duszyczce, by się sama powiesiła na lejcach i nie wciągała w swe
nieszczęścia innych. (Choć czasami niektórzy aż się proszą).
W drugim - dostaje skierowanie do miejsca, gdzie bardziej może liczyć na
fachowe porady niż tu. I jeszcze człowiekowi poświecą całą uwagę.
Wyobraziłem sobie coś takiego: spotyka się grupa ludzi, powiedzmy gdzieś w
knajpce, przy piwku i świeczkach, by porozmawiać o psychologii. Rozmowa
oczywiście zjeżdża od czasu do czasu na tematy osobiste, bo w końcu
psychologia to nie abstrakt, tylko szukanie sensu w codzienności. No i ktoś
się dołącza, bo akurat podsłuchał, siedząc obok, o czym towarzystwo
rozmawia, i wydaje mu się, że ma coś do powiedzenia w temacie. Czemu nie,
można wysłuchać gościa, może jego opowieść będzie interesująca, może coś
wniesie. Ale teraz nagle zaczyna się zbierać cała chmara nowych postaci i
jedna przez drugą wołają "jestem nieszczęśliwy, zdradzony, zaniedbany,
pomóżcie". No i te osoby, które się pierwsze umówiły na spotkanie zaczynają
się po angielsku wymykać, stwierdzając, że one tu w zasadzie już nie mają
nic do roboty.
Taka IMO sytuacja wytworzyła się na grupie. A ja nie poczuwam się do
obowiązku głaskania wszystkich. Mówię za siebie, oczywiście.
Mefisto
|