Strona główna Grupy pl.sci.psychologia Re: No i na Marsa nie polecimy (tak szybko) Re: No i na Marsa nie polecimy (tak szybko)

Grupy

Szukaj w grupach

 

Re: No i na Marsa nie polecimy (tak szybko)

« poprzedni post następny post »
Data: 2013-08-04 22:31:57
Temat: Re: No i na Marsa nie polecimy (tak szybko)
Od: Maciej Woźniak <m...@w...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki



Użytkownik "Slawek [am-pm]" napisał w wiadomości grup
dyskusyjnych:ktgv2p$97e$...@p...wsisiz.edu.pl...


|Stawiam na to, że pojawienie się istoty myślącej, to jedyny
|przypadek, w którym wydaje się nam - ludziom - że
|duża ilość neuronów połączonych w sieć to coś więcej niż
|duża ilość neuronów połączonych w sieć. Mówiąc po ludzku,
|tworzy się nowa jakość. Tak nam się wydaje, bo jesteśmy
|tą nową jakością. O innych przypadkach nic pewnego nie
|możemy powiedzieć. Niektórzy zaś w ogóle nie wierzą, że
|umysł człowieka to tylko działająca sieć neuronów - jedni
|domagają się istnienia duszy nieśmiertelnej

Owa dusza to własnie software. I, istotnie, jest częściowo
nieśmiertelna. Jak to pisał Horacy "Dum capitolum, non omnis
moriar".
Tak więc, nie ma sprzeczności między jednymi i drugimi;)



|, inni (Penrose)
|biorą pod lupę mikrotubule i doszukują się zjawisk przewidywanych
|przez mechanikę kwantową jakoby niezbędnych do zaistnienia
|świadomości (to akurat jest wyjaśnianiem nieznanego przez
|niezrozumiałe).

Dokładnie, i nie warto się tym przejmować.

|Czy istnieje chemia? Na dobrą sprawę w związkach chemicznych
|i przemianach chemicznych nie ma nic więcej niż interakcje
|kilku najwyższych orbitali plus fizyka dotycząca atomów
|(ich masy, zachowania się w sieci krystalicznej, płynie czy
|gazie). Gdyby jakiś genialny i olbrzymi umysł był w stanie
|szybko i bezbłędnie manipulować podstawowymi teoriami
|opisującymi zachowanie się atomów w ogólności oraz
|elektronami (na poszczególnych orbitach) w szczególności,
|mógłby w jednym błysku wykoncypować tak zwane chemiczne
|właściwości dowolnej zbieraniny dowolnych atomów oraz
|przewidzieć, jak ta zbieranina będzie ewoluować w czasie.

Algorytmy mają swoje ograniczenia. Znasz zasadę, że nie
da się zbudować algorytmu rozstrzygającego problem stopu?
Jest tego i więcej. A poza tym, najpierw by musiał tę zbieraninę
dokładnie pomierzyć. A zanim by skończył, ona by się zmieniła...


|podejście (samoucząca się sieć informacyjna) jest sensowne
|i (do)prowadzi do najlepszego opisu społeczności, chociaż czy
|poważnie rozważasz i taką koncepcję, że tylko Ci się wydaje,
|że owa sieć jest inteligentna i samoucząca? Może ona tylko
|na Tobie sprawia takie wrażenie?

Zdecydowanie tylko na mnie.



|Czym w ogóle jest inteligencja w przypadku tworów innych
|niż "inteligentny" człowiek? A czym w takich sytuacjach jest
|uczenie się? Zakładamy chyba (popraw mnie, jeśli się mylę),
|że w procesie uczenia uczący najpierw jest głupszy (ma
|mniejszy zasób wiedzy) albo jest mniej sprawny w danej
|umiejętności, a po jakimś czasie jest mądrzejszy albo
|bardziej w czymś wprawiony.

No i właśnie. Skąd wątpliwości odnośnie inteligencji
społeczeństwa?


|Wielokrotnie już na to zwracałem uwagę - język człowieka
|powstał na jego potrzeby (no dobra, to nie musi być najlepsze
|sformułowanie) i nadaje się przede wszystkim do opisu jego
|doświadczeń (to akurat jest dobre sformułowanie).

Natomiast nie zauważyłeś być może, że opisywanie swoich
doświadczeń samemu sobie nie ma żadnego sensu.
Sens to ma tylko w grupie.


|W przypadku fizyki, chemii czy astronomii naukowcy zazwyczaj
|posługują się językiem prawidłowo (zauważyłem, rzecz jasna,
|że w przypadku fizyków nie podzielasz mojej opinii). Jest mowa
|o jakichś obiektach, relacjach wielkości czy odległości, różnych
|stanach czy ich ewolucji. Tymczasem w przypadku dziedzin
|opisujących istoty żywe, a w szczególności człowieka, tak dobrze
|już nie jest.

Zastanów się, co piszesz. Chcesz powiedzieć, że potoczny
język nie jest prawidłowy? A według jakich, do cholery,
prawideł?
Czy Twoim zdaniem on działa, czy też on nie działa?

|Jaką funkcję pełni serce? Wiadomo, służy do pompowania
|krwi. Wydaje się, że wszystko jest w porządku, ja jednak sądzę,
|że to jest zazwyczaj nieuświadomiona i z gruntu niesłuszna
|antropomorfizacja.

Niesłuszna, przepraszam, w jakim sensie?

|Gdybym zapytał: jaką funkcję pełnią
|w Układzie Słonecznym komety - czy to byłoby dobre pytanie?

Nie. Ale to nie znaczy, że tamto o serce nie jest dobre.

|A jeśli napiszę: "W wyniku działania ewolucji pojawiają się
|osobniki coraz lepiej przystosowane" - czy to będzie poprawne
|sformułowanie? Niestety, nie bardzo, a dlaczego, pozostawię
|domyślności czytelnikom (o ile jest ich więcej niż jedna sztuka).

Owszem, to JEST poprawne sformułowanie. Próbujesz
jechać z językiem potocznym jak z tworem logiki. Błąd.
On ma własne reguły. A jedną z nich jest - na pewno
słyszałeś taką regułę - nie ma reguł bez wyjątków.
Słyszałeś, prawda? Tymczasem według logiki reguła,
od której istnieje wyjątek, to w ogóle nie jest reguła.
Logika to tylko dość żałosne uproszczenie.

|raczej nie jest inteligentną siecią, chociaż może sprawiać na nas,
|ludziach, takie wrażenie.

Odwrotnie. Nie sprawia wrażenia, bo ludzie przywykli, że
inteligentne to takie podobne do nich. Natomiast weź
sobie bez mała dowolną definicję inteligencji - społeczeństwo
ją spełni.


> A poza tym, kultura ma władzę i nad podświadomością.
> Nie wyjdziesz nago na ulicę, prawda? Podświadomie czujesz,
> że nie wolno. A jako zwierzę nie miałbyś z tym żadnego
> problemu. To zakaz kulturowy.


|Gdzie i kiedy ten zakaz do mojego mózgu został przekazany?
|Nie pamiętam, aby ktokolwiek wpajał mi za młodu czy za
|staru, że nie wolno wychodzić nago na ulicę. Być może
|nieświadomie przejąłem wzorce zachowań innych ludzi,

Dokładnie - nieświadomie przejąłeś wzorce zachowań
innych ludzi.

|ale bardziej jestem skłonny sądzić, że ta wiedza jest
|wrodzona. Po prostu czuję, że goły facet wygląda chujowo.

Dokładnie. A Indianin z Amazonii tego nie czuje. Fin też słabiej.
Inne geny?
I - bardzo wątpię, żebyś to samo czuł w temacie gołej baby.
A ich ten zakaz również dotyczy.


|dowiedzieć się, o co chodzi z tą wysokością, ale wszystkie
|"spychane w przepaść" sztywniały i opierały się. Zatem
|co tutaj zadziałało - natura czy kultura? Czy ta wiedza
|jest nabyta czy wrodzona?

Ta, jak sądzę, jest wrodzona.


>|Chyba łatwo Ci będzie teraz dopowiedzieć sobie, jakie zdanie
>|mam na temat pojawienia się wzmiankowanego na początku
>|"pędu do prawdy". Jak wszystko inne w powyższych akapitach,
>|jest to kolejny rodzaj napędu emocjonalnego, niemożliwego
>|do wytresowania,
>
> Dlaczego nie?


|Dlatego, że jest to cecha wrodzona. Wystarczy człowieka nauczyć
|mówić i trochę ogólnie "podszkolić" w różnych umiejętnościach,
|aby ten czy ów (bo nie każdy) odkrył w sobie "pęd do prawdy".

"Tylko" mówić?
Gościu, naucz komputer "tylko" mówić, a potem wystaw go do
testu Turinga. TO właśnie jest nasza świadomość. TO właśnie
jest nasze myślenie. TO jest cała nasza przewaga - i nad zwierzętami,
i nad komputerami. Właśnie ta umiejętność - tworzenia z jednej strony,
a interpretacji z drugiej strony - informacji w pewnym, matrixowym,
standardzie. Umiejętność podłączenia się do matrixa.


|Wybiegając nieco naprzód chcę powiedzieć, że jakieś 90 % nakazów
|i zakazów kulturowych mamy zapisane w genach. Te wszystkie
|zasady w pewnym (najczęściej właściwym) momencie w sobie
|odkrywamy, podobnie jak wspomniany już wielokrotnie "pęd
|do wiedzy".

To Ty tak twierdzisz. Ja twierdzę, że to bzdura. Nie tylko dlatego,
że geny szympansa są prawie identyczne. Gorzej, że jak porównasz
kulturowe zakazy obecne i sprzed 500 lat... nawet w obrębie "naszej"
kultury.

|również taki: "nie pokazuj się nago w miejscach publicznych, bo
|inni ludzie mogą cię obić kijami".

Nie gadaj bzdur. Jak wyglądał typowy kostium kąpielowy damski
100 lat temu? Jak wygląda teraz? Poważnie myślisz, że zmiana
jego wyglądu to geny?

|Kultura ma władzę nad podświadomością? A ta z kolei
|nad świadomością? Chwila, moment. Naszkicowałem
|schemat ideowy umysłu człowieka, nadzwyczaj finezyjnie
|rąbiąc siekierą mózg mniej więcej na pół (jak to zauważył
|kolega Dębski), na część bezmyślną, podświadomą,
|instynktowno-emocjonalną oraz część świadomą, rozumową.
|Stwierdziłem, że ta pierwsza część ma władzę nad drugą,
|druga co najwyżej podsuwa pierwszej wstępne rezultaty
|obróbki mentalnej.

|Czy oceniasz ten szkic jako ogólnie słuszny, niesłuszny,
|nieistotny? Chciałbyś go ewentualnie sprecyzować?

Jako uproszczenie, którego sam mógłbym użyć w pewnych
kontekstach, ale nie w tym.

|Na początek zauważę, że kultura to chyba nie jest jakiś
|demoniczny twór, który ma zdalny i telepatyczny wpływ
|na poszczególne osobniki (czy wprost ich umysły).

Pewnie, że nie. To takie coś, co można by uznać za wirusa
informacyjnego, gdyby nie było takie wielkie i skomplikowane.

|w danej chwili zastanawiam się, czy wyjść nago na ulicę,
|to mam - w jakiś tam sposób - odzwierciedlenie kultury
|pod czaszką. Nie konsultuję się w tym momencie bez-
|przewodowo z matriksem ani nie wertuję kodeksów
|wyprodukowanych przez ludzkość w ciągu ostatnich
|stuleci, całą stosowną wiedzę i wszelkie wewnętrzne
|oddziaływania mam - tu i teraz - w swojej lokalnej
|i prywatnej kopii (czy może lepiej byłoby napisać:
|odwzorowaniu).

Ale: wychodzisz goły - podchodzi policjant, wlepia Ci mandat,
jak się opierasz, aresztuje Cię. I to już nie jest wewnętrzne.
Dlatego kultura nie jest wirusem.
Wyobraź sobie takiego wirusa, który zaraziwszy Twój komputer,
oprócz typowo wirusowych prób powielenia się na inne komputery,
skanuje sieć w poszukiwaniu innych zainfekowanych komputerów
i wspólnie z nimi tworzy system obrabiający wieloprocesorowo
jakieś grube zadanie. To już by było coś troszeczkę podobnego
do kultury.

|Jeśli masz jakąś propozycję dotyczącą wzajemnych, ale
|wewnątrz-umysłowych relacji pomiędzy kulturą, podświadomością,
|nadświadomością, świadomością i rozumem, wal tutaj śmiało.

Mózg to nie komputer. Nie ma i nie będzie takiego schematu.
Człowiek czasem daje się ponieść kulturowej idei, czasem
żołądkowi, czasem na zimno przemyśli, co mu przyniesie
długoterminową korzyść, a jest jeszcze ch... i inne czynniki.
A kultura na różnych ludzi różnie wpływa. Z jednego zrobi swojego
wiernego sługę, który będzie jej doskonale służył, z drugiego
zrobi fanatyka, który w ramach źle pojętego służenia jej zastrzeli
tego pierwszego, a trzeci będzie miał w d jej rozkazy i spróbuje
na niej pasożytować. A przeciętny człowiek będzie gdzieś pomiędzy
tymi trzema.




|ukształtowane, a nawet wstępnie "oprogramowane". Podobno
|dziecko uczy się języka sto razy szybciej i skuteczniej, niż
|gdyby miało tylko uniwersalną strukturę neuronową "ogólnego
|stosowania".

Jeez. Zastanów się przez moment - skąd taka informacja?
Jest zupełnie oczywiste, że to czyściuteńkie ssanie z palucha.
Zresztą, nie obchodzi mnie, czy z "uniwersalnej struktury"
cokolwiek to znaczy, miałaby kultura pożytek większy, czy
mniejszy. Dzieci są, jakie są, i kultura się do tego dostosowała.


|Ale nie tylko język jest wstępnie w nas, ludziach, genetycznie
|zakodowany.

Jest jeszcze coś takiego, jak wymagania funkcjonalne.

|O "wyższości" genów nad wychowaniem świadczy między
|innymi takie doświadczenie, które nigdy jeszcze nie zostało
|wykonane.

Skoro nie zostało wykonane, to o niczym nie świadczy.

|Jestem przekonany, że już w pierwszym pokoleniu powstanie
|język - wspólny dla całej społeczności

A ja nie.

|Pragnienie posiadania władzy nie ma żadnych górnych
|ograniczeń - taka po prostu jest natura i struktura człowieka
|(przynajmniej części osobników tego gatunku). Archetyp
|szlachetnego i sprawiedliwego władcy należy od razu między
|bajki włożyć, każdy "normalny" władca przez całe swoje
|panowanie nieustannie knuje, w jaki sposób przejąć władzę
|nad innymi państwami, pomijając nieustające ścinanie głów
|rzekomych albo realnych wrogów wewnętrznych.

Pograj w plemiona, albo w coś podobnego. Nieprawda.
Facet, który zakłada plemię/klan/sojusz i staje się
jego wodzem, w większości wypadków czuje się W
OBOWIĄZKU zapewnić powodzenie w grze przeważnie
słabszym od siebie graczom, którzy do niego dołączyli.
Sam taki byłem. Mojej osobistej rozgrywce wcale to
nie pomagało, a wręcz przeciwnie. I kosztowało mnie
prawdziwe pieniądze... niewielkie, ale prawdziwe.



|Otóż "ideowy przywódca" to szczytowe osiągnięcie ewolucji
|dotyczące jednostek podlegających mechanizmom władzy.

Nie, ideowy przywódca to efekt przedawkowania matrixowych
technik prania mózgu. Owszem, dość często matrix solidnie
obrywa w efekcie działalności takich. Przedawkowanie bywa
zgubne w skutkach.


|Jakie to powinny być cechy umysłu, mniej więcej wiadomo.
|Potencjalny władca powinien być inteligentny (a co najmniej
|sprytny), raczej bezwzględny niż empatyczny, z drugiej strony
|musi "w lot" rozpoznawać cechy swoich podwładnych oraz
|motywacje ich działań. Na temat przymiotów władcy, w rozmaitych
|kontekstach, napisano tysiące książek, nie będę się więc teraz
|specjalnie rozpisywał. Jest jednak coś, co być może w żadnej
|z nich do tej pory się nie pojawiło.

Władcy WYGINĘLI. Nie ma ich już, przynajmniej w liczących się
krajach. Ostatnim takim był Stalin. Owszem, na Białorusi, Kubie
czy innym zadupiu może sobie jeszcze jeden z drugim siedzieć.






|Dlaczego nie można sprawy wojen potraktować tak zwyczajnie
|i "po prostu", jako efekt nieposkromionej rządzy władzy
|czy zbrodniczej ambicji jakiegoś konkretnego osobnika?

Bo w wielu przypadkach wojen po prostu nie ma
takiego osobnika. Można II wojnę światową za takie coś
uznać - IMO błędnie - ale I wojnę ni cholery.


|Otóż zdobył ktoś władzę nad całym państwem (albo po
|prostu odziedziczył), i po krótkiej chwili euforii i zachłyśnięcia
|się swoją nową sytuacją dającą mu niespotykane wcześniej
|możliwości zauważa, że - niestety - te możliwości mają
|swoje ograniczenia. Taki ktoś dostrzega - już bezpośrednio,
|inne państwa oraz ich władców, z którymi musi się liczyć,
|układać, a przynajmniej zauważać.

Ale to zupełnie nie tak działa. Od dawna większość decyzji o
wybuchu wojny to decyzje rządów, a nie królów. A dla premiera
czy ministra zagrożeniem dla jego władzy nie jest przecież
premier czy minister sąsiedniego państwa, tylko facet z
opozycji.




Dodam jeszcze kilka zdań dotyczących władców (i toczonych
przez nich wojen). Ich najczęściej powtarzanym błędem jest
nadmierne folgowanie swojej ambicji, przesadny optymizm
co do swoich strategicznych talentów lub możliwości
ekonomiczno-militarnych oraz niecierpliwość. W końcu
każdy władca chciałby wreszcie porządnie porządzić jeszcze
za życia, zatem w ciągu życia trzeba podbić cały świat.
Było w historii ludzkości kilku takich bęcwałów, jak Aleksander
Wielki, Napoleon czy Hitler. Chyba najskuteczniej powiększanym
i najdłużej utrzymywanym imperium było Cesarstwo Rzymskie,
ale rozwijało się ono przez wiele pokoleń (i wielu cesarzy/
imperatorów nim władało), w końcu ono też się rozsypało.

Przyszło mi teraz do głowy, że gdybym cofnął się w czasie
o tysiąc lat i miał władzę absolutną (ale taką naprawdę
absolutną) nad Polską i rządził nią niepodzielnie aż do dzisiaj,
to zbudowałbym imperium nawet nie od morza (Bałtyckiego)
do morza (Czarnego), tylko od Atlantyku aż po Pacyfik.
W dodatku nie musiałbym się specjalnie wysilać ani
zmuszać do nadmiernego wysiłku swoich poddanych.
Wystarczyłoby cierpliwie czekać i przede wszystkim bronić
się przed najazdami. Zauważmy, że wojna zaczepna jest bardziej
kosztowna niż obronna, więc atakujący bardziej się osłabia
niż broniący. Po każdym ataku następowałby "mój" kontratak,
zakończony przepędzeniem wroga i odebraniem mu skrawka
terytorium (w ramach odszkodowań wojennych). Po tysiącu
lat z tych skrawków ulepiłoby się pół Europy i część Azji.
Dalsze tereny odebrałbym tym sąsiadom, którzy wzięliby
się między sobą za łby. Pod koniec wojny wkraczałyby tam
moje wojska, które przejmowałyby bez większego wysiłku
państwa osłabione wojną. W pewnym momencie już nie
musiałbym czekać na waśnie pomiędzy innymi państwami,
gdyż władałbym państwem na tyle potężnym, że łyknąłbym
kilka innych państewek "jak małe piwo przed śniadaniem".

Działania militarne i stopniowe przejmowanie terytorium to
jednak tylko połowa sukcesu. Drugą połową stałyby się
czystki etniczne. Z historii jasno wynika, że państwa wielo-
narodowe (wielokulturowe czy wielojęzykowe) są niestabilne -
prędzej czy później wybuchają w nich powstania poszczególnych
narodów (przy okazji dodam, że pojawiają się w takiej sytuacji -
jak grzyby po deszczu - "ideowi przywódcy", początkowo nawet
współpracujący ze sobą, którzy głęboko wierzą w to, że ich jedynym
celem oraz pragnieniem jest dobro ich narodu i wybicie się na
niepodległość). Aby raz na zawsze skończyć z takimi problemami,
należałoby bezwzględnie ujednolicić kulturowo społeczeństwo
budowanego imperium. Są gotowe wzorce, które by trzeba było
tylko wyjątkowo konsekwentnie wcielać w życie. Byłyby więc
prowadzone akcje przesiedleńcze (rozpraszanie poszczególnych
nacji pośród innych), akcje osiedleńcze polskich grup na innych
terenach (mocno wspomagane ekonomicznie), polonizacja innych
narodów lub promowanie/wspomaganie jakiejś nowej kultury
czy języka, aby wszystkie podbite narody czuły się tak samo
pokrzywdzone. Jeśli jakiś naród byłby wyjątkowo oporny na
wytępienie przejawów swojej odrębności, należałoby wytępić
taki naród.

I tak oto powstałoby jedno imperium, z jedną kulturą i jednym
językiem. W Twoich kategoriach to ujmując, byłby jeden matriks.

Wróćmy jednak na ziemię i bądźmy realistami. W tym momencie
pozostał do omówienia pewien aspekt prowadzenia wojen.
Otóż na samym dole hierarchii wojskowej stoją żołnierze,
którym nakazano zabijanie innych ludzi (dla większości ludzi nie
jest to przyjemne zajęcie, chociaż do wszystkiego można się
przyzwyczaić) oraz sami narażają się na śmierć (a do bycia
zabitym zaiste trudno się przyzwyczaić). Co sprawia, że grają
w tę grę?

Muszą oczywiście mieć w tym jakiś swój interes (genetyczny).
Najbardziej oczywisty przypadek to odpieranie ataku najeźdźcy,
który nasze osady chce obrabować, a nas oraz naszych bliskich
wymordować lub uprowadzić. Trzeba być naprawdę zdrowo
upośledzonym (czytaj: mieć solidny defekt mózgu emocjonalnego),
aby odmawiać udziału w takiej wojnie.

W przypadku agresji na inny kraj bywa różnie, ale niekiedy
nie trzeba specjalnie namawiać żołnierzy, aby ruszyli na wyprawę.
Praktycznie w każdym przypadku sąsiadujących krajów istnieją
wzajemne pretensje dotyczące historycznych "zaszłości".
Skoro nadarza się okazja, aby wreszcie powetować "nasze"
krzywdy (a przy okazji wzbogacić się, rabując, co popadnie),
to trzeba z tej okazji skwapliwie korzystać.

A nawet w sytuacji, w której nie ma entuzjazmu do wymarszu
na długą wojnę z odległym państwem, działają inne czynniki.
Przeciętni ludzie, chcąc żyć w jakiejś społeczności, muszą wyrzec
się części swojej wolności robiąc to, co każe władca w ogólności,
a dowódcy niskiego szczebla w szczególności. W dawnych,
dobrych czasach, gdy ogólnie było ciężko, tylko trwanie w grupie
dawało jakieś szanse na przeżycie. Samotny człowiek (banita,
wyrzucony z jakiejś społeczności) szybko i marnie zazwyczaj
kończył, o ile jakimś cudem nie przyłączył się do innej społeczności.
Zatem w sumie bezpieczniej było trzymać się grupy i robić to, co
pozostali "grupowicze", choćby oddawali się oni tak parszywemu
i niebezpiecznemu zajęciu, jakim jest wojaczka. Inną sprawą jest
fakt, że w większości armii i większości wojen dezercja była
karana śmiercią. Zatem mając do wyboru niemal pewną śmierć
z rąk pobratymców oraz tylko prawdopodobną śmierć z rąk wroga
większość kalkulowała rozsądnie i walczyła ramię w ramię
z innymi, chociaż przy odwróceniu proporcji - niemal pewna
śmierć z rąk wroga, a mało prawdopodobna z rąk towarzyszy
broni - żołnierze przegrywających starcie oddziałów często
uciekali w panice i bez oglądania się na cokolwiek.

Wrócę jeszcze na chwilę do poruszanej już kwestii, bo moim
zdaniem to ważna część mechanizmów ewolucji, których
niewłaściwe rozumienie prowadzi do debilnych wniosków.

Na przykładzie udziału w wojnach ewidentnie widać, jak
"egoistyczne" są geny. Nie ma znaczenia interes gatunku
jako całości, skoro dochodzi do mordowania jednych
ludzi przez innych ludzi o znikomo różniących się genach.
Mówiąc w przenośni, geny "mają w nosie" inne geny,
choćby bardzo podobne.

Nawiasem pisząc, to jest nieistotne, że mamy z szympansami
wspólne 97 % genów, a ludzie między sobą różnią się
niekiedy w tym względzie o setne części procenta. No
i co z tego? Niech żyje ta mała różnica!

Jeśli jakaś konkretna cecha jest kodowana przez 4 geny,
a cała pula człowieka liczy jakieś 4 miliony, ewentualny
"problem" dotyczy jednej milionowej. Przypuśćmy, że
określona wariacja tych genów zapewni ich nosicielowi
(i jego potomnym) szanse na przetrwanie w zdrowiu i szczęściu
większe o kilkanaście procent od nosicieli innych wersji genów
kodujących, podmiotową cechę, to w tym przypadku owe
milionowe części genotypu okażą się nagle bardzo istotne,
rozprzestrzeniając się stopniowo w populacji i modyfikując
zachowanie czy zwyczaje wszystkich jej osobników (bo z kolei
warto pamiętać, że cały czas następuje mieszanie, rozpraszanie
i uśrednianie genotypu w całym gatunku, który pozostaje w miarę
homogeniczny).

Ale nie o liczbach i proporcjach chciałem tutaj napisać, tylko
o tym, że mechanizm selekcji naturalnej (czyli ogólnie
ewolucja) działa w taki sposób, aby maksymalizować
"zysk życiowy" poszczególnych osobników, a konkretniej:
tych wersji genów, których osobnik jest nosicielem. Warto na
przykład zauważyć, że wśród ludzi istotne są więzy pokrewieństwa.
Rodzice "nad życie" kochają swoje dzieci, i wydaje się, że to
taka skrajnie altruistyczna forma miłości, ale w gruncie rzeczy
jest to miłość skrajnie egoistyczna (kochają oni siebie samych
w tym "czymś", co zawiera najwięcej ich własnych genów).
Adopcja to tylko mały "wypadek przy pracy" zwykle
bezbłędnie działających mechanizmów oraz rodzaj
samooszukiwania się niektórych zdesperowanych osób.

Tak się jakoś ciekawie składa, że utrwalone zwyczaje
oraz ustawodawstwo dotyczące dziedziczenia spadków
pokrywa się z "interesem genetycznym" - najwięcej
dziedziczą osoby najbliżej spokrewnione. Wydaje się to
tak oczywiste, że aż niewarte zastanowienia się. Jednak
tylko ludzie potrafią prowadzić "ewidencję" dotyczącą
propagacji genów w kolejne pokolenia i często zgadują,
jak to sensownie porachować. Zatem najwięcej z majątku
osoby zmarłej dostają jego dzieci, a wnuki czy dalsi krewni
w następnej kolejności i w mniejszej części. Szczególnym
przypadkiem jest małżonek zmarłego czy zmarłej, który
czasami dostaje najwięcej (albo nawet wszystko), a jest
przecież kompletnie obcą osobą! Ale nie ma się czym
martwić, niedługo i on czy ona umrze, a spadek przejdzie
na dzieci wcześniej zmarłego małżonka - więc wszystko
zostanie w rodzinie i w obrębie uwspólnionych genów.
Oczywiście w bogobojnej rodzinie, bo gdy było w życiu
zmarłych osób kilka małżeństw, a dzieci zrobiła się cała
gromadka, normą stają się dzikie awantury i wyrywanie
sobie kawałków majątku nad jeszcze ciepłymi zwłokami
(oraz późniejsze żmudne postępowanie spadkowe
prowadzone przed sądem).

W żadnym innym gatunku zwierząt nie działają te mechanizmy,
choćby z tego powodu, że nie znam przypadku, aby jakiś
gatunek gromadził indywidualnie takie czy inne skarby przez
pokolenia. Inną sprawą jest to, że trudno rozpoznać stopień
pokrewieństwa bez prowadzenia jakiejś ewidencji, czyli
mechanizmy kultury muszą wspomagać i współdziałać
z mechanizmami natury. Dla mnie to nic nowego i niezwykłego,
i nie ma to żadnego związku z działaniem mitycznego matriksa.

Znów odjechałem trochę w bok, a zacząłem pisać o "egoistycznych"
genach i egoistycznych osobnikach. Podstawowym imperatywem
działania wszystkich zwierząt (a więc i ludzi) musi być zatem
maksyma: tak robić, aby się nie narobić, a zarobić (niekoniecznie
pieniądze). U ludzi od pewnego etapu rozwoju cywilizacyjnego,
który zdążył znaleźć swoje odzwierciedlenie w genomie, doszło
jeszcze pragnienie gromadzenia dóbr na zapas, czyli w ilościach
większych, niż aktualne potrzeby - to akurat jest zrozumiałe i samo
w sobie etycznie neutralne. Natomiast przestaje być etycznie
neutralne tak bardzo przez ludzi ulubione zajęcie, jakim jest
pasożytowanie na innych ludziach, że nie wspomnę o pasożytowaniu
na różnych zwierzętach. Widzimy dookoła mnóstwo przykładów
wyzyskiwania jednych przez drugich (od najdawniejszych,
prehistorycznych czasów aż po dzień dzisiejszy - niewolnictwo,
pańszczyzna, nadmierne podatki), drobne i większe złodziejstwa,
szwindle i oszustwa, niekiedy bezczelne odbieranie czy wręcz
rabowanie, walka o przywileje (choćby darmowe bilety dla jednych
grup zawodowych czy ekstra emerytury dla innych). Jeśli tylko
odbieranie innym nie spotyka się z żadnym oporem czy odwetem,
to nawet "przyzwoici" ludzie powoli dryfują w stronę "nieprzyzwoitych"
zachowań (oglądał ktoś rewelacyjny moim zdaniem film "Dogville"?).
Te wszystkie wspomniane zachowania są tak rozpowszechnione,
jak ludzkość długa i szeroka.

To jest pierwsze piętro struktury, którą mam na myśli, piętro
z etykietą: "Jak możesz, to bierz i gromadź, czy twoje, czy nie
twoje". Ale tylko frajerzy dają się bezkarnie łupić, i duża ich część
zaginęła w pomrokach ewolucji. Wśród tych, którzy przetrwali,
rozwinął się pewien rodzaj instynktu, bardzo silnie działającego,
który nazywamy "poczuciem sprawiedliwości", a ja sytuuję go na
drugim piętrze omawianej struktury. Sprowadza się on do haseł:
"Nie ruszaj, co moje!" oraz "Nie rób mi krzywdy!".

Już u zwierząt widać jego początki: drapieżnik warczy na
innego członka stada, gdy ten drugi próbuje konsumować
zdobycz, którą ten pierwszy upolował. U ludzi sprawa jest
bardziej złożona, bo odbierać można różne dobra, niekiedy
całkiem abstrakcyjne: pracę, czas, pieniądze, partnera,
zainteresowanie lub uznanie innych osób, i tak dalej.
Ludzie są bardzo wyczuleni na wszelkie przejawy niesprawiedli-
wości, a szczególnie wtedy, gdy stają się stroną pokrzywdzoną.
Jeśli mogą, głośno protestują, domagają się rekompensaty
albo odpłacają pięknym za nadobne, niekiedy w całkiem innej
walucie ("ty mi będziesz podrywał żonę, to ja ci obiję mordę").
Że jest to instynkt wrodzony, nie ma nawet dwóch zdań: już
mały Jasio głośno ryczy, gdy starszy brat zabiera mu zabawkę
albo nie chce podzielić się czekoladką, jak mu nakazali rodzice.

Na trzecim piętrze jest kolejny instynkt - nazwę go "moralny",
który już nie działa ani tak powszechnie, ani tak silnie, jak
dwa pozostałe, a był wykuwany w każdej sytuacji, gdy
nadmiernie rozbudzona chęć posiadania i gromadzenia
jednego osobnika zderzała się z reakcją uruchomioną przez
instynkt sprawiedliwości drugiego osobnika. Ten instynkt
sprowadza się do hasła: "Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe".

Warto zauważyć, że poprawnie działający instynkt sprawiedliwości
domaga się tak zwanej "nawiązki". Jeśli ktoś dał mi w gębę
raz, to ja muszę mu przywalić ze trzy albo pięć razy, aby na
zawsze wybić mu z głowy tego rodzaju zachowania względem
mojej osoby. Jeśli komuś skradziono dobra warte 1000 złotych,
po ustaleniu sprawcy naturalnym i sprawiedliwym wydaje się,
aby zwrócił on to, co ukradł, i jeszcze drugie albo trzecie tyle.
W tym przypadku sprawa jest oczywista. Jeśli co trzecia kradzież
zostanie wykryta, to dopiero trzykrotna nawiązka sprawia, że zysk
ze złodziejskiego zajęcia staje się zerowy, a samo zajęcie
nieopłacalne. Tak się ciekawie składa, że w przypadku niskiej
wykrywalności przestępstw chętniej postuluje się wysokie kary.

Zatem wykształcił się ten "moralny instynkt" i ujawnia się w wielu
przypadkach i w wielu osobnikach jako wrodzona niechęć do
oszukiwania, okradania czy jakiegokolwiek krzywdzenia innych
ludzi. Po prostu dla większości normalnych ludzi takie zachowania
na dłuższą metę są nieopłacalne i przynoszą więcej szkody niż
pożytku. To się czuje, to się wie. I tylko prawdziwi specjaliści
w złodziejskim fachu radzą sobie w branży. Może mi nie uwierzysz,
ale "prawdziwy" złodziej (nie jakiś gość z przypadku) ma inaczej
niż u reszty frajerów działający mózg emocjonalny. Tutaj również
(jak w omawianym wcześniej przypadku typów dominujących
oraz potulnych "miśków") doszło do polaryzacji strategii (oczywiście
również zakodowanych genetycznie).

Gdyby kiedykolwiek istniało społeczeństwo z zerowym poziomem
złodziejstwa, ludzie nie byliby przygotowani na tego rodzaju
zagrożenia. Jeśli nagle wśród nich pojawi się złodziej, odnajdzie
się tutaj jak ryba w wodzie. Będzie brał, co tylko zechce od
innych, bo przecież nie były do tej pory potrzebne solidne
zamki w drzwiach, dodatkowe systemy zabezpieczeń czy
ochrony (a przynajmniej czujny sen). Skoro złodziejowi wiodłoby
się tak dobrze, w naturalny sposób "geny złodziejstwa" coraz
bardziej rozprzestrzeniałyby się w populacji, powiększając ilość
"urodzonych" złodziei. Jednak wzrost przestępczości tego rodzaju
skutkowałby coraz większą świadomością zagrożenia wśród
innych, a w konsekwencji przeznaczaniem części swoich środków
na coraz lepsze zabezpieczenia gromadzonych dóbr, poprawianiem
skuteczności policji, regulacjami prawnymi (wcześniej przestępstwo
kradzieży mogło nawet nie występować w kodeksie).

Radykalny spadek opłacalności złodziejstwa szybko by ograniczył
ekspansję "złodziejskich" genów, aż ustabilizowałaby się jakaś
stabilna proporcja genów i zachowań moralnych i niemoralnych
w populacji, powiedzmy 90 % - 10 % (społeczeństwo jest w stanie
"utrzymać" raczej wąski margines złodziei).

To, co napisałem, to oczywiście grube uproszczenie (i zogniskowanie
uwagi tylko na kradzieżach), można, przykładowo, oczekiwać istnienia
typów przejściowych i skłonność do uruchamiania określonej strategii
zależnie od okoliczności. Są jednak na pewno typy, które nigdy nie
kradną oraz takie, które zawsze kradną, niezależnie od aktualnej
opłacalności tych czy innych działań. Poza tym okazja czyni złodzieja,
wielu z nas nominalnie brzydzi się tym procederem, ale raz na jakiś
czas coś tam ukraść można ("jeśli Kalemu ktoś ukraść krowa, to jest
niedobrze, ale gdy Kali ukraść krowa, jest dobrze"). Tym łatwiej, im
"krzywda" po drugiej stronie jest mniej zlokalizowana (lub całkiem
rozmyta). Powiedzmy sobie szczerze: kogo konkretnie zaboli, gdy raz
na jakiś czas przejadę się autobusem na gapę?

Takich spolaryzowanych strategii można jeszcze w społecznościach
ludzi co najmniej kilka zauważyć. Dla amatorów rozważań tego typu
proponuję zastanowić się nad dualizmem: ladacznica - madonna.
Co i kto zyskuje, a kto traci, w jakich sytuacjach i w jakich proporcjach
będą się określone strategie w populacji utrzymywać? W każdym
razie nimfomania to nie jest żadna patologia, tylko wrodzone
predyspozycje do najstarszego zawodu świata.

Tych kilka akapitów powyżej napisałem w związku z doczytaniem
Twoich kolejnych odpowiedzi w tym wątku, z taką na przykład kwestią:


> Możesz śmiało uznać, że wszystko, co jest moralnie naganne,
> złe, karalne, prawnie ścigane - to akurat nie jest dziełem
> matrixa.
> Są i wyjątki, ale rzadko.




> Oczywiście, że robi dobrze. Jak mogłoby być inaczej, skoro
> podział na dobrze i źle sam wymyślił?

|Również w sytuacji, gdy większość kmiotków w "nastym"wieku
|złorzeczyła na nadmierne obciążenia - dziesięcinę czy pańszczyznę?

Oczywiście. Wszak to nie była wina matrixa, tylko chciwości
pana i plebana, prawda?
Wiesz, to nie jest tak, że ludzie nie mogą się w ramach
wytyczonych przez matrixa nachapać się ze szkodą dla tegoż
matrixa. Często mogą, zwłaszcza w matrixie kiepsko
zorganizowanym. Ale to ryzykowne. Jeśli będą chapali za dużo,
pewnego dnia ramy mogą się gwałtownie zmienić. Wtedy
przyozdobią latarnie.

|A gdy oglądam czasami lekarza w akcji, to mam wrażenie,
|że robi on wszystko, aby zarobić, ale się nie narobić. Raczej
|nie chodzi mu o to, abym był zdrowym elementem matriksa.
|On tego matriksa czasami wręcz sabotuje!

Zdarza się. Cóż, ludzie nie są idealnym matrixowym tworzywem,
ale innego nie ma.


> ...] człowiek jest gotów
> zaryzykować i poświęcić życie, żeby, na przykład, uratować
> klejnoty korony polskiej przed hitlerowcami (życie, dodam,
> niekoniecznie własne)

|Teoretycznie rzecz biorąc te czy inne klejnoty powinny
|genom "zwisać i powiewać", ale już zachowanie nosiciela
|tych genów w kontekście ochrony skarbów kultury narodowej
|staje się istotne dla życia nosiciela, więc i dla samych genów.

No. Jak nadstawi dla nich karku, bardzo możliwe, że zginie.


|Oczywistym jest bohaterstwo tego czynu, naturalnym staje
|się sowite wynagrodzenie bohatera w nieco bardziej stosownym
|momencie.

Albo nawleczenie go na pal przez wroga - od razu.

|sięgały chyba 90 %, co wydaje się wielkością nieprawdopodobnie
|wysoką, ale wtedy Stany Zjednoczone zostały zaatakowane
|przez Japonię, więc niejako były zmuszone do udziału w wojnie.
|Dzisiaj nikt się na takie kosztowne przedsięwzięcia nie pisze.

Zanim Japonia zaatakowała, amerykańskie okręty już strzelały
się z ubootami. Roosevelt równo, powoli dążył do wojny, bo czuł,
że to jego obowiązek. Ale owszem, musiał czekać na dobrą okazję
z wypowiedzeniem.
Atak Japonii jest zresztą bardzo ciekawym przykładem. Wszyscy
japońscy decydenci uważali, że tą wojnę najprawdopodobniej
przegrają. Wszyscy, co do jednego. Układ nie pozostawił im
wyjścia.


|Jest w tym taki problem: nie wystarczy wrzucić masy neuronów
|do kubła, potrząsać nim przez jakiś czas, aż utworzą się przypadkowe
|połączenia, dzięki czemu ten zestaw połączonych neuronów
|zacznie gadać po ludzku. A tak mniej więcej widzę społeczności
|oraz więzy międzyludzkie. To są przypadkowe moim zdaniem
|połączenia, bez jakiegoś planu czy trwałego zapisu, jakim jest
|genotyp w odniesieniu do mózgu.

A moim zdaniem te połączenia ewoluowały przez tysiące lat.

 

Zobacz także


Następne z tego wątku Najnowsze wątki z tej grupy Najnowsze wątki
04.08 zdumiony
04.08 Maciej Woźniak
06.08 Radek
06.08 Andrzej Lawa
06.08 Maciej Woźniak
06.08 Maciej Woźniak
06.08 LaL
07.08 Radek
07.08 Maciej Woźniak
09.08 Flyer
11.08 Przemysłąw Dębski
12.08 Ghost
13.08 Przemysłąw Dębski
15.08 Ghost
15.08 Flyer
Połowa Polek piła w ciąży. Dzieci z FASD rodzi się więcej niż z zespołem Downa i autyzmem
O tym jak w WB/UK rząd nieudolnie walczy z otyłością u dzieci
Trump jak stereotypowy "twój stary". Obsługa iPhone'a go przerasta
Wspierajmy Trzaskowskiego!
I co? Jest wojna w Europie, prawda?
Sztuczna Inteligencja
Ucieczka z Ravensbruck - komentarz
I pod drzwiami staną i nocą kolbami w drzwi załomocą
Jesttukto?
?
Comprehensive Protection Guide with IObit Malware Fighter Pro 11.3.0.1346 Multilingual
Advanced SystemCare Pro 17.5.0.255: Ultimate Performance Optimizer
IObit Uninstaller Pro 13.6.0.5 Multilingual Review and Tutorial
"Prawdziwy" mężczyzna.
Senet parts 1-3
NOWY: 2025-12-07 Algorytmy - komentarz [po lekturze ks.]
"Młodzieżowe Słowo Roku 2025 - głosowanie", ale bez podania znaczeń tych neologizmów
[polscy - przyp. JMJ] Naukowcy będą pracować nad zwiększeniem wiarygodności sztucznej inteligencji.
[polscy - przyp. JMJ] Naukowcy będą pracować nad zwiększeniem wiarygodności sztucznej inteligencji.
Reżim Talibów w Afganistanie zakazał kobietom: pracy w większości zawodów, studiowania, nauki w szkołach średnich i podstawowych!!!
Edukuję się jak używać Thunderbirda
NOWY: 2025-09-29 Alg., Strukt. Danych i Tech. Prog. - komentarz.pdf
Polska [masowo - przyp. JMJ] importuje paprykę, a polska gnije na polach
Kol. sukces po polsku: polscy naukowcy przywracają życie morskim roślinom
Tak działa edukacja Putina. Już przedszkolaki śpiewają, że są gotowe skonać w boju
Medycyna - czy jej potrzebujemy?
Atak na [argentyńskie - przyp. JMJ] badaczki, które zbadały szczepionki na COVID-19
Xi Jinping: ,,Prognozy mówią, że w tym stuleciu istnieje szansa dożycia 150 lat"
Zbrodnia 3 Maja
Połowa Polek piła w ciąży. Dzieci z FASD rodzi się więcej niż z zespołem Downa i autyzmem