Data: 2011-02-17 15:54:53
Temat: Re: Ojcom marnotrawnym na Walentynki
Od: Aicha <b...@t...ja>
Pokaż wszystkie nagłówki
W dniu 2011-02-17 15:20, zażółcony pisze:
> Oki. Tak myślałem, że związek zaczął się w sposób bardzo przypadkowy
> i mało świadomy, gdzie ludzie kompletnie się nie znali,
Rozumiem, że inne związki zaczynają się zupełnie nieprzypadkowo,
całkowicie świadomie i startują z poziomu " my już od piaskownicy"? :)
Hint-> zapach, MHC i inne takie biologiczne bzdury :)
> a jedna ze stron dodatkowo nie znała siebie :)
Tu się zgodzę. Nawet bardzo.
>> dziedzinie domowo-dzieciowej niczego (do pewnego momentu! kluczowego,
>> bo odtąd przestałam spełniać małżeńskie obowiązki) nie mogłam mu
>> zarzucić, to "życiowo" coraz bardziej mnie rozczarowywał. Przekonałam
>> się, że ma
> A tu widzę jakąś rysę. Bo co jest bardziej 'życiowego', niż
> domowo-dzieciowe, kiedy już dziecko jest ?
No wiesz... gadanie o dzieciach, kupach i zupach to ja miałam w pracy
(sama kobitki). Z mężem jednak chciałabym przeżywać coś więcej niż tylko
uniesienia przy półmisku (i tym drugim, w czym mamy jedną specjalistkę
na grupie;)).
>> zupełnie inny sposób patrzenia na ten świat.
> .... no cóż, to się zdarza ... :)
>> Ja się zmieniałam, dojrzewałam, zaczęłam się w końcu dusić. Ile można
>> oglądać
>> telewizję, nie wychodzić nigdzie (tyle mojego, co spacer z dzieckiem)
>> i spędzać ze sobą każdą chwilę - oprócz pracy.
> I tu znów widzę odpowiedzialność po Twojej stronie - co facet winien, że
> Ty nie możesz się z domu wyrwać ?
> Powiedzmy sobie szczerze - 'porzuciłaś go'
Powiedz mi, czy Ty z żoną wychodzisz "na miasto"?
On ze mną nie chciał wychodzić nawet na spacer. Imidż mu rzekomo psułam :>
>> W końcu znalazł się ktoś, dla kogo nie byłam "może ze szkołami, ale
>> (życiowo) głupia". Potem ktoś inny, kto się mną zachwycił... Moje
>> otrzepywanie się ze skorupy trwało kilka lat... właściwie trwa nadal
>> :) Naprawdę "kimś" poczułam się, gdy moja strona z opowiadaniami
>> osiągnęła 80.000 odsłon ;) A to był dopiero początek odkrywania w
>> sobie kobiety :)
> Hmmm ... No dobra, a co z tymi facetami, którzy się Tobą po drodze
> zachwycili ? Czy te zachwyty rónież nie okazały się iluzoryczne i mało
> warte?
> Czy ich wartość polegała jedynie na tym, że pozwalały Ci przekraczać
> kolejne
> głębokie własne kompleksy - ale nic nie wnosiły w Twoją zdolność do
> tworzenia trwałych, szczęśliwych związków ? Wydaje mi się, że związki,
> jakby nie patrzyć, nie opierają się o "zachwyty".
Nie tylko.
"Jest ktoś kto mnie kocha takim, jakim jestem.
Kocha i akceptuje, choć nieobca jej pokusa by mnie zmienić.
Próbowała...Przegrała...
Choć wciąż wygrywa..."
(zdaje się, że naruszam kopirajt, ale chyba będzie mi to wybaczone)
>> Do tego trzeba dodać rodzinę (moją), naciskającą na ślub, kiedy już
>> byłam w ciąży... i wiele innych czynników. Spłycając - klasyczny
>> mezalians. I mam świadomość, że też go w jakiś sposób zawiodłam. M.
>> in. przestałam być potulną szarą myszą, wdzięczną za każdy okruch z
>> pańskiego stołu i poszłam swoja drogą. Pewnie się tego nie spodziewał,
> Mezalians mezaliansem, ale wydaje mi się, że teraz odrobinę spłyciłaś jego
> stosunek do Ciebie, jego oczekiwania. Ludzie w związkach generalnie pragną
> troski. Bycie potulną myszą to była gra zastępcza, którą z musu oboje
> graliście, a która była zbudowana na Twoich kompleksach - i zapewne na czymś
> komplementarnym po jego stronie.
Bardzo możliwe. Zatroszczony był :) Ale kiedy pozycja "właściciela"
została zachwiana (być może ten właściciel też miał skazę na ego albo
potrzebował "gwarancji" stałości), jego kolega z pracy oberwał (ustnie)
za to, że rozmawia ze mną przez telefon!
Za to wcześniej, pocałunek z innym kolegą zupełnie nie zrobił na nim
wrażenia - bo był mnie pewien i było wiadomo, że na pocałunku się
skończy. Reszta chłopaków, wszyscy młodsi, za to była zszokowana z lekka.
Może i masz rację... w pewnej chwili, świadomie "wysmyknęłam" mu się z
rąk... Ale miałam powody - patrz piętro niżej.
> Ten związek miał imho wszelkie cechy układu lekarz-pacjent.
> Pacjent został uleczony, wyszedł ze swojej roli i związek wymagał
> przedefiniowania.
> Pozostaje pytanie: czy jesteś pewna, że lekarz nie był zdolny do
> przeformułowania swojej roli na jakąś dojrzalszą ?
> Jest możliwe, że nie był. Że wręcz starał się wepchnąć Cię z powrotem
> w rolę pacjenta. Jego poprzedni związek, klimaty z alimentami - wydaje
> się, że to rzeczywiście było nie do przekroczenia.
Wiesz, z jednej strony wiem, że ją kochał (zdarzyło mu się na początku
mówić do mnie jej imieniem), a to ona (z tego, co wiem) go pogoniła, nie
bacząc na pozycję panny z bachorem na jakiejś wiosce. Z drugiej - ja
zdawałam sobie sprawę w co się pakuję, gdyby przypadkiem nam nie wyszło.
I okazało się, że schemat się sprawdził w 100%, więc w zasadzie można by
spytać, czego ja chcę, skoro "wiedziałam", że tak będzie.
Ale! po tym, czego się dowiedziałam od córki (tu odsyłam do archiwum) na
temat jego zachowania, ogarnął mnie wstręt. Kiedyś przychodziłam do
niego do łazienki, gdy palił, bo pięć minut osobno było nie do
zniesienia ;) Potem obrzydło mi wszystko, jego zapach, jego dotyk, nie
mówiąc o seksie... Nie bardzo sobie wyobrażałam dalsze życie z kimś,
kogo nie byłam w stanie znieść. Moja znajomość z kim innym w tym
momencie to był ważny, ale jednak poboczny wątek. Ja już po prostu
odcięłam się mentalnie i fizycznie, nie mogąc tak naprawdę wyjaśnić mu
dlaczego.
> Czegoś mi tu jednak brakuje ... jakiegoś POZYTYWNEGO podsumowania
> tamtego wczesnego okresu i zamknięcia Twojej relacji z tamtym młodym
> facetem,
> z którym przecież masz dziecko. Aż tak fatalny był w tym mówieniu
> 'życiowo głupia' ?
Zakładając, że dziecko mówiło prawdę, miłe złego początki, a koniec był
naprawdę żałosny. W każdym razie mocno zaciemnił postrzeganie całej reszty.
>> bo do pewnego momentu akceptowałam wszystko, co robił, wpatrzona w
>> niego jak w obrazek. O wyroku i nachodzącym mnie (on był wtedy w
>> pracy) z tej okazji kuratorze też się nikomu nie pochwaliłam. Może
>> gdybym w pewnej chwili przestała go kryć, nie doszłoby do ślubu i kto
>> wie, być może znacznie wcześniejsze rozstanie nie przebiegłoby w tak
>> wybuchowy i pozostawiający traumy sposób. No cóż, za głupotę i
>> naiwność płaci się wysoką cenę.
> Rozumiem, że to krycie oznaczało Twoje ukrywanie detali przed Twoimi
> rodzicami (którzy parli na ślub ?).
> Ech, gierki, gierki ...
Tak. Postawili ultimatum, ale teraz, po latach jestem pewna, że jakoś by
przeżyli, gdybyśmy się postawili i dalej żyli "nielegalnie".
> ja to widzę tak, że Twoi rodzice też tu nieźle 'napaskudzili',
> poczynając od tego,
> skąd u Ciebie takie kompleksy i 'życiowa głupota' :)
To prawda. Nie przypominam sobie, żeby ojciec kiedykolwiek widział we
mnie kobietę. Ale też ja zawsze byłam "kanciasta" i chłopakowata
(pytanie, co skutkiem, co przyczyną). Nie miałam potrzeby czarowania
świata swoim seksapilem, bo jakoś go przez wiele lat u siebie nie
czułam. Takie wieczne dziecko, zatrzymane w jakiejś fazie rozwoju :)
--
Pozdrawiam - Aicha
http://wroclawdailyphoto.blogspot.com/
Jak nie pisać po angielsku
|