Data: 2003-01-31 12:30:52
Temat: Re: Samobojstwo.
Od: "Greg" <o...@f...sos.com.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
"Bacha" w news:b1beq3$1cip$1@foka.acn.pl napisał(a):
>
Przepraszam, ze tak sie podpinam moze troche bez skladu i kladu ;-)
> Dlatego konkluzja jest taka, że przecięcie wszystkiego
> jest po prostu ucieczką przed antycypowaną jak najgorzej
> przyszłością.
"Mezczyzna, z ktorym jem kolacje, poprosil mnie pewnego dnia o rzecz tak
powazna i jednoczesnie tak osobista, ze w tamtej chwili cala az
zesztywnialam. Bylo to ubieglego lata. Lezelismy wyciagnieci na trawie
(...) Rozmawialismy o starosci i o smierci, o tym czasie w zyciu, ktorego
kazdy sie boi, bo nie wie, czy zdola utrzymac ster w rekach, a sama mysl o
zaleznosci od kogos jest straszna. Otoz ten mezczyzna, aby zabezpieczyc
sie przed najstraszniejszym niebezpieczenstwem, jakim jest utrata kontroli
nad soba, postanowil, ze po skonczeniu szescdziesieciu pieciu lat popelni
samobojstwo. Jak sie wyrazil, wybranie momentu wlasnej smierci to dla
niego jedyny mozliwy akt wolnosci. Jedno tylko go martwilo: to, ze
musialby to zrobic w ukryciu i samotnosci. Ze zloscia wspominal sposob, w
jaki rozstal sie z tym swiatem Bettelheim. Zeby zrobic cos tak
archaicznego - sama rozumiesz, wsadzic glowe w plastikowy worek i udusic
sie tak, samotny jak pies, w jakims kacie! Czy nie mozna czlowiekowi dac
prawa, zeby umieral kiedy chce i nie byl przy tym sam?
W jego glosie malowala sie niemal rozpacz. Zrozumialam, ze mowi powaznie,
wiec potraktowalam go jak najbardziej serio. Czego w sumie oczekiwal? Ze
dokona sie na nim eutanazji, ze sie go zabije? Czulam gwalt zadany mojej
naturze: nikomu nie wolno prosic drugiego, aby odebral mu zycie. Tu
wszystko sie we mnie buntowalo i stawalo deba. Mialam na koncu jezyka
wszystkie stosowne argumenty: czy pomyslales o innych, o tych, ktorzy cie
kochaja? I dlaczegoz zaraz przesadzac, ze starosc bedzie nie do
zniesienia? Bywaja staruszkowie, ktorzy dozywaja swoich dni promieniejac
madroscia i swiatlem, dlaczego ty nie mialbys byc jednym z nich?
Lecz pomyslalam sobie - po co, przeciez i tak to juz slyszal. W tym
momencie zadecydowalam sie wysluchac do konca, co wlasciwie chcial
powiedziec.
"Nie prosze, zeby ktos pomagal mi w samobojstwie, zeby byl moim
wspolnikiem czy w ogole to aprobowal, pytam tylko, dlaczego nie moglbym
wtedy przy mnie ktos byc jako niemy swiadek, zebym nie musial byc sam.
Ktos, kto moglby siedziec blisko mnie, nie mogac nic dla mnie zrobic, nie
probujac mnie odwiesc od podjetej decyzji, nie usilujac proponowac mi
innego sposobu patrzenia na przyszlosc, po prostu ktos, zeby nie mowiono
pozniej, ze umarlem w samotnosci".
Dostrzeglam wowczas, mimo pomieszania, zarowno intelektualnego, jak
uczuciowego, ktore wzbudzila we mnie ta dziwaczna prosba, cale
czlowieczenstwo, jakie zawieralo sie w tej roli niepotrzebnego i
bezradnego swiadka, w calkowitym ubostwie, w jakim mialo sie mu
towarzyszyc w owym akcie, dla mnie absurdalnym - ale to byla jego decyzja,
jego sposob na smierc. Wzruszylo mnie to, wiec powiedzialam: tak. Tak,
jezeli mnie o to poprosisz, choc calkowicie nie zgadzam sie z twoja
decyzja, po to, zebys nie byl sam i czul do konca, ze ktos cie kocha.
A wiec teraz, jedzac sole z rusztu i popijajac ja chlodnym bialym winem,
wspominamy ow pakt, zawart letniego popoludnia - pakt mimo wszystko nie do
konca realny, bez zwiazku z rzeczywistoscia. Niepokoi mnie cos, o co
wowczas nie chcialam pytac, bo rzecza najpilniejsza bylo wysluchanie tej
prosby o milosc. Dziwi mnie ton, jakim domagal sie prawa dysponowania
swoim zyciem. Przypominam mu ten ton, gwaltowny i twardy, jak gdyby
chodzilo o obrone jakiegos zagrozonego dobra; przypominam mu jego
spojrzenie, niebieskie i zimne, ostre jak sztylet. Przeciw komu iczemu sie
bronil? Komu chcial wydrzec te ostateczna wolnosc? Stawiam to pytanie i
czuje, ze on je przyjmuje do wiadomosci. Skadinad juz nie wiem, czy
moglabym dotrzymac podjetego zobowiazania. On to wie. O tym wlasnie
rozmawiamy. Wydaje mi sie z jednej strony, ze moglabym tam byc i nie
interweniowac, zeby nie byl sam, z drugiej jednak strony widze, ze byloby
to po prostu nie do pomyslenia. Juz nie wiem, jestem niezdolna do
myslenia, to stan typowy dla tak zasadniczego rozdarcia. SLucha mnie. Ku
mojemu wielkiemu zdziwieniu oswiadcza, ze problem wyglada dzisiaj inaczej.
Po prostu dlatego, ze wysluchalam jego prosby i potraktowalam ja powaznie.
Mowi teraz do mnie z glebi duszy, z jakiegos zupelnie innego miejsca; jego
glos jest miarowy, spokojny i cieply, wzrok pelen czulosci. Moze na swoje
przyszle szescdziesiat piec lat patrzec inaczej. Jest teraz miejsce na
inna perspektywe, otworzyla sie jakas nowa przestrzen. Ta zmiana, otwarcie
na inne mozliwosci zwiazane ze staroscia, dokonala sie w nim w ciagu
ostatnich miesiecy w sposob calkiem naturalny. Dokonalo sie to wraz z to
wraz z otwarciem serca, ktore poszerza czas terazniejszy, a w zwiazku z
tym i przyszlosc. Byc moze bardziej ufa obecnie temu, co zycie chowa dla
niego w zanadrzu."
Marie de Hennezel "Smierc z bliska"
Sa rozne samobojstwa. Jesli ktos chce umrzec pod wplywem chwili... jest to
niebezpieczne (z wzgledu na gwaltownosc), ale zarazem chyba mozna sobie z
tym dosc latwo poradzic. Taka osobe po prostu trzeba przetrzymac, az
opadna emocje. Znacznie trudniej jest z osoba, ktora samobojstwo chce
popelnic na zimno. Tutaj przeszlosc miesza sie z terazniejszoscia i z
przyszloscia. Sama chec skrocenia sobie zycia wiaze sie z okreslonym
postrzeganiem przyszlosci, zas too jak widzi sie owa przyszlosc w sporej
mierze zalezy od przeszlosci. Trudno oczekiwac od czlowieka, ktore cale
zycie spedzil na pustyni, aby wyobrazil sobie ocean. To nie oznacza
jednak, ze nie mozna sie starac jakos mu w tym pomoc. Jednak nic na sile.
Nawet jesli pod wplywem gwaltu ten czlowiek wreszcie ustapi i powie, ze
faktycznie juz widzi oczyma wyobrazni ten ocean... tak naprawde nadal
bedzie widzial tylko ocean piasku. Z samobojstwem jest podobnie. Mozna
przymusic kogos do tego aby zyl nadal, ale po co, kiedy w srodku bedzie
martwy?
Chodzi tez o te poczucie wolnosci. Czasem (tak jak w przedstawionym wyzej
cytacie) wystarczy swiadomosc, ze ma sie ten wybor. Wtedy chyba latwiej
brac sie z zyciem za bary. Ja potrafie sobie w miare radzic z koszmarami,
ktore co jakis czas mnie nawiedzaja. Dlaczego? Dlatego, ze zyskalem
swiadomosc, iz jest to tylko sen - moge sie wiec obudzic w kazdej chwili.
Z kwestia "byc, albo nie byc" jest chyba podobnie.
Masz racje - przyszlosc moze byc rozna i trzeba zyc aby sie o tym
przekonac. Masz rowniez racje, ze umrzec zawsze zdazymy. Caly szkopol
jednak w tym, aby zrozumiala to osoba, ktora chce sie targnac na swoje
zycie. Takiej osobie nie zalezy na przyszlosci, badz sie jej obawia. Po co
wycofywac sie w trakcie trwania wyscigu, kiedy jeszcze wszystko sie moze
zdarzyc? Ktos kto chce popelnic samobojstwo na zimno uwaza, ze zdania nie
zmieni. "Nigdy nie mow nigdy"... Pewnym jest, ze smierc ktoregos dnia
zapuka do drzwi. Wszystko sprowadza sie wiec do tego, aby po prostu
odlozyc odejscie na pozniej, aby dac sobie troche wiecej czasu. Jednak aby
sie to udalo czlowiek musi czuc, ze to jego wybor, a nie przymus.
> Jeżeli teraźniejszość dawałaby wyraźne nadzieje na
> pozytywne zmiany, to samounicestwienie stałoby się
> automatycznie bezsensowne.
Oczywiscie - wtedy raczej nie ma problemu :-) Chodzi o to, ze najczesciej
ta terazniejszosc owych nadziei nie daje. Co wtedy? Pozostaje przyszlosc,
ktora jest niewiadoma - moze przyniesc lzy co prawda, ale rowniez wiele
radosci. IMHO warto przelozyc "egzekucje" aby przekonac sie co tez kryje
sie za kolejnym wzniesieniem ;-)
pozdrawiam
--
Greg
Serwis PSPHome - http://www.psphome.htc.net.pl
Z psychologia jedyne co mam wspolnego to to, ze jestem czlowiekiem.
|