Strona główna Grupy pl.sci.psychologia Silva Re: Silva-bardzo dlugie !!!!

Grupy

Szukaj w grupach

 

Re: Silva-bardzo dlugie !!!!

« poprzedni post
Data: 2001-11-26 13:53:23
Temat: Re: Silva-bardzo dlugie !!!!
Od: Grzegorz <s...@p...onet.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki

Sylwia Strebska wrote:

> Proszę odezwijcie się i podzielcie swoimi opiniami
Myślę żę warto-poza tymi głosami za- posłuchać głosu przeciw:

dodam tylko to że od znajomej osoby usłyszałem o podobnym (w skutkach)
przypdaku w kregu jej znajomych.

"Mój eksperyment z metodą Silvy.

Na początku 1995 roku podjąłem współpracę z firmą proponującą uczniom
szkół podstawowych i średnich kursy, które miały pomóc im w zwiększeniu
tempa oraz efektywności uczenia się. Ćwiczyliśmy zdolności poznawcze --
koncentrację uwagi, pamięć, myślenie logiczne i kreatywność.
Zaszczepiałem młodym ludziom swą wiarę w potęgę umysłu.

W pewnym momencie kierownictwo firmy wpadło na pomysł, by -- w celach
reklamowych -- absolwenci naszych kursów dokonali jakiegoś
spektakularnego wyczynu, np. ustanowili rekord Guinnessa w dziedzinie
zapamiętywania. Idea ta spodobała mi się i zdecydowałem się na
prowadzenie zajęć według eksperymentalnego programu, który miał
przygotować kilka wybranych osób do zapamiętania i odtworzenia ciągu
1000 losowo wybranych elementów (cyfry, litery). W pewnym momencie
podjąłem decyzję, by razem z uczestnikami eksperymentu wziąć udział w
kursie metody Silvy, gdyż jednym z jego elementów jest ćwiczenie technik
zapamiętywania, zbliżonych do tych, którymi się posługiwaliśmy.
Pomyślałem, że taka konfrontacja na pewno nie zaszkodzi, a może wniesie
coś nowego do naszej pracy i w jakiś sposób pomoże.

Pierwszy raz o metodzie Silvy usłyszałem parę miesięcy wcześniej od
mojej znajomej. W jej relacji ciągle pojawiał się termin "alfa",
określający taki stan umysłu, w którym pełniej wykorzystuje on swoje
nadzwyczajne możliwości. Potraktowałem to świadectwo dość sceptycznie.
Uważałem, że eksperymenty z innymi poziomami (stan alfa wydał mi się
rodzajem hipnozy czy medytacji) powinny być zarezerwowane dla
specjalistów, ponieważ nie wiadomo, czy są bezpieczne.

Któregoś dnia wpadła mi w ręce książka Samokontrola umysłu metodą Silvy
(autorzy: Jose Silva, Philip Miele), którą studiował jeden z moich
przyjaciół. Gdy ją przeglądałem, zaintrygował mnie następujący fragment:

Tim Masters, student a jednocześnie taksówkarz z Fort Lee w stanie New
Jersey, postanowił medytować [tzn. stosować jedną z technik
propagowanych na kursie, tzw. ekran wyobraźni -- przyp. P. S.] w czasie
oczekiwania na klientów. Gdy interes szedł słabo, Tim zaczął wyobrażać
sobie na swoim ekranie obładowanego walizkami klienta, który chce jechać
na lotnisko Kennedy'ego w Nowym Jorku. Oto jak opisał potem swoje
doświadczenia: "Na początku, kilka razy, kiedy próbowałem, nic się nie
działo. A potem nagle stało się -- podszedł facet z walizkami i kazał się
wieźć na lotnisko. Następnym razem wyświetliłem sobie tego gościa na
moim ekranie. Wczułem się w sytuację, gdy sprawy rozwijają się tak, jak
trzeba, i zjawił się następny klient na lotnisko. To rzeczywiście
działa! To tak jak gdybym wygrał stolik, który się sam nakrywa".

Łaknąłem sukcesu, a powyższy tekst zapowiadał spełnienie się marzeń.
Przeczytałem więc całą książkę, by dowiedzieć się czegoś więcej o
metodzie Silvy. Lektura ta rozwiała mój niepokój co do ewentualnego
negatywnego wpływu na psychikę technik propagowanych przez Jose Silvę,
wydawało się, że wszystko jest bezpieczne i pozostaje pod kontrolą, tzn.
-- zgodnie z tytułem książki -- samokontrolą umysłu. Pomyślałem, że
uczestnictwo w kursie tej metody pozwoli mi upiec dwie pieczenie przy
jednym ogniu -- z jednej strony zwiększy efektywność pracy z kandydatami
do ustanawiania rekordu Guinnessa, z drugiej zaś pomoże mi w
networkowych działaniach biznesowych. Moje ewentualne wątpliwości
zagłuszyłem następującym sloganem amwayowców: "Jeśli coś działa, to
należy z tego korzystać i nie zastanawiać się, dlaczego i jak to działa;
ważne jest to, że działa". Najbliższy kurs metody Silvy miał się odbyć w
Polkowicach, w dniach 7-10 marca 1996 roku. Pojechałem tam z Wrocławia
wraz z trójką moich kursantów.

Na kursie

Nie pamiętam nazwiska kobiety prowadzącej zajęcia. Była osobą wyraźnie
zafascynowaną parapsychologią. Poszczególne ćwiczenia przeplatała
przydługimi dygresjami, w których co chwila pojawiały się terminy:
psychotronika, radiestezja, bioenergoterapia. Opowiadała o swoich
wcześniejszych doświadczeniach z metodami samokontroli umysłu,
wywodzącymi się z polinezyjskiego systemu wierzeń -- huny. Metoda Silvy
stanowiła dla niej najpełniejszą syntezę technik pozwalających
wykorzystać potencjał naszego mózgu.

W pewnym momencie instruktorka wspomniała o tym, iż tego typu techniki
mają swoje źródło między innymi w doświadczeniach białej magii. Nieco
zaniepokoiło mnie to stwierdzenie, ale szybko wytłumaczyłem sobie, że
biała magia jest niegroźna, służy wszak dobrym celom, w przeciwieństwie
do czarnej magii, której rytuały odwołują się do mocy demonicznych i
mają za zadanie szkodzenie innym.

Innym razem osoba prowadząca zajęcia stwierdziła, że osoby religijne
często mają opory przed uczestnictwem w kursie metody Silvy i obawy
związane z praktykowaniem technik samokontroli umysłu. Jednak, aby z
góry rozwiać tego typu niepokoje, powoływała się na fakt, iż -- zwłaszcza
w USA i Ameryce Południowej -- wielu duchownych, także katolickich,
propaguje metodę Silvy. Stwierdziła, że większość polskich trenerów tej
metody to ludzie wierzący i praktykujący. Powoływała się także na
pozytywną opinię Jana Pawła II na ten temat, wyrażoną jakoby przez niego
podczas jakiejś prywatnej audiencji.

Gdyby wtedy, w marcu 1996 roku, ktoś zadał mi pytanie, czy jestem osobą
wierzącą, bez wahania odparłbym, że tak. Czy pobożną? No cóż... Ciągle
gdzieś kołatały się we mnie słowa mojego niegdysiejszego katechety,
księdza Józefa Jańca, który wielokrotnie powtarzał podczas religii, że
na stwierdzenie swego rozmówcy: "jestem wierzący, ale niepraktykujący",
zawsze odpowiada: "a ja żyjący, ale niejedzący". Miałem poczucie, iż z
moim praktykowaniem nie jest najlepiej, lecz przecież parę razy w roku
(oczywiście w okolicach Wielkanocy i Bożego Narodzenia) przystępowałem
do spowiedzi i komunii, na Mszy też czasem bywałem. A że nie w każdą
niedzielę...? Nikt nie jest doskonały. Msze zresztą często mnie
drażniły, nie potrafiłem przebić się przez rytuał i wolałem wchodzić do
kościoła, gdy nikogo w nim nie było, by wtedy -- jak stwierdzałem --
spokojnie się pomodlić, tzn. odklepać kilka wyuczonych w dzieciństwie
pacierzy, ewentualnie ponarzekać lub o coś Boga poprosić. Modliłem się
ustami i głową, nigdy sercem.

Przyjeżdżając na kurs metody Silvy, w ogóle nie zastanawiałem się, jak
tego typu zajęcia mają się do wiary chrześcijańskiej, nie miałem
najmniejszej świadomości jakiegokolwiek dysonansu. Paradoksem jest, że
dopiero uwagi osoby prowadzącej zajęcia dotyczące tej kwestii -- w
założeniu mające uspokajać katolików -- zasiały we mnie ziarenko
niepokoju. Szybko jednak zagłuszyłem moje wątpliwości -- stwierdzenie o
pozytywnej opinii Papieża wystarczyło mi i postanowiłem nie przejmować
się tym, iż jest ono absolutnie nieweryfikowalne. Co może być złego w
ludzkiej chęci samodoskonalenia się? -- pomyślałem.

Kluczowym pojęciem metody jest poziom alfa -- oznacza on stan głębokiego
rozluźnienia, charakteryzującego się zwolnieniem częstotliwości impulsów
mózgowych do poziomu pomiędzy 7 a 14 cykli na sekundę. Stan normalny to
poziom beta, gdzie aktywność elektryczna mózgu (mierzona za pomocą
aparatury EEG) wynosi od 14 do 21 impulsów na sekundę. Kurs rozpoczyna
się nauką szybkiego osiągania stanu alfa, co jest punktem wyjścia do
trenowania technik doskonalenia umysłu, który jakoby w tym stanie lepiej
wykorzystuje swój potencjał. Dzieje się tak, ponieważ -- używając
metafory, którą posłużyła się trenerka -- mózg działa jak dyskietka, z
którą może wnikać do komputera o dużym zasobie pamięci i w sposób
nieograniczony z tych zasobów korzystać. Stan alfa umożliwia ten proces,
a owym "komputerem" jest bliżej nieokreślona Wyższa Inteligencja (to
określenie pochodzi od Jose Silvy). I znów pada z ust osoby prowadzącej
zajęcia zdanie mające uśpić czujność chrześcijan: "Jeśli jesteś
wierzący, to nazwij tę Wyższą Inteligencję -- Bogiem".

Propagowane na kursie techniki mają podnieść jakość życia: poprawić
pamięć, pomóc w szybszej nauce oraz w rozwiązywaniu różnego rodzaju
problemów, takich jak trudności w podejmowaniu trafnych decyzji czy
przezwyciężanie nałogów. Dużo miejsca poświęca się samouzdrawianiu i
uzdrawianiu innych za pomocą odpowiednich wizualizacji w stanie alfa, a
także projektowaniu pozytywnej przyszłości. Nie będę tu opisywał
szczegółowo przebiegu zajęć, chcę skupić się na jednym wydarzeniu, które
w kluczowy sposób rzutuje na moją negatywną ocenę metody Silvy.

W pewnym momencie kursu, na dość zaawansowanym etapie ćwiczeń, tworzy
się w poziomie alfa specjalne, wyobrażone laboratorium, będące w
założeniu pracownią samodoskonalenia, miejscem służącym przede wszystkim
do intuicyjnego rozwiązywania problemów. Od tego momentu większość
wizualizacji odbywa się właśnie w tym wykreowanym przez wyobraźnię
pomieszczeniu, do którego zaprasza się dodatkowo tzw. doradców -- realne
lub wymyślone postacie, które są autorytetami dla poszczególnych
uczestników zajęć. Według teorii Jose Silvy -- co możemy wyczytać w
podręczniku do użytku wewnętrznego adeptów kursu Metoda Silvy -- kurs
podstawowy (opracowanie: Andrzej Wójcikiewicz) -- doradcy reprezentują
nie tylko naszą własną inteligencję, ale również stanowią połączenie
pomiędzy naszym fizycznym wymiarem i wszystkimi innymi istniejącymi
wymiarami. Mają oni absolutną wiedzę w każdej dziedzinie i są do
dyspozycji w każdym momencie. Stanowią symboliczne uosobienie naszego
kontaktu z nieskończoną mądrością, za ich pośrednictwem mogą się
porozumiewać nasza podświadomość i świadomość.

Osobowość każdego człowieka ma w sobie aspekty męskie i żeńskie, dlatego
w czasie ćwiczenia stwarzamy doradcę-mężczyznę i doradcę-kobietę.
Prowadząca zajęcia uprzedziła nas, że często jako doradcy pojawiają się
osoby inne od oczekiwanych i nie należy dziwić się temu, co rzeczywiście
ujrzymy w laboratorium. Jako najbardziej drastyczny przykład podała
swego dawnego kursanta, któremu jako doradca ukazała się Śmierć.
Trenerka nie wdawała się w wyjaśnienia, dlaczego tak się czasami dzieje,
nikt z nas nie był w tym momencie szczególnie dociekliwy. Mnie zajęcia
ekscytowały na tyle, że nie szukałem żadnych uzasadnień dla
poszczególnych technik -- chciałem jedynie, by były skuteczne. Nic więcej
mnie nie interesowało.

Na doradców wybrałem sobie Zbyszka i Zosię Reków -- liderów networkowej
organizacji biznesu Amway, do której należałem. Zszedłem w wyobraźni do
swego laboratorium i z niecierpliwością oczekiwałem ich przybycia. Mieli
tu zjechać windą -- kiedy rozsunęły się jej drzwi, ze zdziwieniem
stwierdziłem, iż wychodzi zza nich zakapturzony kościotrup w ciemnym
habicie z kosą na ramieniu. Jednym słowem... Śmierć.

Z tego, co pamiętam -- nie wystraszyło mnie to, a raczej zaniepokoiło, że
tak łatwo dałem sobie zasugerować nieoczekiwane przybycie zupełnie
innego doradcy niż zaplanowany. Byłem absolutnie przekonany, iż to
wcześniejsza opowieść trenerki o doradcy-Śmierci sprowokowała jej
pojawienie się w moim laboratorium, zwłaszcza że podczas następnej sesji
przybyli oczekiwani przeze mnie Rekowie i do końca kursu nie miałem już
więcej nieprzyjemnych niespodzianek.

Po kursie

Z Polkowic wyjeżdżałem w stanie euforii, że oto otrzymałem narzędzia,
które pozwolą mi osiągnąć upragniony sukces i to -- tak jak zaplanowałem
-- w kilku dziedzinach naraz. Do treningu kandydatów na rekordzistów
Guinnessa w zapamiętywaniu wprowadziłem elementy silvowskie -- odtąd
ćwiczyliśmy mnemotechniki w stanie alfa, często na poziomie
laboratorium. W życiu prywatnym i w biznesie Amway korzystałem przede
wszystkim z technik pozytywnego programowania swojej podświadomości na
osiągnięcie sukcesu oraz z metod rozwiązywania problemów przy pomocy
swoich doradców.

Już w dniu powrotu z Polkowic do domu wypróbowałem technikę ekranu
wyobraźni, służącą do kreowania rzeczywistości w momencie, gdy wiemy,
jaki stan rzeczy byłby dla nas najbardziej pożądany. Moja córeczka,
wówczas niespełna dwuletnia, przechodziła właśnie etap niechęci do
wieczornego kładzenia się spać i gdy tylko położyliśmy ją do łóżka,
rozpoczynała różnego rodzaju ekscesy, trwające nieraz kilka godzin.
Tamtego dnia było jednak inaczej. Po włożeniu Zuzi do łóżeczka usiadłem
obok, wprowadziłem się w stan alfa i zacząłem wyobrażać ją sobie śpiącą.
Powtarzałem także w myślach: "Zuzia śpi", wizualizując jednocześnie ten
napis. Kiedy po kilkunastu minutach otworzyłem oczy, okazało się, iż
Zuzia faktycznie zasnęła. Było to dla mnie niesamowite, gdyż nie
pamiętałem wówczas, kiedy po raz ostatni obyło się bez różnych
dziecięcych wybiegów. Zatem ekran wyobraźni działa! Pomyślałem, że teraz
potrzeba tylko konsekwencji w praktykowaniu technik poznanych na kursie,
a wszelkie problemy znikną z mojego życia raz na zawsze.

Po pewnym czasie usypianie Zuzi tą metodą przestało skutkować. Regres
przypisywałem swojemu brakowi systematyczności w ćwiczeniu metody Silvy.
Jest to dość typowa pułapka myślowa -- szukasz winy w sobie, bo przecież
jeśli jakaś technika działała, to znaczy, że ona jest w porządku, to
tylko ty coś robisz źle. Chciałem zmienić ten stan rzeczy, dlatego
pomyślałem o uczestnictwie w zajęciach drugiego stopnia. Zrezygnowałem
ze względu na spore koszty. Można co prawda za darmo powtórzyć kurs
podstawowy, ale trwa on trzy dni, a na to nie miałem czasu. Postanowiłem
przestać się dołować i korzystać z poszczególnych technik najczęściej,
jak się da, co zaczęło prowadzić do swoistego psychicznego uzależnienia
-- każdą najprostszą decyzję starałem się podejmować w stanie alfa,
najlepiej na poziomie laboratorium, po wysłuchaniu opinii doradców.

Któregoś razu zamiast Reków znowu pojawiła się w moim laboratorium
Śmierć. Tym razem było to zdecydowanie negatywne doświadczenie. Czułem
ogarniający mnie lęk, chciałem jak najszybciej wyjść ze stanu alfa i...
nie mogłem. Śmierć podeszła do mnie i kosą usiłowała ściąć mi głowę.
Ostrze kilkakrotnie przechodziło bezboleśnie przez moją szyję, nie
czyniąc mi żadnej szkody. Chciałem, żeby ten koszmar się skończył.
Czułem przenikające mnie fizycznie dreszcze, odczuwałem coraz większy
strach i... nie mogłem wyjść ze stanu alfa. Coś, czego nie potrafiłem
określić ani nazwać, trzymało mnie w laboratorium. Nie mam pojęcia, ile
trwała ta sesja, być może tylko kilka minut, ale dla mnie była to niemal
wieczność. Kiedy wreszcie udało mi się wrócić do rzeczywistości, nie
wiedziałem, co o tym myśleć. Okazało się, że nie wszystko jest pod
kontrolą. Przypomniałem sobie swoje wcześniejsze obiekcje dotyczące
eksperymentów z podświadomością i pomyślałem, że może jednak ostrożność
miała sens. Postanowiłem zaprzestać wizyt w laboratorium, gdyż nie
chciałem narazić się na powtórne przeżycie koszmaru.

Nie zrezygnowałem jednakże z praktykowania innych technik Silvy. Na
początku 1997 roku posłałem nawet na kurs mojego syna -- znowu, podobnie
jak przy okazji mego uczestnictwa, na zasadzie: nie zaszkodzi, a może
pomóc. Chodziło mi o zniwelowanie jego kłopotów z koncentracją uwagi
oraz o podniesienie ogólnej samooceny. Nie wydawało mi się, by kurs dla
dzieci, będący zawężoną wersją zajęć dla dorosłych, mógł stanowić dla
Krzysia jakiekolwiek zagrożenie. Innego zdania była natomiast moja
znajoma, z którą podzieliłem się informacją o zapisaniu syna na kurs.
Stwierdziła: "Zastanów się, nigdy nie wiadomo, co może się dziecku
zakodować w podświadomości; to nie jest do końca bezpieczne". Z właściwą
sobie przekorą zbagatelizowałem jej obawy, mówiąc, że kiedyś myślałem
tak samo, ale byłem na kursie i wiem, iż nie ma się czego obawiać.
Pouczyłem ją także, by nie wygłaszała opinii na temat czegoś, o czym nie
ma pojęcia. Wykazałem się w tym momencie typowym brakiem pokory -- za nic
nie przyznałbym się komukolwiek do błędu. Pozostałem głuchy na to
ostrzeżenie, pomimo kilku własnych negatywnych doświadczeń. Pycha
zwyciężyła.

Sam zacząłem pracować nad zapamiętywaniem snów, gdyż -- według autora
metody -- mogą one zawierać informacje potrzebne do rozwiązania
konkretnego problemu, wizualizowanego przed zaśnięciem. Wynika to z
teorii, że podczas snu nasz mózg ma jakoby dostęp do zasobów Wyższej
Inteligencji. Do tego poglądu przekonało mnie następujące zdarzenie:
wcześniej, zaraz po powrocie z Polkowic, przyśnił mi się Andrzej
Wójcikiewicz -- główny propagator metody Silvy w Polsce. Z kontekstu snu
wynikało, iż jest to on, mimo że nigdy wcześniej go nie widziałem i nie
wiedziałem, jak wygląda. Parę dni później zobaczyłem jego zdjęcie -- w
rzeczywistości wyglądał dokładnie tak, jak mi się przyśnił.

W czasie, gdy uczyłem się kontroli snów, definitywne odrzuciłem
praktykowanie metody. Powodem nie były wątpliwości natury duchowej,
wynikające z mojej wiary, lecz wątpliwości natury etycznej.

Otóż pewnego razu postanowiłem, oczywiście w stanie alfa, wyobrazić
sobie, jak będą wyglądały moje czterdzieste urodziny. Miałem wtedy 32
lata i bardzo niepoukładane życie, zarówno w sferze zawodowej, jak i
osobistej -- stosunki rodzinne nie układały się najlepiej. Moja żona,
Małgorzata, nigdy nie zaakceptowała mojego zaangażowania się w biznes
Amway, co było początkiem wielu nieporozumień i konfliktów. Poza tym
popołudniami i wieczorami prowadziłem treningi pamięci, wychodziłem więc
z domu w momencie, gdy ona do niego wracała z pracy. Żyliśmy praktycznie
obok siebie, a nie ze sobą, i były takie momenty, w których oboje
mieliśmy wrażenie, że łączą nas jedynie dzieci: 8-letni Krzyś i 2-letnia
Zuzia. Przeczuwałem, że taki stan może trwać jeszcze bardzo długo, gdyż
nie widziałem żadnego wyjścia z tej kryzysowej sytuacji.

Wtedy przypomniały mi się słowa trenerki metody Silvy, że w stanie alfa
możemy zobaczyć swoją przyszłość -- była to dygresja przy okazji rozważań
teoretycznych na temat łączenia się naszego mózgu z zasobami Wyższej
Inteligencji. Osoba prowadząca kurs autorytatywnie stwierdziła wtedy, że
wizualizowanie tego, co ma się wydarzyć, jest jak najbardziej możliwe i
-- co istotne -- ponieważ Wyższa Inteligencja jest nieomylna, wyobrażenie
to rzeczywiście się sprawdzi. Postanowiłem spróbować, by dowiedzieć się,
jak będzie wyglądało moje życie rodzinne za osiem lat.

Wprowadziłem się w stan alfa i zacząłem wyobrażać sobie swój powrót z
pracy do domu w dniu moich czterdziestych urodzin. Przywitały mnie
dzieciaki, odpowiednio oczywiście starsze -- wyrośnięte i doroślejsze w
zachowaniu. Stół był nakryty na cztery osoby, na środku stał tort ze
świeczkami. Atmosfera była bardzo sympatyczna, w domu wyczuwało się
spokój i harmonię. Zastanawiałem się tylko, gdzie jest Małgosia. Nagle
otworzyły się drzwi do drugiego pokoju i wyszła z niego moja żona. Tak,
w tej wizji to na pewno była moja żona, tyle tylko... że nie była to
Małgosia, lecz zupełnie inna kobieta, znana mi, realnie istniejąca.

Wyszedłem z alfa i powiedziałem sobie -- koniec z tymi praktykami, to
jest chore! Mój ówczesny tok myślenia przebiegał następująco: jeżeli ta
wizja jest prawdziwa, a w świetle teorii Silvy -- jest, to za parę lat
nastąpią dwa rozwody i czworo dzieci zmieni rodziców (kobieta z mojej
wizualizacji jest mężatką i ma dwóch synów), a moje ewentualne szczęście
zbudowane zostanie na krzywdzie innych ludzi. To jest chore!!! Nie wolno
mi w to uwierzyć!!!

Chyba po raz pierwszy pojawiła się wtedy u mnie myśl, że tzw. Wyższa
Inteligencja, czymkolwiek jest, nie może być utożsamiana z Bogiem, wszak
człowiek nie może rozłączać tego, co Bóg złączył, taka wizja nie mogła
pochodzić od Boga. Pomimo kryzysu w małżeństwie nigdy nie brałem pod
uwagę możliwości rozwodu, czując intuicyjnie, że jest to droga donikąd,
krok nierozwiązujący żadnych problemów, a jedynie przysparzający
dodatkowych cierpień. Nie mogłem zaakceptować wizji przyszłości, która
burzyłaby moje małżeństwo. To dopełniło miary: skończyłem z
praktykowaniem metody Silvy, zostawiłem to doświadczenie za sobą jako --
jak sądziłem -- zamknięty rozdział mojego życia. Bardzo się myliłem.

Świadectwa

W tym czasie zakończyliśmy przygotowania do ustanowienia rekordu
Guinnessa w zapamiętywaniu. Trudno mi -- nawet z dzisiejszej perspektywy
-- ocenić, na ile metody silvowskie pomogły w ostatecznym sukcesie.
Pracowałem z trójką młodych ludzi. Jedna z osób nie przystąpiła do
ostatecznej próby, motywując swą rezygnację rozmową z laboratoryjnym
doradcą, który stwierdził, że swoje już zrobiła i w dniu ustanawiania
rekordu powinna być zupełnie gdzie indziej. Zaskoczyła mnie ta decyzja,
lecz uszanowałem ją -- mieliśmy umowę, iż każdy z uczestników
eksperymentu może się z niego w każdej chwili wycofać.

Dwie pozostałe osoby, mimo iż trenowały dokładnie tak samo, osiągnęły
skrajnie różne wyniki. Z tysiąca elementów Ala zapamiętała kilkaset,
ustanawiając rekord, Paweł zaś zaledwie parędziesiąt. Potwierdza to w
jakiś sposób przeczucie, że nie ma cudownych i niezawodnych technik.
Metoda Silvy na pewno nie stanowi -- jak mi się wcześniej wydawało --
stuprocentowej recepty na sukces w jakiejkolwiek dziedzinie.

Parę miesięcy później, kiedy dałem już sobie spokój z metodą Silvy, ktoś
podsunął mi książkę Randalla N. Baera W matni New Age (Kraków 1996), w
której autor, niegdyś uznany ekspert w dziedzinie mocy kryształu, jeden
z liderów światowego ruchu New Age, opisuje swe doświadczenia, które
doprowadziły go do otwartej walki z filozofią, wyznawaną przez niego
bezkrytycznie przez około piętnaście lat.

Ze zdziwieniem przeczytałem, iż swe uczestnictwo w kursie metody Silvy
Baer podsumował jako etap coraz głębszego angażowania się w praktyki
okultystyczne:

Wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy, że panowanie nad umysłem według
Silvy opiera się na filozofii okultyzmu. Okultyzm pojawił się w nowym
zeświecczonym opakowaniu na modłę zachodnią, tak żeby mógł być
zaakceptowany, a nawet przyjęty przez społeczeństwo mieszczańskie
Ameryki. Wewnętrzni doradcy to rodzaj zapomnianej już praktyki
opisywanej w Biblii "pozyskania znanych duchów", czyli zaproszenia
demonów przebranych za przyjazne duchy do własnego życia.

W prawdziwe osłupienie wprawił mnie jednakże opis doświadczenia, które
stało się udziałem autora podczas jednego z seansów medytacyjnych:

Pewnej nocy, gdy siedziałem w mojej Komorze Wniebowstąpienia, duch mój
wędrował po najdalszych rejonach "niebieskiego światła", jakie
kiedykolwiek widziałem. Tej nocy przeżyłem coś, co raz na zawsze
zmieniło moje życie. Otóż poczułem, że zniewalająca światłość zawładnęła
mną zupełnie. To było tak, jakbym patrzył wprost na Słońce. Fale
nieziemskiego szczęścia przepływały przeze mnie. Stałem się więźniem tej
mocy.

Nagle poczułem obecność innej siły. Zupełna konsternacja. W mgnieniu oka
odczułem, że czyjaś nadprzyrodzona dłoń porwała mnie za kulisy tego
doświadczenia, które aktualnie przeżywałem. Zostałem siłą przeniesiony
za zewnętrzną zasłonę tego olśniewającego światła i tam ujrzałem coś, co
praktycznie przyprawiało mnie o drżenie przez cały następny tydzień.

To, co zobaczyłem, było obliczem pożerającej ciemności! Za błyszczącą
zewnętrzną fasadą piękna znajdowała się miażdżąca, ociekająca pianą
paszcza absolutnej nienawiści i niewypowiedzianej obrzydliwości. To było
oblicze demonów działających z mocy szatana.

Przez chwilę, która wydawała się wiecznością, zdałem sobie sprawę, że
oto znalazłem się w poważnym niebezpieczeństwie, w miarę jak ta
pożerająca siła coraz bardziej się przybliżała. Ogarnęło mnie
paraliżujące przerażenie, czułem się bezsilny wobec tego, co zdawało się
moim nieuchronnym przeznaczeniem. Strach przeniknął mnie jak
pochłaniający ogień.

Nagle w jakiś cudowny sposób ta sama nadprzyrodzona dłoń ocaliła mnie z
paszczy pożerającej ciemności. Kiedy w kilka godzin później budziłem się
w Komorze Wniebowstąpienia, czułem, jakbym budził się ze spokojnego
nocnego wypoczynku, choć z przerażenia, którego w nocy doświadczyłem,
cały dygotałem. Umysł pędził bez ładu w różnych kierunkach z szybkością
bliską chyba prędkości światła. Nie mogłem zapanować nad ciałem
wstrząsanym konwulsjami. Zmora nocna męczyła mnie w ten sposób przez
cały tydzień. Myślałem, że już kompletnie wariuję. Po miesiącu jednak ta
sytuacja ustabilizowała się, a ja znalazłem się w czymś, co przypominało
stan normalny.

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to JEZUS i Jego łaska interweniowała w
moim życiu. Wiedziałem tylko, że jakaś siła większa od pożerającej
ciemności uczyniła dwie rzeczy: 1) pokazała mi prawdziwe oblicze
rzeczywistości "niebios" oraz "aniołów" New Age, w której to
rzeczywistości tkwiłem tak mocno, 2) siła ta ocaliła mnie od pewnej zguby.

Przytoczony fragment, jakkolwiek niedotyczący bezpośrednio metody Silvy,
przywołał w mej pamięci spotkanie ze Śmiercią w wyimaginowanym
laboratorium. Skojarzenie było natychmiastowe! To było doświadczenie
podobnej natury, choć oczywiście w zupełnie innej skali. W tym momencie
zaczęło docierać do mnie, że tego, z czym -- niewinnie, jak mi się
wydawało -- eksperymentowałem, nie da się ogarnąć rozumem, że
stwierdzenie "samokontrola umysłu" w odniesieniu do silvowskiej metody
jest wielce bałamutne, gdyż wkracza się w niej w sfery duchowe.
Przypomniały mi się, budzące wówczas mój niepokój, sformułowania z
kursu: huna oraz biała magia, i nagle zdałem sobie sprawę z ich
antychrześcijańskiego charakteru. Bardzo powoli zaczął przebijać się do
mojej świadomości fakt, że stosowane niegdyś przeze mnie techniki mają
charakter okultystyczny.

Książka W matni New Age pojawiła się w moim życiu w momencie, gdy po
wielomiesięcznym odejściu pojednałem się z Bogiem w sakramencie
spowiedzi i komunii św., co miało miejsce przy okazji Pierwszej Komunii
św. mojego syna. Dziś jestem przekonany, że nie był to przypadek. Pomimo
iż moja religijność była nadal dość konwencjonalna i niezbyt żarliwa,
Pan Bóg upomniał się o mnie i zaczął powoli otwierać mi oczy. Podczas
kolejnej spowiedzi, gdy wyznałem kapłanowi, że brałem udział w kursie
Silvy i -- co więcej -- posłałem na niego także moje dziecko, łagodnie,
ale stanowczo przypomniał mi pierwsze przykazanie: "Nie będziesz miał
bogów cudzych przede Mną". Co prawda nie dotarło do mnie jeszcze wtedy,
że oto -- przypisując mu nieograniczone możliwości -- ubóstwiłem swój
umysł, ale po tej spowiedzi poczułem się znacznie lepiej niż zwykle.

W niedługi czas potem przeczytałem artykuł Doradcy z poziomu alfa, w
którym autorka, Hanna Karaś, analizuje metodę Silvy m.in. z
chrześcijańskiego punktu widzenia, wskazując na duchowe zagrożenia
płynące z praktykowania propagowanych na kursie technik. Tekst ten stał
się dla mnie kolejnym świadectwem mojej lekkomyślności oraz braku pokory
i utwierdził w przekonaniu, że nie należy "siłą wyważać drzwi i kruszyć
barier, które Bóg umieścił w ludzkim duchu, aby zapobiec opanowaniu go
przez istoty demoniczne, które są realne i żywią zamiary zniszczenia".
Odetchnąłem z ulgą, że mam ten etap poza sobą i że tak łatwo przyszło mi
jego zamknięcie. Nadal nie zdawałem sobie sprawy, iż to jeszcze nie
koniec...

Nawrócenie

Minęły dwa lata. W tym czasie zdążyłem znowu odejść na wiele miesięcy od
Pana Boga. Tak naprawdę to nigdy Go nie szukałem, do momentu, kiedy On
znalazł mnie. Nie stało się to bynajmniej z dnia na dzień, tak jak
wyobrażałem sobie wszelkie nawrócenia...

Po raz kolejny Bóg upomniał się o mnie na Mszy św. u ojców dominikanów.
Stałem wraz z Małgosią wbity w tłum na wieczornej dwudziestce. Do
kościoła zabłądziliśmy oboje po długiej absencji -- pretekstem stały się
rekolekcje ojca Ludwika Wiśniewskiego, duszpasterza wrocławskich
studentów z lat 80. Zetknąłem się z nim wtedy i teraz, po latach jego
nieobecności w naszym mieście, byłem bardzo ciekaw, co będzie nam miał
do powiedzenia. Z rekolekcji zapamiętałem jedno zdanie: "To świat się
chwieje -- stwierdził z całą mocą o. Ludwik. -- Krzyż stoi, jak stał".
Słowa te poruszyły me serce, co dopełniło poczucia niezwykłości,
towarzyszącego mi od początku Mszy. Otóż kiedy kapłan pozdrowił wiernych
słowami: "Pan z wami", po raz pierwszy w życiu wyraźnie poczułem, że ze
mną też. Otaczająca mnie kościelna rzeczywistość nagle zaczęła tętnić
życiem, pierwszy raz uczestnictwo w Eucharystii było dla mnie
autentyczną radością.

Potem przyszły spotkania w duszpasterstwie absolwentów oraz rodzinne
rekolekcje w Janicach, zakończone zaproszeniem Jezusa do swojego życia i
zawierzeniem Mu go. To wszystko było dla mnie nie-z-tego-świata, nigdy
wcześniej nie myślałem, że można w ten sposób kształtować swoją relację
z Bogiem. Przez cały ten czas nie pojednałem się jednakże z Nim do końca
-- coś powstrzymywało mnie przed spowiedzią i życiem w stanie łaski
uświęcającej. Czekałem na jakiś impuls.

Stała się nim śmierć mojego dziadka. Jego odejście było nagłe i bardzo
bolesne, ale zniosłem je stosunkowo spokojnie, dzięki prostej modlitwie:
"Bądź wola Twoja". Dotarło do mnie, że dla chrześcijanina te
kilkadziesiąt lat tutaj, na ziemi, to zaledwie przedsionek do dalszego,
pełniejszego bytowania. Uświadomiłem sobie, że śmierci nie należy się
bać, gdyż jest nie końcem, a jedynie pewnym momentem przełomowym. Nagle
zapragnąłem żyć po Bożemu, a nie po swojemu. Do tego zaś niezbędne są
sakramenty. Zrozumiałem sens słów, wypowiadanych w imieniu Chrystusa
podczas każdej Eucharystii: "Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy..." Nie --
"Bierzcie i patrzcie", nie -- "Bierzcie i módlcie się", nie -- "Bierzcie i
podziwiajcie". To wszystko za mało. Przede wszystkim: BIERZCIE I
JEDZCIE! Postanowiłem przystępować do komunii św. tak często, jak tylko
będzie to możliwe.

Trafiłem na Seminarium Odnowy w Duchu Świętym. Podczas kolejnej sesji
miało miejsce nabożeństwo przed Najświętszym Sakramentem w intencji
uzdrowienia duchowego. Modliliśmy się o uzdrowienie naszych serc,
pamięci, podświadomości, o charyzmaty wiary, nadziei i miłości,
przypominaliśmy sobie nasze życie, zawierzając je po raz kolejny Panu
Bogu z prośbą, by działał w nim poprzez Ducha Świętego. Wyszedłem z
kościoła mocno poruszony, czułem, że stało się coś ważnego. Odczuwałem
jednakże niepokój co do przyszłości. Nie potrafiłem pozbierać
rozbieganych myśli ani spokojnie porozmawiać o moich odczuciach z
Małgosią, która tego dnia była ze mną na seminarium. Po powrocie do domu
długo nie mogłem zasnąć, a gdy to wreszcie nastąpiło, zbudził mnie płacz
Zuzi. Półprzytomny wszedłem do pokoju córki i położyłem się z nią, aby
uspokoiła ją moja obecność. I wtedy przeżyłem coś, co ostatecznie
zmieniło moje życie.

Nagle, przed zaśnięciem, w półśnie (stan alfa?), zobaczyłem siebie oraz
Małgosię, jak klęczymy w kościelnej ławce podczas zakończonego parę
godzin wcześniej nabożeństwa seminaryjnego i usłyszałem wyraźny głos:

-- Nic wam nie będzie, bo ja jestem w niej i wami się opiekuję.

-- Kim jesteś? -- zapytałem.

-- ŚMIERĆ.

W tym momencie zobaczyłem ją, dokładnie w takiej postaci, jak w
silvowskim laboratorium. To była ona, ta sama! Jednocześnie dopadło mnie
niesamowite przerażenie -- poczułem niemal fizyczną gęstość, otaczające
mnie zewsząd złe duchy. Pod zamkniętymi powiekami widziałem ich upiornie
wykrzywione pyski i bałem się otworzyć oczy, by ten koszmar nie okazał
się rzeczywistością. Klęknąłem na łóżku Zuzi i zacząłem się modlić.
Odmawiałem na palcach różaniec. Podczas Ojcze nasz trzykrotnie
powtórzyłem: "Bądź wola Twoja", co przyniosło lekkie uspokojenie.
Dopiero w trakcie trzeciego lub czwartego Zdrowaś Mario odważyłem się
otworzyć oczy. W pokoju oczywiście niczego fizycznie nie było, ale mój
lęk ustępował bardzo powoli. Gdy skończyłem dziesiątkę różańca,
poczułem, że muszę wszystkich pobłogosławić w Imię Boże znakiem Krzyża
na czole. Gdy to uczyniłem, przyszło uspokojenie. Nie zasnąłem jednakże
do rana, wracając ciągle myślami do tego niesamowitego zdarzenia.
Pojawiła się refleksja, iż to w pokoju Zuzi najczęściej praktykowałem
techniki silvowskie, nic więc dziwnego, że tam dopadły mnie demony.
Kiedy jakiś czas później czytałem książkę Johanny Michaelsen Piękna
strona zła, uderzyło mnie stwierdzenie autorki, będące wynikiem jej
negatywnych doświadczeń z różnymi praktykami okultystycznymi (m.in.
metodą Silvy, zwanej wtedy Mind Control), iż szatan niełatwo rezygnuje
ze swojej ofiary. "Chociaż wie, że przegrał już pojedynek o duszę --
pisze Michaelsen -- będzie jednak atakował wściekle". Wierzę, iż moje
nocne doświadczenie było Bożą odpowiedzią na modlitwę o uleczenie
podświadomości. Właśnie wtedy -- za sprawą działania Ducha Świętego --
walka o moją duszę została wygrana. Ostatecznie pojąłem, iż jest jeden
Pan -- On, Bóg prawdziwy, w Trójcy Jedyny. Zapragnąłem szczerze tego, co
nie do końca dokonało się wcześniej na rekolekcjach w Janicach --
zaprosić Go do kierowania moim życiem. Moja wiara stała się "wodą żywą"
(J 4,14).

? PIOTR SAKWERDA ur. 1964, absolwent polonistyki we Wrocławiu, prowadzi
szkolenia w zakresie technik sprzedaży, aktualnie pracuje w firmie
telekomunikacyjnej, żonaty, ma dwoje dzieci, mieszka we Wrocławiu.


Źródło: miesięcznik W drodze"



--
pozdrawiam
Grzegorz Sosnowski

 

Zobacz także


Następne z tego wątku Najnowsze wątki z tej grupy Najnowsze wątki
26.11 Piotr Wołowik
27.11 PowerBox
27.11 EvaTMKGSM
27.11 Piotr Wołowik
27.11 Piotr Wołowik
27.11 EvaTMKGSM
28.11 Piotr Wołowik
28.11 Grzegorz
28.11 poranna mgła
28.11 poranna mgła
28.11 Grzegorz
28.11 Grzegorz
28.11 EvaTMKGSM
28.11 Rafalski
28.11 EvaTMKGSM
Połowa Polek piła w ciąży. Dzieci z FASD rodzi się więcej niż z zespołem Downa i autyzmem
O tym jak w WB/UK rząd nieudolnie walczy z otyłością u dzieci
Trump jak stereotypowy "twój stary". Obsługa iPhone'a go przerasta
Wspierajmy Trzaskowskiego!
I co? Jest wojna w Europie, prawda?
Sztuczna Inteligencja
Ucieczka z Ravensbruck - komentarz
I pod drzwiami staną i nocą kolbami w drzwi załomocą
Jesttukto?
?
Comprehensive Protection Guide with IObit Malware Fighter Pro 11.3.0.1346 Multilingual
Advanced SystemCare Pro 17.5.0.255: Ultimate Performance Optimizer
IObit Uninstaller Pro 13.6.0.5 Multilingual Review and Tutorial
"Prawdziwy" mężczyzna.
Senet parts 1-3
NOWY: 2025-12-07 Algorytmy - komentarz [po lekturze ks.]
"Młodzieżowe Słowo Roku 2025 - głosowanie", ale bez podania znaczeń tych neologizmów
[polscy - przyp. JMJ] Naukowcy będą pracować nad zwiększeniem wiarygodności sztucznej inteligencji.
[polscy - przyp. JMJ] Naukowcy będą pracować nad zwiększeniem wiarygodności sztucznej inteligencji.
Reżim Talibów w Afganistanie zakazał kobietom: pracy w większości zawodów, studiowania, nauki w szkołach średnich i podstawowych!!!
Edukuję się jak używać Thunderbirda
NOWY: 2025-09-29 Alg., Strukt. Danych i Tech. Prog. - komentarz.pdf
Polska [masowo - przyp. JMJ] importuje paprykę, a polska gnije na polach
Kol. sukces po polsku: polscy naukowcy przywracają życie morskim roślinom
Tak działa edukacja Putina. Już przedszkolaki śpiewają, że są gotowe skonać w boju
Medycyna - czy jej potrzebujemy?
Atak na [argentyńskie - przyp. JMJ] badaczki, które zbadały szczepionki na COVID-19
Xi Jinping: ,,Prognozy mówią, że w tym stuleciu istnieje szansa dożycia 150 lat"
Zbrodnia 3 Maja
Połowa Polek piła w ciąży. Dzieci z FASD rodzi się więcej niż z zespołem Downa i autyzmem