Data: 2003-08-20 11:30:51
Temat: Re: 'Technika informacyjna' na poziomie liceum profilowanego / technikum
Od: Grendel <n...@...co.mi.zrobisz>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik Arel napisał:
> Chyba sie nie zrozumielismy. Pytalem co zadowoli uczniow (wszystkich)?
raczej niemożliwe, przy sztampowym podejściu do nauczania (45 minut
lekcji, a potem "proszę spadać"). Mnie w ramach kursów udawało się to
osiągnąć poprzez udzielanie (w ramach dygresji) odpowiedzi na bardzo
szczegółowe pytania najbardziej ambitnych kursanów, zaś tych
najsłabszych, lecz ambitnych, ułaskawiałem możliwością samodzielnego
wybrania zagadnienia, które w ramach kilkunastu/kilkudziesięciu minut
wolnego czasu, mógł sobie przećwiczyć, posiłkując się moją pomocą.
Metody na 'nieambitnych' + 'nierozgarniętych' + 'nie pragnących
rozwoju', niestety nie znalazłem. Mam nadzieję, że na takich nie trafię
(albo przynajmniej - że nie będą w większości ;-))
> Znowu ten irracjonalny kult szkol prywatnych?
kult? nie... I raczej nie szkół prywatnych (niepublicznych), lecz firm
szkolących określonych umiejętności, w określonym czasie, z określonym z
góry "pakietem": wiedza teoretyczna + wiedza praktyczna (nie: nauczenie
wszystkich opcji jakiegoś programu na pamięć, lecz praktyczne opanowanie
TECHNOLOGII; absolwent musi wiedzieć aż tyle i tylko tyle, by sprawnie
wykonać pewne zadania, a nie uczyć się obsługi pojedyńczego programu) +
zajęcia praktyczne + ściśle określone umiejętności na koniec kursu
(umiejętności rzetelnie SPRAWDZONE przez prowadzącego kurs, a nie tylko
'odfajkowane'). Zawsze mam taką metodę, że wyznaczam sobie pewne
elementy, które absolwent musi wiedzieć, musi potrafić wykonać, a do
pozostałych musi umieć sam dojść (o ile nie zapamięta tych elementów z
zajęć).
Wcale nie uważam, jakoby szkoły niepubliczne, prywatne itd. były lepsze
pod jakimkolwiek względem tylko dlatego, że są prywatne - wręcz
przeciwnie - nasłuchałem się ostatnio opowieści o mentalności uczniów
prywatnych szkół, zwłaszcza w klasach gdzie połowa uczniów to dzieci
lokalnych polityków, wysokich urzędników administracji lokalnej, a druga
połowa, to dzieci nowobogackich rodzin, które "trzęsą całą okolicą".
Obrzydzenia można dostać, od samego słuchania. W szkole takiej - w co
nie wątpię - poziom nauczania wcale nie musi być wyższy, a metody
dydaktyczne - skuteczniejsze. W przypadku firm prowadzących szkolenia i
kursy, dodatakowym motywatorem jest system oceniania kursu - w trakcie,
tuż po kursie, oraz w dłuższym okresie czasu, po jego zakończeniu -
wtedy może dopiero dojść do oceny rzeczywistych osiągnięć absolwenta.
> Wnioseki z Twojego postu takie, ze:
> - wszystkich spoza "gornej polki" trzeba sobie odpuscic.
Nie. Prawda jest oczywista - uczysz tę większość (kłania się krzywa
Gaussa), zaś "górnej półce" wrzucasz na garby dodatkowy materiał do
nauki własnej, motywujesz ich do działania zlecając przygotowanie
referatów, przywództwo w prowadzonych przez resztę klasy projektach itd.
Szczerze mówiąc, nie za bardzo wiem, co z tą dolną półką. Ich też trzeba
zmotywować, ale najpierw trzebaby odkryć, jaka motywacja do nich by
trafiła. Czasami jest tak, że próbując dotrzeć z materiałem do
określonych osób, trzeba znaleść jakieś przedziwne odniesienia do ich
doświadczeń życiowych (problem w tym, że uczeń wczesnych klas szkoły
średniej, to za dużo tych doświadczeń nie ma ;-)).
> Ponawiam pytanie: Co zadowoli uczniow??? Jezeli nie wszystkich to
> przynajmniej te 99%.
1. Rzeczywiste odniesienie do praktycznych zastosowań. Wskazanie
rzeczywistej PRZYDATNOŚCI informatyki. Bardzo dobry przykład błędu
dydatkycznego wskazał Sławomir Żaboklicki - najpierw mówi się uczniowi,
że informatyka jest przydatna na codzień, a potem wtłacza mu się do
głowy algorytm Euklidejski ;-) Zdecydowanie najlepszy sposób, żeby
spalić temat.
2. Stopniowanie trudności z częstą kontrolą osiągnięć. Z własnego
doświadczenia szkolnego pamiętam, jak nader często nauczyciele
zniewoleni byli "materiałem" i konspektami - nie obchodziło ich za
bardzo to, czy uczeń przyswaja przekazywaną wiedzę. W efekcie, po 2-3
porażkach w zrozumieniu zagadnienia, nawet w czasie jednej lekcji, uczeń
buntuje się i wyłącza się z zajęć. Staje się pasywny i czeka już tylko
"do dzwonka". I znów - wszystko, moim zdaniem, zależy od mentalności
nauczyciela. Jeśli wpoi on od początku uczniom zasadę, że to oni mają
się tu czegoś nauczyć, więc powinni natychmiast zgłaszać fakt, że nie
zrozumieli jakiegoś terminu, czy zagadnienia. Czasami 2-3 zdania
wystarczą, by rozwiać wątpliwości (a więc nie rozbije nam to scenariusza
zajęć), a dzięki temu zyskujemy następnego zainteresowanego zajęciami ;-)
3. Czasami bardzo przydatne są sztuczki, polegające na obaleniu
obiegowych opinii na dany temat, by pobudzić uczniów do myślenia. Dość
powszechne jest "pasywne" podejście uczniów - nauczyciel coś mówi
(niekoniecznie poprawnie),a uczniowie sobie notują, notują i nikomu nie
przyjdzie do głowy, zastanowić się nad sensownością przekazu.
Opracowanie scenariusza, w którym nauczyciel naprowadza uczniów na
właściwe wnioski jest kluczem do sukcesu. Znacznie wyżej oceniane są
zajęcia, z których kursant/uczeń wychodzi z przekonaniem, że właśnie
"czegoś SIĘ nauczył", a nie "został nauczony", czy "nauczyciel
powiedział"... Pamiętam, jak podekscytowani byli kursanci, kiedy po
kilku godzinach zajęć teoretycznych i praktycznych udało im się wykonać
wspólnymi siłami dość trudne zadanie, z zakresu opracowywania struktury
bezpieczeństwa gromadzenia i obiegu dokumentów w przedsiębiorstwie. Fakt
- mózgi im się gotowały, ale efekt końcowy spowodował u nich lekką falę
euforii ;-)
--
Grendel
|