Data: 2007-09-28 13:14:59
Temat: Re: Trening umysłu
Od: "michal" <6...@g...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "Ikselka"napisał w wiadomości:
[...]
>>>> Tak. Bezinteresowność w pomaganiu, to jest prawdziwe pomaganie komuś.
>>>> Inne pomagania są pomaganiem przede wszystkim sobie.
>>> Trudno u ludzi o całkowitą bezinteresowność. Zawsze ma się jakiś
>>> interes. W najprostszym przypadku - polepszenie sobie samopoczucia.
>> Akurat polepszenie samopoczucia, to najmniejsze "zło" uboczne. Mozna się
>> jeszcze tym samopoczuciem podzielić. :)
>>> Nie sądzę, aby akurat pani Anna była godna porównania z Matką Teresą...
>> Zawsze ktoś jest lepszy od innych. :)
> Tak, tylko Matka teresa nie szukała poklasku w telewizji. Szkoda jej było
> na to czasu. A Aktorka - szuka.
Ty widzisz w tym szukanie poklasku, a ja widzę szukanie wsparcia w
pokrywaniu kosztów na pomocne działanie i pokazywanie istniejącego problemu
szerokiej rzeszy ludzi dobrej woli, którzy mogą pomóc, a nie wiedzą komu
mogliby.
Matka Teresa szukała go w inny sposób, ale także korzystała ze wsparcia.
>>> Ona jest przede wszystkim aktorką. Nie ma bezinteresownego aktora na
>>> bożym świecie. Aktorstwo towarzyszy im na każdym kroku. Akcje
>>> charytatywne - to też gra. Oni sami zapominają, kim są, bo dawno sobą
>>> nie byli. Dlatego z taka rezerwą podchodzę akurat do tej działalności,
>>> choć widzę także jej pozytywne aspekty i efekty.
>> Ja jestem przekonany, Ikselko, że każdy aktor jest inny prywatnie. Jeden
>> będzie swołoczem, a drugi samarytaninem.
> Tak, zależy, kogo gra, na kogo się kreuje. Dużo przebywałam kiedyś w tym
> środowisku, z racji pewnej znajomości bliskiej teatrowi. Napatrzyłam się i
> to potwierdziło moje wcześniejsze=aktualne sądy :-)
I tak są subiektywne... ;)
>> Nie można sądzić, że aktor wszystko udaje.
> Nie, może kochać, czuć smak kawy, przeżywać uniesienia miłosne, ale na
> zewnątrz ciągle się kreuje, nie tylko na scenie.
W to właśnie nie wierzę. :)
>> W ten sposób możnaby powiedzieć, że każdy ginekolog to świnia, każdy
>> trener naszych Złotek to erotoman, psychiatra to psychol, a pan od wf-u
>> to pedofil.
> To za daleko posunięte uogólnienie. Weź pod uwagę, że aktorstwo to
> szczególny przypadek prostytucji, a może najgorszy: prostytuowanie się i
> ciałem, i duszą. Jeśli aktor tego nie robi, nigdy nie będzie dobrym
> aktorem. Dlatego ci dobrzy - już nie wiedza, kim są tak naprawdę, bo gra
> zajmuje im większość życia.
Sorry, ale teraz to już przesadziłaś! Każdy artysta musiałby być
prostytutką, jako że daje innym siebie i chętnie bierze pieniądze za swoje
dzieła.
Podobnie brzmiące byłoby twierdzenie, że każda żona, która nie pracuje,
sprzedaje się mężowi za utrzymanie domu. :)
> Powiedz, skąd się np. bierze u aktorów takie nasilenie rozwodów, romansów,
> skandali?
Większa wrazliwość, moja droga, większa wrażliwość. Dlatego nie każdy może
być aktorem. :)
> I żeby nie było: w tym przypadku TA prostytucja nie budzi mego zgorszenia,
> bo służy warsztatowi i rozwojowi kultury. Ale jednak to prostytucja.
Zamykam oczy nie mogąc tego czytać!... ')
>> Wracając do aktorstwa to jestem nawet przekonany, że to oni właśnie
>> potrafią odróżnić, kiedy grają, a kiedy są sobą - poniewasz dobrze znają
>> swój warsztat, którym sie posługują. Osoby nie zajmujące się kreowaniem
>> ról zawodowo, kreują się na kogoś codziennie i nawet tego nie zauważają.
>> ;)
>>>>> Tak. Ale sa tacy ludzie. Ludzie anioly...
>>>> Jest ich całkiem sporo.
>>> Tak. Tylko tak się składa, że przeważnie to osoby nie obciążone (to
>>> brzydkie słowo, ale w tej sytuacji roboczo wymowne) rodziną=dziećmi i
>>> związanymi z tym obowiązkami. Nie żeby rodzina była przeszkodą, ale...
>>> np. frustracje z powodu nibyokradania bliskich z własnych sił i
>>> poświęcenia są Aniołom obce...
>> No nie pasuje mi taki obraz. Nie wydaje mi się, żeby ludzie o dużym
>> stopniu współczuwania to byli tylko ci nieobciążeni. Są przecież ludzie z
>> rodzinami, co pomagają sąsiadce.
> I nie tylko!
> Ja! :-)
>> Są ludzie, którzy do własnej gromadki dokładaja jeszcze adoptowane
>> dzieci... To od charakteru człowieka i jego stosunku do ludzi zależy.
>> Reszta jest do przezwyciężenia.
> Ale oni nie ładują się w wielkie akcje, o tym pisałam! Liczą zamiary na
> siły, a nie odwrotnie, jak Dymna. Nie rozbudzaja zbędnych nadziei, bo
> biorą odpowiedzialność "jeden do jednego".
Dlaczego ucapiłaś się tej biednej Dymnej!
Przecież historia zna wielu ludzi, którzy poświęcili się w całości dla
innych, bo mieli presję, żeby pomagać możliwie wszystkim, komu uważają, że
są w stanie. Zeby już daleko nie szukać: Kotański, Jan Paweł II, Owsiak...
Jedni czuja sie lepiej w wielkich przedsięwzięciach, inni w lokalnych małych
przypadkach. I jednym i drugim chwała za to! :)
> Branie odpowiedzialności za tłum potrzebujących to nieodpowiedzialność.
> Matematycznie traktując - analogia do odpowiedzialności zbiorowej, która
> jest też zawsze żadna.
Nie rozumiem, jak można mniemać, że pomagając szkodzi się. Nawet jak się nie
uda, to lepiej było próbować niż zaniechać.
Nadzieja nie zabija. Chociaż wg Ciebie zdaje się, że tak.... ;)
>>>>>> :) Czyli jednak wierzysz, ze tacy istnieja. Ciesze sie :)
>>>>> Ja wierze w istnienie takich ludzi, znam takich i bardzo ich cenie.
>>>> A będzie jescze więcej. ;)
>>> Ja też ich cenię, jednak zawsze będę ich uważała za swego rodzaju
>>> nawiedzonych - tu w dobrym sensie, ale jednak... zawsze poza normą.
>> Bycie poza normą w dobrym sensie, to cnota. :D
> Jak nie, jak tak? :-)
>>> I żeby nie było, że nie jestem za pomaganiem. Jednak dla mnie,
>>> matematyka z wykształcenia, w obliczu wszelkich wątpliwości sens ma to,
>>> co da się uzasadnić statystycznie: gdyby każdy szczęśliwy pomógł jednemu
>>> nieszczęśliwemu, nie byłoby już nieszczęśliwych, głodnych, biednych, bo
>>> ufam, że jednak więcej jest na świecie szczęśliwych ludzi, niż...
>> Ja sparafrazowałbym tę tezę do: Więcej ludzi jest na świecie, którzy nie
>> wiedzą, że są szczęśliwi... ;)
> Toż mówię - w wątku o szczęściu, że jak sobie każdy od życia odliczy to,
> co ma, a mieć nie musi, to mu zostanie...
Jak w banku! :)
>>> Jeśli jednak pomagają tylko jednostki, sprawa statystycznie jest
>>> beznadziejna. Ale - tylko jednostki stać na pomaganie permanentne. To
>>> piękni ludzie - w większości, bo tu pomijam szereg osób organizujących
>>> np. fundacje dla stworzenia płatnych etatów dla siebie i rodziny.
>>> I żeby nie było, że nie jestem za pomaganiem. Sama też pomagam. Jednak
>>> nie ważę się na wielkie akcje. Wielkie akcje ściągają tłumy
>>> potrzebujących, a ja, jako człowiek odpowiedzialny, nie wiedziałabym,
>>> kogo mam wybrać. Ciekawe, jak robi to pani Anna Dymna, to właściwie mnie
>>> najbardziej zastanawia w tym wszystkim...
>> Rozumienie potrzeb ludzi upośledzonych. Zdolność (może wypracowana)
>> widzenia rozwiązań tam, gdzie inni widzą przeszkody, beznadzieję i
>> niemoc. Także świadomość, że statystycznie, jak słusznie zauważyłaś,
>> ludzi obdarzonych taka wizją jest niewiele. To staje się motywacją i daje
>> siłę. Widoczne efekty tę siłę potęgują.
> Ale to ciągle nie są kryteria wyboru konkretnego przypadku "do pomocy".
> Obawiam się, że gra tu rolę tylko i wyłącznie medialność pani Dymnej,
> branie pod uwagę, co ciekawiej będzie wyglądało przed kamerą, co bardziej
> wpłynie na oglądalność - niestety...
Przy dobrej organizacji nie ma osób pozostawionych bez pomocy. Angażowanie w
pomoc inne osoby, wykorzystywanie pomysłów innych osob, informowanie,
ogłaszanie (tv, prasa), wykorzystywanie chęci niesienia pomocy od osób,
które takiej pomocy doświadzyły i w ten sposób odwdzięczają się światu:
pomagaja innym, bo cos odkryli w sobie, coś się w nich zapaliło...
;)
--
pozdrawiam
michał
|