Data: 2008-11-19 00:48:37
Temat: Re: fundamentalizm to coś dla półmózgów
Od: adamoxx1 <a...@p...onet.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
cbnet pisze:
> Chociaż ta osoba poszła w ezoterykę, i w dużym stopniu mogłbym
> obecnie podpisać się pod tym tekstem, to w rzeczywistości
> kiedyś nie byłem do czegoś podobnego zdolny.
> Byłem takim bardzo poukładanym i bardzo zracjonalizowanym
> hiper-sceptykiem, w porywach ocierającym się o zupełnie
> niespójny i niesatysfakcjonujący [czysto racjonalnie] "bardzo
> materialny" ogląd świat.
No właśnie. Osoba hiperracjonalna będzie czuła się zagubiona w
momentach, w których świat ten racjonalizm traci. Taki przesadny
racjonalizm może wręcz doprowadzić do jakiejś schizofrenii, bo człowiek
nie jest w stanie przewidywać ludzkich zachowań, ciągle coś gdzieś mu
się wymyka spod kontroli, traci grunt pod nogami.
Z drugiej strony kogoś, kto lubuje się we wszelkich zjawiskach
nie-z-tego-świata cechuje skrajna bezwładność.
Takie osoby narobiłyby w gacie po usłyszeniu audycji z TOK FM.
> Moja "przemiana" dokonała się pod wpływem zbłądzenia w religię
> na skutek "slepego pędu" i podejrzenia, że "rozpoznanie przebojem"
> (o ile można mówić o czymś takim w odniesieniu do racjonalisty)
> powinno dostarczyć "nowych" informacji o świecie z punktu widzenia
> "drugiej strony".
> Oraz w konsekwencji: ingerencji z zewnątrz.
> Dopiero to dało mi grunt do świadomych poszukiwań czegoś
> bardzo określonego i bardzo konkretnego.
Mój stosunek do religii wynika zapewne z tego, że mojej mamy nic z
kościołem nie łączy, ojciec natomiast wykazuje jakieś zaangażowanie.
Więc od razu widziałem: można wierzyć, nie wierzyć, lub udawać, że się
wierzy i obiektywnie patrząc nie ma żadnej różnicy.
Miałem irracjonalny lęk przed jednoznaczną decyzją w sprawie religii:
"pierdole to". Więc tak źle i tak niedobrze, dlatego szukam odpowiedzi
na niejasności.
Nie wymusiły tego na mnie żadne przełomowe doświadczenia w życiu.
Tak naprawde wszystko jest chyba dziełem przypadku. Coś wpadnie w oko,
bo ktoś podsunie, albo gdzieś coś zauważe i w ten sposób zaczyna się coś
nowego.
Nie wiem czy ja poszukuję w pełni świadomie. Mogę się kiedyś obudzić z
ręką w nocniku ze względu na mój niepoprawny optymizm, przeświadczenie w
głębi, że będzie dobrze. A raczej, że sobie poradzę. Że każde moje
działanie jest jednocześnie pierwszą próbą, jak i ostatecznym
przedstawieniem. Sądze, że to wykonalne. Każdy wybiera sobie inną
taktykę. Ja stawiam na elastyczność. Dlatego zajmuje się obecnie
rzeczami, które z pozoru mogą wydawać się stratą czasu. Ale mam
poczucie, że to nie idzie na marne.
Wyssany z palca przykład: jedni przed jakimś wystąpieniem, działaniem,
przemową mogą zapisać sobie tekst przemówienia i wkuć go na pamięć,
zrobić kilka prób i później wygłosić. I robić to samo za każdym razem.
Ktoś inny może rozwijać umiejętność działania "z biegu", bez
przygotowania. I rezultat może być ten sam.
Więc generalnie myśle sobie: co by się kurde nie działo, dam se rade, bo
szybko się dostosuje.
> Teraz kiedy mam do czynienia z fanatykami (półmózgami), skłaniam
> się chyba ku myśli, że pomimo wszystko w głębi swego jestestwa
> pozostaję kimś takim:
> "Mówcie co chcecie o cudownej słodyczy ślepej wiary. Moim
> zdaniem, zdolność do takiej wiary jest czymś przerażającym."
> Kurt Vonnegut
>
> ... i błędnym(!!!).
Ale za to jakie to kojące.. I ile jest czasu wtedy, na zajmowanie się
pierdołami... Kiedy człowiek przestaje być człowiekiem, a staje się
"robieniem". Wieczny argument "nie mam czasu". To dla mnie jest
straszne. Czy nieuniknione?
Uważam, że rozwój duchowy, rozwój siebie jest totalnym priorytetem jeśli
chodzi o to, jak możemy wykorzystać dany nam czas. To jest czerpanie
pełnymi garściami z człowieczeństwa i jego możliwości. To coś co nas
wyróżnia spośród innych istot. I niewątpliwie kształtuje człowieka
bardziej niż cokolwiek innego.
> Z mojego punktu widzenia lepszą już jest ta odzywająca się od czasu
> do czasu tęsknota, niedosyt i nadzieja na spełnienie być-może-kiedyś
> w przyszłości [której smaku w zasadzie już nie pamietam, choć dawnymi
> czasy pozostawała moim "chlebem powszednim", niestety], niż ślepe
> poszukiwanie poprzez na siłę wpasowywanie się w ramy, które
> ograniczają [i mają wręcz zdolność okaleczania] człowieka nawet
> [jeszcze] niespełnionego [i niedojrzałego] duchowo.
Czyli masz na myśli pewne "zawieszenie" i oderwanie od wszelkich
ideologii, religii, doktryn?
> Sceptycyzm (postawa agnostyka) wcale nie jest zły, a prawdopodobnie
> dla wielu jest czymś najlepszym [i najbezpieczniejszym] spośród tego
> co może człowieka spotkać...
> zanim nie dojrzeje, aby zapragnąć w końcu "całym sobą" czegoś
> znacznie więcej.
A jest możliwe jakiekolwiek poznanie z pominięciem etapu
agnostycyzmu/permanentne trwanie w agnostycyzmie?
--
//-\\ || )) //-\\ ][\/][
a...@p...onet.pl
|