Data: 2003-12-28 09:47:46
Temat: Re: mąż
Od: "Ana" <a...@g...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
f...@w...pl (furddha) napisał(a):
> A tu pojawia sie pytanie: do jakiego stopnia mozna sie poswiecac?
> Kiedy nalezy przestac ratowac druga osobe,
> a zaczac ratowac siebie?
Odnoszę wrażenie, że on nie potrzebuje najmniejszej pomocy, a patrząc na jej
wysiłki, po prostu szydzi i drwi. Im bardziej ona się stara, rezygnując z
siebie,tym bardziej nią gardzi. Może to jakaś forma okrutnej, obłędnej
zabawy? Może to jakiś eksperyment rodem z koszmarnego snu? Nie wiem.
Powinna odejść od niego. Tak dyktuje życiowa logika, choć rozumiem, że to
piekielnie trudne, acz nie niemożliwe. Jeszcze jest logika serca,
diametralnie inna...
Tu nie chodzi o jej własne życie. Ma dzieci. A i tych nie oszczędził. Tym
sposobem, moim zdaniem, postawił kropkę nad i.
Gdyby była sama, mogłaby uczynić ze swoim życiem dokładnie, co zechce. A tak
nie jest. Tego jej nie wolno. Jest odpowiedzialność.
To tylko moje spojrzenie. Gdyby zrobiła inaczej, nie ośmieliłabym się jej
potępić.
Stanęła w sytuacji wyboru, choć podejrzewam, że on już dawno za nią
postanowił, przewidział, a obserwując jej szamotanie, ironicznie się śmieje.
Ona musi to _tylko_ zrozumieć, spojrzeć prawdzie w oczy i tę prawdę unieść.
Współczuję. Ogromny to ciężar.
>A moze jest ktos, z czyim zdaniem on sie liczy?
>Taki ktos moglby pomoc.
Bardzo trafna sugestia.
Wspierającą człowiekiem powinnien być ktoś zupełnie inny niż ona.
To chyba od dawna funkcjonuje dla obojga jako oczywistość.
Pozdrawiam
Ana
--
Wysłano z serwisu Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/
|